Piłka nożna Prasówka
Niewykorzystany karny się zemścił. Mass media po meczu Sandecja – GKS Katowice

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mass mediów na temat meczu Sandecja Nowy Sącz – GKS Katowice 4:0 (0:0). Wszystkie bramki dla Sandecji strzelił Arkadiusz Aleksander.
sportslaski.pl – Aleksander Wielki.
W pojedynku o tymczasowe miano „Rycerzy Wiosny” bezwzględnie lepsza okazała się Sandecja wygrywając 4:0.
Pierwsza połowa nie zapowiadała jednak takiego pogromu gości. Najwięcej zamieszania na boisku robili zawodnicy którzy do niedawna byli po drugiej stronie barykady. Maciej Bębenek z GKS był chyba najlepszym zawodnikiem w pierwszych trzech kwadransach, a niewiele ustępował mu grający jeszcze jesienią w Katowicach Wojciech Trochim. W 19 minucie to właśnie po faulu na Bębenku (faulował inny były gracz GieKSy Bartłomiej Dudzic) Grzegorz Goncerz stanął przed szansą na zdobycie swojego pierwszego gola w 2016 roku, jednak jego intencje wyczuł Łukasz Radliński i na tablicy świetlnej nadal utrzymywał się bezbramkowy remis. Przed przerwą obie strony stworzyły sobie po kilka sytuacji do zdobycia gola ale rezultat nie uległ już zmianie.
W drugie połowie w miejsce Piszczka w ataku pojawił się Aleksander i został bohaterem meczu..
[…] Co ciekawego?
– ostatnim zawodnikiem który pokonał bramkarza GKS Katowice więcej niż trzy razy był Maciej Żurawski. A działo się to 8 września 2001 roku kiedy to „Żuraw” strzelił pięć goli dla Wisły Kraków w wygranym przez „Białą Gwiazdę” 5:1 meczu na Bukowej. Wtedy też Żurawski cztery gole strzelił w jednej połowie.
– Sandecja Nowy Sącz jest jedyną drużyną która w tym sezonie strzeliła GieKSie cztery bramki w jednym meczu i to na dodatek w dwóch spotkaniach.
– ostatnią tak wysoką porażkę GKS Katowice poniósł 25 kwietnia 2015 roku kiedy przegrał u siebie 0:5 z Zagłębiem Lubin. Na wyjeździe równie wysoko GieKSa przegrała 21 sierpnia 2013 roku w Bełchatowie..
katowickisport.pl – Klęska katowiczan w spotkaniu z Sandecją. Polegli w kategoriach… emocjonalnych?
[…] Drugi – po Zawiszy – kandydat do czołowych miejsc w I lidze „rozstrzelany” został na boisku nad Kamienną. Spotkanie „starych znajomych” – wielu zawodników na murawie ma w CV występy w obu klubach – przyniosło mnóstwo emocji niekoniecznie czysto piłkarskich, z fatalnym dla GKS-u wynikiem.
[…] Nieszczęście katowiczan zaczęło się niespełna 10 minut po przerwie. Dotknięcie piłki ręką przez Mateusza Kamińskiego oznaczało rzut karny dla gospodarzy, pewnie wykorzystany przez Arkadiusza Aleksandra. „Kamyk” za protesty upomniany został żółtą kartką, a bramka wyprowadziła z równowagi przyjezdnych.
Za moment – w ogromnym zamieszaniu – Mariusz Złotek „rozdał” trzy żółte i jedną czerwoną kartkę – dla Alana Czerwińskiego – i już do końca meczu musiał tonować nastroje właśnie licznymi kartonikami. A Sandecja – grająca w przewadze liczebnej – dobijała gości; przede wszystkim za sprawą Aleksandra, któremu na zdobycie 3 goli starczyło 10 minut, a czwartego dołożył w doliczonym czasie gry.
gol24.pl – Niewykorzystany karny się zemścił. Cztery gole Aleksandra pogrążyły GieKSę
Sandecja Nowy Sącz odniosła pewne zwycięstwo nad GKS-em Katowice (4:0). Po przerwie czterema goli popisał się doświadczony Arkadiusz Aleksander. Ale gdyby Grzegorz Goncerz wykorzystał rzut karny w pierwszej połowie, mecz mógł się potoczyć zupełnie inaczej…
Przed rozpoczęciem spotkania głównym tematem wśród kibiców, zgromadzonych na sądeckim stadionie była dyspozycja zawodników Radosława Mroczkowskiego, a dokładniej czy miejscowy zespół utrzyma dotychczasową passę i pokaże się tak dobrze, jak przed dwoma tygodniami z bydgoskim Zawiszą, a szanse na to były duże, bowiem na boisko wyszedł najmocniejszy możliwy skład. W zespole z Katowic zabrakło Olivera Praznovsky’ego, co okazało się być chyba najważniejszym osłabieniem w perspektywie całego meczu. reklama Od pierwszej minuty mecz wyglądał na niezwykle ciekawy, akcje pojawiały się z obu stron, a do tego zawodnicy nie szczędzili innych części ciała niż nóg, by nie pozwolić rywalom dojść do piłki.
[…] Jako, że gra była od samego początku bardzo ostra, można było spokojnie czekać na moment, w którym Mariusz Złotek, słynący z kontrowersyjnych decyzji, zacznie wyciągać kartoniki i przyznawać rzuty karne jak kelner, rozdający wcześniej zamówione dania przez klientów restauracji. W 18. pierwszą jedenastkę meczu podyktowano na korzyść gości, a to po faulu na Macieju Bębenku. Na szczęście dla Sądeczan, strzał z „wapna” zmarnował Grzegorz Goncerz, trafiając piłką po strzale niemal w środek bramki Radlińskiego.
[…] Najważniejszym momentem w meczu okazała się być żółta kartka Filipa Piszczka, po której trener Mroczkowski postanowił jeszcze przed startem 2. połowy wpuścić doświadczonego Arkadiusza Aleksandra, a od tego momentu działo się tyle, że można by było wszystkich obłożyć przynajmniej 4 różne potyczki. 5 minut po wznowieniu gry, z rzutu wolnego szczęścia spróbował Trochim, którego strzał sparował Kuchta, zaś 240 sekund później przed pierwszą okazją po wejściu na boisko stanął Aleksander, a to po… przyznaniu drugiej w meczu jedenastki po dotknięciu piłki ręką przez Pielorza podczas dogodnej akcji Sądeczan.
[…] Po 180 sekundach doszło do bardzo kontrowersyjnego wydarzenia, kiedy to Alan Czerwiński brutalnie potraktował swojego rywala, po czym doszło do szamotaniny między zawodnikami obu drużyn, oraz ławką rezerwowych ekipy z Katowic. Tylu kartek, ile przyznał sędzia Złotek w jednej sytuacji, długo w Nowym Sączu nie było. Główny winowajca z Katowic wyleciał z boiska, zaś dwóch innych zawodników obejrzało po żółtym kartoniku. Gdy emocje z tej akcji jeszcze nie opadły, gracze GKSu obejrzeli jeszcze 2 kartki, zaś w 63. minucie po raz drugi, tym razem po faulu Frańczaka na Małkowskim, przed szansą wykorzystania rzutu karnego stanął Aleksander, który ponownie wytrzymał próbę nerwów.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Piłka nożna kobiet
Trzy punkty z Dolnego Śląska

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.
W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.
Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.
Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.
Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.
Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław: Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.
wlodek
11 kwietnia 2016 at 12:11
Redaktor z gol 24 pl niech zobaczy zapis video a potem niech ocenia slusznosc czerwonej kartki albo niech zmieni zawod bo w sporcie kariery nie zrobi