Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: napędziliście nam trochę stracha

Avatar photo

Opublikowany

dnia

O ile przed sezonem bralibyśmy w ciemno scenariusz, że na 5 kolejek przed końcem GKS Katowice pewny utrzymania nie walczy już o nic, to że w podobnej sytuacji będzie Legia, nie zakładali chyba nawet najwięksi stołeczni pesymiści. Sezon ligowy nie wyszedł wojskowym na miarę oczekiwań i o mistrzostwo biją się dziś inni. Czy można przejść nad tym do porządku dziennego? Kto będzie grał na Narodowym z nożem na gardle? I czy łatwo skupić się na lidze, gdy na horyzoncie widać już finał Pucharu Polski? O nastrojach przy Łazienkowskiej opowiedział nam Kamil Dumała z redakcji serwisu Legioniści.com

Już jakiś czas temu Legia wypisała się z wyścigu o czołowe lokaty w Ekstraklasie. Sezon bez mistrzostwa to sezon stracony?
Tak. Według mnie taki sezon można spisać na straty, bo już za długo czekamy na mistrzostwo. Piąte miejsce, które obecnie zajmujemy, nie satysfakcjonuje żadnego z kibiców, a mam nadzieję, że nie satysfakcjonuje też nikogo w klubie.

Gorycz niespełnionych oczekiwań w lidze łagodzi finał Pucharu Polski i dobre występy w Europie?
Według mnie nie, bo mistrzostwo było dla nas najważniejsze. Mamy potencjał, by w każdym sezonie o nie walczyć i stać nas na zdecydowanie więcej niż piąte miejsce. Wszyscy myślimy już o finale Pucharu Polski, którego przecież wcale nie musimy wygrać, więc występy w europejskich pucharach w przyszłym sezonie stoją pod dużym znakiem zapytania. Mimo że jesteśmy mocno zmobilizowani na ten mecz, to Pogoń nie położy się przecież przed nami i również będzie chciała wygrać, szczególnie mając w pamięci to, co wydarzyło się rok temu na Narodowym.

Na kim ciąży większa presja przed finałem?
Pogoń wciąż zachowuje szanse na ligowe podium, które daje kwalifikację do Ligi Konferencji, a w naszym przypadku te szanse są jedynie matematyczne. Dlatego wydaje się, że zwycięstwo w Pucharze Polski jest ważniejsze dla Legii. Podkreśla się naszą postawę w Lidze Konferencji, ale to dobre wrażenie zostanie zatarte, jeśli w kolejnym sezonie nie zakwalifikujemy się do europejskich rozgrywek. Co więcej, przychody z gry w Europie i transferów są ważną częścią budżetu, a skauci nie będą tak często przyjeżdżać na rozgrywki PKO Ekstraklasy jak na Ligę Konferencji. Z drugiej strony Pogoń chce odzyskać twarz po zeszłorocznej porażce z Wisłą, ale mimo to nóż na gardle ma jednak Legia.

Powodów do radości w tym sezonie dostarczyły wam za to występy wojskowych w Lidze Konferencji.
Europejską przygodę Legii w tym sezonie można całościowo zapisać na plus. Pokazaliśmy się z bardzo dobrej strony w fazie ligowej i przeszliśmy do następnej rundy bez konieczności rozgrywania play-offów. Wielu kibiców bardziej czekało na czwartkowe mecze w Lidze Konferencji niż na ligę, bo można było wtedy dostrzec więcej mobilizacji i chęci w drużynie. Największym sukcesem jest na pewno pokonanie Chelsea w Londynie – nikt z Polski nie dokonał tego wcześniej. Co więcej, żaden polski zespół nie wygrał dotąd na wyjeździe z drużyną z Anglii. Owszem, losy awansu były praktycznie rozstrzygnięte po pierwszym meczu, dopisało nam też trochę szczęście, ale nie zgodzę się, że Chelsea wystawiła na rewanż rezerwowy skład. Do historii przejdzie sam wynik i za kilka lat tylko o tym będzie się pamiętać.

Sukcesy w Europie będą parasolem ochronnym dla Gonçalo Feio?
Osobiście nie jestem fanem trenera Feio, co nie jest zbyt popularną opinią w Warszawie. Spodziewam się, że dobre występy w europejskich pucharach nie wystarczą, aby trener utrzymał posadę. Wiążące decyzje będą zapadać dopiero po finale Pucharu Polski, który jest kluczowy dla naszej przyszłości. To, że Gonçalo Feio jeszcze pracuje w Legii, zawdzięcza przede wszystkim temu, że mamy szansę na zdobycie tego trofeum i zakwalifikowanie się do europejskich rozgrywek tą ścieżką.

Opieranie strategicznych dla klubu decyzji o rezultat jednego meczu, nawet jeśli jest to finał Pucharu, nie wygląda zbyt poważnie.
Niestety, w takiej dziś jesteśmy sytuacji. Zawaliliśmy sezon w Ekstraklasie i musimy się ratować przez Puchar Polski. Dla klubu ważna jest ciągłość gry w europejskich pucharach, bo to pozwoli spiąć budżet. Mamy na swoim koncie wiele nieudanych inwestycji w poprzednich okienkach transferowych, dlatego przychody z gry w Europie są niezbędne do podniesienia poziomu sportowego drużyny w kolejnym sezonie.

Jesienią wraz z Marcinem Szymczykiem z Legia.net zastanawialiśmy się nad głębią waszego składu, czy wystarczy ona do walki na trzech frontach. Dziś wiemy, że nie wystarczyła. Dlaczego?
Składa się na to kilka kwestii. Po pierwsze jakość poszczególnych piłkarzy nie jest zadowalająca. W mojej opinii w kadrze są zawodnicy, którzy nigdy nie powinni zakładać koszulki z eLką na piersi. Tymczasem, mimo że nie prezentują poziomu na miarę Legii, to grają nawet w podstawowym składzie. Z drugiej strony skoro ci sami zawodnicy potrafili grać w Lidze Konferencji na odpowiednim poziomie, pokonać Chelsea i Betis, to trudno uwierzyć, że nie są w stanie wygrać z Puszczą, Piastem czy Motorem, z całym szacunkiem do tych drużyn. Problem z mobilizacją w lidze to kamyczek do ogródka zarówno trenera, jak i samych zawodników. Mówił o tym otwarcie w jednym z wywiadów Maximillian Oyedele, że większa koncentracja jest na europejskie puchary niż na ligę.

Nie pomagają również kontuzje kluczowych zawodników.
Największą stratą jest obecnie brak Pawła Wszołka, bo nie ma odpowiedniego zastępstwa na pozycji prawego obrońcy. Słyszałem jednak, że Wszołek jest już bliski powrotu do gry, więc może w Katowicach dostanie chociaż kilka minut. Drugim poważnym osłabieniem jest kontuzja Marca Guala. Mimo iż nie jestem jego fanem, bo częściej irytuje mnie swoją grą niż zachwyca, to jest naszym najskuteczniejszym napastnikiem i wykręcił przyzwoite liczby, zbliżone do powszechnie chwalonego Pululu z Jagiellonii. Podobnie jak Wszołek, Gual wraca już do treningów, natomiast w tym sezonie nie zagra już raczej Bartosz Kapustka. Kolejnym kontuzjowanym zawodnikiem jest Juergen Elitim, który przeszedł operację złamanej ręki. Mam nadzieję, że szybko wróci do gry, bo jest ważnym ogniwem drugiej linii naszego zespołu.

Przyczyn słabszych występów Legii upatruje się głównie w postawie bramkarzy i napastników. Która z tych formacji jest w tej chwili waszym największym problemem?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo sprowadzanie kiepskiej formy całego zespołu do postawy bramkarzy i napastników jest pewnym spłyceniem tematu. Wspomniałem już o dobrych statystykach Guala, natomiast pod jego nieobecność odpowiedzialność za strzelanie goli spada na Ilję Szkurina, który jeszcze nie do końca zadomowił się w Warszawie. Nie skreślałbym go jednak zbyt szybko, bo moim zdaniem musi się odblokować, aby forma poszła w górę. Temat bramkarzy jest na pewno trudniejszy. Uważam, że w rundzie jesiennej Kacper Tobiasz nie popełniał na tyle poważnych błędów, które przekreślałyby go jako pierwszego bramkarza. Zimą do drużyny dołączył Kovačević, który swojej przygody z Legią nie zapisze do udanych – sporo punktów straciliśmy po jego błędach. Moim zdaniem niepotrzebnie zrezygnowano z koncepcji posiadania w kadrze jednego bardziej i drugiego mniej doświadczonego bramkarza. Postawiono na golkiperów młodego pokolenia, co nie wyszło nam na dobre. Mam nadzieję, że w letnim okienku zostanie to naprawione.

Kto jest liderem Legii?
Trudno dziś wskazać jednego takiego zawodnika. Wcześniej wydawało mi się, że są nimi Wszołek, Elitim i Kapustka, ale żadniego z nich nie ma teraz w kadrze z powodu kontuzji. Pod względem ambicji podoba mi się postawa Janka Ziółkowskiego, ale jest on jeszcze zbyt młody, aby brać na siebie odpowiedzialność za cały zespół. W tym momencie nie widzę takiego gracza, o którym możnaby powiedzieć, że jest liderem Legii.

Sporo mówi się o Maxim Oyedele, który ma za sobą debiut w drużynie narodowej. Można na nim opierać grę Legii, a wkrótce też reprezentacji?
Uważam, że ani jemu, ani Kozubalowi z Lecha jesienne powołania do kadry nie wyszły na dobre, bo po powrocie ze zgrupowania obaj znacznie obniżyli loty. Na tym etapie sezonu Maxi łapie w końcu odpowiedni rytm, gra znacznie więcej niż na początku rundy, a w dwumeczu z Chelsea był moim zdaniem naszym najlepszym zawodnikiem. Jego forma wyraźnie rośnie, ale pojawia się pytanie, czy Oyedele nadal będzie się rozwijał w Warszawie. Jego nazwisko z pewnością znalazło się w notesach europejskich skautów i jeśli nie zakwalifikujemy się do europejskich pucharów, to być może konieczny będzie transfer Oyedele.

Przygodę ze zgrupowaniem kadry zaliczył również Mateusz Kowalczyk z GKS-u. Napisałeś niedawno, że widziałbyś go w Legii. Czym zrobił na tobie aż tak dobre wrażenie?
W tym sezonie kibicuję GKS-owi, bo razem z Motorem bardzo dobrze prezentują się w lidze jako beniaminkowie. Obserwuję waszą grę i widać, że Mateusz Kowalczyk ma duży talent i dobrze odnajduje się w Ekstraklasie. Jest zawodnikiem pochodzącym z Mazowsza i jeszcze zanim trafił do Brøndby, był łączony z naszym klubem. Uważam, że mógłby dać Legii więcej niż niejeden ze starszych zawodników obecnej kadry. Dysponuje niezłą techniką i dobrze radzi sobie w odbiorze, co potwierdził we Wrocławiu, gdzie miał kluczowy udział przy pierwszym golu. Jeśli nadal będzie się tak rozwijał, to jego kariera może nabrać rozpędu. Jest moim nieoczywistym typem na wzmocnienie Legii i jestem ciekaw, na ile jest możliwy do wyciągnięcia z Brøndby.

Przed jesiennym meczem nasze drużyny dzieliły trzy punkty, a dziś niewiele więcej, bo zaledwie pięć. Na tym etapie sezonu to spora niespodzianka. Stoi za tym słabość Legii czy siła GKS-u?
Jedno i drugie. Wasza pozycja w tabeli nie jest dziełem przypadku. Macie na koncie zasłużone zwycięstwa z Jagiellonią, Pogonią i Rakowem Częstochowa – nam się to w tym sezonie nie udało. Udowadniacie, że trzeba się z wami liczyć w Ekstraklasie. Mam nadzieję, że nadal będziecie się tak rozwijać, bo cała liga zyskuje dzięki takiej postawie beniaminków. GKS traci do Legii tylko pięć punktów i mam nadzieję, że ta przewaga nie stopnieje po sobotnim meczu. Natomiast my bez dwóch zdań jesteśmy w tym sezonie słabi jeśli chodzi o Ekstraklasę – punktujemy słabo, szczególnie z pierwszą czwórką.

W rywalizacji z czołówką zdobyliście zaledwie dwa punkty. Taki bilans nie przystoi ekipie myślącej o mistrzostwie.
Zdecydowanie nie przystoi, natomiast jeszcze bardziej nie przystoi tracić punktów z zespołami o potencjale mniejszym niż nasz. W tym sezonie było zdecydowanie za dużo takich wpadek. Być może podpadnę teraz kibicom Legii, ale uważam, że jakościowo nasza kadra jest słabsza od Lecha, Jagiellonii czy Rakowa. Można było powalczyć z czołówką o lepsze wyniki, jednak zawsze czegoś brakowało. Szczególnie bolesna była porażka w Poznaniu, bo zwłaszcza w drugiej połowie zostaliśmy surowo skarceni za popełniane błędy.

Udało się z kolei wygrać z Jagiellonią w rozgrywkach pucharowych, jednak to zwycięstwo odbiło się szerokim echem z powodów pozasportowych. Jak ocenisz poziom sędziowania w tym meczu?
Z pewnością nie będę obiektywny, natomiast mogę przyznać, że miałem kłopot z oceną sytuacji z ręką Szkurina w polu karnym. Sędziowie podjęli jednak decyzję, że karny Jagiellonii się nie należał. Z kolei w starciu pomiędzy Wszołkiem a Pietuszewskim bardziej skłaniam się do oceny, że to Pietuszewski wbiegł w nogi Wszołka. Kontrowersje były spore, natomiast zwracałem uwagę po tym meczu, że do mediów przebija się wyłącznie narracja o błędach sędziów na korzyść Legii. Gdy jednak sytuacja jest odwrotna, jak choćby z Jagiellonią w lidze, gdy w ostatniej minucie Kacper Chodyna był faulowany w polu karnym, nie było o tym aż tak głośno. Chciałbym, aby sędziowanie było po prostu sprawiedliwe, a sędziowie poczuwali się do odpowiedzialności za swoje decyzje. Tymczasem w zasadzie nie ponoszą dziś żadnej odpowiedzialności za błędy.

W kwietniu macie abonament na mecze na Śląsku: w Pucharze z Ruchem, a w lidze z Górnikiem i GieKSą. Który rywal najbardziej „grzeje”?
Pod względem sportowym najłatwiejsza przeprawa była w pojedynku z Ruchem. Spodziewałem się za to ciężkiego meczu w Zabrzu i tak też było. Podobnie będzie w Katowicach – nie ma co liczyć na spacerek przy Nowej Bukowej. Gdybym miał wybrać najciekawszy pojedynek, to ze względu na najnowszą historię najbardziej elektryzują mecze z Górnikiem. Rywalizacja zawsze była zacięta, wyniki rozkładały się pół na pół na korzyść jednych i drugich. Ponadto doskonale pamiętamy trenera Urbana z pracy przy Łazienkowskiej, więc zawsze jest to dodatkowy smaczek.

Pojawiają się ostatnio plotki o możliwym powrocie Urbana na Łazienkowską.
Myślę, że w tej plotce jest ziarnko prawdy, ale moim zdaniem Jan Urban nie zostanie trenerem Legii. Doceniam jego pracę, bo umiejętnie wprowadza do swoich drużyn młodych zawodników. W Legii dzięki niemu kilku piłkarzy trafiło do zagranicznych klubów. Podobnie było w Górniku, gdzie coraz większą rolę odgrywają Szala czy Sarapata.

Jesienią na Łazienkowskiej zadrżało serce warszawskich kibiców, gdy Adam Zreľák otwierał wynik spotkania?
Zdecydowanie. Byliśmy wtedy w trochę innym miejscu niż dziś, bo obecnie wielu kibiców ze zrezygnowaniem machnęłoby ręką na kolejną stratę bramki czy punktów. Wtedy wciąż mieliśmy nadzieję na dogonienie ligowej czołówki i bramka Zreľáka rozzłościła kibiców. Z tego co pamiętam, pojawiły się nawet pierwsze gwizdy. Na szczęście udało się szybko wyrównać i przejąć inicjatywę. Warto jednak pamiętać, że do straconej bramki to GKS był stroną dominującą i tworzył więcej okazji, przeważnie po naszych błędach. Napędziliście nam trochę stracha.

Nie udało się jednak skutecznie stawić wam oporu.
Moim zdaniem zabrakło wam trochę doświadczenia. Dzisiaj ten mecz potoczyłby się zapewne inaczej. W drugiej połowie Legia mocno naciskała na GKS, ale mecz zamknęła dopiero nieszczęśliwa interwencja mojego serdecznego kolegi z czasów pracy w Zniczu Pruszków – Arkadiusza Jędrycha, który skierował piłkę do własnej siatki. Gwoździem do trumny był natomiast piękny strzał Augustyniaka, który po rykoszecie wpadł do bramki. Mieliście więc też trochę pecha. W sobotę będziemy świadkami zupełnie innego meczu.

Trudno będzie o mobilizację piłkarzy Legii w sobotę, gdy na horyzoncie widać już finał Pucharu Polski?
Ze względu na ostatnie rozstrzygnięcia w Ekstraklasie Legia będzie już raczej myślami na Narodowym. Podobnie było w poprzednich meczach: w pierwszych połowach z Górnikiem i Lechią zagraliśmy tragicznie, a z Jagiellonią najwyżej średnio, więc jeśli podobnie będzie w Katowicach, to GKS będzie miał ułatwione zadanie. Jeśli w przeciwieństwie do Górnika wykorzystacie swoje sytuacje, to Legia będzie miała kłopoty.

Na marginesie rozgrywek ligowych trwa walka rezerw Legii o awans do 2. ligi. Waszym głównym rywalem jest dobrze nam znana Unia Skierniewice.
Awans rezerw do 2. ligi jest priorytetem, by móc ogrywać młodszych zawodników na poziomie centralnym. Szansa jest duża, ale trzeba wygrać rywalizację z Unią. Obserwuję ten klub od dłuższego czasu i podoba mi się, jak jest prowadzony. Mają nowoczesne zaplecze treningowe, pokazali się z dobrej strony w Pucharze Polski, zajmują pierwsze miejsce w lidze i niestety dla Legii to oni są faworytem do awansu. Przed nami jeszcze bezpośredni mecz, a strata punktowa nie jest duża, więc będzie się jeszcze działo w mazowieckiej 3. lidze.

Jaki wynik typujesz w naszym pojedynku?
Jeśli Legia się spręży, to wygra dwa lub trzy do jednego. Jeśli natomiast piłkarze będą już myslami przy finale Pucharu, to typuję remis ze wskazaniem na GKS lub minimalną porażkę Legii. Waszym dużym osłabieniem będzie brak Sebastiana Bergiera, który jest silnym napiastnikiem, a nasi obrońcy mają problemy z tego typu przeciwnikami. Z drugiej strony coś do udowodnienia może mieć Filip Szymczak, który jako wychowanek Lecha będzie chciał zagrać na nosie warszawskim kibicom.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga