Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka Stadion

Tygodniowy przegląd mediów: GieKSa prosiła się o guza

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ubiegłego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki i hokeja GieKSy. Prezentujemy najciekawsze z nich.

Ze względu na przerwę reprezentacyjną piłkarki kolejny mecz rozegrają 12 kwietnia na wyjeździe ze Śląskiem Wrocław. Piłkarze na otwarcie Areny Katowice wygrali z Górnikiem Zabrze 2:1. Rozegranie kolejnego meczu ligowego zaplanowano na niedzielę 6 kwietnia o 17:30 z Pogonią Szczecin w Szczecinie. O otwarciu stadionu, obawach, nadziejach w rozmowie z Dziennikiem Zachodnim wypowiedział się prezydent Marcin Krupa.

W drużynie siatkarzy po spadku z PlusLigi rozpoczęły się pierwsze ruchy transferowe.

Hokeiści po czterech meczach finałowych THL przegrywają z GKS-em Tychy 1:3. W kolejnych spotkaniach padły wyniki: 1:2, 1:5, 2:0, 1:3. Mecz numer pięć zostanie rozegrany w czwartek w Tychach 3 kwietnia o 18:00. Ewentualne kolejne spotkania zaplanowano na sobotę i poniedziałek (5 i 7 kwietnia) odpowiednio o godzinie 17:00 i 18:00).

 

PIŁKA NOŻNA

dziennikzachodni.pl – Prezydent Katowic Marcin Krupa po otwarciu nowego stadionu GKS odetchnął z ulgą. Zdradził, ile rocznie będzie kosztować utrzymanie obiektu

Prezydent Katowic przyznał, że na otwarciu w tym mieście nowego stadionu zakręciła mu się w oku łezka. Marcin Krupa zdradził ile będzie kosztować rocznie utrzymanie obiektu oraz powiedział kogo przypomina mu gra drużyny trenera Rafała Góraka i czy widzi zespół GieKSy w europejskich pucharach. Przedstawił także scenariusze na przyszłość dla drużyny katowickich siatkarzy, którzy właśnie spadli z PlusLigi.

Odetchnął pan z ulgą po otwarciu nowego stadionu. Chyba lepiej ta inauguracja Nowej Bukowej nie mogła się ułożyć?

Faktycznie odetchnąłem, bo na takim nie sprawdzonym obiekcie wiele rzeczy się mogło wydarzyć. Emocje były ogromne. Na koniec meczu uroniłem nawet łezkę, bo nikt nie spodziewał się, że tak dobrze nam pójdzie. Bardzo się cieszę, że ta pierwsza bramka na nowym stadionie została strzelona dla GKS Katowice. Wprawdzie nie był to aktualny zawodnik GieKSy, ale były (śmiech). Cieszę się z wygranej, bo to jest dobry chrzest dla obiektu, który po prostu się sprawdził. Spotkanie z Górnikiem było meczem testowym. Na pewno nie uniknęliśmy błędów. Wiemy co jeszcze musimy poprawić i doszlifować, żeby całość była jak najbardziej profesjonalna, choć myślę, że to już i tak jest high level. Po meczu odebrałem wiele SMS-ów od osób oglądających transmisję w telewizji z gratulacjami jak to pięknie wszystko wygląda.

Powiedział pan o tym, że dostrzegacie niedociągnięcia tego obiektu. Co na inauguracji było największym mankamentem? Mała liczba miejsc parkingowych?

Parkingi mamy na 500 samochodów. W tym pierwszym meczu przeznaczone były one dla naszych zaproszonych gości, których mieliśmy w niedzielę aż półtora tysiąca. Na kolejnych spotkaniach te parkingi będą już udostępniane kibicom. Śląski Klasyk cieszył się ogromnym zainteresowaniem i ten najazd fanów musieliśmy jakoś logistycznie rozwiązać, stąd pomysł udostępnienia dla nich miejsc parkingowych znajdujących się obok galerii handlowych czy bezpłatne autobusy na stadion z miejskich centrów przesiadkowych.

Mecz z Górnikiem był meczem przyjaźni. Nie obawia się pan trochę co będzie, gdy na nowy stadion przyjedzie wrogo nastawiona do GKS grupa kibiców gości?

Każdy się na pewno tego obawia. Mam nadzieję, że ze względu na nowość tego obiektu będzie jakieś poszanowanie tego mienia, bo to przecież nie jest tylko dom GKS Katowice, ale i boisko, gdzie swoje mecze będą rozgrywały różne drużyny. Mam nadzieję, że w im lepszych warunkach się kibicuje tym robi się to z większą kulturą. Ale wiemy jak to wygląda w Polsce i jesteśmy przygotowani na różne sytuacje. Mam nadzieję, że nasz stadion jak najmniej na nich ucierpi.

Ile będzie kosztowało utrzymanie takiego obiektu?

Wiemy, że będzie ono kosztowało 15 mln zł rocznie i tyle ten obiekt powinien każdego roku zarobić. Ma możliwości pozyskiwania środków choćby ze skyboxów. Spółka stadionowa będzie zarządzała całością, łącznie z gastronomią i z hotelem, który jest jeszcze do zrealizowania. A każda nadwyżka będzie kierowana na rozwój sportu w mieście.

Po pierwszym meczu wszyscy podkreślali, że ten nowoczesny stadion daje szansę katowickim piłkarzom na dalszy rozwój. Czy panu marzy się ponowne występy GKS w europejskich pucharach?

Trzeba mierzyć bardzo wysoko. Rok temu nikt nawet nie przypuszczał, że GieKSa może zagrać w Ekstraklasie, a jednak udało nam się do niej awansować Myślę, że na puchary musimy jeszcze poczekać, ale cieszę się, że choć jesteśmy beniaminkiem to spadek nam już raczej w tym sezonie nie grozi. W dodatku ta drużyna gra z meczu na mecz coraz lepiej i jest świetnie przygotowana motorycznie, co było widać w końcówce spotkania. Trochę mi nasz zespół zaczyna przypominać reprezentację Niemiec, która wydaje się, że nie gra, ale na końcu i tak wygrywa. GKS pokazał ten pazur, nie bał się zaatakować w końcówce, jak by nie patrzeć, mocniejszego i bardziej utytułowanego przeciwnika. Górnik też nie odstawiał nogi i zasłużył na brawa. Z przyjemnością patrzyło się na grę Lukasa Podolskiego, więc tym bardziej cieszy to zwycięstwo odniesione na inaugurację nie tylko przy pełnej publiczności, ale też w wyjątkowych okolicznościach.

Stadion Miejski został otwarty, a kiedy doczekamy się pierwszej imprezy w nowej hali sportowej na 3 tysiące miejsc?

Pracujemy nad tym i będziemy o tym szczegółowo informować. Na inaugurację hali planujemy rozgrywki dzieci i młodzieży. To jest jednak też obiekt dla siatkarzy GKS, który od nowego sezonu powinien zacząć tam występować.

A jaka przyszłość czeka katowickich siatkarzy. Drużyna spadła z PlusLigi, ale dostaliście ofertę szybkiego powrotu do niej poprzez wykupienie licencji innego klubu.

Na stole są różne oferty. Faktycznie głośno było o ofercie klubu ze Lwowa, który jest miastem partnerskim Katowic. Spokojnie się nad tym zastanawiamy, ale rozważamy też czy sami nie możemy zbudować mocnej drużyny i po roku gry na I-ligowych boiskach wrócić do grona najlepszych.

Rafał Musioł: Pewnie nie uwierzycie, ale nowy stadion GKS Katowice może się podobać. W niedzielę minusy nie przesłoniły plusów

Nowy stadion GKS Katowice w porównaniu z Bukową stanowi skok cywilizacyjny. I jest obiektem, na którym mecze ogląda się jeszcze lepiej.

– Będę tęsknił za Bukową. To stadion, na którym znakomicie oglądało się mecze – mówił mi niedawno były selekcjoner, ale i były trener GKS Katowice Adam Nawałka.

W niedzielę okazało się, że lepsze nie zawsze jest wrogiem dobrego. Otóż Arena Katowice bije stary stadion na głowę także pod względem komfortu oglądania boiskowych akcji. No i w dodatku ma wszystkie cztery trybuny, a już tylko to oznacza dla miejskiej sportowej infrastruktury prawdziwy skok cywilizacyjny. Krótko mówiąc: pewnie nie uwierzycie, ale nam (liczba mnoga to nie megalomania autora, ale wspólna opinia osób z DZ, które w różnych rolach były na Śląskim Klasyku obecne) po prostu się podobało. No może poza tym, że zasięg telefoniczny przypominał początki Centertela, połowa gniazdek była pozbawiona prądu, a system poruszania się po stadionie został oparty na budującym więzi z ochroniarzami pukaniu w drzwi.

W skali makro były to jednak drobiazgi niespecjalnie rzutujące na ocenę całości, i minusy zdecydowanie nie przesłoniły plusów. Oczywiście nie byłbym sobą nie dodając, że najgorsze diabły zawsze siedzą w szczegółach, a za kulisy Nowej Bukowej nie było jeszcze okazji tak naprawdę zajrzeć. Tym niemniej póki co, jest dobrze.

Nikt pewnie nie ma wątpliwości, że dla rozwoju klubu nowa arena, zwłaszcza w pakiecie z przestrzeniami treningowymi, była koniecznością. Miasto też jest w stanie uzasadnić inwestycję, bo przecież GKS też należy do niego, więc budowało jak dla siebie. Do tego doszła cała fura szczęścia w postaci awansu piłkarzy do Ekstraklasy, co właściwie trzeba rozpatrywać w kategoriach sportowego cudu. Ba, nawet inauguracyjny mecz był świetny. Generalnie wszystko się więc zgadza. Teraz trzeba „tylko” utrzymać frekwencję na trybunach i znaleźć sponsora tytularnego, który uratuje podatników od konieczności przekazywania pieniędzy na utrzymanie Areny. I temu też będziemy przyglądać się równie uważnie, co procesowi budowy. Bo to co nas (dziennikarzy) podnieca, to się nazywa kasa, zwłaszcza ta publiczna.

SIATKÓWKA

siatka.org – Będą duże zmiany. Klub pożegnał 4 zawodników

Joshua Tuaniga, Bartosz Gomułka, Jewgenij Kisiluk, Aymen Bouguerra to kolejni zawodnicy, którzy w międzysezonowej przerwie opuścili szeregi GKS-u Katowice – poinformował klub na swojej stronie internetowej.

Po spadku do I ligi do gruntownej przebudowy dojdzie w GKS-ie Katowice. Wprawdzie na jego ławce trenerskiej wciąż będzie zasiadał Emil Siewiorek , ale w składzie zajdą duże zmiany. Już wcześniej z drużyną pożegnali się: Bartosz Mariański, Łukasz Usowicz oraz Alexander Berger. Okazało się jednak, że to nie koniec odejść z GKS-u. W piątek klub ogłosił, że jego barw nie będą już bronili także czterej inni zawodnicy – Joshua Tuaniga, Bartosz Gomułka, Aymen Bouguerra i Jewgienij Kisiluk.

Joshua Tuaniga do Katowic przeniósł się przed sezonem 2024/2025 (). W barwach górnośląskiej drużyny rozegrał 30 meczów, w których zdobył 49 punktów. Łącznie w PlusLidze rozegrał aż 6 sezonów, wcześniej będąc rozgrywającym Indykpolu AZS Olsztyn oraz Ślepska Malow Suwałki.

Aymen Bouguerra był pierwszym w historii afrykańskim zawodnikiem w GKS-ie. Tunezyjczyk do drużyny z Katowic przeniósł się z częstochowskiego Norwida, a wcześniej grał we Francji w Narbonne Volley i Stade Poitevin Poitiers. W tym sezonie na parkietach PlusLigi wystąpił w 30 meczach, w których zgromadził 362 oczka, w tym 24 w bloku, 42 na zagrywce, a w ataku uzyskał niespełna 49% skuteczności. Najwięcej, bo 26 punktów zdobył w starciu z Treflem Gdańsk.

Innym z filarów GKS-u był Bartosz Gomułka, który na Górny Śląsk przeniósł się z Czarnych Radom, a wcześniej doświadczenie zdobywał w I lidze w Legii Warszawa oraz AGH AZS Kraków. W zespole z Katowic zagrał w 29 spotkaniach, w których zapisał na koncie 343 oczka, z czego 30 na zagrywce, 32 w bloku, a w ataku osiągnął niespełna 47% skuteczności. Aż 27 punktów wywalczył w starciu z Cuprum Stilonem Gorzów.

Jewgienij Kisiluk większość swojej kariery spędził dotychczas w Ukrainie, broniąc barw zwłaszcza Barkomu Lwów i Epicentr-Podolany Horodok. GKS był dopiero jego drugim, po Merkur Maribor, zagranicznym klubem. Odnalazł się w nim całkiem dobrze, bowiem w 26 meczach zdobył 228 punktów, w tym 13 w bloku i 18 na zagrywce, a w ataku uzyskał 50% skuteczności. Najlepiej spisał się w starciu z Treflem, notując na koncie 24 oczka.

HOKEJ

hokej.net – W finale błędy ważą więcej. GKS Tychy zwycięża po kuriozalnej bramce

Od zwycięstwa GKS-u Tychy rozpoczęła się rywalizacja w finale TAURON Hokej Ligi. Obie strony zgłosiły pełną gotowość do walki o mistrzowski tytuł, kreując dobre widowisko sportowe. O losach meczu rozstrzygnął w 31. minucie Alan Łyszczarczyk wykorzystując kuriozalny błąd podczas wyprowadzania krążka z własnej tercji przez katowicką defensywę.

Spotkania o najwyższą stawkę rozpalają apetyt kibiców na wielkie sportowe emocje. W opozycji do tych oczekiwań wychodzi jednak pragmatyzm meczów finałowych, który nakazuje obu stronom w pierwszej kolejności zabezpieczyć szyki obronne. Odpowiedzialna gra w defensywie nie musi jednak wiązać się z nudą, szczególnie gdy na lodowej tafli spotykają się drużyny dążące do prowadzenia gry. Niesieni dopingiem wypełnionego do ostatniego miejsca Stadionu Zimowego w Tychach pierwsi do głosu doszli gospodarze. Podopieczni Pekki Tirkkonena mając świadomość, jak ważny w tej serii może okazać się atut własnego lodowiska już w pierwszych minutach szukali sposobności do otwarcia wyniku. W 6. minucie sporą niesubordynacją wykazał się Jean Dupuy, który za faul popełniony w tercji ataku zmuszony był zasiąść w boksie kar. Okres pierwszej gry w przewadze okazał się jednak dla tyszan mocno rozruchowy i gospodarzom nie udało się zamknąć GieKSy w tercji. W miarę upływu czasu wydarzenia na lodzie się wyrównały, głównie za sprawą śmielszych poczynań hokeistów z Katowic. W 10. minucie Grzegorz Pasiut do spółki z Patrykiem Wronką wyłuskali krążek na bandzie. Kapitan GieKSy nadał gumę na niebieską linię, skąd na strzał zdecydował się Santeri Koponen. Skuteczną interwencję Tomášowi Fučíkowi utrudnił nadjeżdżający na bramkę Patryk Wronka, który zasłaniając lot krążka zmusił tyskiego golkipera do kapitulacji. Wydarzenia pierwszej odsłony utrzymywane były na wysokiej intensywności, a zawodnicy nie szczędzili sobie twardych pojedynków, jednak zawodnicy w pełni pozostawali skupieni na grze niż na wzajemnych złośliwościach.

Wraz z początkiem drugiej tercji gospodarze dali pokaz błyskawicznego przeorganizowania się z obrony do ataku. Niespełna minutę po wznowieniu gry, szybką kontrę lewą flanką wyprowadził Matias Lehtonen. Fin przytomnie wypatrzył na pomiędzy kołami bulikowymi Valtteriego Kakkonena, którego obsłużył świetnym podaniem. Choć przy pierwszej próbie wykończenia akcji tyski defensor nie trafił czysto w krążek, to ten szczęśliwie pozostał w jego posiadaniu, w związku z czym po chwili Kakkonen już zgodnie z hokejowym rzemiosłem posłał gumę w samo okienko bramki strzeżonej przez Johna Murraya. Aż do 26. minuty wydarzenia toczyły się na zasadzie wymiany ciosów. Wówczas bogatszy o doświadczenia z początku drugiej odsłony Christian Mroczkowski nie przebierając w środkach przerwał kontrę rywala, w związku z czym zmuszony był zasiąść w boksie kar. Choć podczas drugiego okresu gry w przewadze tyszanie zaprezentowali szybsze rozegranie, to nadal nie zdołali zamienić liczebnej przewagi na lodzie na bramkę. W 31. minucie Pontus Englund próbował wyprowadzić krążek z własnej tercji posyłając zagranie z bekhendu po pleksiglasowej szybie. Szwedzki defensor trafił jednak krążkiem wprost w miejsce łączenia się dwóch szyb i ten zamiast opuścić tercję wrócił „na wąsy”, gdzie na taki prezent czekał już Alan Łyszczarczyk. Napastnik GKS-u Tychy nie zwykł marnować takich okazji i z największą dozą spokoju strzałem po lodzie pokonał Murraya.

Co zrozumiałe, mocniej w trzecią odsłonę weszli katowiczanie, którzy poszukiwali wyrównującego trafienia. Choć zespół Jacka Płachty coraz śmielej radził sobie w tyskiej tercji, to wicemistrzom Polski brakowało pomysłu na wykończenie własnych akcji. Goście nie mogli również zapominać o odpowiedzialnej grze w obronie, bowiem okazji do wyprowadzenia kolejnej kontry wypatrywali tyszanie. Nieco piachu w tryby katowicka maszyna złapała, gdy w 48. minucie na ławce kar zasiadł Pontus Englund. Gospodarze jednak i przy trzecim podejściu nie zdołali przełamać swojego impasu w rozgrywaniu przewag, w związku z czym wynik pozostawał otwartą kwestią. Choć momentami tyszanie zostali zepchnięci do głębokiej defensywy, to nie stracili zimnej krwi i zdołali wyjść z tych opresji obronną ręką. Na niespełna półtorej minuty przed końcem trzeciej tercji trener Płachta zagrał va banque i podjął decyzję o wycofaniu z bramki Johna Murraya. Ten manewr nie przyniósł jednak katowiczanom upragnionego wyrównania i po chwili hokeiści GKS-u Tychy mogli celebrować pierwsze zwycięstwo w serii.

Zdejmowali pajęczyny! Efektowne gole i pewne zwycięstwo tyszan

GKS Tychy w tegorocznej fazie play-off jest niepokonany na własnym lodzie! Podopieczni Pekki Tirkkonena w drugim meczu finału play-off wygrali z GKS-em Katowice 5:1 i od szóstego tytułu mistrzowskiego dzielą ich już tylko dwa zwycięstwa.

Stadion Zimowy znów wypełnił się do ostatniego miejsca, a na lodzie obejrzeliśmy kolejną ciekawą konfrontację, w której żaden z zespołów – cytując Mariusza Pudzianowskiego – tanio skóry nie sprzedał. Ale walka toczy się przecież o wysoką stawkę – złoty medal mistrzostw Polski.

Jeśli chodzi o liczby i hokejowe konkrety, to w tych aspektach lepsi byli gospodarze. Na listę strzelców wpisali się czterej Finowie: Jere-Matias Alanen, Roni Allén, Valtteri Kakkonen i Rasmus Heljanko, a także Alan Łyszczarczyk. Pierwsi trzej zaskakiwali Johna Murraya niezwykle precyzyjnymi uderzeniami w okienko, Heljanko podczas gry w przewadze huknął bez przyjęcia z lewego bulika, a Łyszczarczyk wykorzystał sytuację sam na sam z katowickim golkiperem. Honor katowiczan uratował Mateusz Michalski na 74 sekundy przed końcem regulaminowego czasu gry.

Mówi się, że każdy mecz fazy play-off jest odmienną historią jednej wielkiej opowieści. We wtorek triumfowali tyszanie, którzyważny krok w kierunku zwycięstwa zrobili w drugiej odsłonie. Na trafienie Santeriego Koponena z 10. minuty odpowiedzieli Valtteri Kakkonen i Alan Łyszczarczyk i to wystarczyło, aby sięgnąć po zwycięstwo.

Wielu kibiców zastanawiało się, jak będzie wyglądało drugie spotkanie tej serii. Padały pytaniaczy oba zespoły zdecydują się na zmiany personalne w składzie i czy katowiczanie zdołają czymś zaskoczyć tyszan, którzy tegorocznej fazie play-off jeszcze nie przegralina własnym lodzie.

Trener Jacek Płachta wystawił ten sam skład co wczoraj, to Pekka Tirkkonen zdecydował się na korekty w formacji defensywnej. W zespole z piwnego miasta zabrakło Bartłomieja Pociechy, który zmaga się z problemami zdrowotnymi. Jego miejsce w trzeciej parze obrońców zajął Olli Kaskinen, a Olaf Bizacki pełnił rolę siódmego obrońcy.

Katowiczanie zaczęli agresywnie, ale nie potrafili znaleźć sposobu na Tomáša Fučíka. Dwie okazje miał Jean Dupuy, który nie zdołał trafić do siatki.

A tyszanie? Najpierw dali się wyszumieć rywalowi, a później przystąpili do działania i w odstępie 15 sekund zdobyli dwie bramki. W 11. minucie wynik spotkania otworzył Jere-Matias Alanen, który po kapitalnym podaniu Dominika Pasia trafił w samo okienko. Później równie precyzyjnym uderzeniem z bulika popisał się Roni Allén i tyscy kibice mieli kolejne powody do radości.

Goście na domiar złego w końcówce pierwszej odsłonie złapali dwa wykluczenia i tyszanie przez 68 sekund grali w podwójnej przewadze. Jednak nie zdołali jej wykorzystać i na tak wczesnym etapie meczu posłać rywali na łopatki.

GieKSa rozpoczęła pogoń za wynikiem, ale miała problem zarówno z decyzyjnością, jak i ze skutecznością. Dobrych okazji nie wykorzystali Ben Sokay, Patryk Wronka, Christian Mroczkowski i Stephen Anderson. Nie udało im się zamienić na gola okresu gry w przewadze.

I ten fakt zemścił się na nich tuż przed zakończeniem drugiej odsłony. Podopieczni Pekki Tirkkonena wyprowadzili szybki kontratak i po raz trzeci umieścili gumę w siatce. Bartłomiej Jeziorski dograł do podłączającego się do akcji, Valtteriego Kakkonena, a ten przymierzył w samo okienko katowickiej bramki.

Trzybramkowa zaliczka dała zwycięzcom sezonu zasadniczego spory komfort gry. Katowiczanie mogli jeszcze wrócić do meczu, ale znów nie wykorzystali okresu gry w przewadze.

W 48. minucie gospodarze wykorzystali swój power play. Roni Allén zagrał do ustawionego na lewym buliku Rasmusa Heljanki, który uderzył bez przyjęcia i złapał na przemieszczeniu Johna Murraya.

Nie był to ostatni ofensywny akcent w wykonaniu GKS-u Tychy. 70 sekund później sytuację sam na sam z „Jaśkiem Murarzem” wykorzystał Alan Łyszczarczyk, dla którego był to siódmy gol w tegorocznej fazie play-off.

Później z głośników zlokalizowanych na Stadionie Zimowym rozległ się legendarny przebój grupy Lady Pank „Mniej niż zero”. Refren tej piosenki błyskawicznie podchwycili miejscowi fani i z szerokimi uśmiechami na twarzach chętnie go powtarzali.

Delikatną szyderę tuż przed końcem regulaminowego czasu gry przerwał jednak Mateusz Michalski. Skrzydłowy drugiego ataku na raty pokonał Tomáša Fučika i zdobył honorowego gola.

Piorunujący początek kluczem do sukcesu. GieKSa łapie kontakt!

Hokeiści GKS-u Katowice wykorzystali atut własnego lodu i zwyciężyli w trzecim meczu finałowej rywalizacji z GKS-em Tychy 2:0. Kluczowa dla losów spotkania okazała się być pierwsza tercja, w której katowiczanie wypracowali sobie dwubramkowe prowadzenie i utrzymali je, aż do samego końca spotkania. Podopieczni Jacka Płachty, dzięki temu zwycięstwu zmniejszają straty w serii i brakuje im jednego triumfu, by wyrównać stan rywalizacji.

GieKSiarze po dwóch porażkach na tyskim lodowisku, musieli postawić wszystko na jedną kartę i ofensywę, która wyraźnie nie była na wymaganym poziomie w wyjazdowych meczach tegorocznego finału.

Spotkanie rozpoczęło się najlepiej, jak mogło dla podopiecznych Jacka Płachty, którzy już w 19. sekundzie wyszli na prowadzenie po indywidualnej akcji. Jean Dupuy świetnie wywalczył gumę pod bandą, po czym objechał bramkę i dograł perfekcyjnie do Patryka Wronki, któremu pozostało już tylko umieścić gumę w odkrytej części bramki.

Goście z Tychów chcieli jak najszybciej otrząsnąć się po tym ciosie na samym początku. Częściowo udało im się to, bo w połowie pierwszej tercji statystyki przemawiały na ich korzyść, jeśli chodzi o strzały, czy wygrane wznowienia.

Zabrakło jednak najważniejszego, czyli bramki wyrównującej stan spotkania. Nie pomógł również fakt liczebnej przewagi, którą mieli przyjezdni. Świetnie w pierwszej odsłonie spisywała się katowicka defensywa do spóły z Johnem Murrayem.

Jak mówi hokejowe porzekadło, nie dasz – dostaniesz. I tak się stało się i tym razem. Tyszanie mieli więcej z gry, ale kolejny gol znów padł łupem gospodarzy. Katowiczanie świetnie wykorzystali swoją szansę, kiedy mieli okazję gry w przewadze.

Sprawy w swoje ręce wziął Grzegorz Pasiut, który podczas przewagi przekładał gumę kilkukrotnie, aż w końcu zdecydował się na precyzyjny strzał z okolic bulika, czym nie dał szans na skuteczną interwencję Tomášowi Fučíkowi.

Do końca pierwszej odsłony, żadna z ekip nie była już w stanie wyprowadzić kolejnych ciosów i miejscowi pokazali, że rywalizacja w tym finale dopiero zaczyna nabierać kolejnych rumieńców.

W drugiej odsłonie zdecydowanie odważniej poczynali sobie podopieczni Pekki Tirkkonena, którzy od początku tercji chcieli jak najszybciej zmniejszyć straty do rywali. na ich drodze skutecznie stawali jednak defensorzy z Katowic, a jeśli i Ci nie byli w stanie powstrzymać tyszan, to był jeszcze John Murray, który rozgrywał fenomenalne zawody.

Hokeiści z Katowic z kolei byli również bardzo groźni w swoich akcjach ofensywnych i kilkukrotnie byli bardzo bliscy zaskoczenia po raz kolejny Tomáša Fučíka, lecz również i tyski golkiper w drugiej odsłonie dokonywał rzeczy niemal niemożliwych.

Na wyróżnienie zasługiwała świetna interwencja, gdy wydawało się, że do pustej bramki gumę skieruje Christian Mroczkowski, wtedy tyski golkiper upadając wyciągnął swój kij i “okradł” katowickiego ofensora z bramki.

Do końca środkowej części spotkania gole jednak nie padły i w dużej części było to zasługą obydwóch bramkarzy i bloków defensywnych, co dawało wciąż miejscowym dwubramkowe prowadzenie i bardzo korzystną sytuację przed ostatnią odsłoną.

Trzecia i finałowa odsłona rozpoczęła się od ostrej wymiany, raz jedni raz drudzy cały czas tworzyli sobie sytuację, ale zarówno John Murray, jak i Tomáš Fučík pokazali, czemu są pierwszymi wyborami w reprezentacji Polski.

Świetna gra bramkarzy i brak skutecznych trafień działał na korzyść GKS-u Katowice i to właśnie gospodarze byli coraz bliżej pierwszego finałowego triumfu. Goście z “piwnego miasta” nie ułatwiali sobie sprawy w kwestii gonienia wyniku, łapiąc kolejne kary i musząc grać, co chwilę w osłabieniu.

Największym sprawcą zamieszania w tyskich szeregach był Jona Moonto, który w samej trzeciej odsłonie dwa razy pod rząd siadał na ławce kar, osłabiając swój zespół. Fin był bardzo naładowany w tej trzeciej odsłonie, ale przełożyło się to tylko na wykluczenia z jego strony.

Podopieczni trenera Tirkkonena do samego końca jednak walczyli, by zdobyć chociaż kontaktową bramkę. Fiński szkoleniowiec tyskiej ekipy zdecydował się również na manewr z wycofaniem golkipera na nieco ponad dwie minuty do końca spotkania, jednak i to nie pomogło w tym starciu tyszanom, którzy nie byli w stanie znaleźć recepty na bardzo dobrze dysponowaną defensywę rywali.

Katowiczanie dowieźli dwubramkowe prowadzenie do końca meczu i notują pierwsze zwycięstwo w finałowej rywalizacji, tym samym łapiąc kontakt z GKS-em Tychy. Już w poniedziałek kolejne finałowe emocje i szansa dla katowickiej ekipy, by wyrównać stan serii. Tyszanie z kolei muszą poprawić skuteczność, żeby w poniedziałek powalczyć o przełamanie na katowickim lodzie.

GieKSa prosiła się o guza. Świetny Fučík i triumf tyszan. Mistrzostwo o krok!

Niezwykle ważne zwycięstwo odnieśli dziś hokeiści GKS-u Tychy. Podopieczni Pekki Tirkkonena pokonali w „Satelicie” GKS Katowice 3:1 i w finałowej rywalizacji prowadzą już 3:1. Katowiczanie mają czego żałować.

Trener Jacek Płachta nie zmienił zwycięskiego składu. Skład bez personalnych korekt wystawił też jego vis-à-vis – Pekka Tirkkonen. Od pierwszych sekund widać było, że jego podopieczni zamierzają grać agresywniej zarówno we własnej tercji, jak i w ataku. Ostrzej walczyli pod bandami, czego brakowało im w trzecim meczu serii.

Oba zespoły zdawały sobie sprawę z faktu, że kluczem do zwycięstwa może okazać się dzisiaj gra w defensywie, dlatego z pietyzmem podchodziły do swoich poczynań w destrukcji i zdawały sobie sprawę, że każdy błąd może położyć się cieniem na dalszych minutach.

W pierwszej odsłonie bramek nie oglądaliśmy, ale trzeba przyznać, że w pierwszej odsłonie więcej klarownych okazji wykreowali sobie gospodarze. Sęk w tym, że Tomáš Fučík popisywał się znakomitymi interwencjami. W 7. minucie dynamicznym rajdem błysnął Marcus Kallionkieli. Z rywalem na plecach wjechał przed bramkę, ale tyski golkiper zdołał się przemieścić w bramce i odbić gumę. Dziewięć minut później, po podaniu Christiana Mroczkowskiego, sytuacji sam na sam z Fučíkiem nie wykorzystał Ben Sokay. Katowiccy kibice aż złapali się za głowy.

Zespół dowodzony przez Jacka Płachtę pod koniec pierwszej odsłony wkroczył na złą ścieżkę. Zaczął łapać wykluczenia i co za tym idzie – prosić się o guza. Co prawda GieKSiarze przetrzymali osłabienia wynikające z kar Santeriego Koponena, ale przymusowa odsiadka Pontusa Englunda z 30. minuty okazała się fatalna w skutkach. Swoje ofensywne inklinacje zademonstrował Roni Allén, który podprowadził krążek i w odpowiednim momencie popisał się kąśliwym uderzeniem z nadgarstka. Guma trafiła w samo okienko.

Na 2:0 mógł podwyższyć Wiktor Turkin. Białoruski środkowy znalazł się w sytuacji sam na sam Johnem Murrayem, ale nie zdołał oddać dobrego uderzenia. Przeszkodził mu w tym Johan Norberg, który chwilę później trafił na ławkę kar.

W podwójnej przewadze przez pół minuty grali też katowiczanie, ale nie zrobili z niej użytku i nie zdołali doprowadzić do wyrównania.

W 37. minucie drugi cios zadali hokeiści z piwnego miasta. Alan Łyszczarczyk zagrał do Dominika Pasia, a ten uderzeniem w krótki róg zaskoczył „Jaśka Murarza”.

Trzecia tercja miała nam dać odpowiedź na pytanie, czy gospodarze jeszcze się podniosą. Rękę podali im rywale, którzy zaczęli łapać kary. Gdy na ławce kar odpoczywał Roni Allén, kontaktowego gola zdobył Pontus Englund, który wypalił z nadgarstka z korytarza międzybulikowego.

Później z kontrą urwał się Jean Dupuy, który został nieprzepisowo zatrzymany przez Olliego Kaskinena. Sędziowie podyktowali rzut karny, ale sam poszkodowany nie potrafił wymierzyć sprawiedliwości.

Nie był to koniec problemów tyszan. Za zranienie Grzegorza Pasiuta podwójną karę mniejszą zarobił Alan Łyszczarczyk. Tomáš Fučík interweniował jednak jak natchniony. Oprócz strzałów sytuacyjnych znów obronił rzut karny, tym razem egzekwowany przez Stephana Andersona!

Trener Jacek Płachta w końcówce postawił wszystko na jedną bramkę i zdecydował się na manewr z wycofaniem bramkarza. Nie przyniósł on jednak zamierzonego efektu. Gumę przejął Filip Komorski i uderzeniem do pustej bramki postawił pieczęć na zwycięstwie i trzecim triumfie w serii.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.

Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.

Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.

Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.

Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.

Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.

Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.

Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂

Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.

Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.

Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.

Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉

Kontynuuj czytanie

Felietony

I co, niedowiarki?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.

Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić.  Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.

O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.

Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.

Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.

Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.

Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.

Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.

Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.

W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?

Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.

Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.

Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.

Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.

Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.

Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.

O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!

Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.

Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.

GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.

Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.

A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.

Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Coraz bliżej… Narodowy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski. 

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga