Piłka nożna
Noty i opisy po Bełchatowie
To co pokazali w Bełchatowie piłkarze GKS Katowice woła o pomstę do nieba. Defensywa w komplecie spisała się tragicznie, podobnie jak nieistniejąca ofensywa. Bełchatów wygrał 5:0, a tak po prawdzie to mógł jeszcze wyżej. Nie ma co się bardzo rozpisywać, ogólnie było fatalnie.
Łukasz Budziłek – 5,5
W zasadzie przy bramkach błędów większych nie popełnił, ale pięć goli zawsze musi wpływać na obniżenie noty. Budziłek miał pecha, że miał tak fatalnych obrońców w tym meczu. Brawo za obronę rzutu karnego, który jednak sam sprokurował. Ogólnie nie można mieć do niego większych pretensji za to spotkanie.
Alan Czerwiński – 1,5
Nie chcemy się pastwić nad zawodnikiem, który poczynił pewien postęp w porównaniu z poprzednim sezonem, ale trafiając na lepszych przeciwników okazało się, że zawodnik nie ma ani trochę doświadczenia, a i umiejętności są kiepskie. Dał się objechać przy pierwszej i piątej bramce, przy czwartej dał się wymanewrować strasznie. W pierwszej połowie jeden dobry odbiór, po którym GKS miał szansę na gola, ale co z tego? Fatalny występ.
Mateusz Kamiński – 3
Niepewny, błędy w ustawieniu oraz fatalne zachowanie przy trzeciej bramce, kiedy to rywal po rzucie wolnym wyskoczył sobie bardzo swobodnie, odpuszczony, do główki. Obniżka formy u Kamyka jest aż nadto widoczna.
Adrian Napierała – 3
Również nie zrobił wiele, aby GKS nie tracił bramek. Zabrakło go w asekuracji, przy pierwszym golu w ogóle nie było środkowych obrońców przy Mateuszu Maku. Również nienajlepsze ustawienia na boisku.
Bartłomiej Chwalibogowski – 2
Fatalne błędy, już od pierwszych minut był niepewny. Przy pierwszym golu nie dogonił rywala, choć tu akurat ratował sytuację po środkowych obrońcach. Przy drugim golu niefrasobliwe wybijanie piłki, a już w pierwszej połowie takie sytuacje mu się zdarzały. Do tego zero udziału w ofensywie. Bardzo źle.
Tomasz Wróbel – 4
Coś tam próbował, ale nic kompletnie mu nie wychodziło. Na swoim byłym stadionie nie istniał tak, jak całe jego ofensywne towarzystwo.
Sławomir Duda – 4,5
Niewidoczny w tym spotkaniu, bez większych kiksów, ale również nic nie pomógł drużynie. Po bardzo dobrym meczu z Podbeskidziem pozostało tylko wspomnienie.
Grzegorz Fonfara – 3,5
Dalej zawodzi. Próbuje akcji ofensywnych, ale mu nie wychodzi. W starciu z byłymi kolegami z Bełchatowa bezradny. Bardzo słabo.
Rafał Figiel – 5
Starał się, ale w przeciwieństwie do meczu z Podbeskidziem nie potrafił nic wielkiego zdziałać. Z czasem coraz słabiej, aż w końcu został zmieniony. Jeden dobry strzał w pierwszej połowie.
Janusz Gancarczyk – 3
Do czasu czerwonej kartki średni mecz, próbował coś pograć na skrzydle, ale nie z takim animuszem, jak w ostatnich meczach. No i czerwona kartka, która miała wpływ na dalszy przebieg meczu.
Przemysław Pitry – 2
Znów w napadzie i mało pożytku z jego gry. Raz czy dwa udało mu się zgrać klatką czy głową do kogoś piłkę, ale trudno, żeby czasem tego pojedynku nie wygrał, skoro jest wysoki. A mogło być inaczej w przebiegu gry, bo już w drugiej minucie po rzucie rożnym oddał strzał na bramkę. Nie było…
Rafał Pietrzak (grał od 63. minuty) – niesklas.
Dlaczego ten zawodnik po dobrym występie z Podbeskidziem nie zagrał z Bełchatowem? To pozostanie tajemnicą trenera Góraka. Pietrzak wszedł w trudnym momencie i nie był w stanie wiele zrobić, ale zasługiwał by zagrać od pierwszej minuty.
Krzysztof Wołkowicz (grał od 63. minuty) – niesklas.
Uczestniczył w żenady ciągu dalszym. Co miał ten piłkarz zdziałać, jak ani nikt nie stosował pressingu, ani nikt specjalnie sie nie starał, a zawodnicy Bełchatowa pykali sobie piłkę jak chcieli.
Dominik Sadzawicki (grał od 78. minuty) – niesklas.
Wszedł w końcówce za wypompowanego emocjonalnie Czrwińskiego i nawet zaliczył jedną niezłą szarżę. Poza tym przeciętnie i krótko.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.
Felietony Piłka nożna
Wytrawne cwaniaki
Po maratonie meczowym z ostatniego czasu, teraz zrobiło się jakoś… pusto. Wyobraźcie sobie, że gdybyśmy grali w takim systemie czasowym jak Korona – ŁKS – Nieciecza, to teraz po Niecieczy mielibyśmy już dwa kolejne spotkania za sobą. A tak – mecz w Niecieczy tydzień temu jest ostatnim, jaki się odbył.
Ale dobrze, że tego oddechu trochę mieliśmy my, a przede wszystkim drużyna. Trenerzy i zawodnicy spisali się na medal (dodajmy: złoty) i udźwignęli tamten czas zarówno fizycznie, jak i czysto sportowo. W ciągu siedmiu dni zmienili diametralnie sytuację w lidze. Jeszcze niedawno GKS był w strefie spadkowej, po Motorze znajdował się tuż nad kreską, a po ostatniej kolejce katowiczanie są w środku stawki z przewagą 7 punktów nad Lechią i Termaliką. Jako że punkty tracone przez rywali są tak samo ważne, jak te zdobywane przez nas – korzystna konfiguracja tych dwóch zdarzeń doprowadziła do tego, że nagle i szybko pojawił się komfort psychiczny, jakiego niedawno jeszcze nie mogliśmy sobie wymarzyć.
Jednak to nie wszystko. Sytuację bowiem można przekuć na jeszcze bardziej komfortową. Okazja do tego wydaje się być idealna, bo na Nową Bukową przyjedzie pogrążony w kryzysie i znajdujący się w piekielnie trudnej sytuacji Piast. Oczywiście można głosić tezy mówiące o tym, że gliwiczanie mają nóż na gardle plus nowego trenera, a dodatkowo, że to są derby. Tyle tylko, że te tezy mogą się sprawdzić lub nie – mogą się potwierdzić lub wręcz przeciwnie – to argument o pogrążeniu drużyny w kryzysie może mieć swoją dalszą realizację. Tak było z Termaliką – tam też były głosy, że w końcu piłkarze Brosza muszą zagrać lepiej i zapunktować. Wydawało się wręcz, że po wysokich wtopach z Koroną i Widzewem u siebie, remis niecieczan z Zagłębiem był dobrym prognostykiem. Nie wypaliło. Termalika próbowała się postawić i przejąć dominację, ale to GKS okazał się piłkarsko lepszy.
Wrócę jeszcze do tych kwestii cofnięcia się przez GKS w Niecieczy. O ile z ŁKS rzeczywiście wyglądało to jak mocna utrata kontroli, to z Termaliką miałem wrażenie, że jest spokojniej. I przypomniał mi się mecz z Cracovią. Wtedy to GieKSa cisnęła Pasy mocno (mocniej niż Termalika nas), ale krakowianie wytrzymali ten napór i zadali trzy ciosy. Trener Rafał Górak po meczu mówił, że rywale byli jak wytrawny bokser. Więc wygląda na to, że w Niecieczy odwróciliśmy sytuację i tym razem to my wypunktowaliśmy żwawego, ale jednak słabszego w tym meczu przeciwnika.
Trzeba przyznać, że GKS umie w starcia ze słabszymi (w przekroju całego sezonu) rywalami. Przytaczałem statystykę spadkowiczów z poprzedniego sezonu, na których GieKSa zarobiła aż 16 punktów, czyli jedną trzecią swojego dorobku z całych rozgrywek! I to jest taka sytuacja, jak kiedyś ze sparingu GieKSy z chyba Przyszłością Rogów, kiedy Sebastian Gielza z dwóch metrów trafił głową w poprzeczkę, a trener Henryk Górnik skomentował to słowami: „To trzeba umieć!”. Kwintesencja. Także tego, że ze spadkowiczami i outsiderami też trzeba umieć wygrywać. Katowiczanie to potrafią.
Nie zawsze tak było. W przeszłości mierzyliśmy się z totalnymi outsiderami – nie zespołami typu Piast, który czasem przegrywa i czasem remisuje, tylko takimi, którzy przegrywali prawie wszystko. W lepszych przypadkach wygrywaliśmy minimalnie. Na przykład z Pogonią Szczecin, która dostała w czapkę od Górnika 0:9 (z obecnym trenerem Wisły Płock Mariuszem Misiurą w składzie), GKS wygrał po mękach tylko 2:0. A z Szombierkami, które przegrywały u siebie dopiero co 0:8 z Sarmacją Będzin, GKS wygrał – niemal równo 20 lat temu – zaledwie 2:1. Bywało jednak gorzej. Pogrążony w kryzysie był Widzew, który żegnał się ze swoim starym stadionem i przegrywał mecz za meczem, w tym wysoko u siebie. GKS tam zaledwie zremisował. Pamiętam (i trener Górak także) mecz w Bytomiu z Polonią, kiedy rywal seryjnie przegrywał, a GieKSa straciła prowadzenie w samej końcówce po golu… Bartosza Nowaka.
Nie twierdzę, że GKS Katowice z Piastem na pewno wygra, bo to by było jednak dość szalone. Ciągle jesteśmy drużyną „tylko” ze środka tabeli, a jeszcze niedawno według wielu – jednym z głównych kandydatów do spadku. A Piast nie jest przecież drużyną do bicia. Choć wygrali zaledwie raz – potrafili remisować w tym sezonie z Cracovią, Jagiellonią czy Koroną. Na wyjazdach przydarzył im się remis w Lubinie i Lublinie. Więc przypisywanie sobie trzech punktów przed meczem to duży logiczny błąd. Jednak mówienie, że GKS nie jest lekkim faworytem w tym spotkaniu, też by było mydleniem oczu. To, co GKS w tym spotkaniu może zrobić, to wykorzystać fakt, że przyjeżdża do Katowic ostatnia drużyna w tabeli. Kropka. Zagrać swoje, a to powinno w dużej mierze zwiększyć prawdopodobieństwo wygranej. Za GieKSą przemawia mental z ostatnich meczów. Nie tylko związany z wygranymi samymi w sobie. Tylko z tym, że te wygrane przyszły w tak trudnym momencie. Po raz kolejny nasz zespół wygrzebał się z trudnej psychologicznie sytuacji. To może budować czasem nawet bardziej niż seryjne wygrywanie z rękami w kieszeni, bo rywale słabi.
Daniel Myśliwiec wygłosił w poprzednim sezonie słynne zdanie o „zakapiorach”. Choć GKS jednego z nich – Oskara Repkę – stracił i w niektórych meczach tego sezonu tego „zakapiorstwa” nie było aż tak dużo, to jednak rdzeń pozostał, ma się dobrze, a i zawodnicy, którzy przyszli, weszli w ten schemat. Jak na przykład Marcel Wędrychowski, taki pozytywny boiskowy cwaniak, który co prawda jeszcze czasem idzie na hurra i zapomina głowy, ale jestem przekonany, że z jego gry i zaangażowania będziemy mieli sporo pociechy. Warto by było trenerowi Myśliwcowi pokazać, że w jednym ze swoich początkowych meczów trafił znowu na drużynę, która w kaszę nie da sobie dmuchać, ma dużą siłę i nie zawaha się jej użyć. GieKSa ostatnio łączy cwaniactwo z wyrachowaniem. I to jest dopiero mieszanka.
Nie ma co gadać, liczymy na kolejne dobre widowisko w wykonaniu GieKSy i zwycięstwo. Choć nawet jak się powinie noga, to nic się nie stanie, bo poprzednimi meczami katowiczanie zapewnili sobie taki komfort, że jedna czy druga strata punktów nie będzie dramatem. Grunt to utrzymywać pewien trend i po prostu co jakiś czas wygrywać i remisować. Nie przegrywać większości meczów. Wtedy środek tabeli będziemy mieli pewny. O „więcej” na razie nie mówię, choć tabela jest tak spłaszczona, że przecież matematyka nie kłamie. Zostawmy to na razie jednak.
Terminarz poukładał się tak, że z niektórymi zespołami z dołu gramy w końcówce rundy i to też zdeterminowało naszą pozycję w tabeli. Po przerwie reprezentacyjnej czekać nas będą wiele trudniejsze wyzwania, bo wyjazdowe Jagiellonia i Raków, przedzielone meczem u siebie z Pogonią. Piekielnie trudne zadania, ale przecież nie niemożliwe do dobrej realizacji. Z każdym z tych trzech przeciwników GKS potrafił w poprzednim sezonie wygrać. Każdy z nich ma też swoje problemy. Warto by było więc mieć ultrakomfortową sytuację wyjściową do pojedynków z ekipami z Białegostoku, Szczecina i Częstochowy.




GKS85
22 sierpnia 2013 at 13:34
Ta nota dla Sławka Dudy to jakieś jaja!!! Ten chop od początku rundy gra tylko na alibi! Jedyne podania jakie robi to podania do tyłu! Ewentualnie pcha się do rzutów wolnych, bo tak łatwiej o asystę! W spotkaniu z Podbeskidziem akurat faul w polu karnym był na nim i dobrze wykorzystał rzut karny ale nic poza tym nie pokazał. Reszta zawodników ma sporo strat, ale przynajmniej się starają zagrać ofensywnie, kiedy Duda gra tylko do najbliższego!!! Czy osoba wystawiająca te noty zwraca na to w ogóle uwagę?!!!
Gerard
22 sierpnia 2013 at 13:48
Figiel -5 hahaha, strzał z bodajże 12 metrów prosto w bramkarza czyli „prawie” jak napastnik.
Duda – 4,5 piłka go parzyła, podawał komu popadło byle się jej pozbyć.
Wróbel – 4 przecież ten facet tylko potwierdził to, że się nie nadawał do Bełchatowa NIC nie pokazał.