W drodze na Stadion Narodowy przeszkodziła nam pęknięta opona. Byliśmy blisko Mostu Poniatowskiego, widząc jego kontuary, ale nagle na Alejach Jerozolimskich wyskoczył nam lis. Dziwne prawda? Lis w środku stolicy. Ale musieliśmy gwałtownie skręcić i wpadliśmy na ostry krawężnik. Opona pękła. A byliśmy tak blisko celu…
P jak Powiew, czyli powiew nadziei – jednak potrafią.
W środę wieczorem zawitała u nas drużyna, która jest wiceliderem ekstraklasy, czyli jakieś 2 klasy rozgrywkowe nad nami. Każdy optymista spodziewał się przegranej 0-1, może 0-2 po walce. A na zielonej murawie przy Bukowej zobaczyliśmy nasz, inny zespół niż chociażby 4 dni temu w meczu z Wartą. Dla mnie jest kilka pozytywów tego spotkania.
Adrian Łyszczarz – naprawdę ma chłopak potencjał. Nie boi się minąć kilku przeciwników, ma przegląd pola, posiada dobre podania oraz strzały, co udowodnił choćby w Olsztynie. On musi grać w środku, bo daje dużo tej drużynie. Zwycięzca tego pucharowego meczu.
Tymoteusz Puchacz – ledwo wszedł i po jego solowej akcji mogła paść bramka dla nas. Ten młody zawodnik powinien grać w pomocy, wtedy może dźwigniemy się w tabeli.
Krzysztof Baran – magik w bramce. Jego interwencje światowej klasy, gdyby nie on, to po 90 minutach nasi zawodnicy mogliby sprawdzić, czy pod prysznicem leci ciepła woda, czy już tak zwany „żur”.
Wspomnę też o Śpiączce, który zagrał naprawdę ambitnie i dobrze jak to przystało na typową „9”. Kupec także nieźle sobie dawał radę na lewej stronie obrony. Ogólnie nasz zespół dobrze się bronił i ustawiał, porównując to do meczów ligowych, gdzie graliśmy ze słabymi zespołami, które jednak lały nas, jak chciały.
K jak Kryminał, czyli szkolne błędy w kluczowych sytuacjach meczu.
Pierwszy „kryminalista”: Adrian Błąd.
Sytuacja, w której Śpiączka najpierw naciska na Klemenza, bramkarz Jagi popełnia kardynalny błąd i podaje do Bartosza. Ten sprytnie mija golkipera i wystawia patelnie na 10 metr do naszego pomocnika. W bramce stoi dwóch obrońców przeciwnika, w jego otoczeniu nie uwidzisz innego gracza żółto-czerwonych. Błąd mógł rozwiązać na szybko sudoku, zadzwonić do partnerki i zapytać jak jej mija wieczór i sprawdzić ostatnie wpisy na Twitterze. Potem spokojnie spojrzeć w kierunku bramki i umieścić ją w dowolnym miejscu pytając obrońców, czy ma strzelać mocno, czy tylko dokładnie. Niestety Adrian walnął ile sił minimalnie nad poprzeczką. Wiadomo, że będzie się ta sytuacja śniła naszemu zawodnikowi i że może w tym przypadku „za bardzo chciał” zdobyć bramkę. Szkoda. Pozytyw jest taki, że w ogóle taką sytuację mieliśmy, bo gdy spojrzymy na poprzednie trzy mecze ligowe, to nie przypominam sobie takiej „setki”.
Drugi „kryminalista”: Wojciech Lisowski.
Świderski zmierza z piłką w kierunku linii końcowej. Nie może z tej pozycji oddać trudnego dla bramkarza strzału. Nie może też (jeszcze) zrobić dośrodkowania, bo musi tę piłkę dogonić – pewnie by się zatrzymał przy linii. Za Wojtkiem jest jeszcze jeden asekurujący obrońca. Generalnie sytuacja w miarę opanowana. Nasz obrońca skłania się jednak do ryzykowanego wślizgu w naszym polu karnym i trafia napastnika w nogi. Szkoda. Rozumiem, że zmęczenie już było na wysokim poziomie, że w głowach zawodników była myśl, że jeszcze kilka sekund i będą karne. Ale jednak są podstawy zachowania obrońców we własnym polu karnym: nie daj się obrócić z piłką i przodem do bramki, staraj się nie mieć kontaktu z przeciwnikiem i najważniejsze to to, że jak robisz wślizg w polu karnym to na 200%. Dzieliło nas jakieś 10-15 sekund od najlepszej sytuacji do zrobienia niespodzianki. Bo w karnych to moglibyśmy wygrać nawet z Barceloną.
I jak Inne spotkania, czyli podsumowanie tej rundy.
Raczej wyniki w tej rundzie są zgodne z przewidywaniami. Jedna rzecz tylko wysuwa się przed szereg. Większość faworytów wygrywa po 1-0, a różnica w klasach rozgrywkowych była ogromna.
My byliśmy bardzo blisko niespodzianki, jednak to Raków jest teraz na piedestale pod tytułem „No fucking way”. Po pierwsze są niezagrożonym liderem zaplecza ekstraklasy, a na dodatek wysłali Lecha Poznań na grzyby, aby już nie musieli sobie zaprzątać głowy jakimś tam pucharem. Sensacja jak ta lala! Tworzy się w Częstochowie mocna drużyna, która jak nie awansuje, to będzie to też niespodzianka. Jedyny problem medalików to brak stadionu. Tu już czuję lekki niepokój, bo może być to kolejne miasto w województwie śląskim, które będzie miało szybciej stadion z prawdziwego zdarzenia niż my.
Płacę każdą cenę za kapsułę cofania się w przeszłość. Najlepiej na mecz z Bordeaux i 86. minutę, gdy Strojek ma piłkę przy nodze na 12 metrze…