Dołącz do nas

Piłka nożna

Rywal pod lupą: Jakub Kowalski

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Jednym z liderów zespołu prowadzonego przez Łukasza Surmę jest Jakub Kowalski. Wszechstronny zawodnik dobrze radzi sobie zarówno na prawej jak i lewej stronie boiska. W tym sezonie może pochwalić się dorobkiem 5 bramek i 3 asyst.

Piłkarski obieżyświat

Jakub Kowalski rozgrywa aktualnie swój drugi sezon w barwach Garbarni i jeśli przedłuży latem, swój wygasający kontrakt to będzie to jego najdłuższy okres spędzony nieprzerwanie w jednym klubie w karierze. Poprzednio dłużej występował tylko w Ruchu Chorzów, gdzie rozegrał pełne dwa sezony (2013-2015). 

Częste zmiany otoczenia wygenerowały w jego piłkarskim CV niezwykle długą listę klubów z różnych zakątków Polski. Garbarnia jest już 13 (!) klubem w karierze Kowalskiego. Wcześniej występował w takich klubach jak Unia Skierniewice, Concordia Piotrków Trybunalski, UKS SMS Łódź, Wigry Suwałki, OKS 1945 Olsztyn, Arka Gdynia, Widzew Łódź, Okocimski Brzesko, Podbeskidzie Bielsko-Biała, GKS Tychy, Górnik Łęczna i wspomniany wyżej Ruch.

Ekstraklasa: koszmarny debiut, medal i spektakularny spadek

Kowalski stosunkowo późno zadebiutował w Ekstraklasie, bo dopiero w wieku 25 lat. Bardzo dobry sezon 2011/12 na boiskach I ligi w barwach Arki Gdynia, który zakończył z dorobkiem 1 gola i 11 asyst w 33 spotkaniach, poskutkował transferem do Ekstraklasowego wtedy Widzewa Łódź. Początek przygody skrzydłowego z Ekstraklasą był jednak bardzo pechowy. Już na ostatniej prostej przygotowań do sezonu doznał złamania kości śródstopia i marzenia o debiucie musiał jeszcze na trochę odłożyć. 

Na premierowy mecz w elicie czekał do 6. kolejki z Polonią Warszawa. Kowalski pojawił się wówczas na murawie w 37 minucie, zastępując na niej Brazylijczyka – Alexa Bruno, który dostał „wędkę” od trenera Mroczkowskiego.

Debiut Kowalskiego wypadł co najmniej blado, żeby nie powiedzieć katastrofalnie. Abstrahując od tego, że Widzew ten mecz przegrał, to w relacji z tego spotkania dość mocno oberwało się właśnie skrzydłowemu.

” –Jakub Kowalski wszedł na boisko i tyle było z niego pożytku. Nie zanotował ani jednego udanego zagrania do przodu, a dość szybko rozweselił trybuny, nie trafiając w piłkę, która ani mu nie podskoczyła, ani się szybko nie toczyła. Murawa na stadionie przy Konwiktorskiej jest w idealnym stanie, więc nie było żadnego wytłumaczenia”.

Również sam zawodnik kilka lat później w jednym z wywiadów dla portalu „Weszło” odniósł się do swojego koszmarnego debiutu:

„-Debiut w Ekstraklasie był moim najgorszym meczem w życiu. Naprawdę ciężko zagrać gorzej, straciłem wszystkie piłki. Masakra”.

Ekstraklasowy falstart Kowalskiego mocno obniżył jego notowania u trenera Mroczkowskiego, co poskutkowało finalnie odpaleniem go z klubu zaraz po zakończeniu rundy jesiennej. Co gorsza, zawodnik poza sportowym niepowodzeniem przeżył wówczas osobistą tragedię, dowiadując się o ciężkiej chorobie jego synów.

Kowalski odbudowy formy szukał w Okocimskim Brzesko i to mu się udało. Solidne występy i sporo wypracowanych goli (7 asyst), zaowocowały ponownym zainteresowaniem ze strony klubów z Ekstraklasy. Rywalizację o angaż Kowalskiego ostatecznie wygrał Ruch, uprzedzając inny Śląski klub – Górnik Zabrze. 

Na Górnym Śląsku rozegrał najlepsze sezony w karierze. W pierwszym roku w Chorzowie mógł liczyć na zdecydowanie więcej występów, niż to było wcześniej w Widzewie. Poza regularną grą zdobył swoją debiutancką bramkę na boiskach Ekstraklasy w meczu z Koroną Kielce, a co najważniejsze wywalczył wraz ze swoim klubem brązowy medal i przepustkę do gry w europejskich pucharach. 

Następny sezon nie obfitował już w tak duże sukcesy drużynowe, ale indywidualnie Kowalski prezentował się co najmniej przyzwoicie. Wystąpił w 33 spotkaniach, w których zdobył 3 gole i zaliczył 1 asystę.

Był to jego ostatni sezon w barwach Ruchu w Ekstraklasie. Przed startem sezonu 2015/16 zmienił Chorzów na Bielsko-Białą. Z Podbeskidziem podpisał dwuletni kontrakt, z którego wypełnił zaledwie połowę, co było konsekwencją spadku do pierwszej ligi.

Podbeskidzie z Kowalskim w składzie było o krok od awansu do grupy mistrzowskiej po sezonie zasadniczym i nic nie wskazywało na to, że będą mieli jakiekolwiek problemy z utrzymaniem ligowego bytu. Stało się jednak zupełnie na odwrót i ekipa prowadzona przez Roberta Podolińskiego zakończyła sezon jako czerwona latarnia rozgrywek. Sezon 15/16 okazał się także tym ostatnim w elicie dla Kowalskiego. W sumie na boiskach Ekstraklasy wystąpił 88 razy i zdobył 5 bramek. 

Mecze przeciwko GieKSie

GKS Katowice jest dla Jakuba Kowalskiego jednym z klubów, z którym mierzył się najczęściej w trakcie swojej kariery. Środowa rywalizacja będzie dla niego już 10 taką okazją. Bilans tych spotkań jest dość wyrównany. Kowalski z meczów z GieKSą trzykrotnie wychodził zwycięsko, dwukrotnie remisował i poniósł 4 porażki. Tylko raz udało mu się GKS-owi strzelić bramkę. Miało to miejsce w poprzednim sezonie, kiedy to w meczu w Krakowie pokonał Bartosza Mrozka strzałem z bliskiej odległości (od 5:30):

.
Historia spotkań:

2011/12
(I liga) GKS Katowice – Arka Gdynia 0:0 (grał 90 minut)
(I liga) Arka Gdynia – GKS Katowice 1:1 (grał 90 minut)

2012/13
(I liga) Okocimski Brzesko – GKS Katowice 1:4 (grał 55 minut)

2016/17
(I liga) GKS Tychy – GKS Katowice 1:0 (grał 90 minut)
(I liga) GKS Katowice – GKS Tychy 3:0 (grał 75 minut)

2017/18
(I liga) Ruch Chorzów – GKS Katowice 1:0 (grał 76 minut)

2019/20
(II liga) Garbarnia Kraków – GKS Katowice 1:3 (grał 90 minut + bramka)

2020/21
(PP) Garbarnia Kraków – GKS Katowice 1:0 (grał 90 minut + asysta)
(II liga) GKS Katowice – Garbarnia Kraków 2:1 (grał 90 minut)

Bilans: 3 wygrane, 2 remisy, 4 porażki (bramka, asysta i rozegrane 746 minut)

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Radomiak Radom kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Warchoły, bo tak potocznie nazywa się kibiców Radomiaka Radom, są naprawdę starą i solidną ekipą kibicowską na piłkarskiej mapie Polski. Ich wizerunkowy problem polegał na tym, że nie grali 36 lat w Ekstraklasie, więc nie było za bardzo możliwości, by o nich usłyszeć. W latach 90., kiedy kształtowały się wszystkie chuligańskie składy, Zieloni grali na poziomie obecnej II i III ligi, siejąc spustoszenie po okolicznych miejscowościach.

Ich żywot na trybunach zapoczątkował się pod koniec lat 70., a na dobre weszli w kibicowską mapę Polski w latach 80. Od zawsze byli pozytywni nastawieni do Legii Warszawa, natomiast wzajemna nienawiść między miastami Kielce – Radom, sprawiła, że z Koroniarzami mają do dziś największą kosę.

W sezonie 1984/1985, który był ich wtedy jednosezonowym epizodem, a my graliśmy ze sobą ostatni raz, zawarli zgodę z Legią, jadąc do stolicy w 1000 głów. Przyjaźń ta nie przetrwała ze względu na ostatnią kolejkę sezonu, w której Legia zremisowała  z Pogonią Szczecin, przez co Portowcy utrzymali się w elicie, zaś Warchoły spadli z ligi.

W 1994 roku była ponowna próba nawiązania sztamy z Legią, jednak kością niezgody była Pogoń, z którą Legioniści kilka miesięcy wcześniej odnowili zgodę i fani z Radomia mieli w pamięci, przez kogo spadli z ligi, więc temat poszedł w zapomnienie.

Przez cały kolejny okres kibicowski fani Radomiaka związali się jedynie układem chuligańskim z GKS-em Bełchatów i Stalą Rzeszów, ale czas zweryfikował, że do siebie nie pasowali i relacje zostały zakończone. Okres bycia osamotnioną ekipą nie oznaczał, że stali w miejscu. Klub się piął w górę i grali na zapleczu Ekstraklasy, a dzięki temu, że polska scena kibicowska się mocno rozwijała, to dorobili się solidnych fan clubów takich ekip jak: Polonia Iłża, Proch Pionki czy Szydłowianka Szydłowiec (wszystkie już wymarły), które w swoim „primie” mocno się udzielały w regionie i trwała ciekawa regionalna rywalizacja z koalicją Broni Radom i Powiślanki Lipsko.

Odnośnie do derbowego rywala – Chłopców z placu Broni, którzy w latach 90. mieli naprawdę solidną bandę i dobrze funkcjonowali. W 2004 roku było apogeum wyjaśnienia kto „nosi spodnie” w mieście. Podczas derbów Broń – Radomiak, Zieloni wjechali na stadion gospodarzy i zajęli ich młyn, śpiewając: „Nie ma już Broni, w Radomiu nie ma już Broni”. Na uratowanie honoru gospodarzy wybiegła garstka kibiców Broni na przegrane starcie, ale było już po wszystkim. Po tym meczu ówczesna zgoda Broni – Hutnik Kraków podziękował im za przyjaźń.

Wiosną 2016 roku Radomiak zawarł układ chuligański z warszawską Legią, a finałem był mecz Radomiak – Siarka Tarnobrzeg jesienią 2017 roku, gdzie ogłoszono kibicowskiej Polsce, że Radom i Warszawę łączy sztama.

Nasze relacje z Radomiakiem ciężko opisać… Ostatni mecz ligowy na Bukowej graliśmy w październiku 1984 roku, czyli chwilę po tym jak Blaszok został oddany do użytku. Wtedy „luksusowa” trybuna i nikt nie zakładał, że będzie to siedlisko jednych z najwierniejszych grup kibicowskich w Polsce, które wyznaczą standardy, czym jest niezłomność w walce o swój klub.

W maju 1996 roku podczas meczu z Legią Warszawa, kiedy dostaliśmy sromotne lanie 0:5, doszło do zakończenia zgody z Avią Świdnik, która przyjeżdżając, usłyszała, że nic już nas nie łączy i nieświadoma tego dnia ekipa Radomiaka zawitała „po zgodę”, ale nie znalazła uznania ani chętnych do przybicia tej relacji, mimo bycia goszczonym wielokrotnie w Katowicach.

Jesienią 1996 roku na Bukowej odbył się mecz reprezentacji Polski z Mołdawią, który wygraliśmy 2:1, a samo spotkanie miało historyczny moment na naszym obiekcie, gdyż został wprowadzony przepis, że na meczach reprezentacji mogą obowiązywać tylko i wyłącznie biało-czerwone barwy, do których oczywiście nie wszyscy się zastosowali. Na Blaszoku (przy pełnym stadionie) zasiadło mnóstwo ekip, ale to chuligani GieKSy byli w tym dniu gospodarzami swojej trybuny i widząc 50-osobową ekipę Radomiaka w sektorze A, stojącą razem ze Stomilem Olsztyn i Polonią Bydgoszcz, wpadli w nich, przez co doszło do mocnej awantury, zaś „goście” musieli zostać wyprowadzeni przez policję ze stadionu. Na „pożegnanie” nasi chuligani wybili szyby w ich autokarze i niemal go wywrócili.

Jesienią 2016 roku los skrzyżował nas w Pucharze Polski, ale wtedy Szaleńcy z Bukowej nie mogli zawitać z powodu „remontu sektora gości”, co w późniejszych latach stało się mottem działaczy z Radomia. Obecnie Radomiak posiada nowy obiekt, powstał sektor gości, ale… nikt na nim nie zasiada. Miasto jest specyficznie uzależnione politycznie od służb mundurowych, które skutecznie wpływają na działaczy, przez co fani Radomiaka na meczach domowych bawią się sami. Jedynie mecz zgodowy z Legią Warszawa ma inny charakter widowiska, przez wspólny doping na jednej trybunie.

Do zobaczenia na Bukowej, bo Warchoły pierwszy i ostatni raz usłyszą huk z Blaszoka!

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Ekstraklasa zawitała na Bukową

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ekstraklasa znowu na Bukowej. Pierwszy mecz GieKSa niestety przegrała z Radomiakiem Radom. Zapraszamy do fotorelacji z tego spotkania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Pierwsze śliwki – robaczywki

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i wielki mecz za nami. Doświadczyliśmy tego – niektórzy po raz pierwszy w życiu, inni po niemal jednej piątej wieku. Na Bukową zawitała ekstraklasa. Wspomniani w felietonie przedmeczowym Marcin Rosłoń i Kamil Kosowski musieli przeżyć niezły szok zasiadając na szczycie Trybuny Głównej, na miejscach prasowych. Obdrapanych z farby, z powiewem oldchoolu.

– To jest Bukowa, tu się żyje! – powiedział ten pierwszy na zakończenie transmisji Canal Plus, dając do zrozumienia, że poczuł ten już tak rzadki klimat dawnych czasów.

Morze ludzi na stadionie już długo przed meczem, ta żółta armia kibiców spragnionych wielkiego futbolu. Historia za chwilę miała dziać się na naszych oczach. Wielu kibiców spotykało dawno niewidziane twarze. Jak choćby autor tegoż felietonu, który mecz obserwował w towarzystwie swojego kolegi z podstawówki, z którym to przecież onegdaj na mecze ligowe się jeździło regularnie (pozdro Krzysiu!).

Piękna oprawa spotkania i mogliśmy grać. Niespotykane było to, że w początkowej fazie meczu nawet Główna stała, dopiero potem zaczęliśmy siadać. Czuć było, że to coś zupełnie innego niż te początki wszystkich poprzednich sezonów z 19 lat. No, może poza spotkaniem ze… Źródłem Kromołów w 2005 roku. Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, wtedy mieliśmy narodziny nowej GieKSy, które podczas tego czwartoligowego meczu zostały godnie uczczone.

Teraz to było ukoronowanie tego całego okresu i nagroda za te wszystkie lata. Będę utrzymywał, że wynik tego meczu miał drugorzędne znaczenie. Oczywiście punkty w lidze będą na pierwszy miejscu, ale ta inauguracja była po to, by ją po prostu przeżyć. Poczuć zapach ekstraklasy, poczuć klimat wielkiej piłki w Katowicach.

Dlatego apeluję o rozwagę przy ocenach za to spotkanie, bo czytając na forum wypowiedzi pomeczowe kibiców – oczy trochę więdły. Zasłużona krytyka po tym meczu – jak najbardziej, jednak defetystyczna narracja i rozprzestrzenianie widma bezdyskusyjnego spadku powodowała, że można było sobie zadać pytanie, czy niektórzy odnotowali w ogóle fakt awansu. Narracja ta niczym się bowiem nie różniła od wieloletnich na zapleczu elity. Można wręcz odnieść wrażenie, że choćbyśmy grali z Realem Madryt i przegrali np. 0:4, to psioczenie na tego czy tamtego, że się nie nadaje, że błędy trenera, byłoby wyraźne.

Nie chodzi o to, że chcę i zamierzam bronić kogokolwiek. Chodzi mi tylko o tę narrację. W meczu z Radomiakiem mieliśmy aspekty pozytywne i negatywne. I choć przed meczem mogliśmy oczekiwać wygranej z podobno zkryzysowanym Radomiakiem, to jednak ostatecznie – mimo przegranej – mecz ten pokazał, że z drużynami tego pokroju jesteśmy w stanie rywalizować.

Katowiczanie wykreowali sobie okazje bramkowe, stworzyli kilka dynamicznych, ciekawych akcji, a indywidualne wejście Rogali ze skrzydła było wręcz spektakularne. W drugiej połowie GKS zdominował Radomiak i przy odrobinie szczęścia mógł doprowadzić do wyrównania. Gra na czas rywali także dowodziła tego, że po prostu boją się o wynik. Choć i w ofensywie mogło być lepiej, to trzeba przyznać, że było całkiem nieźle.

Gorzej było z defensywą. Nasz zespół dawał się stłamsić i wepchnąć we własne pole karne, zawodnicy nie potrafili wybić piłki i zażegnać nawałnicy piłkarzy Baltazara. W zasadzie obie bramki padły po tego typu sytuacjach. Coraz bardziej pachniało bramką dla rywali, ten wskaźnik dochodził do czerwoności – aż następowało przesilenie – gol.

Nie chcę dywagować o personaliach, bo każdy widział, co się działo. Trener też starał się reagować (już w przerwie) i zapewne sam musi zobaczyć, kto się sprawdza na ekstraklasowym poziomie, a kto nie. Faktem jest, że na pierwszy mecz w ekstraklasie wyszliśmy tylko dwoma nowymi zawodnikami – Klemenzem i Galanem. No może trzema, bo Baranowicz był tak jakby nowy. Czy to była forma nagrody dla poszczególnych piłkarzy za awans – nie wiadomo. W kolejnych meczach jednak najprawdopodobniej proporcje nowych i starych zawodników będą już bardziej zbalansowane.

Widać było, że ekstraklasowe granie to inna para butów. W pierwszej połowie Radomiak pokazał ogranie, technicznie też byli niczego sobie. Trzeba się przystosować do nowych okoliczności. Pierwsza liga to był styl życia, Ekstraklasa też nim będzie – tylko innego rodzaju.

Nie ma co psioczyć, tylko zakasać rękawy i działać. Następne spotkanie gramy ze Stalą Mielec, rywalem wydaje się w naszym zasięgu. Ale to wszystko kwestia względna. Nie wiemy tak naprawdę, jaki poziom względem GKS mają rywale. Musimy więc organoleptycznie się o tym przekonać.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga