12 dnia marca, w piękne, słoneczne, sobotnie popołudnie GKS Katowice podejmował we własnej hali świeżo upieczonego zwycięzcę Pucharu Polski, wicemistrza Polski i klubowego Mistrza Europy – Grupę Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Na starcie tego pojedynku faworyt był tylko jeden – Drużyna Gości. GieKSa liczyła na sprawienie sensacji.
Pierwszy set rozpoczął się zgodnie z przewidywaniami. ZAKSA zameldowała się na parkiecie w możliwie najsilniejszym zestawieniu. GieKSa bez zmian w porównaniu do poprzedniego ligowego spotkania. Premierowe piłki spotkania były nerwowe – osiem pierwszych, to aż pięć pomyłek w polu serwisu. Niestety od początku rywalizacji GieKSa miała ogromne problemy ze skończeniem akcji. Świetnie funkcjonował pasywny blok rywali i libero gości podbijał wszystkie próby ataku. Skutkiem była szybko wypracowana czteropunktowa przewaga ZAKSY. Dominacja kędzierzynian nie podlegała żadnej dyskusji. Strata punktowa GKS-u rosła, a przy stanie 8-14 trener Grzegorz Słaby wykorzystał już drugi „czas” w celu poprawy boiskowych wydarzeń. Bez efektu, klubowi Mistrzowie Europy bezpiecznie utrzymali dystans i pewnie zwyciężyli pierwszą odsłonę pojedynku 25-18. Z plusów po tej części meczu można było wyróżnić chyba jedynie postać Szymańskiego, który próbował podrywać grę naszej drużyny.
Drugi set rozpoczęliśmy bez zmian w ustawieniach drużyn. Zaczęło się od mocnej wymiany ciosów po obu stronach siatki. W naszej drużynie atak trzymał bez dwóch zdań Jakub Szymański, który otrzymywał najwięcej piłek od naszego rozgrywającego. ZAKSA mimo to zdołała wypracować dwupunktowe prowadzenie, dzięki pojedynczemu blokowi Aleksandra Śliwki na Kubie Jaroszu. Straty udało się stosunkowo szybko odrobić dzięki błędom własnym podopiecznych trenera Cretu. Gra zaczęła falować – po chwili znów goście odskoczyli po dobrych zagrywkach Smith’a oraz Kaczmarka. Przy stanie 15-17 mieliśmy zmianę rozgrywającego w GKS-ie. Micah Ma’a powędrował do kwadratu dla rezerwowych, a w jego miejsce pojawił się Nowosielski. Zmiana wiele nie dała. ZAKSA powiększyła przewagę po kolejnych nieudanych sytuacyjnych atakach GieKSy i zakończyliśmy tę partię wynikiem 17-25. Nie było punktu zaczepienia, nie było elementu, w którym moglibyśmy rywalizować z kędzierzynianami jak równy z równym.
Trzecią odsłonę rywalizacji rozpoczęliśmy ponownie z Ma’a na rozegraniu. Także i w tym secie, niewiele się zmienił układ sił na parkiecie. Kędzierzynianie szybko zdobyli trzy oczka przewagi, głównie dzięki odrzuceniu GKS-u od siatki po dobrych zagrywkach, a także dobrej grze blokiem na siatce. Dalej w obronie szalał Erik Shoji. Wydawało się, że w tym dniu już nic się nie wydarzy. Wtem nagły zryw. Dobrze podbijał piłki wprowadzony na libero Ogórek. Dało to trochę tlenu, udało się nawet doprowadzić do wyrównania, lecz znów okazało się to chwilowe. Dwa zerwane ataki z lewego i prawego skrzydła. Efekt? Piłki lądują daleko poza polem gry i znów trzy punkty straty. Brakowało nadal dobrego przyjęcia, trzeba było grać sytuacyjnie, a goście analogicznie jak w poprzednich odsłonach rozkręcali się z każdą piłką. Na półmetku seta było już 11-16. Do końca rozgrywki nasi zawodnicy byli bombardowani kolejnymi zagrywkami. Każdy z trójki naszych przyjmujących nie potrafił dograć piłki „w punkt”, i w rezultacie także i tę partię zdecydowanie przegraliśmy 20-25.
Spotkanie bez historii. ZAKSA przyjechała, zrobiła swoje, przy okazji nie dając nam najmniejszych szans na podjęcie rękawicy. Podobnie jak w pierwszym spotkaniu, które odbyło się w Kędzierzynie-Koźlu, nie potrafiliśmy znaleźć u rywali słabego punktu. Po rozbudzonych apetytach spotkaniem w Jastrzębiu, tym razem nie zdobyliśmy choćby punktu.
GKS Katowice – Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle 0-3 (18-25,17-25, 20-25)
MVP: Marcin Janusz
Najnowsze komentarze