Bilans GieKSy z Kluczborkiem był swego czasu – kilka lat temu – fatalny. Trzy mecze, trzy porażki, bramki: 0-7. Potem wygraliśmy na Bukowej 1:0 i „odrobinę” ten bilans poprawiliśmy. W poprzednim sezonie GKS dwa razy ograł Kluczbork i obie ekipy miały po trzy zwycięstwa, ale w bramkach nadal lepsi byli kluczborczanie – mając stosunek 9:8. Wczoraj nasz zespół zagrał z MKS Kluczbork po raz siódmy i zaliczając swoistą „remontadę historyczną” przechylił bilans pojedynków na naszą stronę. Tym samym te wszystkie historie o dwóch klęskach 0:3 w Kluczborku możemy już traktować jako złe miłego początki. Stadion w Kluczborku już na stałe będzie się miło kojarzył nie tylko ze względów organizacyjnych, ale też czysto piłkarskich.
GKS wygrał 2:0 po bardzo spokojnym, pewnym meczu, w którym ta wygrana w zasadzie nie była ani przez chwilę zagrożona. Owszem początek nie był idealny, a gospodarze raz po raz próbowali się odgryźć kontrami. My nie stwarzaliśmy sobie sytuacji i można było pomyśleć, że czas ucieka i w końcu będzie trzeba coś strzelić, bo inaczej zakończy się wynikiem bezbramkowym. Jednak gdzieś od 25. minuty katowiczanie osiągnęli tak znaczną przewagę, że w zasadzie bramka była kwestią czasu. Było dośrodkowanie Abramowicza, które zamieniło się w strzał (poprzeczka), bardzo dobra akcja Kalinkowskiego i podanie prostopadłe do Goncerza, próby Czerwińskiego i Wołkowicza skrzydłami. W końcu trafiliśmy po stałym fragmencie, po którym bardzo dobrze i przytomnie zachował się Foszmańczyk, odsłaniając miejsce na strzał Mandryszowi. W drugiej połowie raz po raz ruszaliśmy z groźnymi kontrami, co nawet trochę przypominało potyczkę w Bielsku-Białej. Gola jednak zdobyliśmy znów po rzucie wolnym – i tutaj wielkie słowa uznania dla Zejdlera, który po prostu pocelował w światło bramki i to zadecydowało o tym, że niedotknięta przez nikogo piłka wpadła do siatki. MKS nie był w stanie sobie stworzyć już żadnej sytuacji, poza oczywiście tą Macieja Kowalczyka w samej końcówce, kiedy to Mateusz Abramowicz fenomenalną interwencją uratował skórę bratu.
Trudno się doszukać w tym spotkaniu większych mankamentów. Chyba największym było to, że po drugiej bramce GieKSa trochę odpuściła i zwolniła, ale z drugiej strony mając wynik 2:0 naprawdę trudno uznać to za zarzut. Kontrola meczu była do samego końca zachowana i tak po prawdzie, nie grając może spektakularnego spotkania, katowiczanie pokazali jak powinien wyglądać pewny, wyjazdowy i spokojny mecz.
Oczywiście bierzemy pod uwagę, że Kluczbork był po prostu słaby, ale umówmy się – w poprzednich sezonach często z takimi przeciwnikami nie wygrywaliśmy, a czasem nawet przegrywaliśmy. Kluczbork to nie jest ekipa, którą wszyscy gromią. A przecież pamiętamy rozbite ekipy dostające oklep od każdego – Polonia Bytom czy Widzew Łódź – które gdy przyjechała GieKSa potrafiły zremisować. Pamiętamy Pogoń Sieldce z poprzedniego sezonu, która nawet u siebie (w Pruszkowie) dostawała trzybramkowe bęcki, a z nami wygrała 2:0. Teraz to nie ma racji bytu. Przyjeżdża ostatni Znicz – wygrywamy spokojnie 2:0, przyjeżdża Stal Mielec – może z lekkimi problemami, ale również triumfujemy, jedziemy do Kluczborka – pewne 2:0. Właśnie tak trzeba grać z dołem tabeli, to jest jeden z kluczy do osiągania sukcesów.
Po meczu dość długo obrabialiśmy i przygotowywaliśmy materiały pomeczowe w salce konferencyjnej. Przyszedł tam taki chyba gospodarz obiektu i chwilę z nim rozmawialiśmy. Twierdził, że GKS nie grał nic wielkiego, że inne ekipy w Kluczborku spisywały się dużo lepiej, jak choćby Sandecja. Mówił też, że w poprzednim sezonie GKS pokazał się z dużo lepszej strony, że wtedy było widać, że to jest porządna drużyna itd… Dawno nie słuchaliśmy takich głupot. Przecież mimo szybkiego prowadzenia w poprzednim meczu 2:0, druga połowa po kontaktowej bramce dla Kluczborka to było drżenie o wynik. A teraz absolutna dominacja. To wczorajszy mecz był dużo lepszy i dojrzalszy.
Wspomnijmy o zaskakującym pojawieniu się w składzie Krzysztofa Wołkowicza. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, że na taki krok zdecydował się trener Jerzy Brzęczek, a potem drugi raz, że Wołek grał tak dobrze. Nie był to mecz wybitny, ale jeden z jego najlepszych w ostatnim czasie. Swoje zdanie na temat zawodnika mamy, ale trzeba go pochwalić i powiedzieć, że w obliczu różnej formy skrzydeł, tym meczem zgłosił akces do gry w pierwszej jedenastce. Oby tak dalej.
To co gra nasza defensywa to jest mistrzostwo. Osiem straconych bramek w piętnastu meczach to średnio jeden tracony gol na dwa spotkania. To trochę odwrócenie tematu, o którym pisaliśmy w poprzednim pomeczowym felietonie. Wówczas skupiliśmy się na małej ilości zdobytych goli, która przy straconej bramce w meczu mocno ogranicza nam możliwość zwycięstwa. Teraz powiedzmy właśnie odwrotnie – tak mała liczba goli traconych powoduje, że niewielka ilość goli strzelonych te zwycięstwa nam zapewnia. Świetnie spisuje się środek obrony, nieźle też boki. Jak na razie nasze wysokie miejsce w tabeli zawdzięczamy w największym wymiarze właśnie grze obronnej.
Teraz pora przyjrzeć się naszym bilansom. Na ten moment mamy 29 punktów w 15 meczach, co daje 1,93 punktu na mecz. Z taką średnią zakończylibyśmy sezon ze zdobyczą 65,73 punktów. W poprzednich dziewięciu sezonach w pierwszej lidze dawałoby to pozycje: 2, 3, 2, 4, 1, 2, 1, 4, 2. Czyli można powiedzieć, że grając i punktując tak jak w obecnym sezonie do tego momentu, awansowalibyśmy w sześciu z poprzednich dziewięciu sezonów (pomijamy już kwestie, że w niektórych sezonach awansowało więcej ekip). Czyli GieKSa idzie dobrą drogą i jeśli utrzyma ten trend – może być bardzo dobrze.
Jak prezentuje się ekipa Jerzego Brzęczka na tle najlepszych jesieni w wykonaniu Adama Nawałki i Kazimierza Moskala? W sezonie 2009/10 drużyna prowadzona przez obecnego selekcjonera reprezentacji Polski po 15 kolejkach miała na koncie 26 punktów (bramki: 27-19). Z kolei ekipa obecnego trenera Pogoni Szczecin na tym etapie miała 28 punktów (bramki: 22-16). Jerzy Brzęczek ma na tę chwilę 29 punktów (bramki: 18-8). Warto wspomnieć, że w 15. kolejce sezonu 2013/14 wygraliśmy ze Stomilem Olsztyn i to był ostatni mecz ze słynnej serii 9 spotkań bez porażki, tak więc GieKSa była wtedy zdecydowanie na fali. Porównanie wydaje się być więc adekwatne i minimalnie świadczy na korzyść obecnej ekipy. W porównaniu tym widać oczywiście, jak na niekorzyść działa liczba zdobytych bramek, ale wspomniana liczba goli traconych jest zdecydowanie niższa, a i różnica bramek jest na korzyść obecnego szkoleniowca. Swoją drogą – wyobraźcie sobie teraz, że od tego momentu drużyna Kazimierza Moskala do końca sezonu wygrała już tylko 3 mecze… Brzmi dramatycznie, prawda?
Co by nie mówić, GieKSa punktuje aż miło. Czasem zdarza się jakiś remis, porażki prawie w ogóle, a większość to zwycięstwa. Niezależnie od tego, czy gramy u siebie czy na wyjeździe. Nasz zespół po słabszym meczu z Górnikiem tym razem pokazał swoją formę. Wydaje się, że ciągle jeszcze są mankamenty, właśnie skuteczność, gra skrzydeł (w Kluczborku już była niezła), stwarzanie sobie większej ilości sytuacji, forma niektórych zawodników. Przecież gdyby poprawić te kilka aspektów, GieKSa może stać się zdecydowanym numerem jeden w tej lidze i odsadzić całą konkurencję. Cieszy to, że te mankamenty są, a GKS jednak regularnie zdobywa punkty, bo to oznacza, że może być jeszcze lepiej!
Teraz przed naszym zespołem bardzo ważna końcówka rundy. Dobrze byłoby wygrać ostatnie dwa mecze u siebie ze średniakami pierwszoligowej stawki. W międzyczasie dwa trudne wyjazdy – do Bytowa i Suwałk. To głównie na tych dalekich stadionach będzie można przypieczętować udaną jesień. Jeśli udałoby się przywieźć minimum trzy punkty, byłoby OK. Jeśli cztery, to byłoby bardzo dobrze, a komplet – wyśmienicie.
KruchY
31 października 2016 at 01:57
zostaly 4 szpile w tym roku ! 10pkt to minimum aby spac spokojnie do wiosny a w maju 2017 mamy 5 kolejek do rozegrania i przypieczetowania awansu aby nie czekac do ostatniego meczu.
tonikrosssss
31 października 2016 at 10:53
Super felieton! Miło poczytać!