Piłka nożna Prasówka
Media o meczu GKS-Jagiellonia: Karny zamiast karnych – GieKSa przegrywa w doliczonym czasie dogrywki

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień na temat wczorajszego spotkania, w ramach rozgrywek Pucharu Polski GKS Katowice – Jagiellonia Białystok. GieKSa przegrała 0:1 (0:0, 0:0).
bialystokonline.pl – Męczarnie Jagi w Katowicach. Białostoczanie awansowali po golu w 126. minucie
Jagiellonia w 1/16 finału Pucharu Polski mierzyła się na wyjeździe z GKS-em Katowice. Duma Podlasia przez ponad 120 minut gry biła głową w mur, ale w końcu się udało. Żółto-Czerwoni po bramce Guilherme z rzutu karnego awansowali dalej.
[…] Duma Podlasia, mimo że wcale nie forsowała tempa, od początku rywalizacji miała zdecydowaną przewagę. Żółto-Czerwoni przed zmianą stron wykonali kilka rzutów rożnych, oddali parę strzałów zza pola karnego, posłali kilkanaście wrzutek w szesnastkę, ale na nic się to zdało, bo dobrze w bramce GKS-u spisywał się Baran. Najlepszych sytuacji po strzałach głową nie wykorzystali Poletanović i Runje. Gospodarze? Ci najgroźniejszą okazję mieli w 4. minucie, gdy wprost w Sandomierskiego trafił Śpiączka.
W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił, a mimo to GieKSa mogła wyjść na prowadzenie, bo w 51. minucie fatalny błąd popełnił Sandomierski, który podał piłkę wprost pod nogi najaktywniejszego w ekipie gospodarzy Śpiączki. Ten następnie położył bramkarza Jagi na murawę, zacentrował na środek pola karnego do kolegi, ale Błąd, mając pustą bramkę, przestrzelił.
weszlo.com – Dwie godziny bólu. Typowo katowicka porażka GieKSy
Dokładnie dwie godziny potrzebował jeden z trzech najsilniejszych polskich klubów, by wyeliminować z Pucharu Polski ostatnią drużynę I ligi. GKS Katowice, dla którego ten sezon to jedna wielka seria upokorzeń, przez 120 minut dzielnie bronił się przed atakami Jagiellonii i skapitulował dosłownie na ostatniej prostej, w akcji, po której sędzia chciał zakończyć mecz. Mamy naprawdę mieszane uczucia, bo pomimo wyniku 1:0 – nie dostrzegamy w tym meczu żadnych zwycięzców.
[…] Fatalny błąd stoperów oraz Grzegorza Sandomierskiego, przytomne zachowanie Śpiączki i Błąd znalazł się na 9. metrze mając przed sobą trzech obrońców Jagiellonii stojących w bramce. I już. To wszystko. Bramkarz na grzybach, żadnego bezpośredniego towarzystwa. Na upartego – mógł tę piłkę przyjąć, poprawić i dopiero uderzyć. Zdecydował się na woleja, a sami wiecie, jak to decydowanie się na woleja w Polsce wychodzi.
GKS poza tą jedną setką miał jeszcze kilka niezłych okazji po kontrach, ale 3/4 z nich kończyło się złymi decyzjami Śpiączki. Gdy trzeba było przyjąć – uderzał, gdy trzeba było uderzyć – podawał. Gdy trzeba było podać, przyjmował. Mieliśmy wrażenie, że nawet w ślepej uliczce Bartek znalazłby sposób by nieprzepisowo skręcić w lewo, albo chociaż przejechać pieszemu po stopie. Trzeba mu oddać, że trochę się namachał walcząc ze stoperami, ale pod względem podejmowania wyborów – raczej nie powierzylibyśmy Śpiączce organizowania wakacji, bo skończylibyśmy w syberyjskiej tajdze w środku zimy, w klapkach i bez paszportów.
Inny temat, że obciążenie Śpiączki wynikało z niesłychanego wyrafinowania taktycznego GieKSy. Dziś katowiczanie zaproponowali nam dwa rodzaje ataku – wypierdol na Bartka i niech Bartek powalczy. W pierwszym wypadku Śpiączka był skazany na pojedynki główkowe z rosłymi obrońcami Jagi (wszystkie przegrane), w drugim – na ściganie się z przeważającą siłą wroga. No, goli z tego nie było, tyle wam napiszemy.
Trochę ożywienia wniósł Puchacz, pojedyncze niezłe zagrania mieli Łyszczarz z Błądem, ale nawet zbierając to wszystko do kupy – sporo brakuje, by wydukać z siebie choć pół pochwały dla zawodników GKS-u. Można ciepło pomyśleć o ich waleczności i zacięciu, ale nic poza tym. Na komplementy zasłużył wyłącznie Baran, który grał swój własny mecz – dwie półki wyżej, niż jego koledzy z drużyny i półkę wyżej niż wszyscy rywale.
Czy szkoda nam GKS-u? Tak, ale nie z uwagi na dzisiejszy mecz, z uwagi na ich parszywy los, ciągnący się od dekady. Jak nie urok, to przemarsz wojska, jak nie wieczne rozczarowania w I lidze, to bolesne porażki pucharowe. Mamy wrażenie, że kibice z Katowic w komplecie zameldują się w niebie – bo czyścieć przerobili na ziemi już przynajmniej kilkanaście razy.
sportowefakty.wp.pl – Puchar Polski: niesamowite rzeczy w Katowicach. Awans Jagiellonii po olbrzymich męczarniach
To były istne katorgi wicelidera Lotto Ekstraklasy zakończone szczęśliwym awansem. Jagiellonia Białystok przez 125 minut szukała sposobu na pokonanie bramkarza GKS-u Katowice Krzysztofa Barana. Udało się z rzutu karnego w doliczonym czasie dogrywki.
[…] Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem, choć nie obyło się bez kontrowersji. Dwukrotnie Jakub Wawrzyniak i raz Wojciech Lisowski dotykali piłkę ręką we własnym polu karnym. Sędzia nie reagował, podobnie zresztą jak VAR, co mogło dziwić. Najlepszą okazję goście mieli po rzucie rożnym, ale strzał Ivana Runje przed siebie odbił Krzysztof Baran.
[…] Po przerwie mecz się wyrównał.
[…] Dogrywka długo nie przynosiła emocji, ale warto było czekać do samego końca. W ostatniej akcji meczu, kiedy wszyscy szykowali się na emocje związane z konkursem „jedenastek” Wojciech Lisowski faulował we własnym polu karnym Karola Świderskiego. Początkowo sędzia ukarał napastnika Jagiellonii żółtą kartką za symulowanie, ale analiza VAR wyprowadziła go z błędu.
sportslaski.pl – Niesamowite! GieKSa odpada po karnym w doliczonym czasie dogrywki
[…] Na mecz Pucharu Polski do bramki GieKSy wrócił Krzysztof Baran, który świetnie spisał się w poprzedniej rundzie, w starciu z innym przedstawicielem Lotto Ekstraklasy – Pogonią Szczecin. Już na samym początku spotkania bramkarz udowodnił, że jego wysoka forma z „Portowcami” to nie był przypadek – gdyby nie on, Jagiellonia Białystok szybko objęłaby prowadzenie po rzucie rożnym i główce z kilku metrów. Choć goście przed przerwą mieli przewagę, to lepszej okazji strzeleckiej nie mieli, jednak domagali się ich – aż trzykrotnie domagali się podyktowania rzutu karnego za zagranie ręką w polu karnym. Za każdym razem sędzia – i VAR – nie dopatrzył się przewinienia.
A GKS? Porównując do meczu z Wartą Poznań – było lepiej. Na początku spotkania dwukrotnie strzelał Bartosz Śpiączka, ale za każdym razem za słabo, by zaskoczyć Grzegorza Sandomierskiego.
[…] W dogrywce dalej świetnie spisywał się Baran, a w ofensywie wyróżniał się Śpiączka, który znów miał okazję na gola, ale tym razem strzał zablokował dobre znany przy Bukowej Lukas Klemenz. Sporo emocji było w ostatnich fragmentach dogrywki. Najpierw z najbliższej odległości w bramkę nie trafił Taras Romanczuk, a w doliczonym czasie w polu karnym padł Świderski po wślizgu Wojciecha Lisowskiego.
sportdziennik.pl – Karny zamiast karnych – GieKSa przegrywa w doliczonym czasie dogrywki
Całą furę szczęścia i… więcej niż zwykle odpowiedzialności mieli GieKSiarze w meczu z Jagiellonią. Starczyło na 125 minut bezbramkowego remisu i porażkę po strzale z „wapna”.
Teoretycznie złudzeń fani katowiccy mieć nie powinni: każdy inny scenariusz, niż wygrana wicelidera ekstraklasy z outsiderem pierwszej ligi byłby ogromną sensacją. A jednak parę tysięcy ludzi – więcej, niż oglądało trzy ostatnie domowe mecze GieKSy – stawiło się w późny środowy wieczór, gdzieś na dnie kibicowskiego serca mając trochę szaloną nadzieję na cud.
I ten cud… mógł się stać. W 51 min Bartosz Śpiączka tak skutecznie nacisnął Grzegorza Sandomierskiego przy próbie wybijania piłki, że… ją przejął. A potem z prawej flanki idealnie dograł na 11. metr do Adriana Błąda. Od czasu, kiedy tenże na boiskach pierwszej ligi strzelał 14 goli, minęło już jednak kilka ładnych lat: w idealnej sytuacji katowiczanin nie trafił w bramkę, w której stał tylko jeden obrońca „Jagi”.
[…] GieKSa – niezależnie od opisanych okazji bramkowych gości – tym razem unikała indywidualnych błędów, zwłaszcza w defensywie. Owszem, białostoczanie przynajmniej trzykrotnie domagali się rzutu karnego po tym, jak piłka trafiała w rękę Jakuba Wawrzyniaka, ale generalnie więcej było w postawie katowickich graczy odpowiedzialności i wzajemnej asekuracji. Po części wynikało to pewnie z faktu, że tym razem w centralnej części linii obronnej miejscowi mieli aż trzech zawodników, skutecznie wspieranych przez Simona Kupca i Adriana Frańczaka.
gol24.pl – Gol w 120. minucie i Jagiellonia gra dalej w Pucharze Polski
Będący w poważnym kryzysie GKS Katowice postawił się wicemistrzowi Polski z Białegostoku i przez 120 minut dzielnie bronił się przed zaciekłymi atakami. O porażce katowiczan przesądził jeden błąd.
[…] Trenerzy obu zespołów potraktowali dzisiejsze spotkanie jako możliwość przetestowania graczy, którzy rzadziej grają w rozgrywkach ligowych. Więcej zmian w składzie dokonał trener Mamrot, który na ławce posadził m.in. Łukasza Burligę i Arvydasa Novikovasa. Ciekawostką był z kolei wystawienie na prawej obronie Przemysława Frankowskiego. I to właśnie piłkarze gości zgodnie z przewidywaniami od pierwszej minuty przejęli kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami.
[…] O ile jeszcze w pierwszych trzech kwadransach tempo meczu było na przyzwoitym poziomie, o tyle drugie 45 minut momentami rozczarowywało, nie tylko jeśli chodzi o tempo, ale także liczbę sytuacji podbramkowych. W dalszym ciągu dominowała nie grająca rewelacyjnego meczu Jagiellonia.
[…] Po raz drugi zatem przy odrobinie szczęścia i świetnej postawie Krzysztofa Barana katowiczanom udało się doprowadzić do dogrywki. Pierwsza jej część to kolejny popis umiejętności bramkarskich Barana, który efektownie wybronił uderzenie Romańczuka. Gospodarze odpowiedzieli indywidualną akcją Śpiączki, która jednak nie przyniosła upragnionej bramki. W ostatnich 15 minutach spotkania ciekawiej zrobiło się za sprawą Arkadiusza Woźniaka, który minął Klemenza i dośrodkował w pole karne w kierunku Anona – Hiszpanowi zabrakło centymetrów by wślizgiem pokonać Sandomierskiego.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Piłka nożna kobiet
Trzy punkty z Dolnego Śląska

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.
W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.
Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.
Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.
Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.
Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław: Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.
Najnowsze komentarze