Dwutygodniowa przerwa w rozgrywkach… Czy dobrze zrobiła? W zasadzie tego typu rozważania chyba trzeba uznać za bezpodstawne. Wykorzystanie tego czasu na przećwiczenie wariantów taktycznych, skupienie się na treningu, nabranie oddechu, bla, bla bla… Patrząc na wiele ostatnich lat, trudno sobie przypomnieć choćby jeden moment, w którym coś, co potocznie nazywane jest handicapem, miało swoje odzwierciedlenie w dobrym wyniku dla GieKSy. Pauza kartkowa najgroźniejszego rywala, zdziesiątkowanie przez kontuzję i gra rezerwowymi/juniorami, kryzys u przeciwnika, w końcu jego gra co trzy dni, gdy my odpoczywamy… Zawsze doszukiwaliśmy się potencjalnego zysku i nigdy nie przyniosło to efektu. Nawet i w tej rundzie, gdy graliśmy z Wigrami pierwszy mecz, a dla suwalczan był to drugi w ciągu trzech dni. Jak się skończyło, wszyscy wiemy. Wiemy też, że trener Dudek powiedział po meczu, że to, że Wigry były w grze, było ich plusem. Gdyby Wigry przegrały, trener Jakubowski powiedziałby, że było to minusem. I tak w najlepsze trwa zaklinanie rzeczywistości.
Przerwa jednak była – i dobrze, bo dla zdrowia kibiców GKS jest lepsze, gdy zespół nie gra. Mijają dwa tygodnie i możemy z dystansu spojrzeć na mecz w Jastrzębiu. Mecz, w którym zespół osiągnął bardzo ważną wygraną. Wygraną, która spowodowała, że jeszcze liczymy się w walce o cokolwiek. Podchodząc jednak do całej sprawy chłodno, to trzeba powiedzieć, że ten mecz to niestety nie była forma, która choćby w 10 procentach gwarantuje utrzymanie w lidze. Uszczegóławiając – nie była to forma, która gwarantuje zwycięstwo w jakimkolwiek meczu. To nie była forma gwarantująca nawet remis. Umożliwiająca tak, ale gwarantująca nie. A przecież wiemy, że katowiczanie, aby w ogóle mieć możliwość pozostania na tym szczeblu rozgrywek, muszą wygrać połowę z pozostałych meczów. Z taką grą jak w Jastrzębiu – na dziesięć spotkań wygraliby może dwa lub trzy. Bo to rywal miał przewagę, to rywal miał kilka sytuacji, tysiąc stałych fragmentów, ale był nieogarnięty w ofensywie. I abstrahując od czystej statystyki, to gdyby rywal był po prostu nieco lepszy – tego meczu byśmy nie wygrali.
Nie chcę przez to powiedzieć, że wygrana była niezasłużona. Absolutnie, była jak najbardziej zasłużona. Ale tak samo zasłużone byłoby minimalne zwycięstwo gospodarzy lub remis. To był taki mecz na styku, kiedy każdy wynik powinno się przyjąć za adekwatny. Tym razem było na plus dla nas.
Chcę natomiast przez to powiedzieć, że z taką grą się nie utrzymamy. Bo na te pozostałe dziesięć meczów wygramy ze trzy, ze cztery zremisujemy, ze trzy przegramy. Powtarzam – z taką grą jak w Jastrzębiu, która z jednej strony jest jeszcze niewystarczającym minimum, a z drugiej należy się obawiać, czy nie jest to maksimum tego zespołu. Nie, chyba nie. Na pewno można grać nieco lepiej, tak żeby nie drżeć o wynik do końca. Tyle, że to jest rozważanie teoretyczne, a praktyka jest jaka jest.
Teraz czeka nas mecz w Opolu. Co prawda piłkarze Mariusza Rumaka wybitni nie są, ale u siebie mają bilans 7-2-3. Ostatni mecz na własnym stadionie w lidze to wygrana z Chojniczanką 3:0. Trudno więc nie uważać, że o wygraną będzie mega ciężko i patrząc z perspektywy całego sezonu będzie to niespodzianka. Statystyczna niespodzianka. No chyba, że w grze GieKSa wzniesie się o dwie klasy wyżej. I tak w Jastrzębiu się wzniosła o kilka klas, bo przecież mecze z Wigrami i Rakowem to był kompletny dramat. Ale to nadal jeszcze za mało.
Pisaliśmy, że każdy punkt się liczy, każdy jest ważny. Zdobyty zarówno przez nas, jak i stracony przez rywali. W ostatni weekend odbyły się ważne w kontekście walki o utrzymanie mecze i ostatecznie nie wyszły one dobrze, choć mogło być gorzej. Nie wyszły dobrze, bo Stomil urwał punkt Rakowowi, przez co do bezpiecznego miejsca mamy nie pięć, a sześć punktów straty. Mogło być gorzej, bo zamieszana w tę walkę Warta do 89. minuty prowadziła z Tychami, ale w końcówce straciła gola na 1:1. Wigry zremisowały natomiast z Garbarnią i powiedzmy, że to jest ok.
Nadal jednak jesteśmy o dwa mecze odległości od utrzymania. Dwa mecze wygrane, przy dwóch porażkach innej ekipy. Problem jest taki, że tą pierwszą inną ekipą, którą gonimy jest właśnie Stomil, który raczej zaprzeczy statystyce i zgromadzi więcej niż 36 oczek. Dlatego trzeba patrzeć też wyżej – na Wartę, Bytovię, Chrobrego…
To wszystko sprawia, że każda kolejka, w której nie wygramy, może okazać się gwoździem do trumny. Każda kolejka grozi tym, że w razie braku wygranej, strata może się powiększyć np. do ośmiu punktów. To się na ten moment nie zmienia i nadal GieKSa leży pod ostrzem gilotyny, choć kat (nie Paszulewicz) ciągle jeszcze to ostrze trzyma na górze.
To, do czego zespół powinien dążyć w tym momencie to złapanie kontaktu, powiedzmy na dwa punkty do bezpiecznego miejsca. Wtedy naprawdę będziemy mogli zacząć mieć nadzieję na utrzymanie. Bo – nomen omen – utrzymanie pięcio- lub sześciopunktowej straty ciągle będzie balansowaniem na krawędzi piłkarskiego życia i śmierci.
Mecza
28 marca 2019 at 16:58
Wszystko w punkt. Wiadomo każdy zwycięstwo cieszy ale tak jak napisałeś dopóki strata nie będzie mniejsza niż 2 pkt czyli na jeden mecz nie ma się co podniecać, że się utrzymamy.
KaTe
28 marca 2019 at 18:07
7 punktów w najbliższych trzech meczach, to jest to, co zbliżyłoby nas do strefy bezpiecznej (o której mowa w powyższym tekście). Aż boję się sprawdzać, kiedy ostatnio przydarzyła się nam taka seria (a wyszłoby wręcz: trzy zwycięstwa i jeden remis w czterech szpilach – abstrakcja!)
Irishman
29 marca 2019 at 11:04
Przed meczem z Jastrzębiem spierałem się z kumplem, który twierdził, ze dobry byłby remis. Ja z kolei twierdziłem, że choć to niby-derby i to na wyjeździe, ale jednak podział punktów niewiele nam daje. Jastrzębie to słaba drużyna, która znalazła się wysoko w tabeli jadąc na koniku beniaminka. Oni będą na wiosnę tracić punkty i lecieć w dół. Jeśli więc mamy się utrzymać, to przede wszystkim z takimi drużynami musimy wygrywać, obojętnie czy u siebie czy na wyjeździe.
Na szczęście udało się ale oczywiście nie można z tego wyciągać jakichś bardzo optymistycznych wniosków na przyszłość. Natomiast nie do przecenienia jest ten handicap w psychice jaki zdobyliśmy po tym zwycięstwie. Nawet nie chce sobie wyobrażać co działoby się w naszych, kibicowskich ale przede wszystkim w piłkarskich głowach naszych zawodników, gdyby przegrali trzeci mecz z rzędu, a dystans do utrzymania jeszcze by się powiększyłby. Prawdopodobnie po tym ciosie już byśmy się nie podnieśli.
Niestety Odra, dobrze prowadzona przez trenera Rumaka to już trochę inna para kaloszy. O jakiekolwiek punkty w Opolu będzie bardzo trudno. Mimo wszystko dzięki temu tlenowi, który podano nam w Jastrzębiu liczę, że drużyna znalazła kawałek gruntu pod nogami, od którego odbije się, zagra znacznie lepiej i przywiezie choćby tylko punkt. No bo ja ciągle uważam, ze my nasz sportowy potencjał wykorzystywaliśmy ….. co najwyżej w połowie.
Tak czy inaczej bardzo ważne będą dwa kolejne mecze u siebie, które już bez żadnego gadania musimy po prostu wygrać. Najbliższe 10 dni da nam odpowiedź na dwa pytania – przede wszystkim czy się utrzymamy oraz co wart jest tak naprawdę trener Dudek, który było nie było dostał te dwa tygodnie w prezencie na poprawienie tego co od początku tegorocznych rozgrywek nie jeszcze zafunkcjonowało.