Piłka nożna Prasówka
Media o meczu GieKSa-Zagłębie: Gorąca atmosfera przy Bukowej podczas Świętej Wojny. Była też specjalna oprawa

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mass mediów na temat wczorajszego meczu I ligi GKS Katowice – Zagłębie Sosnowiec. GieKSa wygrała 3:2 (0:2).
sportdziennik.com – Przy Bukowej wojna co się zowie!
Ponad 3 i pół tysiąca widzów na trybunach, emocje, gole, zwroty akcji i come back gospodarzy od 0:2 do 3:2. To był znakomity klasyk przy Bukowej, po którym katowiczanie mogli świętować pierwszą od 3 lat domową wygraną w pierwszej lidze.
[…] Upływał drugi kwadrans, gdy Jędrych w narożniku pola karnego sprowadził do parteru Patryka Bryłę. Nie była to czysta „jedenastka”, ale sędzia Dominik Sulikowski nie wahał się, wskazując na 11. metr. Kudła zdołał obronić uderzenie Szymona Sobczaka. Powinien w zasadzie złapać piłkę, lecz ostatecznie wygarnął ją prawą ręką. Sosnowiczanie reklamowali, że stało się to już za linią. Nawet telewizyjne powtórki nie rozstrzygały tego klarownie.
Konsultacja gdańskiego arbitra z wozem VAR trwała ponad 2 minuty. Decyzja nie była czarno-biała: rozjemcy zdezorientowali publikę, uznając, że ważniejsze jest to, co wydarzyło się przed linią: a tam jeszcze zanim z „wapna” uderzył Sobczak, znalazł się golkiper GieKSy! Jedenastka musiała zostać zatem powtórzona. Tym razem skutecznie wykonał ją Maciej Ambrosiewicz. Kudła zmienił róg, kapitan Zagłębia przymierzył w ten sam, co wcześniej Sobczak.
[…] Nieudany występ w Opolu skłonił trenera Kazimierza Moskala, przed laty prowadzącego GKS, do dwóch roszad w składzie. Za Joao Oliveirę i Maksymiliana Banaszewskiego od pierwszej minuty posłał w bój Quentina Seedorfa i Wojciecha Szumilasa. Obaj brali udział w akcji, która dała Zagłębiu drugiego gola. Podwyższyło prowadzenie jeszcze przed przerwą. Odebrało piłkę na połowie GKS-u i szybko ją rozegrało. Szumilas miał przed polem karnym sporo czasu i miejsca. Uderzył lewą nogą w długi róg. Kudła był bez szans.
Trzeci raz w czwartym meczu przy Bukowej odnotowaliśmy zatem wynik 2:0 dla którejś ze stron. Gospodarze prowadzili tu z Resovią, przegrywali z Podbeskidziem, oba te spotkania kończyły się remisem 2:2. Tym razem po premierowych trzech kwadransach na powtórkę niewiele wskazywało. O ile mimo braku zwycięstw w każdym z dotychczasowych występów w roli beniaminka GieKSa mogła się podobać – nawet tych z Miedzią i Sandecją, w których nie zdobyła bramki – o tyle z sosnowiczanami nie potrafiła rozwinąć skrzydeł.
Nic nie zwiastowało come backu, jaki miał nadejść, ale zwiastować nie mogło, skoro przed przerwą nie oddała nawet celnego strzału, a najgroźniejszą okazję stworzyła dopiero w ostatnich sekundach, gdy Adrian Błąd spudłował głową po centrze Rafała Figiela. Ten drugi na II połowę już nie wybiegł, podobnie jak Szymon Kiebzak, którego zmienił Krystian Sanocki.
Ale drużyny Rafała Góraka nie należy skreślać i szybko przypomniała to wszystkim tym, którzy w przerwie to uczynili. Ruszyła z pasją do przodu, ofensywę orzeźwiło wejście Sanockiego, a przykład tego, jak grać, dał najstarszy w GieKSie Arkadiusz Woźniak. Znów zagrał na prawej obronie, a jego wejścia w pole karne rozmontowywały sosnowiecką ofensywę. Najpierw wykończył centrę Sanockiego uderzeniem pod poprzeczkę, potem zanotował asystę przy trafieniu błyskotliwego Filipa Szymczaka. Jeden z kibiców na trybunie głównej, fetując gola napastnika wypożyczonego z Lecha, aż z impetem wylał na schody sektora vip piwo z plastikowego kubka.
Dopiero roztrwonienie zaliczki z I połowy sprawiło, że Zagłębie próbowało odzyskać rytm. W 73 minucie ile sił w nogach kropnął z 13 metrów Dawid Gojny i „zadzwoniła” poprzeczka bramki Kudły, który po kilku minutach świetnie zatrzymał dryblującego w polu karnym Quentina Seedorfa. Gol padł po przeciwnej stronie boiska, w roli głównej wystąpił Marcin Urynowicz. Bukowa odleciała.
Trener sosnowiczan w Opolu mówił, że jego zespół nie dojechał na I połowę. W Katowicach nie wyszedł z szatni. GieKSa mogła świętować pierwszą po ponad trzech latach domową wygraną w I lidze, pierwszą po awansie. Po latach podlanych frustracją pierwszoligowych męczarni katowiccy kibice doczekali się drużyny, którą po prostu chce się wspierać i oglądać, bez zastanawiania, ile brakuje do awansu i kiedy ekstraklasa. Obwieszczamy: Bukowa to na starcie sezonu stolica pierwszoligowych widowisk!
zaglebie.sosnowiec.pl – Nie dojechali na drugą połowę
Zagłębie do przerwy prowadziło w Katowicach 2:0, ale druga część spotkania należała do gospodarzy, którzy szybko odrobili straty, a w końcówce zadali decydujący cios.
[…] Sosnowiczanie udali się do Katowic, aby zatrzeć złe wrażenie po czwartkowym spotkaniu w Opolu. Po nim trener Kazimierz Moskal powiedział, że Zagłębie nie dojechało na mecz. Dziś można stwierdzić, że sosnowiczanie nie dojechali na drugą połowę. To właśnie wtedy pozwolili gospodarzom wrócić do meczu i uwierzyć, że jeszcze nie wszystko stracone.
[…]Już w pierwszych pięciu minutach na boiskach działo się wiele, co mogło zwiastować, że kibice zgromadzeni na trybunach na Bukowej (niestety, znowu nie było w Katowicach fanów Zagłębia) i przed ekranami Polsatu Sport, obejrzą ciekawe spotkanie. I tak faktycznie było, choć w samej pierwszej połowie nie było zbyt wielu celnych strzałów. Jako pierwszy Dawida Kudłę sprawdził w 8. minucie strzałem zza pola karnego Szymon Sobczak. Najlepszy strzelec Zagłębia trzynaście minut później po raz kolejny uderzał na bramkę gospodarzy, ale tym razem bramkarza wyręczył Grzegorz Janiszewski, który stanął na drodze piłce.
W 26. minucie Dawid Gojny zagrał w pole karne do Patryka Bryły, którego sfaulował kapitan GKS-u Arkadiusz Jędrych. Sędzia Dominik Sulikowski podyktował rzut karny. Do piłki podszedł Szymon Sobczak, który tydzień temu w Polkowicach wykorzystał „jedenastkę”. Po strzale Sobczaka piłka przeturlała się pod ramieniem Dawida Kudły, który zdołał ją przykryć dłonią. Pozostało tylko pytanie – czy futbolówka najpierw nie przekroczyła linii bramkowej. Sędziowie w wozie VAR chyba nie byli do końca pewni, czy należy uznać bramkę, czy nie, więc „kompromisowo” uznali, że rzut karny musi być powtórzony, bo nie było wątpliwości co do tego, że bramkarz gospodarzy za wcześnie oderwał obie nogi od linii bramkowej. Szymon Sobczak już nie podszedł do powtórki. Piłkę ustawił Maciej Ambrosiewicz i po strzale kapitana sosnowiczan futbolówka odbiła się od słupka i wpadła do bramki.
W doliczonym czasie pierwszej połowy Zagłębie prowadziło już dwoma bramkami. Wojciech Szumilas podał do Szymona Sobczaka, któremu piłkę spod nóg wybił Grzegorz Rogala. Futbolówka wróciła do Szumilasa, a ten przymierzył lewą nogą zza pola karnego i Dawid Kudła po raz drugi został zmuszony do kapitulacji.
Jeszcze przed przerwą katowiczanie byli bliscy zdobycia kontaktowego gola, ale po dośrodkowaniu Rafała Figla nad bramką główkował Adrian Błąd. Na drugą połowę meczu w ekipie z Katowic nie wyszli Rafał Figiel i Szymon Kiebzak. Zastąpili ich Marcin Urynowicz i Krystian Sanocki. Jak się potem okazało, Rafał Górak trafił ze zmianami w dziesiątkę.
W 53. minucie Krystian Sanocki dośrodkował z lewej strony boiska, a Patryk Bryła odpuścił krycie Arkadiusza Woźniaka, który wbiegł w pole bramkowe i na dalszym słupku zamknął akcję strzałem, po którym Kamil Bielikow musiał wyciągać piłkę z siatki. Pięć minut po stracie bramki Zagłębie przeprowadziło kontrę, którą zainicjował świetnym podaniem Quentin Seedorf. Niestety, Patrykowi Bryle zabrakło dokładności w podaniu do Szymona Sobczaka i akcję przerwał w polu karnym Danian Pawłas.
Drugą bramkę udało się za to strzelić gospodarzom. W 62. minucie Filip Szymczak miał zbyt wiele swobody przed polem karnym i zdołał dokładnie zagrać na prawą stronę pola karnego do Arkadiusza Woźniaka. Patryk Bryła tym razem zdążył za prawym obrońcą GKS-u, ale nie zdołał zapobiec podaniu wszerz pola bramkowego, a akcję strzałem lewą nogą w krótki róg wykończył Szymczak, który zdołał wbiec pod bramkę.
Po stracie drugiej bramki przez Zagłębie trener Kazimierz Moskal wprowadził na boisko Maksymiliana Banaszewskiego, który w ciągu zaledwie siedmiu minut pobytu na placu gry przeprowadził trzy świetne akcje. Zaczął od wymiany podań z Quentinem Seedorf, po którym Holender zamiast strzelać, zdecydował się na podanie, które nie znalazło adresata. W 72. minucie Banaszewski wyłożył piłkę Dawidowi Gojnemu, który z 13 metrów trafił w poprzeczkę, a po czterech kolejnych minutach podał do Quentina Seedorfa, a ten w polu karnym ograł dwóch stoperów gospodarzy i strzelił na bramkę. Świetną interwencją popisał się w tej akcji Dawid Kudła.
„Blaszok” oszalał za radości w 81. minucie. Z lewej strony boiska dośrodkował Adrian Błąd. Dawid Gojny wygrał powietrzny pojedynek z Filipem Kozłowskim, ale po jego zagraniu piłka trafiła do Marcina Urynowicza, który uciekł Wojciechowi Szumilasowi i oddał strzał na bramkę Zagłębia. Piłka jeszcze odbiła się rykoszetem od interweniującego Dawida Gojnego i wpadła do bramki.
Kazimierz Moskal na stratę bramki zareagował potrójną zmianą. Na boisko weszli Adrian Troć, Mateusz Machała i João Oliveira. Z tej trójki najlepiej można ocenić młodego Trocia, który grał bez kompleksów, próbował szarpać na prawym skrzydle i raz po jego dośrodkowaniu do piłki nie zdążył Alex Tanque.
W pierwszych pięciu meczach w sezonie Zagłębie zdobyło tylko cztery punkty. Prezydent Arkadiusz Chęciński już zapowiedział rozliczenia i konkretne decyzje na początku września.
dziennikzachodni.pl – Gorąca atmosfera przy Bukowej podczas Świętej Wojny. Była też specjalna oprawa
W niedzielę 22.08.2021 r. przy Bukowej rozgrywane były pierwszoligowe derby województwa śląskiego GKS Katowice – Zagłębie Sosnowiec. Kibice w szczególny sposób traktują tę Świętą Wojnę, dlatego piłkarze GieKSy mogli liczyć na gorący i liczny doping. Fani przeżyli wielkie emocje w meczu pełnym zwrotów akcji.
[…] W niedzielę przy Bukowej zabrakło sympatyków Zagłębia (mecz bez udziału zorganizowanej grupy kibiców gości). Byli natomiast zaprzyjaźnieni z GieKSą fani Górnika Zabrze.
[…] Od początku kibice GKS-u głośno wspierali swój zespół, choć nie brakowało też niecenzuralnej przyśpiewki pod adresem klubu gości.
Fani GieKSy przygotowali też specjalną oprawę dedykowaną sosnowiczanom.
Na trybunach zawrzało po sytuacji, kiedy sędzia, po konsultacji z VAR-em zarządził powtórzenie rzutu karnego dla Zagłębia. W 31. minucie goście prowadzili 1:0. O co chodziło?
Arkadiusz Jędrych sfaulował Patryka Bryłę i sędzia podyktował rzut karny. Piłka po strzale Szymona Sobczaka przetoczyła się pod ręką Dawida Kudły, który jednak złapał ją tuż za linią bramkową lub jeszcze w stycznością z nią. Tę wątpliwość miał wyjaśnić VAR, ale zarządzono powtórkę karnego, bo bramkarz GieKSy za szybko wyszedł z bramki. Ciężar odpowiedzialności tym razem wziął na siebie kapitan Zagłębia Maciej Ambrosiewicz i było 0:1. Kudła jeszcze protestował za co dostał żółtą kartkę.
GieKSa przegrywała do przerwy 0:2, ale w 53. minucie Arkadiusz Woźniak zdobył bramkę kontaktową i kibice znów głośno dopingowali. Na Bukowej było jeszcze głośniej, gdy Filip Szymczak doprowadził do wyrównania! Kiedy Marcin Urynowicz strzelił na 3:2 katowiccy fani szaleli ze szczęścia!
sport.interia.pl – Co za emocje! GKS Katowice „zmartwychwstał” w meczu z Zagłębiem Sosnowiec
Pierwszy tak mecz po trzech latach: GKS Katowice w sąsiedzkim pojedynku w niecodziennych okolicznościach pokonał Zagłębie Sosnowiec! Pierwszoligowy mecz był wyjątkowo emocjonujący. Katowiczanie po pierwszej połowie przegrywali 0-2 by wygrać 3-2! Warto było zobaczyć ten mecz. Emocjonalny rollercoaster, wiele efektownych akcji i pięknych strzałów. O tym spotkaniu będzie pamiętać się długo.
Na ten mecz region – a właściwie dwa regiony – czekały trzy lata. Ostatni raz w lidze GKS zmierzył się z Zagłębiem w marcu 2018 roku. W Wielką Sobotę wygrała GieKSa po bramce Adriana Błąda, ale na koniec rozgrywek cieszyło się Zagłębie, bo wywalczyło wtedy awans do Ekstraklasy. Od tego czasu obaj rywale nie mierzyli się w tej samej klasie rozgrywkowej. Aż do teraz.
[…] Oba zespoły od początku zaatakowały i miały okazję w pierwszych dwóch minutach. Bolączką były niecelne podania ze skrzydeł, po których piłka nie miała szans trafić do piłkarzy czekających na nią w polu karnym. W 21.minucie Zagłębie mogło prowadzić, ale w ostatniej chwili Grzegorz Janiszewski zablokował strzał Szymona Sobczaka. W rewanżu Kudła po złapaniu piłki dalekim wykopem podał do rozpędzonego Błąda, którego goniło sześciu graczy Zagłębia! Dogonili…
W 26.minucie Jędrych w niegroźnej sytuacji sfaulował w polu karnym Patryka Bryłę. Sędzia podyktował karnego. Uderzał Sobczak, wydawało się, że Kudła obronił piłkę, ale ta… pod nim powolutku toczyła się w stronę bramki i przekroczyła linię bramkową. Kudła natychmiast piłkę wybił chcąc wznowić grę, ale do akcji wkroczył VAR. Zdecydował o… powtórce, bo Kudła przy strzale za wcześnie opuścił linię bramkową. Powtórkę karnego bezbłędnie wykonał Maciej Ambrosiewicz.
GieKSa chciała natychmiast wznowić grę, sosnowiczanie byli już na swojej połowie, ale sędzia przerwał grę a za protesty kartką ukarał wściekłego Kudłę. W 35. minucie stadion zakrzyknął z radości, myśląc, że padła wyrównująca bramka, ale po strzale Rafała Figiela piłka trafiła w boczną siatkę. Zagłębie mogło wbić drugą bramkę, z dystansu kilka razy próbował Dawid Gojny, ale nie miał szczęścia. GieKSa nie podniosła się aż do końca pierwszej połowie – niewidoczne były skrzydła, nie ciągnął kolegów jak zazwyczaj Adrian Błąd. A Zagłębie zakończyło połowę mocnym akcentem: efektowny i celny strzał w róg oddał Wojciech Szumilas. Tuż przed końcem pierwszej połowy gola mógł strzelić głową Błąd, ale piłka minęła poprzeczkę. Katowiczanie nie mogli mieć pretensji, że przegrywali: nie oddali celnego strzału, rywale – cztery.
Druga połowa wyglądała inaczej, katowiczanie wyszli na nią całkowicie odmienieni. Rafał Górak wprowadził dwie zmiany i to było dobre posunięcie. Właśnie jeden z rezerwowych miał duży wpływ na zdobycie przez gospodarzy w 53.minucie kontaktowej bramki. Krystian Sanocki najpierw oddał groźny strzał a po chwili bardzo dobrze zacentrował i nadbiegający Arkadiusz Woźniak uderzył pod poprzeczkę. Trybuny się zatrzęsły a potem zaczęły dopingować gospodarzy ze zdwojoną (albo nawet z pięciokrotnioną) energią. Marzenia się spełniły: Filip Szymczak potwierdził wielki talent; wypożyczony z Lecha Poznań młodziutki piłkarz w efektowny sposób rozpoczął i sfinalizował akcję. Dogrywał mu Woźniak. 2-2!
Kibice chcieli jeszcze jednej bramki i GieKSa… omal jej nie straciła: w 72. minucie Gojny oddał bardzo mocny strzał, ale piłka trafiła w poprzeczkę. Piłkarze Katowic jednak wierzyli do końca, nie poddawali się i… udało się! Gola dającego zwycięstwo sprytnie strzelił Marcin Urynowicz!
sport.onet.pl – Niesamowita pogoń GKS-u. Beniaminek lepszy w derbach
Niesamowity scenariusz towarzyszył spotkaniu GKS-u Katowice z Zagłębiem Sosnowiec w 5. kolejce Fortuna I ligi. Sosnowiczanie do przerwy prowadzili 2:0, aby ostatecznie przegrać 2:3. To co wydarzyło się w drugiej części meczu na długo pozostanie w pamięci katowickich kibiców.
[…] Lepiej spotkanie rozpoczęło się dla sosnowiczan. W 26. minucie kapitan GKS-u, Arkadiusz Jędrych nieprzepisowo powstrzymywał we własnym polu karnym Patryka Bryłę i sędzia wskazał na jedenasty metr. Do wykonania rzutu karnego podszedł Szymon Sobczak. Jego strzał obronił Dawid Kudła, ale po interwencji spadł na futbolówkę, która zaczęła toczyć się w kierunku linii bramkowej. Golkiper gospodarzy zdołał ją złapać, ale piłkarze Zagłębia twierdzili, że piłka całym obwodem przekroczyła linię bramkową. Po dłuższej analizie VAR sędzia Dominik Sulikowski zarządził… powtórkę wykonania rzutu karnego, dopatrując się błędu Kudły, który za szybko wyszedł z linii bramkowej przed strzałem napastnika Zagłębia. Drugą próbę skutecznie na bramkę zamienił Maciej Ambrosiewicz.
Przed przerwą goście podwyższyli prowadzenie. W doliczonym czasie gry precyzyjnym strzałem zza pola karnego popisał się Wojciech Szumilas i sosnowiczanie prowadzili 2:0.
Po przerwie GKS odwrócił losy spotkania. Gospodarze rzucili się do odrabiania strat i w 53. minucie kibice na stadionie przy Bukowej mieli pierwsze powody do radości. W pole karne Zagłębia centrował wprowadzony od początku drugiej połowy Krystian Sanocki, a na długim słupku znalazł się Arkadiusz Woźniak, który trafił do siatki rywali. Katowiczanie poszli za ciosem i kilka minut później ponownie sforsowali sosnowiecką defensywę. Po zagraniu Woźniaka tym razem na listę strzelców wpisał się Filip Szymczak i na tablicy wyników był już remis.
Zagłębie otrząsnęło się z przewagi katowiczan i kilkukrotnie zagroziło bramce miejscowych, ale ostatnie słowo należało do beniaminka. W 81. minucie Kamil Bielikow musiał ponownie wyciągać piłkę z siatki, a decydującą bramkę zdobył Marcin Urynowicz.
polsatsport.pl – Trener GKS Katowice: Byliśmy jak AC/DC
– Byliśmy dziś jak rock and roll, jak AC/DC – ocenił trener piłkarzy 1-ligowego GKS Katowice Rafał Górak. Jego zespół na własnym stadionie pokonał Zagłębie Sosnowiec 3:2, choć przegrywał do przerwy 0:2.
[…] Trener gości Kazimierz Moskal podkreślił, że mecz mógł się podobać kibicom. Przywołał siatkarską maksymę, mówiącą, że jeśli zespół nie chce wygrać 3:0, to przegrywa 2:3, która znalazła potwierdzenie w futbolu.
– Decydowały detale, końcówka meczu była dla nas brutalna – zaznaczył.
zaglebie.eu – A mogło być tak pięknie!
Piłkarze Zagłębie przegrali na Bukowej z GKS-em Katowice 2:3 (2:0). Po pierwszej połowie wydawało się, że sosnowiczanie wygrają ten prestiżowy mecz, albowiem prowadzili 2:0 po golach Maćka Ambrosiewicza (rzut karny) Wojciecha Szumilasa. Druga odsłona należała już do katowiczan, którzy zdobyli 3 bramki. Oglądaliśmy świetne widowisko piłkarskie, szkoda tylko, że bez happy endu…
A mogło być tak pięknie!
infokatowice.pl – Z piekła do nieba. Horror z Zagłębiem dla GieKSy!
GieKSa przegrywała po pierwszej połowie z Zagłębiem Sosnowiec 0:2. Po bramkach Woźniaka, Szymczaka i Urynowicza w drugiej połowie katowiczanie odwrócili jednak losy spotkania i zdobyli pierwsze w tym sezonie trzy punkty.
Po pierwszych chaotycznych minutach przewagę na boisku uzyskała GieKSa, która jednak nie potrafiła jej zamienić na gola. Zagłębie atakowało rzadziej, ale po jednej z takich akcji sędzia w dość przypadkowej sytuacji podyktował rzut karny, który na raty na bramkę zamienił Ambrosiewicz. Kilka minut później szansę na wyrównanie miał Figiel, ale strzelił z rzutu wolnego minimalnie obok słupka. Od tego momentu katowiczanie jednak stanęli, co w doliczonym czasie gry wykorzystali goście, drugi raz umieszczając futbolówkę w siatce.
Na drugie 45 minut Trójkolorowi wyszli jednak mocno zmotywowani, co przyniosło rezultat już w 53 min., kiedy kontaktowego gola zdobył Woźniak. W 62 min. było już 2:2, a wyrównującą bramkę strzelił Szymczak. Uradowani kibice domagali się kolejnego gola dla gospodarzy, ale niespodziewanie przewagę na boisku uzyskali sosnowiczanie, którzy dwukrotnie byli blisko ponownego objęcia prowadzenia. Najpierw jednak w 72 min. trafili w poprzeczkę, a następnie w 77 min. Kudła kapitalnie obronił strzał Seedorfa. W końcu nadzeszła jednak 81 min. i trzecie trafienie dla GieKSy zdobył wprowadzony niewiele wcześniej Urynowicz. Do ostatniego gwizdka sędziego katowiczanie nie dali sobie już wydrzeć tego zwycięstwa i po raz pierwszy w tym sezonie zdobyli trzy punkty.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze