Dołącz do nas

Felietony

Felieton: Zastrzeżone numery

Avatar photo

Opublikowany

dnia

W futbolu danego zawodnika charakteryzować może wiele rzeczy. Konkretne kojarzone z nim zagranie, zwód czy po prostu fryzura lub kontrowersyjny styl bycia. Do piłkarzy przylgnąć może łatka wirtuoza lub zwykłego drewna, walczaka lub nieudolnego mięczaka. Jest też spora grupa zawodników, których charakteryzuje przynależność klubowa, wierność i miłość do klubowych barw. Kibice bardziej lub mniej utożsamiają się ze swoimi zawodnikami, jednak zawsze będą szanować i podziwiać tych wybitnych, którzy swoją grą zrobili sporo dobrego dla drużyny. Przywiązanie, okazanie sympatii danemu graczowi można wyrazić klubową koszulką z nazwiskiem i numerem idola na plecach.

Skupmy się właśnie na numerach. Nie zawsze w piłce nożnej obowiązywał zwyczaj, że jeden zawodnik grał cały sezon z jednym i tym samym numerem na plecach. Dany zawodnik mógł grać w jednym spotkaniu z „6”, a w kolejnym z „11”, a nikt nie zaprzątał sobie tym głowy. To jednak już dawno się zmieniło i dziś zawodników często kojarzymy po ich numerach na koszulkach, grają z nimi, bowiem nie tylko przez cały sezon, lecz często przez całą karierę.

Największy zaszczyt, jaki może spotkać piłkarza to zastrzeżenie jego numeru na zawsze, tak by już nikt nigdy oprócz niego nie był z danym numerem kojarzony. Powody, dla których kluby decydują się na podobny zabieg są różne. A moda na stosowanie takich zaszczytów do futbolu przywędrowała zza Oceanu z lig NBA i NHL. Jednym z takich powodów jest wierność klubowym barwom przez całe życie. Paulo Maldini całą swoją karierę związany był z AC Milan, włodarze klubu postanowili więc zastrzec koszulkę z numerem „3”, numer może jednak zostać reaktywowany tylko wtedy, kiedy przejąłby go jeden z synów Maldiniego trenujących w juniorskich zespołach Milanu. W Milanie zastrzeżona jest też „6”-tka, z którą występował przez 20 lat Franco Baresi. Natomiast odwieczny rywal Milanu Inter, zastrzegł numer „3” Giacinto Facchettiemu, legendzie klubu. Największe kluby Europy raczej niechętnie stosują ten rodzaj wyróżnienia, gdyż w takich zespołach jak Manchester United, Real czy Barcelona wybitnych graczy występowało mnóstwo.

Kluby decydują się na zastrzeżenie numeru również dla graczy, którzy osiągnęli lub znaczyli bardzo dużo. W ten sposób w 2008 roku, czyli 15 lat po śmierci Bobby’ego Moore’a, West Ham United zastrzegł numer „6”, w którym Moore grał dla „Młotów” przez 16 lat. Odkąd w 2003 roku z Chelsea odszedł Gianfranco Zola, żaden inny zawodnik nie zagrał z numerem „23”, choć nikt oficjalnie go nie zastrzegł. Od sezonu 2006/2007 nikt więcej nie zagra z „dychą” na plecach w barwach warszawskiej Legii, w ten sposób klub pragnął uhonorować legendę Wojskowych – Kazimierza Deynę. Inną słynną zastrzeżoną „10”-tką jest koszulka Napoli, w barwach którego brylował Diego Maradona. Numer „10” miał być również wyłączony z użytkowania w reprezentacji Argentyny, której boski Diego był gwiazdą, jednak ze względu na przepisy FIFA, która na Mundialach nakazuje przyznawać zawodnikom numery od 1 do 23, wycofano się z tego pomysłu. Na zastrzeżenie „10”-tki zdecydował się również amerykański New York Cosmos, w barwach którego przez zaledwie 2 lata występował wielki Pele.

W ostatnich latach narodził się nowy trend zastrzegania piłkarskich numerów na koszulkach, a spowodowany był wielkimi tragediami, które nie oszczędzały zawodników w ostatniej dekadzie. 26 czerwca 2003 roku podczas półfinałowego spotkania w Pucharze Konfederacji pomiędzy Kamerunem a Kolumbią, zasłabł Marc-Vivien Foe, który zmarł w szpitalu, a przyczyną zgonu był zawał serca. Natychmiast zastrzeżony został numer „17” w reprezentacji Kamerunu oraz we francuskich klubach, w jakich występował Foe, czyli w Lyonie i Lens. Na podobny gest zdecydował się ówczesny pracodawca Kameruńczyka Manchester City, który zastrzegł numer „23”. Podobne tragedie w postaci śmierci na boisku dotknęły również Węgra Miklosa Fehrera, który zasłabł w czasie meczu z Victorią Guimaraes reprezentując barwy Benfiki. Klub z Lizbony zastrzegł numer „29”. Antonio Puerta piłkarz Sevilli grał z numerem „15”, który klub chciał zastrzec, lecz ze względu na przepisy hiszpańskiej federacji, która nakazuje nadawać zawodnikom numery od 1 do 25 nie udało się tego zrealizować. Motherwell FC zastrzegł numer „8” z którym grał Phil O’Donnel, zmarły na zawał serca podczas meczu. Niemiecki Hannover 96, zastrzegł numer „1” po samobójczej śmierci swojego bramkarza Roberta Enke.

Są też inne powody zastrzegania numerów, a niektóre z nich troszkę na wyrost. Takim przykładem niech będzie duński klub FC Midtjylland, który zastrzegł numer „14”, z którym grał tam Mohamed Zidan. Zidan strzelił dla klubu sporo bramek, lecz w jego barwach grał tylko rok. Inna historia wiąże się z legendarnym bramkarzem reprezentacji Węgier lat 50-tych XX wieku Gyulą Grosics. Piłkarz marzył o przejściu do Ferencvarosu, jednak w czasie kariery nigdy nie zagrał w jego barwach, ze względu na postanowienie partii komunistycznej. Tym czasem w wieku 82 lat Grosics stanął w bramce ukochanego klubu i rozegrał 5 minut w sparingu przeciw Sheffield United, po meczu władze klubu natychmiast zastrzegły koszulkę z numerem „1”.

W naszej GieKSie nikt już nie zagra z „9” na plecach. Numer ten na zawsze zarezerwowano dla klubowej legendy – Jana Furtoka. Niedawny solenizant zagrał dla GieKSy 209 ligowych spotkań strzelając 85 goli. Furtok oprócz tego, że błyszczał na boisku w barwach GKS-u, pełnił również funkcję trenera oraz prezesa klubu.

Niektóre kluby postanowiły w ten specjalny sposób dać wyraz szacunku dla kibiców i na ich cześć zastrzec numer „12”, który ma symbolizować to, iż fani są ich dwunastym zawodnikiem. Na ten krok zdecydowano się w Bayernie Monachium, CSKA Moskwa, Fenerbahce, Feynoordzie, Werderze Brema, Lazio czy Zenicie Sankt Petersburg. Natomiast Reading dla kibiców zastrzegł „13”-tke, a Oldham Athletic „40”-tke.

Na koniec lista najsłynniejszych zastrzeżonych numerów:

1 – Robert Enke (Hannover 96), Gyula Grosics (Ferencvaros)
3 – Giacinto Facchetti (Inter Mediolan, Paulo Maldini (AC Milan)
5 – Peter Schoettel (Rapid Wiedeń)
6 – Aldair (Roma), Franco Baresi (AC Milan), Bobby Moore (West Ham United)
8 – Karel Poborsky (Dynamo Czeskie Budziejowice)
9 – Jan Furtok (GKS Katowice)
10 – Roberto Baggio (Brescia), Diego Maradona (Napoli), Pele (Cosmos), Kazimierz Deyna (Legia)
11 – Luigi Riva (Cagliari)
13 – Cobi Jones (Los Angeles Galaxy)
14 – Johan Cruijff (Ajax)
17 – Marc-Vivien Foe (Lens,Lyon), Henrik Larsson (Helsingborgs)
23 – Marc-Vivien Foe (Manchester City), Francois Sterchele (Club Brugge)
25 – Gianfranco Zola (Chelsea)
29 – Miklos Feher (Benfica)

Łukasz Student- Bhoy


2 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

2 komentarze

  1. Avatar photo

    Basu

    16 marca 2012 at 17:05

    Świetnie się czyta, dzięki za artykuł!

  2. Avatar photo

    kamil

    8 kwietnia 2012 at 17:55

    wszystko fajnie ale w hannoverze nie zastrzegli 1, Zieler teraz gra z 1 przeciez

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

Trzy punkty z Dolnego Śląska

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.

W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.

Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak  wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.

Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.

Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.

Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław:
Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga