Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Dwie kolejne zawodniczki wzmocnią zespół Mistrzyń Polski

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które obejmują sekcję piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.
Piłkarki dzisiaj wrócą do treningów po przerwie pomiędzy sezonami. W ostatnim tygodniu do drużyny dołączyły Dżesika Jaszek, Natalia Kulig oraz Karolina Bednarz. W ramach przygotowań do sezonu 2023/24 piłkarze rozegrali w minionym tygodniu dwa sparingi. W pierwszym z nich przegrali z ekstraklasowym ŁKS-em 0:1 (0:0), w drugim pokonali GKS Jastrzębie 2:1 (1:0). Grzegorz Janiszewski podpisał nowy kontrakt.
Drużyna siatkarzy wystąpi w turnieju PreZero Grand Prix w grupie „D”. Turniej zostanie rozegrany w drugiej połowie sierpnia w Gdańsku.
Mistrzowie Polski w hokeju na lodzie do treningów wrócą 31 lipca, z zespołem ostatecznie rozstał się Patryk Krężołek.
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Dwie kolejne zawodniczki wzmocnią zespół Mistrzyń Polski
Świetne wiadomości dla sympatyków GieKSy – do katowickiego zespołu dołączą dwie kolejne, bardzo wartościowe zawodniczki! GKS Katowice zbroi się na Ligę Mistrzyń.
Pierwszą z zawodniczek dzisiaj zakontraktowanych w GKS-ie Katowice jest Natalia Kulig. Myślę, że sylwetki tej zawodniczki nie trzeba szczególnie przybliżać wszystkim sympatykom kobiecej piłki w Polsce. Związana była z WKS-em Śląsk Wrocław od początku powstania sekcji kobiecej w stolicy Dolnego Śląska. Ikona wrocławskiego futbolu w sezonie 2020/2021 rozegrała 20 spotkań, zdobywając w nich jedną bramkę. Kolejny sezon 22-letniej pomocniczki był równie udany, zanotowała w nim komplet, 22 spotkań ligowych. Jak się okazało, sezon 2022/2023 Orlen Ekstraligi był ostatnim w barwach Śląska Wrocław. Natalia Kulig po raz kolejny udowodniła swoją niesamowitą wartość dla zespołu, zdobywając jedną bramkę w 20 rozegranych spotkaniach. Bez wątpienia, utrata filaru drużyny jest dla Śląska dużą stratą. Niebawem przekonamy się czy także w Katowicach układanie składu na mecz będzie się zaczynało od Natalii Kulig.
GKS Katowice z kolejnym letnim transferem!
GKS Katowice zbroi się na potęgę! Bohaterką kolejnego letniego transferu jest Karolina Bednarz, która żegna się z Resovią Rzeszów.
22-letnia pomocniczka jest wychowanką Resovii Rzeszów, przeprowadzka do Katowic jest jej pierwszą zmianą przynależności klubowej. Jeśli coś zmieniać, to z przytupem! Transfer do zespołu aktualnych mistrzyń Polski jest z pewnością wielką szansą dla Bednarz i sportowym awansem. W zespole z Podkarpacia była ona podporą zespołu, liderką ofensywy, zawodniczką, od której zaczynało się konstruowanie wyjściowej jedenastki. Za komentarz wystarczy krótkie liczbowe podsumowanie jej występów od momentu debiutu w zespole seniorskim 1 lipca 2016 roku na poziomie I ligi: 112 rozegranych spotkań, 51 zdobytych bramek! Te liczby robią duże wrażenie i z pewnością Katowiczanie z zakontraktowaniem tej zawodniczki wiążą duże nadzieje zarówno w kontekście walki o Ligę Mistrzyń, jak i obronę tytułu mistrzowskiego w nowym sezonie Orlen Ekstraligi.
Karolina Bednarz była także powoływana do młodzieżowych zespołów reprezentacji Polski, może przyjdzie też czas na kadrę seniorską. GKS Katowice bez wątpienia przed Karoliną taką szansę otwiera.
Poniżej prezentujemy komentarz Aleksandry Noras, menedżerki sekcji piłki nożnej kobiet w GKS Katowice:
“Od dłuższego czasu próbowaliśmy namówić Karolinę na dołączenie do naszego zespołu. To bardzo dynamiczna piłkarka o bardzo dobrych warunkach fizycznych. Cieszę się, że ostatecznie udało się ją namówić do gry dla GKS-u Katowice. Liczymy na to, że będzie dużym wzmocnieniem dla naszego zespołu.”
sportdziennik.com – Nigdy się nie wyłamywał
Liga będzie fenomenalna – mówi trener Rafał Górak, odnosząc się do sytuacji kadrowej, zmian w sztabie czy odejściu Roberta Góralczyka, czyli tego wszystkiego, co latem zdążyło wydarzyć się już przy Bukowej.
Już nie utrzymanie – bądź też utrzymanie szybciej niż w poprzednim roku – a dużo ambitniejszy cel przyświecać będzie piłkarzom GieKSy w nachodzącym sezonie Fortuna 1. Ligi. Jest nim walka o czołową szóstkę, gwarantującą udział w barażach o ekstraklasę, w której Katowic nie ma od 18 lat.
– Cel został rzucony z góry. Skoro właściciele, prezes, wszyscy dookoła powiedzieli o szóstce, to nie wolno mi się z tego wyłamywać. Ja zresztą nigdy nie wyłamywałem się z celów, które klub mi narzucał. Liga będzie fenomenalna. Bardzo fajnie, że możemy w niej grać, bo nawet w ekstraklasie część klubów nie jest takimi markami, co w pierwszej lidze. Będzie ciekawie, a ja na razie jestem bardzo mocno zafiksowany, by zbudować kadrę i być gotowy na pierwsze spotkanie w Legnicy – mówi Rafał Górak, trener GKS-u.
Budowa kadry postępuje, bo w miejsce pożegnanych Michała Kołodziejskiego, Dominika Kościelniaka, Marko Roginicia, Daniela Tanżyny, Marcina Urynowicza i Zbigniewa Wojciechowskiego, których kontrakty wygasły 30 czerwca i nie zostały przedłużone, a także Daniela Dudzińskiego wracającego do Lubina po okresie wypożyczenia, na Bukową trafili póki co wahadłowy Adrian Danek (Korona Kielce), stoper Aleksander Komor (Resovia) i ofensywny pomocnik Mateusz Mak (Stal Mielec).
– Pracujemy nad kolejnymi tematami. Dyrektor Dubas spędza w klubie w zasadzie całe dnie, jesteśmy informowani, wiemy, czego byśmy chcieli. A że transfery lubią ciszę, to na razie tak to zostawmy – nabiera wody w usta szkoleniowiec GieKSy, którego pytamy o obsadę ataku. Bardzo dobrą wiosnę miał Sebastian Bergier, ale raz, że wzbudza zainteresowanie innych klubów, dwa – w tej chwili nie ma zmiennika, bo wspomniany Roginić jest już w Łęcznej, a Jakub Arak dopiero wraca po kontuzji.
– Jest już bardzo blisko, spodziewamy się go na treningach w przyszłym tygodniu. Miał artroskopię łąkotki, wszystko ładnie się zagoiło. Napastnicy? Zawodnikiem o nietuzinkowych umiejętnościach grania w polu karnym przeciwnika jest też Mateusz Mak. Wydaje mi się, że może być w jakiś sposób wykorzystywany na „dziewiątce”. Zobaczymy, czy na tym poprzestaniemy, czy jeszcze jednym z naszych celów będzie zawodnik na tę pozycję; w szczególności, że Kuba Arak może też grać jako „dziesiątka” – przypomina Górak.
To nie pierwsze okienko transferowe, w którym w kontekście GieKSy przewijało się nazwisko Mak. Obu bliźniaków szkoleniowiec doskonale zna sprzed lat, gdy wprowadzał ich do seniorskiej piłki prowadząc Ruch Radzionków.
– Bardzo chciałem Michała. Niestety, przegraliśmy walkowerem z Wieczystą, wiadomo… Mateusza też mocno u nas widzieliśmy. Zawsze byli mi bliscy, razem zaczynaliśmy i mam nadzieję, że razem skończymy: z przytupem, żeby było z tej współpracy dużo dobrego. Bardzo na Mateusza liczę – podkreśla Rafał Górak.
Nie będzie natomiast liczył na Daniela Ściślaka, bo po krótkim okresie testów i sparingu z rumuńskim FC Voluntari (0:1) zrezygnował z pozyskania pomocnika Górnika Zabrze.
– Brakło niedużo, ale trzeba sobie powiedzieć, że na jednej z pozycji nr 8 celujemy w młodzieżowca. Zostaje zatem tylko druga „ósemka”, do której aspirują Rafał Figiel, Oskar Repka, być może ktoś jeszcze. Daniel to utalentowany zawodnik, ale wydaje mi się, że jego czas powinien się teraz odmierzać gdzieś w drugiej lidze. Niech rozegra sezon na takim poziomie, co ostatnio w trzeciej lidze (w rezerwach Górnika – dop. red.) i powinno być dobrze. To nie był moment, bym u nas zagwarantował mu tyle, ile by sobie pewnie życzył – wyjaśnia szkoleniowiec pierwszoligowca z Bukowej.
Zawodnikiem GieKSy nie zostanie też Oskar Kozdroń. Junior z rezerw Zagłębia Lubin wystąpił w sparingach z Voluntari i Hutnikiem Kraków (3:1).
– To jeszcze nie ten czas, by otworzyła się przed nim pierwsza liga. To chłopak z błyskiem, ale nie na takim poziomie, by natarł na naszych młodzieżowców. Agencja, klub, musi mieć dla niego ścieżkę rozwoju – przyznaje trener GKS-u, dodając jednocześnie, że Bartosza Baranowicza, młodzieżowca z Górnika Zabrze, którego pozyskania klub dotąd jeszcze oficjalnie nie ogłosił, traktuje już jak swojego.
Młodzieżowcy błysnęli w sobotnim sparingu z Hutnikiem. Do siatki drugoligowca, przesądzając o zwycięstwie, trafili Alan Bród i mniej znany, mający jeszcze przed sobą debiut w I drużynie, Kacper Pietrzyk z rocznika 2004.
– Cieszy postawa naszych młodzieżowców, niech się rozwijają. Kacper to chłopak, który u nas terminował już w poprzednim sezonie, a grał w drugiej drużynie u trenera Pańpucha i zbierał bardzo dobre recenzje. Nasz wychowanek, może jeszcze było na niego za wcześnie, ale tak to jest, że niekiedy ktoś rozwija się szybko, a niekiedy ciut dłużej. Przyglądamy się mu, ale trzeba odpowiedzieć sobie, czy to młodzieżowiec gotowy na pierwszą ligę, czy nie warto byłoby jednak rozwinąć go jakimś dobrym wypożyczeniem. Decyzji jeszcze nie podjęliśmy – tłumaczy Rafał Górak.
Te decyzje przy Bukowej podejmowane są już w nieco innym gronie niż przez poprzednie cztery sezony. Z klubem wkrótce pożegna się prezes Marek Szczerbowski, a już uczynił to – z dniem 30 czerwca – dyrektor Robert Góralczyk.
– Moja relacja z Robertem Góralczykiem ma dwa oblicza. Jedna to prywatna, a druga to ta na linii dyrektor-trener. Za nami cztery udane lata, świetnie mi się pracowało, tak jak wcześniej, gdy spotykaliśmy się w nieco innych rolach. Robert to moim zdaniem top dyrektorów w Polsce. Wydaje mi się, że lada moment gdzieś go będziemy mogli oglądać. Tak to jest, że ktoś nieraz potrzebuje zmiany. Ja jego decyzję uszanowałem, a czy mi z nią lekko, czy źle… Ja wiem najlepiej, ile dyrektor dla nas robił. Tu nie chodzi tylko o sekcję piłki nożnej mężczyzn, ale klub. Dla całego GKS-u to niewątpliwie duża strata – przekonuje Górak.
Do zmian doszło też w sztabie szkoleniowym, do którego dołączył Dariusz Mrózek, wcześniej z powodzeniem samodzielnie pracujący z III-ligowcami: Podhalem Nowy Targ czy Rekordem Bielsko-Biała.
Ósemka dla młodzieżowca
Alan Bród pod nieobecność uczestniczącego w finałach Euro U-19 Antoniego Kozubala wysłał sygnał, że jest coraz bardziej gotowy na regularną grę w I lidze.
Ma zadatki na jednego z ulubieńców trybun przy Bukowej. Posiada zmysł do gry kombinacyjnej. Na boisku szybko rzuca się w oczy, no i ważną część piłkarskiej edukacji odbył przy Bukowej, mając już status wychowanka. Adrian Bród w sobotnim sparingu z drugoligowym Hutnikiem Kraków (3:1) doczekał się premierowego trafienia w pierwszej drużynie GieKSy.
– Udało mi się wybiec do prostopadłej piłki. To była świetna asysta od Grześka Rogali. Strzeliłem swojego pierwszego gola dla GKS-u. Mimo że to tylko sparing, cieszy jak normalny ligowy – uśmiecha się środkowy pomocnik, który w sierpniu skończy 19 lat.
Dotąd jeśli strzelał w seniorskiej piłce, to tylko dla rezerw GieKSy, występujących w klasie okręgowej. Za nim debiutancki sezon na zapleczu ekstraklasy. Rozegrał 16 meczów – 7 w wyjściowym składzie – i zaliczył blisko 600 minut. W kibicach miał adwokatów. Dopytywali, czemu nie więcej, o czym nieraz opowiadać musiał trener Rafał Górak, zdecydowanie chętniej stawiający na Daniela Dudzińskiego, który po okresie wypożyczenia z Zagłębia Lubin tego lata rozstał się z Bukową.
– Alan to chłopak, który bardzo dobrze się rozwija, a najważniejsze w tym wszystkim jest to, że panuje wkoło niego dużo cierpliwości. W poprzednim sezonie zaczął w podstawowej jedenastce, po pierwszej kolejce, w której wygraliśmy z ŁKS-em, było o nim bardzo głośno. Powtarzałem jednak, że to jeszcze nie jest zawodnik gotowy do regularnego grania w pierwszej lidze. Wydaje mi się, że z każdą chwilą jest z nim coraz lepiej i jest tego coraz bliżej – mówi szkoleniowiec GieKSy.
Bród będzie w nadchodzącym sezonie jednym z młodzieżowców walczących o miejsce w podstawowym składzie katowickiej drużyny.
lkslodz.pl – Drugi na plus. ŁKS Łódź – GKS Katowice 1:0
Podopieczni Kazimierza Moskala wygrali w drugim meczu kontrolnym podczas letniego okresu przygotowawczego. Ełkaesiacy zwyciężyli 1:0 z GKS-em Katowice, po samobójczym trafieniu Bartosza Jaroszka.
W pierwszych minutach spotkania obie drużyny nieco się wybadywały, zarówno z jednej i drugiej strony próbowano szybszych, czasem bardziej niekonwencjonalnych zagrań, które miały otworzyć drogę do szesnastki. Nieco nerwów było pod bramką ełkaesiaków, kiedy przy wymianie piłki w swoim polu karnym katowiczanie nacisnęli na nich, choć skończyło się to bez konsekwencji.
Pierwsza groźna sytuacja należała do przyjezdnych, którzy w 11. minucie zdecydowali się na wrzut z autu wprost w szesnastkę biało-czerwono-białych. Tam z pierwszej piłki uderzył jeden z żółto-czarnych, który trafił w spojenie bramki. Łodzianie próbowali odpowiadać, szukając otwarcia gry po prostopadłych podaniach (kilka dobrych piłek w taki sposób zagrał Dani Ramirez). Mimo starań obu ze stron, żadna w początkowej fazie meczu nie mogła sobie wypracować klarownej sytuacji strzeleckiej.
W 22. minucie to ełkaesiacy byli bliscy zdobycia bramki po błędzie w wyprowadzeniu piłki. Bartosz Szeliga jeszcze na skraju pola karnego przejął piłkę, zagraną przez golkipera GKS-u i wpadł w szesnastkę, gdzie z bliskiej odległości oddał strzał, choć ten został niestety zablokowany.
Kolejne minuty pierwszej połowy upłynęły przy grze momentami toczącej się od jednej bramki do drugiej. Łodzianie starali się zmusić rywali do błędu – właśnie po takiej stracie piłki ełkaesiacy zainicjowali w 41. minucie akcję, która skończyła się mocnym uderzeniem z dystansu w wykonaniu Artemijusa Tutyskinasa. Tu czujnie zachował się golkiper z Katowic, który pochwycił ten strzał. Niekiedy biało-czerwono-białym brakowało nieco dokładności, czy szczęścia przy ostatnim podaniu, bądź próbach strzałów, szczególnie, że kompaktowo broniący katowiczanie pilnie starali się nie dopuścić ich do żadnej groźnej sytuacji.
Drugą połowę świetnie zaczęli biało-czerwono-biali, którzy po przerwaniu akcji na swojej połowie wyprowadzili szybką kontrę, którą poprowadził świetnym rajdem Maciej Śliwa, kończąc to groźnym strzałem, który został zablokowany na rzut rożny. Widać było, że ełkaesiacy złapali wiatr w żagle i sprawnie udało im się to przekuć na bramkę. W 50. minucie łodzianie po przerwanej akcji zebrali piłkę jeszcze pod szesnastką rywali. Wówczas Piotr Głowacki oddał silny strzał na długi słupek, po którym piłka odbiła się od nogi Bartosza Jaroszka i wpadła prosto do siatki.
Ełkaesiacy nie spoczywali na laurach. W kolejnych minutach dwie świetne okazje wypracował sobie Kay Tejan – najpierw po wrzutce w pole karne celnie uderzył na bramkę, a piłka zatrzepotała w siatce, jednak arbiter odgwizdał spalonego. Chwilę później, w podobnej sytuacji, Holender uderzył minimalnie niecelnie, obok słupka.
Biało-czerwono-biali w drugiej połowie spotkania kontrolowali przebieg meczu i spokojnie utrzymywali swoje prowadzenie, cały czas dążąc do podwyższenia wyniku. Na lewym skrzydle często indywidualnych rajdów próbował Kelechukwu Ibe-Torti, stwarzając dzięki temu kilka okazji. W 87. minucie po dograniu tego skrzydłowego w pole karne, rywale wybili piłkę, którą ełkaesiacy zebrali niedaleko szesnastki. Wówczas Piotr Głowacki popisał się świetnym uderzeniem z dystansu, które niemalże wpadło w okienko, odbijając się ostatecznie od spojenia bramki.
dziennikzachodni.pl – Sparingowe derby Śląska przy Bukowej dla GieKSy
W sobotę 8 lipca 2023 roku rozegrany został mecz sparingowy GKS-u Katowice z GKS-em Jastrzębie. Spotkanie odbyło się na głównej płycie stadionu przy ulicy Bukowej i było otwarte dla publiczności.
[…] Mecz odbył się w upalnej pogodzie, ale piłkarze obu drużyn wykazywali dużą ochotę do gry. Gospodarze objęli prowadzenie w 45. minucie. Sebastian Bergier sprytnie zachował się w polu karnym – wziął „na zamach” interweniujących obrońcę i bramkarza, a następnie spokojnie drugą nogą posłał piłkę do pustej bramki.
Jastrzębianie wyrównali w 81. minucie, kiedy Szymon Gołuch uderzył z pola karnego i Dawid Kudła dał się zaskoczyć strzałem w bliższy róg bramki. GieKSa szybko odpowiedziała – Szymon Krawczyk dobił z pięciu metrów piłkę, którą sparował bramkarz po szarży Adriana Błąda.
SIATKÓWKA
niebywalesuwalki. – Znamy podział grup w PreZero Grand Prix PLS
Losowanie grup PreZero Grand Prix PLS Kobiet i Mężczyzn 2023 odbyło się 21 czerwca w Warszawie. To wydarzenie, które ponownie rozbudzi sportowe emocje wśród fanów siatkówki plażowej w Polsce. Nowością jest fakt, że turniej PreZero Grand Prix PLS Mężczyzn, który odbędzie się w dniach 17-20 sierpnia 2023 roku, zostanie rozegrany w Gdańsku. W poprzednich dwóch edycjach wydarzenia zawodnicy PlusLigi rywalizowali na boiskach KS Wanda w Krakowie.
[…] Grupa D
1. Aluron CMC Warta Zawiercie
2. Projekt Warszawa
3. GKS Katowice
4. Barkom-Kazhany Lwów
W ubiegłorocznej edycji PreZero Grand Prix PLS Mężczyzn zwyciężyli siatkarze LUK Lublin, którzy pokonali w finale PSG Stal Nysa. Turniejowe podium uzupełnili zawodnicy Cuprum Lubin. MVP, czyli najlepszym zawodnikiem kilkudniowego wydarzenia, został wówczas Wojciech Włodarczyk, przyjmujący LUK Lublin. Biało-niebiescy zakończyli PreZero Grand Prix PLS Mężczyzn 2022 w Krakowie w ćwierćfinale, przegrywając po tie-breaku z Cuprum Lubin 1:2 (25:22, 22:25, 11:15).
sportdziennik.com – Elita nie tylko z nazwy
GieKSa to dobre miejsce do rozwijania umiejętności. – Chcemy pomagać zawodnikom w mozolnym wspinaniu się po sportowej drabince – przekonuje trener Grzegorz Słaby.
Nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że w klubie mojego dzieciństwa będzie moja ulubiona dyscyplina i będę miał okazję współpracować z Piotrem Gruszką oraz Dariuszem Daszkiewiczem. Ba, od pewnego czasu odpowiadam za wyniki siatkarzy. To była czysta abstrakcja, a teraz jestem w kosmosie, czyli PlusLidze, jednej z najważniejszych i najsilniejszych lig świata – mówi trener katowickiego zespołu Grzegorz Słaby, który wpisał się w jego historię.
Gdy katowiczanie awansowali do PlusLigi, ówczesne władze sekcji oraz klubu zdecydowały, że jeden z twórców tego sukcesu nie poprowadzi zespołu. To była kontrowersyjna decyzja. Trener Słaby znał tę ekipę najlepiej i liczył, że będzie za nią odpowiadał również w elicie.
– Zaraz po awansie nie miałem wątpliwości, że oddam stery – zdradza szkoleniowiec. – Zrobiłem właściwy krok, bo utwierdziłem się w przekonaniu, że nie podołałbym obowiązkom PlusLigi. Zostałbym „zjedzony” przez atmosferę, otoczkę towarzyszącą rozgrywkom, a może i przez zawodników… Grałem na poziomie II ligi, czyli de facto amatorsko. Gdy prowadziłem GKS w II i I lidze, również działaliśmy po amatorsku. Mieliśmy 30 piłek, jeden wałek do masażu i dochodzącego fizjoterapeutę.
– Gdy w 2016 roku sięgnęliśmy po awans, potrzebny był trener z zewnątrz. On na chłodno by ocenił zespół i tak go ułożył, żeby dobrze funkcjonował w elicie. Przyszli więc Piotr Gruszka i Andrzej Zahorski (odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne – przyp. red.), dołączył na stałe fizjoterapeuta, co pozwoliło dokonać poważnego skoku jakościowego. Działacze inaczej odbierali trenerów Gruszkę, a później Daszkiewicza, którzy wskazywali jak powinna wyglądać praca w profesjonalnym klubie niż Słabego (śmiech). Miałem okazję uczyć się od fachowców, obserwować jak zarządzają i komunikują się z grupą. To był dla mnie ważny okres, który mam nadzieję, że wykorzystałem – przekonuje Grzegorz Słaby.
Po wybuchu pandemii nastał trudny czas nie tylko dla GKS-u, który na finiszu sezonu zasadniczego zajmował 6. miejsce. Ligę jednak przerwano i wokół drużyny powstało wiele zawirowań oraz niedomówień. Można było ich uniknąć, ale reagowano zbyt impulsywnie, pod wpływem chwili. Prezes Marek Szczerbowski, żegnający się w sierpniu z klubem, powierzył kierowanie zespołem trenerowi Słabemu. Potem przy każdej okazji chwalił się, że to była trafna decyzja; o szkoleniowcach piłkarzy i hokeistów też tak zresztą mówił.
– Jako GieKSiarz nie zastanawiałem nad tą propozycją. Wszyscy znaleźliśmy się w trudnej sytuacji i drużynie trzeba było zapewnić stabilny poziom – podkreśla Słaby. – Sztab działał w zmniejszonym składzie, bo wszędzie szukano oszczędności. W drugim sezonie awansowaliśmy do play offu i był to wyczyn, który odbił się szerokim echem, a wielu fachowców prognozowało, że do końca będziemy walczyć o utrzymanie. Stało się inaczej, jednak w kolejnym sezonie przyszło nam się zmierzyć z wieloma przeciwnościami, czego nie przypuszczałem.
Trenerzy różnie reagują na wydarzenia na parkiecie. Jedni nie kryją emocji i dyskutują ze wszystkimi dookoła, a inni ze spokojem obserwują i tylko w czasie przerw wydają krótkie instrukcje. Do tej drugiej grupy należy Grzegorz Słaby.
– Cały czas się uczę, choć już nie jestem bezimienny w lidze i chyba zostałem zaakceptowany – uważa Grzegorz Słaby, szkoleniowiec, który kontrakt z katowickim klubem przedłużył o kolejny rok.
– Miniony sezon uważam za największe osiągnięcie w trenerskiej przygodzie. Jeszcze się nie rozpoczął, a musieliśmy się zmierzyć z sytuacją kryzysową. Micah Ma’a niespodziewanie nas opuścił, wybierając bardziej intratną ofertę z Turcji. Zostaliśmy więc bez rozgrywającego nr 1, bo Georgi Seganow został ściągnięty w ostatniej chwili i niemal wszystko zaczynaliśmy od nowa. Ponadto mieliśmy aż czterech serwisujących „floatem”. Nie chcę powiedzieć, że oddawaliśmy piłkę rywalom, ale solidnie ułatwialiśmy im zadanie. Z powodu różnych przeciwności losu, głównie kontuzji, mieliśmy poważny kryzys i przegrywaliśmy mecz za meczem. Potrafiliśmy jednak wyjść zapaści, co uważam za swoje największe osiągnięcie.
– Zajęliśmy 11. miejsce, wyprzedzając renomowaną Skrę Bełchatów, z budżetem nieporównywalnym do naszego. Przy okazji przypomniał mi się okres, kiedy prowadziłem I-ligowy zespół z Tychów. Zawodnicy pracowali, więc trenowaliśmy między 20.00 a 22.30, lecz mimo to zdołaliśmy się utrzymać. To pokazuje jak ważna jest dobra komunikacja i odpowiednie zarządzanie grupą. W takich momentach elementy czysto siatkarskie schodzą na nieco dalszy plan, bo nie są już na odpowiednim poziomie. Dotarcie do zawodnika i przekonanie go do roli, jaką ma odegrać, są niesłychanie ważne. W trakcie meczu trzeba podjąć szybką decyzję i dokonać zmiany, czasem na jedną akcję. Trzeba więc reagować błyskawicznie. Prowadzenie zespołu w siatkówce jest trudniejsze niż w pozostałych grach zespołowych. Komunikacji i zarządzania ciągle się uczę… – mówi Grzegorz Słaby
GieKSa od lat ma mniej więcej tak sam budżet. Jednak z roku na rok jest on zmniejszany i oscyluje raczej w dolnej strefie. Trzeba wysokich umiejętności negocjacyjnych, by związać koniec z końcem i stworzyć zespół zdolny do rywalizacji z mocarzami.
– Moim celem jest gra o najwyższe cele – podkreśla nasz rozmówca. – Muszę jednak mierzyć się z odmienną rzeczywistością. Najbogatsze kluby już w listopadzie, względnie na początku grudnia wiedzą, których zawodników będą miały w kolejnym sezonie. Potem składy konstruują te z mniejszymi pieniędzmi, a my jesteśmy pod koniec tego procesu. Takie są realia. Nie narzekam, bo nasz zespół jest postrzegany jako trampolina do lepszej przyszłości i dobre miejsce na odbudowanie formy. Na przestrzeni sezonów kontraktowaliśmy zawodników, którzy wśród konkurencji wywoływali zdziwienie – dodaje Grzegorz Słaby.
– Po cichu się z nas naśmiewano, a mimo to wciąż jesteśmy w elicie. Przychodzą do nas gracze, którzy pokazują się z dobrej strony i odchodzą do bogatszych klubów. Chcemy im pomagać, by podnosili umiejętności i mozolnie wspinali się po sportowej drabince. Na przestrzeni kilku lat przez nasze ręce „przewinęło się” wielu siatkarzy, którzy odgrywają ważne role w innych zespołach. Mało kto pamięta, że w I lidze parę atakujących tworzyli Jan Król i Karol Butryn, w zeszłym sezonie grający w Indykpolu AZS-ie Olsztyn. Gdy Butryn do nas przychodził, był kompletnie nieznany. Tymczasem play off kończył jako nr 1 na tej pozycji, a dziś jest w reprezentacji.
– Rozgrywającymi z kolei byli Marcin Komenda i Jan Firlej, również z ciekawą perspektywą w kadrze. Ma’a i Seganow zostali już wspomniani, a do nich dochodzi duet libero Dustin Watten i Bartłomiej Mariański, należący do ścisłej czołówki. Na przyjęciu przez cały sezon grał m.in. Rafał Szymura, mistrz kraju z Jastrzębskim Węglem, a Jakub Szymański. Jako młody chłopak przychodził do nas jako czwarty przyjmujący, dziś jest kadrowiczem. A Sebastian Adamczyk, rezerwowy środkowy Skry Bełchatów, którego sprowadziliśmy z powodu plagi kontuzji na tej pozycji, w tym sezonie zadebiutował w Lidze Narodów – kontynuuje Grzegorz Słaby.
PlusLiga należy do światowej elity. 5-6 zespołów rywalizuje o medale, 11-12 o miejsce w play offie, czyli konkurencja jest niezwykle wymagająca. Wejście do czwórki jest sporym osiągnięciem, a medal należy odtrąbić jako sukces.
– O sile naszej ligi najlepiej świadczy fakt, ilu zawodników dostarczyła do szerokiej kadry – podkreśla trener Grzegorz Słaby. – Jest jednak druga strona medalu, o której trzeba powiedzieć. 16 zespołów sprawia, że gramy na okrągło, bez chwili wytchnienia. Sezon jest za krótki w porównaniu do międzynarodowego, który zaczyna się na początku czerwca, a kończy – jak w tym roku – w połowie października. Wydaje mi się, że należy zreformować rozgrywki międzynarodowe. Dla siatkarza przerwa ligowa od maja do października to jakieś nieporozumienie, a wręcz dramat. Ileż można trenować?
PlusLigę czeka reforma. W sezonie 2024/25 spadną aż trzy zespoły i oczyma wyobraźni już widzimy, co się będzie działo. To jednak zmartwienie na później, bo od końca października rozpocznie się kolejne ligowe szaleństwo.
HOKEJ
hokej.net – Krężołek oficjalnie w Zagłębiu Sosnowiec
Wyjaśniła się ostatecznie przyszłość Patryka Krężołka. Zgodnie z naszymi wcześniejszymi informacjami parafował dzisiaj nową umowę z Zagłębiem Sosnowiec.
24-letni skrzydłowy ma w swoim dorobku występy zarówno w młodzieżowych, jak i seniorskiej reprezentacji Polski.Kibice kojarzą go głównie z występów w ekipie GKS-u Katowice, w którym spędził ostatnich sześć lat. W tym czasie rozegrał 270 ligowych spotkań, w których strzelił 65 bramek i zanotował 61 asyst. Najlepsze w jego wykonaniu były sezony 2019/2020 i 2020/2021, w których zdobył odpowiednio 19 i 18 goli.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze