Siatkówka
Siatkarska krótka przesunięta – [17] – Co się dzieje z siatkarzami GKS-u?!

STATYSTYKI MECZOWE GKS-u
Czas trwania spotkania – Mecz GKS-u z Łuczniczką trwał 105 minut, z czego I set 29 min. – II set 26 min. – III set 23 min. – IV set 27 min.
Punkty zdobyte z błędów przeciwnika – GKS 29: zagrywka 10, atak 14, siatka 2, inne 3.
Punkty oddane przez błędy własne – GKS 31: zagrywka 13, atak 12, siatka 3, inne 3.
Ilość zdobytych punktów – GKS 54: Quiroga 13, Pietraszko 12, Witczak 9, Butryn 7, Kapelus 6, Kohut 4, Komenda 1, Fijałek 1, Sobański 1.
Ilość zdobytych punktów w fazie zagrywki – GKS 16: Pietraszko 4, Quiroga 4, Witczak 2, Kapelus 2, Komenda 1, Butryn 1, Fijałek 1, Sobański 1.
Ilość punktów zdobytych po przyjęciu zagrywki – GKS 38: Quiroga 9, Pietraszko 8, Witczak 7, Butryn 6, Kapelus 4, Kohut 4.
Bilans punktów zdobytych do straconych – GKS 13: Pietraszko 8, Witczak 5, Quiroga 5, Butryn 1, Fijałek -1, Kohut -1, Kapelus -2, Mariański -2.
Ilość zagrywek – GKS 84: Quiroga 19, Kapelus 16, Pietraszko 15, Fijałek 10, Witczak 9, Kohut 7, Butryn 4, Komenda 3, Krulicki 1.
Ilość błędów na zagrywce – GKS 13: Kapelus 3, Kohut 3, Pietraszko 2, Fijałek 2, Quiroga 2, Witczak 1.
Ilość asów serwisowych – GKS 6: Quiroga 2, Witczak 1, Kapelus 1, Pietraszko 1, Fijałek 1.
Ilość przyjęć – GKS 84: Kapelus 28, Mariański 27, Quiroga 23, Sobański 5, Pietraszko 1.
Ilość błędów w przyjęciu – GKS 6: Kapelus 3, Mariański 2, Quiroga 1.
Procent przyjęcia dokładnego (perfekcyjne oraz dobre) – GKS 44%: Quiroga 57%, Mariański 48%, Kapelus 36%, Sobański 20%, Pietraszko 0%.
Procent przyjęcia perfekcyjnego – GKS 27%: Quiroga 43%, Mariański 30%, Sobański 20%, Kapelus 14%, Pietraszko 0%.
Ilość ataków – GKS 111: Quiroga 27, Witczak 21, Kapelus 21, Butryn 16, Pietraszko 13, Kohut 9, Sobański 3, Komenda 1.
Ilość błędów w ataku – GKS 12: Quiroga 5, Butryn 2, Kapelus 2, Komenda 1, Pietraszko 1, Kohut 1.
Ilość ataków zablokowanych – GKS 10: Butryn 4, Witczak 3, Pietraszko 1, Kohut 1, Sobański 1.
Ilość zdobytych punktów w ataku – GKS 40: Pietraszko 9, Quiroga 9, Witczak 7, Butryn 7, Kapelus 5, Kohut 2, Sobański 1.
Procent punktów w stosunku do wszystkich ataków – GKS 36%: Pietraszko 69%, Butryn 44%, Witczak 33%, Sobański 33%, Quiroga 33%, Kapelus 24%, Kohut 22%, Komenda 0%.
Ilość bloków punktowych – GKS 8: Pietraszko 2, Kohut 2, Quiroga 2, Witczak 1, Komenda 1.
Ilość błędów dotknięcia siatki – GKS 3: Komenda 1, Butryn 1, Quiroga 1.
Początek meczu należał do gospodarzy (3:1), potem inicjatywę przejął nasz zespół (7:10, 9:12 i 11:13). Środkowa jego część to gra „punkt za punkt” do stanu po 19 i wtedy gracze Łuczniczki zdobyli trzy punkty z rzędu, których nie udało się już odrobić. Szkoda, bo mimo wszystko szansa na wygranie tego seta była. Skuteczność w ataku – GKS miał 45% przy 50% Łuczniczki – w punktach wyszło 13:14. W asach i blokach był remis po 3. Błędy własne – GieKSa miała 8 przy 7 bydgoszczan. Przyjęcie lepsze po stronie rywali – dokładne na poziomie 43% do 60%, a perfekcyjne na poziomie 30% do 40%. Najlepiej punktował Witczak, 6 oczek (przy 67% skuteczności).
W drugim secie katowiczanie od samego początku byli stroną kontrolującą jego przebieg. Wystarczy nadmienić, że Łuczniczka tylko raz w tej partii wyszła na prowadzenie (6:5), a tak od stanu 6:10 to nasi siatkarze utrzymywali tę przewagę aż do samego końca. Skuteczność w ataku GKS miał słabszą – 35% przy 39% Łuczniczki; w punktach wyliczono 8:11 – co nie przeszkodziło w wygraniu tej partii dość wyraźnie. W asach i blokach lepsi byli nasi zawodnicy 6:3, co dało łącznie remis po 14 w łącznej punktacji po własnych akcjach. Resztę zrobiły błędy własne – GieKSa miała 6 przy aż 11 bydgoszczan. Przyjęcie przeciętne, ale lepsze po naszej stronie – dokładne na poziomie 38% do 29%, a perfekcyjne na poziomie 25% do 14%. Tym razem najlepiej punktował Quiroga, 6 oczek (przy 71% skuteczności).
Trzecia partia to była kompromitacja naszego zespołu. Od stanu 4:3 dla przeciwników nasza gra kompletnie się posypała i przykro było patrzeć na bezradność siatkarzy GKS-u. Gospodarze systematycznie odjeżdżali z wynikiem (8:3, 15:8, 20:9) by zakończyło się prawdziwym blamażem 25:13! Liczby tego seta są wielce wymowne. Skuteczność w ataku – GKS miał 19% (wstyd!) przy 41% Łuczniczki – w punktach wyszło 5:9! Mieliśmy tylko 1 blok przy 5 rywali plus 2 asy, co dało łącznie żenujący wynik po skończeniu własnych akcji – 6:16! Błędy własne – GieKSa miała 9 przy 7 bydgoszczan – a więc dostaliśmy jeden punkt więcej w prezencie od rywali niż sami zdobyliśmy! Przyjęcie żałosne po stronie… rywali! tylko co z tego?! – dokładne na poziomie 45% do 9%, a perfekcyjne na poziomie 18% do 0%. Nie spotkałem się jeszcze nigdy z taką statystyką, aby drużyna mająca przyjęcie na poziomie 9% oraz 0%, wygrała seta 25:13!!!
W czwartej partii nasza gra nie wyglądała o wiele lepiej. Gospodarze szybko odskoczyli z wynikiem (8:4), by potem swą przewagę systematycznie powiększać (13:8, 17:11) dochodząc aż do stanu 22:18. Wtedy katowiczanie spróbowali jeszcze odwrócić losy tego seta (23:22), doprowadzając do małej nerwówki po stronie przeciwników, ale ostatecznie nie udało się doprowadzić do tie-breaka. Skuteczność w ataku – GKS miał 42% przy 48% Łuczniczki – w punktach wyszło na remis po 14. W asach i blokach byliśmy minimalnie lepsi, bo 4:3, a mimo to przegraliśmy tego seta. Błędy własne – GieKSa miała 8 przy 4 bydgoszczan. Przyjęcie zdecydowanie lepsze po stronie rywali – dokładne na poziomie 48% do 63%, a perfekcyjne na poziomie 35% do 47%. Sytuację w punktach próbowali ratować Butryn oraz Pietraszko po 5 oczek zdobytych.
Ogólnie mecz w wykonaniu naszych siatkarzy słaby, pierwsze dwa sety dobre, trzeci kompromitująco słaby, a czwarty przeciętny. Wydawało się, że po przełamaniu w meczu z Czarnymi nasza gra pójdzie w górę (a przynajmniej utrzyma tamten poziom), a tu znów zjazd w dół z formą i co gorsze, wciąż pojawiające się problemy mentalne zawodników, na co coraz głośniej narzeka trener Piotr Gruszka. Nie wróży to dobrze na dalszą część rundy rewanżowej, a przed nami jeszcze mnóstwo grania (13 meczów) i „tylko” 6 oczek przewagi nad strefą barażową w tabeli! Skuteczność w ataku – GKS miał 36% (bardzo słabo!) przy 45% Łuczniczki – w punktach podliczono 40:48. W asach serwisowych remis po 6, a w blokach punktowych przegraliśmy 8:10. Łączna punktacja po skończeniu własnych akcji wyniosła 54:64. W błędach własnych – GieKSa miała 31 przy 29 bydgoszczan. Przyjęcie na „równo” po obu stronach – dokładne na poziomie 44% do 44%, a perfekcyjne na poziomie 27% do 28%. Najlepiej punktującym graczem był Quiroga, 13 punktów, ale przy słabej skuteczności 33%, za to solidnie zagrał na środku Pietraszko – 12 oczek przy 69% skuteczności. Zabrakło wsparcia pozostałych graczy, a w szczególności atakujących. Teraz przed nami bardzo trudny pojedynek z rewelacją tego sezonu ONICO Warszawa.
ŁĄCZNE STATYSTYKI MECZOWE GKS-u – po 17 meczach (63 sety)
Bilans meczów łącznie – 7:10 – Bilans punktów – 21:30 – Bilans setów – 28:35 – Bilans małych punktów – 1386:1429
Bilans meczów „u siebie” – 3:5 – Bilans punktów – 9:15 – Bilans setów – 11:16 – Bilans małych punktów – 586:624
Bilans meczów „na wyjeździe” – 4:5 – Bilans punktów – 12:15 – Bilans setów 17:19 – Bilans małych punktów – 800:805
Rozegrane mecze – 17: Komenda, Butryn, Kapelus, Kohut, Quiroga, 16: Witczak, Pietraszko, Mariański, 14: Sobański, 13: Fijałek, 12: Stelmach, Krulicki, 9: Kalembka, 7: Stańczak,
Rozegrane sety – 63: Quiroga, 59: Kohut, 58: Komenda, 56: Butryn, 55: Mariański, 53: Kapelus, 51: Pietraszko, 39: Witczak, 35: Fijałek, 34: Sobański, 22: Krulicki, 21: Stańczak, 19: Stelmach, 18: Kalembka,
Widzów na meczach GKS-u – „u siebie” / „na wyjeździe” – 11480:13850
Czas trwania spotkań – Mecze GKS-u trwały 1582 minuty, z czego I set 405 min. – II set 440 min. – III set 425 min. – IV set 270 min. – V set 42 min.
Punkty zdobyte z błędów przeciwnika – GKS 413: zagrywka 232, atak 134, siatka 16, inne 31.
Punkty oddane przez błędy własne – GKS 438: zagrywka 282, atak 107, siatka 19, inne 30.
Ilość zdobytych punktów – GKS 973: Butryn 208, Quiroga 199, Kapelus 128, Kohut 116, Pietraszko 111, Witczak 77, Komenda 40, Sobański 40, Krulicki 23, Kalembka 20, Fijałek 6, Stelmach 5.
Ilość zdobytych punktów w fazie zagrywki – GKS 333: Butryn 77, Quiroga 62, Kapelus 41, Pietraszko 38, Kohut 31, Komenda 29, Witczak 22, Sobański 14, Krulicki 9, Stelmach 4, Kalembka 3, Fijałek 3.
Ilość punktów zdobytych po przyjęciu zagrywki – GKS 640: Quiroga 137, Butryn 131, Kapelus 87, Kohut 85, Pietraszko 73, Witczak 55, Sobański 26, Kalembka 17, Krulicki 14, Komenda 11, Fijałek 3, Stelmach 1.
Bilans punktów zdobytych do straconych – GKS 365: Butryn 97, Quiroga 85, Kohut 61, Pietraszko 54, Kapelus 39, Witczak 36, Krulicki 13, Kalembka 4, Stelmach 4, Komenda 1, Sobański 1, Fijałek -4, Stańczak -4, Mariański -22.
Ilość zagrywek – GKS 1389: Quiroga 246, Butryn 185, Komenda 177, Pietraszko 173, Kohut 168, Kapelus 157, Witczak 81, Sobański 57, Fijałek 48, Kalembka 47, Krulicki 46, Stelmach 4.
Ilość błędów na zagrywce – GKS 282: Pietraszko 44, Kohut 44, Butryn 39, Quiroga 36, Komenda 34, Kapelus 33, Witczak 13, Kalembka 11, Sobański 10, Fijałek 9, Krulicki 8, Stelmach 1.
Ilość asów serwisowych – GKS 81: Quiroga 21, Butryn 16, Pietraszko 12, Komenda 8, Witczak 7, Kohut 5, Kapelus 5, Krulicki 3, Fijałek 3, Stelmach 1.
Ilość przyjęć – GKS 1194: Quiroga 420, Kapelus 298, Mariański 274, Sobański 104, Stańczak 54, Pietraszko 11, Kohut 10, Stelmach 6, Kalembka 5, Krulicki 5, Komenda 3, Butryn 2, Fijałek 1, Witczak 1.
Ilość błędów w przyjęciu – GKS 90: Quiroga 24, Mariański 22, Kapelus 20, Sobański 12, Stańczak 4, Pietraszko 3, Krulicki 2, Fijałek 1, Kalembka 1, Komenda 1,
Przyjęcie negatywne – GKS 245: Quiroga 79, Kapelus 64, Mariański 47, Sobański 36, Stańczak 10, Pietraszko 3, Stelmach 2, Komenda 1, Kalembka 1, Kohut 1, Krulicki 1.
Przyjęcie perfekcyjne – GKS 326: Quiroga 117, Mariański 88, Kapelus 73, Sobański 26, Stańczak 12, Kohut 2, Stelmach 2, Pietraszko 2, Krulicki 1, Witczak 1, Kalembka 1, Butryn 1.
Procent przyjęcia perfekcyjnego – GKS 27%: Witczak 100%, Butryn 50%, Stelmach 33%, Mariański 32%, Quiroga 28%, Sobański 25%, Kapelus 24%, Stańczak 22%, Kohut 20%, Krulicki 20%, Kalembka 20%, Pietraszko 18%, Komenda 0%, Fijałek 0%,
Ilość ataków – GKS 1648: Quiroga 399, Butryn 389, Kapelus 274, Kohut 154, Witczak 150, Pietraszko 112, Sobański 89, Kalembka 28, Krulicki 26, Komenda 21, Stelmach 3, Fijałek 3.
Ilość błędów w ataku – GKS 107: Butryn 35, Quiroga 32, Witczak 11, Kapelus 11, Sobański 8, Pietraszko 3, Kohut 3, Kalembka 2, Komenda 2.
Ilość ataków zablokowanych – GKS 129: Butryn 37, Kapelus 25, Quiroga 22, Witczak 17, Sobański 9, Kohut 8, Pietraszko 7, Komenda 2, Kalembka 2.
Ilość zdobytych punktów w ataku – GKS 768: Butryn 179, Quiroga 166, Kapelus 114, Kohut 91, Pietraszko 74, Witczak 66, Sobański 33, Kalembka 17, Krulicki 12, Komenda 10, Stelmach 3, Fijałek 3.
Procent punktów w stosunku do wszystkich ataków – GKS 47%: Fijałek 100%, Stelmach 100%, Pietraszko 66%, Kalembka 61%, Kohut 59%, Komenda 48%, Krulicki 46%, Butryn 46%, Witczak 44%, Kapelus 42%, Quiroga 42%, Sobański 37%,
Ilość bloków punktowych – GKS 124: Pietraszko 25, Komenda 22, Kohut 20, Butryn 13, Quiroga 12, Kapelus 9, Krulicki 8, Sobański 7, Witczak 4, Kalembka 3, Stelmach 1.
Ilość błędów dotknięcia siatki – GKS 19: Butryn 4, Quiroga 4, Kohut 3, Pietraszko 2, Komenda 2, Sobański 1, Kapelus 1, Kalembka 1, Fijałek 1.
MVP – GKS 7: Komenda 2, Butryn 2, Quiroga 1, Mariański 1, Fijałek 1.
Najlepsi siatkarze w przegranych meczach – GKS 9: Butryn 5, Kapelus 1, Sobański 1, Witczak 1, Quiroga 1, (oprócz meczu z ZAKSĄ)
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze