Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: wrócić do ustawień fabrycznych

Po doskonałym starcie sezonu Radomiak złapał lekki dołek. Wyjścia z tego mini kryzysu będzie szukał w Katowicach, jednak my też mamy swoje problemy i będziemy chcieli je przezwyciężyć. O potencjał Radomiaka w nowym sezonie, roszady kadrowe i nastawienie przed meczem z GieKSą zapytaliśmy Rafała Jończyka z redakcji serwisu podgolebnikiem.pl.
Nazwa waszego serwisu jest dość nietypowa i dla wielu kibiców GieKSy nieoczywista. Skąd się wzięła?
Pod Gołębnikiem to historyczne miejsce na starym stadionie Radomiaka. W latach 70. powstała tam budka spikera, która na początku była żartobliwie nazywana gołębnikiem. To określenie szybko się przyjęło, z kolei pod Gołębnikiem znajdowała się trybuna najbardziej zagorzałych kibiców Radomiaka. Doping był więc prowadzony „pod Gołębnikiem”, stąd nazwa. Kibice Arki mają swoją Górkę, Legia Żyletę, a GKS Blaszok. U nas młyn jest pod Gołębnikiem. Co prawda na nowym stadionie Gołębnika już nie ma, ale historyczna budka pozostała przed wejściem na obiekt i pełni dziś rolę klubowego sklepu. Stąd też nazwa serwisu, bo jest ona ważna dla kibiców, a my działamy przecież dla nich.
Ile zostało z formy Radomiaka, który w pierwszych kolejkach był określany rewelacją sezonu?
W ostatnich trzech meczach zdobyliśmy zaledwie jeden punkt, więc gra nie może zachwycać. Liczymy na przełamanie tej kiepskiej passy w Katowicach. GKS też ma gorszy moment – chcemy to wykorzystać i pójść do przodu zamiast wpaść w jeszcze głębszy dołek.
Który mecz lepiej oddaje możliwości Radomiaka w tym sezonie – przekonujące zwycięstwa z Pogonią i Rakowem czy wysoka porażka w prestiżowym dla was meczu w Kielcach?
Uważam, że bliższy prawdzie jest ten Radomiak, który aplikował Rakowowi trzy bramki. W tym meczu drużyna grała tak jak lubi – z kontrataku, nieco wycofana, czekająca na swój moment. Ważnym ogniwem w tej układance jest Capita Capemba, którego niestety najprawdopodobniej zabraknie w Katowicach.
Dlaczego?
Capita nabawił się urazu w Kielcach i nie grał zarówno w przegranym meczu z Jagiellonią, jak i zremisowanym pojedynku z Bruk-Betem. Miał wrócić do treningów w tym tygodniu i specjalnie wybrałem się dziś na trening, aby to sprawdzić (rozmawiamy w poniedziałek – przyp. red.). Capity nie było. Mówi się, że ma wrócić jutro, ale nie przypuszczam, by po dwóch tygodniach przerwy w treningach był gotowy wskoczyć do składu. Być może dostanie jakieś minuty, ale nie sądzę, że jest brany pod uwagę do pierwszego składu.
Z tego wszystkiego wyłania się obraz Radomiaka, który z Capitą w składzie nie ustępuje czołówce ligi, natomiast bez niego traci wiele. Jesteście od niego aż tak uzależnieni?
Niestety, ostatnie mecze to pokazały. Nie potrafiliśmy znaleźć innego pomysłu na grę – próbowaliśmy nowych rozwiązań, ale błądziliśmy. Na konferencji prasowej po meczu z Bruk-Betem wszedłem nawet w polemikę z trenerem Joao Henriquesem, który trochę się zirytował moimi pytaniami.
Ten fragment konferencji poniósł się dość mocno w mediach społecznościowych – sam na niego trafiłem.
Trener nie zgadzał się z moimi spostrzeżeniami i trochę się zdenerwował. Dyskutowaliśmy o systemie gry czterema i pięcioma obrońcami oraz pozycji Rafała Wolskiego na skrzydle. Trener mówił, że w ostatnich meczach Rafał nie grał na skrzydle – moim zdaniem być może nie był typowym skrzydłowym, ale wychodząc czterema zawodnikami środka pola ktoś musi pełnić rolę skrzydłowego, zwłaszcza w defensywie. Takie zadania miał właśnie Wolski, co przekładało się z kolei na fakt, że gra z przodu się nie kleiła. Korona stłamsiła nas mocno, z Jagiellonią pierwsza połowa była fatalna, dopiero po przerwie, gdy na boisku pojawił się typowy skrzydłowy, wyglądało to lepiej. Naszym podstawowym założeniem jest ustawienie pod szybkiego zawodnika w kontrataku, stąd brak Capity jest bardzo widoczny.
Joao Henriques był ostatnio autorem kilku głośnych wypowiedzi, choćby w kontekście pracy sędziów. Radomiak został szczególnie skrzywdzony przez arbitrów, czy może trener szuka usprawiedliwienia słabszej gry nie w zespole, a poza nim? Twoim zdaniem słabsza forma wynika z problemów wewnętrznych czy zewnętrznych?
Jedno i drugie po trochu. Z jednej strony gra się nie klei, z drugiej natomiast nałożyły się na to decyzje sędziowskie. W Kielcach dostaliśmy karnego do szatni po dyskusyjnym faulu Majchrowicza, podczas gdy w innych meczach podobne sytuacje są rozstrzygane na korzyść bramkarzy. W innych nastrojach schodzilibyśmy na przerwę, gdyby prowadzenie gospodarzy było jednobramkowe. Z kolei w meczu z Jagiellonią sędzia Myć nie panował nad spotkaniem i mylił się nie tylko na niekorzyść Radomiaka, bo równie dobrze mogliśmy kończyć ten mecz w dziesiątkę, a nawet w dziewiątkę. Jaga też mogła czuć się pokrzywdzona, mimo wszystko przy bramce Imaza na ewidentnym spalonym był Pozo, co jest poważniejszym błędem. Przede wszystkim jednak nasza gra nie wygląda ostatnio najlepiej. Trener rotował składem i ustawieniem, ale dotychczas nie dało to efektów. Mam nadzieję, że w piątek wrócimy do ustawień fabrycznych.
Szymon Janczyk z weszlo.com w rozmowie ze mną nazwał radomski projekt „polskim Szachtarem”, opartym na wyszukiwaniu, promowaniu i sprzedaży zawodników z Portugalii czy Brazylii. Sądząc po letnim okienku transferowym, strategia ta jest kontynuowana. Przeciętny kibic Radomiaka ma się z kim utożsamiać i mocniej przywiązywać do któregoś z zawodników?
Kimś takim jest na pewno Leandro Rossi, który z Radomiakiem jest związany od 14 sezonów. Na kogoś podobnego wyrasta ostatnio Janek Grzesik, a kibice wiążą z nim duże nadzieje na przyszłość. Jeśli natomiast chodzi o obcokrajowców, to wszyscy mamy świadomość, że ci przychodzą i odchodzą, czasem w dość niespodziewanych okolicznościach. Jako kibice przyzwyczailiśmy się już do tej strategii. Nie mamy silnego sponsora ani stałego zasilania kasy klubu z miasta, a taki pomysł na klub pozwala nam już piąty sezon grać w Ekstraklasie. Mamy chęci na kolejne i nie przeszkadza nam, że zapewniają to zawodnicy zza granicy.
Wspomniany Jan Grzesik zbiera ostatnio dobre recenzje i jest najskuteczniejszym zawodnikiem Radomiaka. Pojawiły się nawet głosy o możliwym powołaniu go do reprezentacji. Czy jest to już materiał na kadrowicza?
Myślę, że swoją postawą nie tylko w tym sezonie, ale i w poprzednich, zasłużył na szansę w reprezentacji. Wtedy można będzie oceniać, jak prezentuje się na tle pozostałych kadrowiczów. Mimo to nie spodziewam się powołania dla Grzesika na wrześniowe zgrupowanie. Bardzo bym chciał, widzę jak Janek ciężko pracuje na co dzień i moim zdaniem zasłużył na taką szansę.
W ubiegłym sezonie dał się nam we znaki Leonardo Rocha, którego nie ma już w Radomiu. Kto może być naszym największym postrachem w piątek?
Wobec braku Capemby ciężko wybrać jednego zawodnika. Najskuteczniejszy jest Grzesik, ale ja w roli jokera widzę Mauridesa, który już ma na swoim koncie 3 bramki. Myślę, że do końca rundy uzbiera co najmniej 8-10.
W letnim okienku transferowym jak zwykle w Radomiu było sporo ruchów do i z klubu. Jak na ten moment oceniłbyś bilans okienka – jesteście słabsi czy mocniejsi niż w poprzedniej kampanii?
Osłabieniem jest zmiana na pozycji środkowego obrońcy – Jérémy Blasco to nie ten poziom, który w zeszłym sezonie prezentował Marco Burch. Odszedł też drugi stoper Saad Agouzoul, którego zastąpił pozyskany z Jagiellonii Adrián Diéguez, ale do jego postawy nie mamy większych zastrzeżeń. Obiecująco do drużyny wchodzi Elves Baldé, który dostał kilka minut w dwóch ostatnich meczach – wygląda na fajnego skrzydłowego, dysponuje silnym strzałem i niewiele brakowało, by zaskoczył Abramowicza z Jagiellonii. Ma pewne zaległości treningowe i potrzebuje jeszcze kilka tygodni, aby wrócić do pełni formy. Nie wiem, czy zagra od początku w Katowicach, ale po przerwie reprezentacyjnej może być naszym podstawowym zawodnikiem.
Jak wspominasz naszą rywalizację w poprzednim sezonie?
W Katowicach byliśmy zdecydowanie lepsi w pierwszej połowie, natomiast druga była już bardziej wyrównana. Z kolei przed rewanżem oczekiwaliśmy trzech punktów, ale z przebiegu spotkania GKS był drużyną nieco lepszą i po ostatnim gwizdku cieszyliśmy się z remisu – oceniłbym ten wynik jako sprawiedliwy, z lekkim wskazaniem na GKS.
Wspominałeś, że Radomiak lepiej czuje się wycofany, szukając okazji do kontry. Taki będzie wasz pomysł na mecz w Katowicach?
Myślę że tak. Spodziewam się, że będziemy grali wycofani. Nie jesteśmy w najlepszej formie, ale GKS jest w jeszcze gorszej sytuacji. Po porażce z Górnikiem to wy będziecie na musiku i presja na zwycięstwo będzie większa po waszej stronie. Mnie osobiście usatysfakcjonuje nawet jeden punkt przywieziony z Katowic.
Macie już trochę doświadczenia w Ekstraklasie. O co będziecie grać w tym sezonie?
Spokojne utrzymanie to cel minimum – mam tu na myśli bezpieczną pozycję w tabeli na 4-5 kolejek przed końcem sezonu. Optymalnym scenariuszem będzie miejsce dziesiąte i każde powyżej tego.
Trudno budować silną drużynę, skoro wyróżniający się zawodnicy dość szybko odchodzą do lepszych lig i klubów. Macie ambicje, aby jednak mimo wszystko włączyć się do gry o coś więcej?
Aby mieć takie ambicje, trzeba mieć odpowiednie możliwości finansowe. Mierzymy siły na zamiary. Można mieć nadzieję, że w pewnym momencie wszystkie tryby się zazębią i będziemy w stanie powalczyć o 5-6 miejsce. Dzisiaj musimy spokojnie podchodzić do każdego sezonu, w pierwszej kolejności myśleć o utrzymaniu, a z czasem podnosić poziom sportowy i miejsce w tabeli, zwiększając wpływy do klubowej kasy. Taka regularność ma być też argumentem dla zawodników, że warto do nas dołączyć, bo ten projekt jest budowany w oparciu o właściwy pomysł. Potrzebujemy jeszcze kilka lat, by myśleć o czymś więcej.
A ile lat potrzeba, aby wreszcie dokończyć wasz stadion? W piątek zagramy na Nowej Bukowej, a w Radomiu wciąż plac budowy.
Prace budowlane mają się zakończyć we wrześniu, potem przyjdzie czas na odbiory. Pierwszy mecz przy pełnych trybunach powinniśmy zagrać w listopadzie z Cracovią. Podczas ostatniego meczu rundy z Górnikiem planowane jest pożegnanie Leandro, a od nowego roku do użytku zostanie oddany sektor gości i stadion będzie ukończony. Nie możemy się już doczekać, bo wszystko trwa bardzo długo. Można żałować, że firma, która dokańcza budowę, nie pracowała w Radomiu od samego początku.
Wspominasz o pożegnaniu Leandro, który w Radomiu jest legendą. Jak dalej potoczą się jego losy?
Całkiem niedawno ogłoszono, że kontrakt z Leo został przedłużony o trzy lata, z tym że pół roku w roli piłkarza, a kolejne dwa i pół jako ktoś w rodzaju łącznika sztabu z drużyną, zaangażowany także w pozyskiwanie sponsorów. Nadal będzie ważną postacią dla Radomiaka.
Jaki wynik przewidujesz w piątek?
Stawiam na 2:2. Chciałbym przywieźć co najmniej punkt z Katowic.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze