Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: pierwszy gol to klucz do sukcesu
Ani się spostrzegliśmy, jak minęła runda jesienna. Jeszcze niedawno z ekscytacją szykowaliśmy się na pierwszy mecz przy Bukowej z Radomiakiem, a już trzeba jechać w gości na rewanż. Czego się spodziewać po rywalu? Zapytaliśmy Szymona Janczyka z redakcji serwisu Weszło.com, który jak nikt inny zna klub z Radomia.
W poniedziałek meczem Motoru z Radomiakiem zakończyliśmy rundę jesienną Ekstraklasy. Kto twoim zdaniem zaskoczył na plus, kto najbardziej rozczarował i jak na tym tle ocenisz postawę zarówno Radomiaka, jak i GKS-u Katowice?
Na tym etapie GKS jest na pewno pozytywnym zaskoczeniem, chociaż raczej nie największym. Na takie wyróżnienie zasługuje Cracovia, patrząc na poprawę wyników sezon do sezonu – jeszcze niedawno była zespołem walczącym o utrzymanie, a w tym sezonie była nawet przez moment na szczycie tabeli. Jeśli natomiast chodzi o zaskoczenia in minus, to osobiście nie jestem przesadnie zdziwiony postawą Radomiaka, bo spodziewałem się, że w tym sezonie będzie walczył o utrzymanie. W tej chwili różnice są na tyle małe, że jedno zwycięstwo pozwoli im wskoczyć ze strefy spadkowej. Największą niespodzianką jest z kolei fakt, że Śląsk Wrocław upadł aż tak nisko. Innym negatywnym przykładem jest Pogoń, która dawała wprawdzie sygnały, że słabnie, ale trudno było się spodziewać, że ten zjazd będzie aż tak duży.
Zawodowo mocno interesujesz się pierwszą ligą. Rozstrzygnięcia ubiegłego sezonu były dla ciebie zaskoczeniem? Czy i kiedy zacząłeś traktować GKS jako realnego kandydata do awansu?
Z perspektywy obserwacji przed sezonem można mówić o zaskoczeniach, bo nikt się nie spodziewał, że np. Wisły Kraków nie będzie nawet w barażach. Natomiast w miarę upływu sezonu każda z drużyn, które ostatecznie awansowały, pokazała swoje atuty i miejsca w tabeli nie były przypadkowe. Jeśli chodzi o GKS, to docierały do mnie informacje, że drużyna świetnie przepracowała zimową przerwę, co potwierdzała z każdą kolejką – GKS się rozpędzał i skutecznie włączył do walki o awans. Zespół został zbudowany na wąskiej grupie zawodników, a jego trzon był obyty w pierwszoligowych realiach, z pojedynczymi przykładami zawodników, którzy grali wcześniej w Ekstraklasie. Nie stawiałem was od początku w gronie faworytów do awansu, ale wiosna pokazała, że zespół łapie serie zwycięstw, widać powtarzalność i styl, który przynosił efekty. Było wtedy jasne, że GieKSa skończy wysoko.
Jakie masz wspomnienia z Katowic? Często bywasz na Bukowej?
Jedyny raz na Bukowej byłem w tym sezonie, na inaugurację Ekstraklasy w meczu z Radomiakiem. Napisałem nawet reportaż z tego meczu. Fajnie było doświadczyć, że Ekstraklasa wraca na ten stadion, zasłużony dla polskiej piłki, dobrze wspominany przez starsze pokolenia kibiców. Ciekawe miejsce i dobra „gięta”. Wyjątkowa jest ta symbolika, że klubowi udało się wrócić do Ekstraklasy tuż przed przeprowadzką na nowy obiekt, co pozwoliło spiąć historię klubu pewną klamrą. Będzie brakowało tej magii i jest pewna nostalgia, trochę jak podróż w czasie, choć z drugiej strony warunki dla piłkarzy były tu już trudne do zaakceptowania, bo w zasadzie wszędzie infrastruktura poszła do przodu i standardy są już inne.
To już czwarty sezon Radomiaka w Ekstraklasie. Pierwsze dwa były obiecujące, natomiast ostatnio klub balansuje na granicy utrzymania. Jaka jest obecnie realna sportowa siła Radomiaka?
Jak jeszcze kilka innych drużyn w polskiej lidze, Radomiak ma predyspozycje, aby grać o miejsca 8-10, ale równie dobrze może skończyć na 14-16 miejscu. Na dziś zaliczyłbym Radomiaka do grupy drużyn z dolnej połowy tabeli. Wpływ na wyniki w tym sezonie miał na pewno fakt, że latem zawalono kwestię przygotowania motorycznego, co przełożyło się na szereg kontuzji, które ciągną się za zespołem aż do teraz. Nie będę zbyt kontrowersyjny, jeśli powiem, że gdyby nie te kontuzje, to Radomiakowi byłoby dziś bliżej do miejsc 10-11, choć nie jest to jedyna przyczyna słabszej postawy drużyny. Składa się na to wiele czynników, takich jak transfery czy kwestie organizacyjne, bo nawet jeśli klub w wielu aspektach się rozwija, to wiele rzeczy jest tymczasowych i wymaga poprawy.
A co jeśli chodzi o ambicje? W 2022 roku o Radomiaku było głośno za sprawą zwolnienia Dariusza Banasika, który zajmował wprawdzie 7. miejsce w tabeli, ale zarządowi marzyły się europejskie puchary. Czy w Radomiu zrewidowano te oczekiwania?
Na półmetku sezonu Radomiak zajmował wtedy 3. miejsce, więc zrewidowano cel na tamten sezon i nastawiono się na walkę o puchary. Tymczasem słaba seria we wiosennych meczach spowodowała osunięcie się w tabeli na 7. miejsce, co było przyczyną zwolnienia trenera Banasika. Obecnie środek stawki to dla Radomiaka realny cel, który wprost deklarowano przed sezonem. Oddają to też realia budżetowe, bo w poprzednim sezonie Radomiak miał 12. lub 13. budżet w lidze, a w tym sezonie jest podobnie. Dlatego widać dziś rozczarowanie wynikami, bo Radomiak jest w strefie spadkowej.
W swoim biogramie w serwisie Weszło napisałeś, że byłeś naocznym świadkiem największych sportowych sukcesów w Radomiu – obydwu. Czy jest u was klimat na coś więcej niż 7. miejsce w Ekstraklasie?
Pisząc to miałem na myśli awans do Ekstraklasy i dobre wyniki w pierwszej rundzie. Czy jest potencjał na dużo więcej? Myślę, że nie. Trzeba realnie patrzeć na rzeczywistość. Radomiak ma sporą, oddaną grupę kibiców i choć może nie są oni tak aktywni jak np. społeczności śląskich klubów, to licznie wspierają klub, predestynując Radomiaka do roli co najmniej solidnego ekstraklasowego średniaka, z trwałymi fundamentami i możliwością wyskoków na wyższe miejsca, przy sprzyjającym splocie okoliczności. Obecnie Radomiak jest w fazie dynamicznego wzrostu, a postronni obserwatorzy nie zdają sobie sprawy, jak wiele dobrego wydarzyło się tu w ostatnich latach. Droga z drugiej ligi do Ekstraklasy, budowa stadionu, uruchomienie nowego ośrodka treningowego. To są solidne fundamenty, ale potrzeba cierpliwości, aby ustabilizować klub na określonym poziomie.
W Radomiu nie mają chyba cierpliwości do trenerów.
Dariusz Banasik był jedynym trenerem, który tak długo pracował w Radomiu. Pokutuje tu pewnego rodzaju choroba działaczy w polskiej piłce, że wiecznie brakuje cierpliwości, chcąc osiągać wyniki na już, a w połączeniu z niezbyt trafnym doborem trenerów kończy się na tym, że brakuje stabilizacji i zachodzi ciągła potrzeba zmiany. W ten sposób wpada się w pewien zaklęty krąg, z którego trudno się wydostać, bo rośnie presja związana np. z ryzykiem spadku, a z drugiej strony nie daje się trenerom czasu i narzędzi, aby zbudować silny zespół. Obecnie z tą cierpliwością jest lepiej, mimo że przez całą jesień trwa burza medialna wokół szkoleniowca, a Piotr Stokowiec był już chyba trzy razy namaszczany na trenera Radomiaka. Owszem, wyniki są słabe, ale trener przepracował zaledwie jedną pełną rundę, a już wielu chce go zwalniać. Do Radomia nie przyjdzie trener dużo lepszy od Bruno Baltazara, biorąc pod uwagę ograniczenia, jakie ma klub. Ponadto przerabiali tu już chyba wszystkie możliwe opcje: od trenera z uznanym nazwiskiem jak Constantin Gâlcă, trenera – byłego wybitnego piłkarza jak Mariusz Lewandowski, młodego asystenta z ambicjami jak Maciej Kędziorek… Nie zostało już za wiele alternatyw. Na dziś wiadomo, że Bruno Baltazar zostaje do końca roku, a zimą zaplanowane są rozmowy, które raczej wskazują na to, że Baltazar pozostanie trenerem Radomiaka. Nic nie jest jednak przesądzone, bo porażki w dwóch ostatnich meczach z GKS-em i ze Śląskiem mogą poważnie zachwiać jego pozycją.
Można więc powiedzieć, że krzesło trenera Baltazara nie jest może gorące, ale też niespecjalnie stabilne?
To działa w dwie strony, bo trener też ma swoje ambicje, a już dziś mówi się, że zimą odejdzie co najmniej dwóch najlepszych zawodników. Których? Jeszcze nie wiadomo, ale będą to raczej Rocha i Peglov. Trzeba sprzedawać, żeby przeżyć. W tej sytuacji trener też może mieć wątpliwości co do powodzenia tego projektu, więc dobrym pomysłem jest spokojna rozmowa nad przyszłością klubu.
Trudno szukać wychowanków w kadrze Radomiaka. Jaka jest filozofia budowania drużyny? Znaleźć zagraniczną perełkę, którą można drogo sprzedać?
Zdecydowanie tak, bo mimo że do Radomiaka przylgnęła łatka klubu mocno wspieranego przez samorząd, to jest on klubem w 100 proc. prywatnym, należącym do dwóch właścicieli. Owszem, otrzymuje środki z Miasta, aczkolwiek w skali Ekstraklasy nie są to duże kwoty. Klub utrzymują lokalni biznesmeni, trzeba więc szukać pieniędzy z różnych źródeł. Powstała wizja polskiego Szachtara, czyli wyławianie tanich i niedocenianych Portugalczyków czy Brazylijczyków, których można sprzedać dalej. Jak dotąd wychodzi to całkiem nieźle. Mimo że Radomiak nie jest najsilniejszą marką w lidze, to pod względem transferów gotówkowych jest bardzo aktywny. Jest to polityka obarczona dużym ryzykiem, ale dzięki temu Radomiak ma pieniądze na przetrwanie w Ekstraklasie.
To przepis na coś więcej niż ligową przeciętność, skoro najmocniejsze ogniwa są wciąż wycinane z tego łańcucha?
Myślę, że nie. Tym bardziej, że Radomiak nie ma rozbudowanego systemu skautingu, który gwarantuje jakościowe transfery. Wszystko opiera się na osobistych kontaktach, na „nosie” do talentów. Nie ma tu analizy wielu twardych danych, ale bardziej zawierzenie opinii menadżerów i skautów. Nie jest to oczywisty pomysł na sukces, ale póki co działa. Nikt jednak nie da gwarancji, że coś się nie zepsuje.
Na inaugurację sezonu Radomiak przyjechał do Katowic i zgarnął komplet punktów. Czy twoim zdaniem GKS wyszedł na mecz zbyt bojaźliwie i przestraszył się Ekstraklasy a Radomiak wykorzystał przewagę doświadczenia?
To był jeden z lepszych meczów Radomiaka pod kątem intensywności gry, w którym jeszcze nie dawały o sobie znać problemy z przygotowaniem fizycznym. Zespół funkcjonował bardzo dobrze, intensywnie biegał i był w stanie dorównać GKS-owi pod względem motorycznym. Tego brakowało w kolejnych meczach i przez to Radomiak tracił punkty. Do tego doszły kontuzje i taki mecz jak z GieKSą ciężko było powtórzyć. Nie zrzucałbym więc wyniku na karb braku doświadczenia, bo to zbyt prosta wymówka. Sam trener Górak wzbraniał się przed mówieniem o frycowym. Myślę, że Radomiak ma bardziej jakościową kadrę niż GKS i jesienią to wykorzystał.
W jesiennym meczu dał się nam we znaki Leonardo Rocha, który zdobył dwa gole i – co pokazała dalsza część sezonu – praktycznie sam niesie na swoich barkach ofensywę Radomiaka. Na kogo jeszcze należy szczególnie uważać w piątek? Ponadto, czy mocno odczujecie brak Bruno Jordao, który pauzuje za kartki?
Kibice Radomiaka powiedzieliby że nie, bo jest to zawodnik bardzo chimeryczny. Miał swój dobry moment w sezonie, ale był on bardzo krótki. Moim zdaniem Radomiak nie odczuje straty tego zawodnika, bo nie jest to na dziś kluczowa postać w drużynie. Kluczowi, oprócz Rochy, są na pewno Peglov i Grzesik, którzy wyróżnili się już w pierwszym meczu w Katowicach. Obaj są wybiegani, bardzo dobrze przygotowani, grający na dużej intensywności, a przy tym dobrzy technicznie.
Największą gwiazdą Radomiaka jest chyba mimo wszystko Leandro.
Jest to piłkarz z największa liczbą meczów i bramek w historii klubu, po prostu najlepszy. Pełni rolę kapitana i choć obecnie jest tylko zmiennikiem, to za każdym razem, gdy pojawia się na boisku, przejmuje opaskę od Rafaela Rossiego. Z uwagi na specyfikę tej szatni postać, która zarówno świetnie orientuje się w lokalnym środowisku, jak i łatwo dociera do zagranicznych kolegów, jest na wagę złota. Wątpię, czy zdąży się wykurować na najbliższy mecz, bo ostatnio podkręcił staw skokowy. Być może wejdzie na ostatnie minuty.
W przyszłym roku Katowice otworzą nowy stadion dla GKS. W Radomiu również niedawno otwarto nowy obiekt, jednak prace na nim wciąż trwają. Dlaczego trwa to tak długo, na jakim etapie są prace i kiedy będzie można powiedzieć, że stadion jest ukończony?
Budowa stadionu w Radomiu to chyba najdłuższa i najbardziej kuriozalna saga stadionowa w Polsce. Dochodziło tam do przeróżnych absurdów, włącznie z rozbieraniem trybun i stawianiem ich od nowa. Dlaczego trwa to tak długo? Składa się na to trochę polityki i biurokracji, ponadto jako wykonawców zaangażowano firmy niegodne zaufania. Z tego powodu podzielono budowę na etapy, prace się przeciągnęły i znacząco wzrosły koszty. Na szczęście budowa jest już na ukończeniu – w przyszłym roku stadion ma być oddany do użytku w całości, wraz z sektorem gości. Warto zaznaczyć, że Radomiak zainwestował sporo swoich pieniędzy w budowę stadionu i z własnej kieszeni go utrzymuje, więc większość środków, jakie otrzymuje z miasta, w ten sposób zwraca. W innych miastach to przeważnie samorządy są odpowiedzialne za utrzymanie obiektów.
Nowy stadion w Radomiu nie nadaje się jeszcze na przyjmowanie kibiców gości. Czy można liczyć, że przynajmniej gospodarze stawią się w komplecie?
Nie spodziewam się kompletu. Gdy ostatnio sprawdzałem, było dostępnych ponad 4 tysiące biletów. Mecz jest w piątek, rywal nie jest ze ścisłego topu ani nie wzbudza animozji, dlatego moim zdaniem nie uda się już sprzedać tylu biletów. Nie da się ukryć, że frekwencja jest problemem w tym sezonie. W poprzednim, na fali entuzjazmu wynikającej z oddania nowego obiektu, praktycznie zawsze był komplet i wyglądało to dobrze. Z jednej strony zapełnienie ponad 8 tysięcy miejsc nie powinno być dużym wyzwaniem, z drugiej jednak brakuje zarówno wyników, jak i odpowiedniego marketingu.
Niedawno Internet obiegła „afera herbowa” Radomiaka, gdy klub stracił kontrolę m.in. nad social mediami. O co chodziło i jak ostatecznie zakończyła się ta sprawa?
Sprawa jest jednocześnie prosta i zawiła. Aby to zrozumieć, trzeba się cofnąć o blisko 10 lat, kiedy klub był w rękach poprzedniego właściciela, który ratował go przed upadkiem. W momencie sprzedaży klubu został on jednym z czterech współwłaścicieli, zachowując prawa do herbu i nazwy jako osoba prywatna. Kiedy przyszedł czas na odnowienie patentu na nazwę i herb, powstał rozgardiasz. Klub czynił starania, by przepisać te prawa na spółkę, co wywołało małą awanturę, bo współwłaściciel sam chciał przedłużyć patent na dotychczasowych zasadach. Z tego powodu zablokował dostęp do wszystkich kanałów, które korzystały z herbu i nazwy. Można to oceniać w aspekcie moralnym, który jest po stronie klubu, natomiast kwestie prawne były po jego stronie. Niezależnie od zakulisowych ustaleń, mocno zaszkodził klubowi. Na szczęście udało się załagodzić ten spór i wszystko powoli wraca do normy, a prawa do herbu i nazwy mają wreszcie trafić pod zarządzanie klubu.
Radomiak nie umie odrabiać strat. Ilekroć traci gola jako pierwszy, to zawsze przegrywa. Atak od pierwszej minuty to recepta dla GKS na zwycięstwo?
Radomiak ma problemy z intensywnie grającymi przeciwnikami i nie potrafi się dostosować do takiego stylu. Potrafią to pojedynczy piłkarze, ale nie cały zespół. W drużynie kuleje rozegranie piłki od obrony i można ich zaskoczyć w wysokim pressingu. Strzelenie Radomiakowi gola jako pierwszy to duży krok do sukcesu rywala. Brakuje im energii i pomysłu na odrabianie strat, ponadto otwarcie gry i pójście na wymianę ciosów w pogoni za wyrównaniem zwykle źle się kończy, bo obrońcy, zwłaszcza środkowi, nie należą do najszybszych.
Jaki wynik typujesz?
Z racji, że jest to mecz domowy, to dostrzegam pewne atuty po stronie Radomiaka. Wygrana 2:1 nie jest w piątek nierealnym wynikiem.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Kibice Klub Piłka nożna
Puchar Polski dla wyjazdowiczów
Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.
Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.
To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).
Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.



Najnowsze komentarze