Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: zmiana mentalna jest widoczna

Avatar photo

Opublikowany

dnia

fot: Pogonsportnet.pl

Pogoń Szczecin jest ostatnio „na fali”: po raz drugi z rzędu zameldowała się w finale Pucharu Polski, wciąż zachowuje szanse na ligowe podium, a na swoim stadionie nie zwykła przegrywać zbyt często. Jakie nastroje panują w Szczecinie po ostatnich meczach? Czy udało się odpędzić pucharowe demony sprzed roku? I czy mistrzowski puchar za rozgrywki kobiet jest już spakowany na drogę do Katowic? Na te pytania odpowiedział nam Dominik Markiewicz z serwisu Pogonsportnet.pl.

Piłkarska rywalizacja między GKS-em a Pogonią toczy się nie tylko w PKO BP Ekstraklasie, ale także w Orlen Ekstralidze. Kobieca piłka jest popularna w Szczecinie?
Po połączeniu z Olimpią Szczecin w 2022 roku piłkarki występują w barwach Pogoni, co przełożyło się na wzrost zainteresowania, tym bardziej, że drużyna gra na coraz wyższym poziomie i pojawił się sukces w postaci mistrzostwa Polski. Dziewczyny grają na bocznym boisku B3, z którego korzystają również rezerwy. Gościliśmy was tam z resztą w Pucharze Polski w 2022 roku. Stoi tam niewielka trybuna, która w dużym stopniu zapełnia się na meczach sekcji kobiecej. Ostatnim sezonem dziewczyny szczególnie zasłużyły na to, aby je wspierać. Pamiętam, że na pierwszym meczu pod szyldem Pogoni doping kibiców był porównywalny do tego w Ekstraklasie. Ponadto, jako Mistrzynie Polski dziewczyny grały w eliminacjach do Ligi Mistrzyń. Turniej zorganizowano na głównym stadionie Pogoni, wielu kibiców wspierało piłkarki i zabrakło niewiele, by pokonać zespół ze Szwajcarii. Zdecydowała jedna akcja.

W ubiegłym sezonie sięgnęliście po mistrzowski tytuł dzięki zwycięstwu w ostatniej kolejce. Teraz już się na to nie zanosi. Mistrzowski puchar jest już spakowany, a kurier do Katowic zamówiony?
Można tak powiedzieć. Tabela pokazuje, która drużyna jest w tym sezonie najlepsza i wszystko na to wskazuje, że nie uda się nam obronić mistrzostwa. Tytuł wróci do Katowic, ale być może dojdzie do wymiany, bo Pogoń wciąż ma szansę na Puchar Polski, który dziś stoi w waszej gablocie. Przed nami półfinały, więc jest szansa na kolejne trofeum.

A propos Pucharu Polski, nie da się uciec od ostatniego finału na Narodowym. Rozmawiałem z przedstawicielem Cracovii niedługo po tym, jak zarówno GKS, jak i Pasy odpadły z Pucharu z 3-ligowcami. Zapytany o odczucia odpowiedział pytaniem, czy lepiej odpaść w pierwszej rundzie, czy przegrać finał w stylu Pogoni. Co byś mu odpowiedział?
Warto pamiętać, że w tamtym sezonie niewiele brakło, a sami odpadlibyśmy w początkowej fazie rozgrywek, bo zagraliśmy bardzo słabo z Podbeskidziem i tylko nieskuteczność gospodarzy pozwoliła nam przejść dalej. Na pewno taka porażka bolałaby mniej, ale mimo wszystko lepiej dojść do finału na Stadionie Narodowym. Warto było to przeżyć dla samej otoczki meczu, zobaczyć mobilizację kibiców na wyjazd – każdy chciał być w Warszawie, bo była szansa na historyczne wydarzenie dla naszego klubu i miasta. Miesiąc pomiędzy wygranym półfinałem i finałem był dla nas wyjątkowy, kiedy kibice wzajemnie nakręcali się na ten mecz. Pogoń nigdy wcześniej nie grała przecież na Narodowym. Rywal był z niższej ligi, więc wydawało się, że to będzie ten dzień. Stało się jednak inaczej.

Długo leczyliście kaca po tej porażce?
Jednym zajęło to więcej czasu, innym mniej. Nie da się ukryć, że długo bolał nas ten przegrany finał. Drużyna rozliczyła się z tym tematem dopiero podczas zimowego obozu w Belek, wyrzucając go wreszcie z głów. Jesienią było widać, że za każdym razem, gdy pierwsi traciliśmy bramkę, wracały najgorsze demony z Narodowego. Podobnie kibice długo rozpamiętywali tę porażke, ale dziś patrzymy już tylko do przodu.

Zeszłoroczną porażkę może wam osłodzić kolejny finał. Czekacie już na zwycięzcę drugiego półfinału, który toczy się w czasie naszej rozmowy, ale to Legia jest już w zasadzie pewna awansu. Jesteś zadowolony z takiego rozstrzygnięcia?
Osobiście chciałem zagrać z Legią, bo po to gra się finały, aby mierzyć się z wielkimi klubami. W przypadku Ruchu znów bylibyśmy faworytem i mogłoby się wkraść myślenie, że do Warszawy jedziemy w zasadzie odebrać puchar. W finale zmierzymy się z jedną z najlepszych drużyn w kraju i trzeba będzie zagrać zdecydowanie inaczej niż rok temu. Znów jesteśmy o krok od sukcesu i o wyniku finału może przesądzić jedna akcja. Marzymy, aby gorzka historia sprzed roku znalazła swój happy end w maju na Narodowym i wreszcie uda się wygrać puchar, choćby po rzutach karnych. Na przestrzeni ostateniego roku drużyna przeszła długą drogę pod względem przemiany mentalnej, a wygrany finał byłby tego zwieńczeniem.

Rozgrywki pucharowe to wasza jedyna nadzieja na sukces w tym sezonie. Czujecie się faworytem tego meczu?
Mistrzem Polski już nie będziemy, bo strata w tabeli jest za duża. Do podium tracimy 6 punktów i trudno będzie to odrobić. W tabeli jesteśmy wyżej niż Legia, ale nie nazwałbym nas faworytem finału Pucharu Polski. Chcemy wygrać w Warszawie, ale to Legia będzie pod większą presją. Porażka w finale przyniesie im większe komplikacje – Legia w dużej mierze opiera swój budżet na przychodach z gry w europejskich pucharach. Dla Legii finał będzie meczem sezonu, bo nieobecność w międzynarodowych rozgrywkach pociągnie za sobą poważne straty finansowe i personalne. Wynik jest jednak sprawą otwartą, bo w ostatnich latach Pogoń dobrze radziła sobie w rywalizacji z Legią.

Przez wiele lat kibiców Pogoni i Legii łączyły dobre relacje, ale dziś jest już inaczej.
W ostatnim czasie wiele się zmieniło. Po latach przyjaźni nie jest już nawet neutralnie – jest „kosa” z Legią. Widać pewne rozdarcie, bo część kibiców, szczególnie starszych, zachowała jeszcze kontakty ze znajomymi z Warszawy. Nowe realia mogą jednak napędzić atmosferę finału, bo będzie dodatkowa rywalizacja. Legia wielokrotnie udowadniała, że potrafi znakomicie opakować pucharowe mecze, natomiast Pogoń w ubiegłym roku również dobrze się pokazała, zarówno pod względem ilości, jak i jakości opraw. Spodziewam się więc wyjątkowego widowiska.

Na pucharowej drodze w 2018 r. los skrzyżował GKS i Pogoń. Dość niespodziewanie to my przeszliśmy dalej, wygrywając serię „jedenastek”.
Szczerze mówiąc nie pamiętam zbyt dobrze przebiegu tego spotkania. Przypominam sobie jedynie, że w ostatniej akcji regulaminowego czasu gry Adrian Benedyczak mógł dać nam prowadzenie, tymczasem zamiast do pustej bramki trafił w słupek. Kibice mieli do niego żal o to pudło, wróżąc mu występy na poziomie Huragana Morąg. Tymczasem kilka lat później trafił do Serie A i nieźle sobie radzi.

Pogoń jest kolejnym klubem, z którym gramy, a w którym w ostatnim czasie wiele się dzieje w klubowych gabinetach. Od kilku dni rządzi już nowy właściciel. Jesteście zadowoleni z tej zmiany?
Alex Haditaghi wszedł do Pogoni w ostatnim momencie. Gdyby nie ta zmiana, zawodnicy składaliby już pewnie wezwania do zapłaty zaległych pensji i wnioski o rozwiązanie kontraktów. Saga z przejęciem Pogoni miała iście filmowy scenariusz – nie da się zliczyć wszystkich zwrotów akcji. Jednego dnia ogłaszano, że Haditaghi wchodzi do klubu, kilkanaście godzin później to dementowano. Później pojawił się Nilo Effori, który podczas swojej pierwszej konferencji prasowej już wiedział, że inwestor, który razem z nim miał trafić do Szczecina, wycofał się. Effori szukał więc nowego partnera i okazał się nim być właśnie Haditaghi. Wszyscy w Szczecinie liczą, że po okresie zawirowań organizacyjnych będzie wreszcie trochę spokoju i transparentności, której brakowało za rządów prezesa Mroczka. Haditaghi otwarcie mówi w mediach o sytuacji klubu. Przed półfinałem Pucharu Polski z Puszczą ogłosił spłatę dużej części zobowiązań. Jeśli dalej będziemy iść tą drogą, to i sportowo będzie coraz lepiej.

Największą gwiazdą Pogoni jest dziś Kamil Grosicki. Można go nazwać waszą legendą?
Zdecydowanie. Grosicki jest naszym wychowankiem i płynie w nim granatowo-bordowa krew. W ostatnich miesiącach szczególnie udowadniał, jak bardzo związany jest z klubem – w obliczu problemów organizacyjnych nie chował głowy w piasek, ale wielokrotnie wychodził do mediów, zabierając głos w tych ważnych sprawach. Czasem wypowiadał się w tonie uspokajającym, ale gdy trzeba było uderzyć pięścią w stół, dawał temu wyraz. Wiem, że w styczniu Kamil miał ofertę z Wieczystej. Podejrzewam, że każdy inny zawodnik skusiłby się na lukratywny kontrakt w Krakowie, Grosicki odrzucił jednak tą propozycję. Ponadto wielokrotnie powtarzał, jak ważny jest dla niego powrót na Narodowy i zmazanie pucharowej plamy z poprzedniego sezonu.

Od formy Grosika często zależy postawa całego zespołu. Było to widać jesienią w Katowicach, kiedy udało nam się go skutecznie wyłączyć z gry i zdobyć trzy punkty.
Najbardziej rozczarowującym aspektem tego spotkania nie był sam wynik, ale postawa całej drużyny. W mojej ocenie piłkarze nie biegali wtedy na odpowiedniej intensywności, a jak się nie biega na boisku beniaminka takiego jak GieKSa, to trudno liczyć na zwycięstwo. GKS strasznie nas wtedy „gniótł” i wygrał zasłużenie.

W przerwie zimowej Szczecin opuściło kilku ważnych zawodników. Oceniasz to jako osłabienie zespołu?
Drużyna jest raczej mocniejsza, bo największa zmiana zaszła w aspekcie mentalnym. W rundzie jesiennej, gdy szczególnie na wyjeździe pierwsi traciliśmy bramkę, to można było przypuszczać, że Pogoń już się nie podniesie. Tymczasem wiosną – co udowodniły mecze ze Śląskiem i Cracovią – nawet po stracie gola piłkarze wierzą, że nic nie jest jeszcze stracone. We Wrocławiu udało się odrobić stratę gola, a w meczu z Cracovią wyszliśmy ze stanu 0:2 na 5:2. Jeśli natomiast chodzi o kwestie personalne, to najbardziej szkoda odejścia Wahana Biczachczjana i Alexa Gorgona. W dzisiejszej sytuacji ten drugi byłby przydatnym zmiennikiem, bo wchodząc z ławki zwykle dawał drużynie dodatkowy impuls. Z drugiej strony uważam, że odejście Benedikta Zecha było bardzo dobrą decyzją. Jesienią Zech był gwarantem „piłkarskich jaj” w obronie – w meczu z Zagłębiem grał w siatkówkę w naszym polu karnym, a z wami niespecjalnie angażował się w blokowanie strzałów. Trener Robert Kolendowicz inaczej poukładał linię defensywną i dziś wygląda ona zdecydowanie solidniej.

W ataku Pogoni gra najlepszy ligowy strzelec, Efthýmis Kouloúris. Ciężar odpowiedzialności spoczywa tylko na nim i będzie w niedzielę największym zagrożeniem?
Nie powiedziałbym, że Kouloúris sam ciągnie ofensywę Pogoni. Oczywiście, jest liderem klasyfikacji strzelców, ale akcenty ofensywne w zespole rozkładają się bardziej równomiernie. Jeśli rywalom udaje się wyłączyć Kouloúrisa, to obowiązki ofensywne biorą na siebie Grosicki, Ulvestad czy Kurzawa. Jest to zauważalna zmiana w porównaniu z rundą jesienną. Sam Kouloúris na pewno jest na celowniku mocniejszych klubów, ale jeśli uda się nam wygrać Puchar Polski, będący przepustką do rozgrywek europejskich, to jest duża szansa, że zostanie w Szczecinie. Sam Kouloúris podkreśla, że czuje się u nas bardzo dobrze, poza tym niedługo urodzi mu się dziecko, dlatego w perspektywie gry w Europie może uda się go namówić na nowy kontrakt w Pogoni.

Jesienią Pogoń zaimponowała serią zwycięstw u siebie, natomiast na wyjazdach grała przeciętnie. Z czego wynikała ta różnica?
Można było zauważyć, że na formie piłkarzy odbijają się problemy organizacyjne. Opóźnienia w wypłatach sięgały kilku miesięcy, a gorszą postawę w meczach wyjazdowych można było odbierać jako sygnał sprzeciwu zawodników wobec działań zarządu. Nie było zaufania do prezesa i jego obietnic, czego efektem była słabsza forma wyjazdowa. Kolejny wyraz swojemu niezadowoleniu piłkarze dali na początku stycznia, nie wychodząc na pierwszy trening. W Szczecinie drużyna miała natomiast zupełnie inne oblicze.

Który mecz na stadionie im. Floriana Krygiera uważasz za najlepszy w waszym wykonaniu?
W moim prywatnym rankingu na trzecim miejscu umieściłbym wygraną z Legią. Rywale nie mieli nic do powiedzenia, szczególnie w pierwszej połowie i po meczu mogli się cieszyć, że skończyło się tylko jednobramkowym zwycięstwem Pogoni po golu Gorgona. Jako drugi wskazałbym mecz z Górnikiem – wygraliśmy 3:0 w przekonującym stylu i nie przypominam sobie ani jednej dogodnej sytuacji gości. Najlepszy był z pewnością pojedynek z Cracovią, kiedy po 11 minutach przegrywalismy 2:0 i wyglądało to bardzo źle. Wtedy nastąpiła przerwa spowodowana zadymieniem boiska, trener Kolendowicz zwołał wszystkich zawodników, zmienił plany taktyczne i zobaczyliśmy zupełnie inną Pogoń. Do przerwy odrobiliśmy straty, a po zmianie stron jeszcze bardziej przykręciliśmy śrubę osłabionej Cracovii, zdobywając trzy gole. Rywale grali dobrze przez 10 minut, a my przez pozostałe 80.

Występy w Pogoni ma w swoim CV nasz bramkarz, Dawid Kudła. Jak wspominasz tego zawodnika?
W okresie gry Dawida w Pogoni nie śledziłem jeszcze zespołu z bliska, dlatego nie pamiętam szczegółów jego występów. Odbieram go jako solidnego bramkarza. Dzisiaj Kudła jest mocnym punktem GKS-u i wygrywa rywalizację między słupkami.

W waszej szatni jest natomiast Wojciech Lisowski, który jeden sezon spędził przy Bukowej. Jaką rolę pełni dziś w Szczecinie?
Lisowski jest wychowankiem Pogoni i kilka lat temu wrócił do klubu z myślą o drużynie rezerw. Miał pełnić rolę mentora, drogowskazu dla młodych zawodników. Wielu kibiców wyśmiewało decyzję o włączeniu go do kadry pierwszego zespołu. Lisowski prezentował się dobrze w rezerwach, ale moim zdaniem nie na tyle dobrze, aby być realnym wzmocnieniem w Ekstraklasie. Gdyby klub dysponował wtedy środkami na klasowego obrońcę, na pewno nie sięgałby po Lisowskiego. Dzisiaj jest on ważnym rezerwowym, pewnym punktem defensywy w końcówkach meczów. Pomaga drużynie swoim doświadczeniem i warunkami fizycznymi, bo jest jednym z najwyższych piłkarzy w zespole.

Pogoń u siebie nie zwykła przegrywać, ale GKS dał się poznać jako drużyna nastawiona ofensywnie. Jaki przebieg twoim zdaniem będzie miał nasz niedzielny pojedynek?
Spodziewam się otwartego meczu, bo GieKSa na pewno nie przyjedzie się bronić. Uważam, że to bardzo dobre podejście – jesteście beniaminkiem, chcecie być z czegoś zapamiętani w tej lidze i dobrze wam to wychodzi. Nie chowacie się przed nikim za podwójną gardą. Z kolei Pogoń będzie dodatkowo nakręcona awansem do finału Pucharu Polski, a jeśli w sobotę okaże się, że Lech stracił punkty z Koroną, to pojawi się szansa na zmniejszenie dystansu do podium. Poza tym mamy z GKS-em rachunki do wyrównania za jesienną porażkę, dlatego liczę na emocjonujące spotkanie zakończone naszym zwycięstwem.

Kibice wypełnią trybuny w komplecie? Jak wygląda kwestia frekwencji na waszym nowym stadionie?
Bardzo niewiele brakuje do sold-outu. W sprzedaży została garstka biletów i do niedzieli na pewno wszystkie się rozejdą. Nie jest tajemnicą, że frekwencja na trybunach zależy w dużej mierze od wyników. Zdarzały nam się mecze, jak pucharowy z Zagłębiem Lubin, gdzie uzbierało się nieco ponad 7 tysięcy widzów. Ostatnio drużyna spisuje się jednak coraz lepiej i pełne trybuny na nowym stadionie zaczynają być standardem. Pogoń dołączyła do krajowej czołówki, ostatnie sezony kończąc na podium lub tuż za nim. Przed nami drugi z rzędu finał Pucharu Polski, dlatego zainteresowanie kibiców jest bardzo wysokie.

Twój typ na niedzielę?
3:2 dla Pogoni po ofensywnym meczu, na którym postronny kibic nie będzie się nudził.



Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Galeria Piłka nożna

Kurczaki odleciały z trzema punktami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do drugiej fotorelacji z wczorajszego wieczoru. GieKSa przegrała z Piastem Gliwice 1:3.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plagi gliwickie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?

Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.

Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.

Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.

Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).

Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…

Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.

A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.

Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.

Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.

Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.

Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.

Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.

Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

1/8 finału dla Katowic

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.

Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.

W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.

Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek,  a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.

GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.

GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga