Dołącz do nas

Piłka nożna Prasówka

Echa meczu z Arką w mediach

Avatar photo

Opublikowany

dnia

GieKSa przegrała w sobotnim meczu 1 ligi w Gdyni z miejscową Arką 0-3 (0-1).
W przeciwieństwie do GKS’u Katowice, Arka pokazała, że obrała kierunek – Ekstraklasa.
Jeśli natychmiast coś nie wstrząsnie tą drużyną to już możemy zapomnieć o walce o awans.

Co o tym meczu pisały media?

Przeczytajcie.

gkskatowice.eu: Bez punktów w Gdyni

Po przerwie było jeszcze gorzej. Arka pokazała ekstraklasowe aspiracje, imponowała skutecznością i wypunktowała swych rywali, dorzucając jeszcze dwie bramki. Najlepszym podsumowaniem gry GKS-u w tym spotkaniu był fakt, że nie oddał w drugiej połowie ani jednego, celnego strzału. Po spotkaniu trener Kazimierz Moskal złożył rezygnację ze stanowiska pierwszego zespołu, ale prezes Wojciech Cygan nie podjął jeszcze decyzji, czy ją przyjmie.
Po dzisiejszym meczu trzecia w tabeli Arka (42 pkt.) powiększyła swoją przewagę nad GieKSą, która nie wygrała siedmiu meczów rundy wiosennej z rzędu, do ośmiu punktów.

sportowefakty.pl: Urobek Szwocha i dymisja Moskala

Arka pewnie i bezdyskusyjnie pokonała GKS i definitywnie zamknęła gościom drogę do ekstraklasy. Hitowe spotkanie 1 ligi stało na niezłym poziomie ale głównie za sprawą gospodarzy.
GieKSa nad morzem nie pokazała niczego szczególnego. Zabrakło zwłaszcza walki i „ślaskiego charakteru” w poczynanaiach zespołu trenera Kazimierza Moskala. Taką postawą załamani byli siedzący na trybunie VIP: prezes Wojciech Cygan oraz dawna gwiazda katowiczan i znakomity snajper Jan Furtok.
(…)
Załamanych i zrezygnowanych gości ze Śląska dobił kwadrans przed końcem meczu Ślusarski. Tym razem świetną asystą popisał się zmiennik Arkadiusz Aleksander, a „Ślusarz” zgrał sobie piłkę głową, a następnie pięknym wolejem uderzył nie do obrony z 18 metrów na długi słupek!
Gwoli prawdy trzeba dodać, że w pomeczowych statystykach mecz wyglądał na dość wyrównany, ale to Arka popisała się 100 procentową skutecznością – notując trzy gole przy zaledwie tylu celnych uderzeniach na bramkę!

arka.gdynia.pl: Arka – GKS Katowice 3:0. Powrót na zwycięski szlak!

„Gieksa” wiosną zdobyła tylko 2 punkty i w Gdyni dalej pozostała w dołku. Trener Kazimierz Moskal podał się na konferencji pomeczowej do dymisji. Goście mimo, że nie zdobyli bramki oddali podobną ilość strzałów co „Arkowcy”. Żółto-niebiescy mieli dzisiaj 100 procent skuteczności!

Włożyli w to spotkanie 110 procent i zostali poniesieni do wygranej przez fantastyczną publiczność. Jak określił trener Sikora po meczu „Gra była taka jak atmosfera”, czyli znakomita!

Oby to pierwsze z serii tych najważniejszych kwietniowych spotkań było zapowiedzią udanej „majówki” Arki w roli czołowej ekipy 1 ligi!

Dzisiaj ten duży krok nasz zespół wykonał!

trojmiasto.pl: Arka rozbiła Katowice i zwolniła Moskala
Dwa gole Szwocha. Pierwszy etap Wielkiej Gry zaliczony

Arka nawiązała do swoich najlepszych meczów w I lidze z sierpnia ubiegłego roku. GKS Katowice podzielił los GKS Tychy i Floty Świnoujście, które to drużyny inkasowały po trzy trafienia bez żadnego własnego. Gdynianie wygrali w sobotę na własnym boisku 3:0 (1:0). Żółto-niebiescy popisali się tego dnia 100-procentową skutecznością. Oddali trzy strzały i zdobyli trzy gole! Dwa z nich był autorstwa Mateusza Szwocha, a przyjezdnych „dobił” Bartosz Ślusarski. Tak jak sugerowaliśmy w zapowiedzi, podopieczni Pawła Sikory skorzystali z okazji, aby wybić rywalom z głowy marzenia o ekstraklasie. Dlatego do dymisji podał się szkoleniowiec gości, Kazimierz Moskal.

akrowcy.pl: Katowice zdmuchnięte

Po niezbyt ciekawym pierwszym kwadransie, Arkowcy ruszyli do ataku i szybko objęli prowadzenie. W jednej akcji faulowani byli Rzuchowski i Szwoch. Ostatecznie sędzia odgwizdał faul na „Bani”, który wziął sprawy w swoje ręce i mocnym strzałem w środek bramki wyprowadził Arkę na prowadzenie. Arka prowadziła grę, miała ogromną przewagę, ale nie potrafiła przed przerwą podwyższyć prowadzenia.
Druga połowa lepiej zaczęła się dla gości, którzy przejęli inicjatywę, ale w 61 minucie Arka przeprowadziła akcję meczu. Wojowski ładnie się zastawił, odegrał do Rzuchowskiego, który perfekcyjnym podaniem uruchomił Szwocha. „Bania” pięknie przerzucił piłkę nad Budziłkiem i zrobiło się 2:0. To była naprawdę cudowna akcja Arkowców. Żółto-niebiescy nie wypuścili prowadzenia z ręki i dążyli niesieni dopingiem „Górki” i „Torów” do wyższego prowadzenia. Ostatecznie dopięli swego. W 75 minucie Ślusarski dostał doskonałe podanie od Aleksadra, zabrał się z piłką i mocnym strzałem w długi róg nie dał szans Budziłkowi. Do końca Arka kontrolowała przebieg meczu i dowiozła pewne 3:0 do ostatniego gwizdka. Po meczu trener Sikora powiedział, że gra była dzisiaj tak dobra jak atmosfera i to najlepsze podsumowanie tego meczu.

trojmiasto.sport.pl: Krzysztof Sobieraj: Musimy zrobić wszystko, żeby awansować

– Zdajemy sobie sprawę, że jeżeli nie awansujemy, to ciężko nam będzie wrócić do ekstraklasy z innym zespołem. Dlatego musimy zrobić wszystko, żeby awans wywalczyć. Mam nadzieję, że dzięki temu działacze docenią nas wkład i przedłużą nam kontrakty. Może się trochę rozmarzyłem, ale naprawdę chcemy ekstraklasy – mówił po meczu z GKS Katowice Krzysztof Sobieraj, obrońca Arki Gdynia.

trojmiasto.sport.pl: Mateusz Szwoch: Poziomem gry zrównaliśmy się z kibicami

Mateusz Szwoch był bohaterem meczu z GKS Katowice. Pomocnik Arki zdobył dwie bramki, w tym wyjątkowej urody gola w stylu Tomasza Frankowskiego. – Wszystko działo się w ułamku sekundy. Nie planowałem tego, że podrzucę piłkę nad Budziłkiem, dostałem znakomite podanie do Michała [Rzuchowskiego] i nie pozostało mi nic innego jak skierować piłkę do bramki – mówił Szwoch.
(…)
A atmosfera na trybunach jak zwykle w Gdyni była znakomita. Tym razem poziomem gry zrównaliśmy się z kibicami – przyznał Szwoch, który dwukrotnie pokonał Łukasza Budziłka. Najpierw strzałem z rzutu karnego, a potem efektowną podcinką w stylu Tomasza Frankowskiego.

trojmiasto.sport.pl: Efektowne zwycięstwo Arki z GKS Katowice

Taktykę wyczekania rywala arkowcy obrali także po przerwie. Dali się wyszumieć katowiczanom, a sami w odpowiednim momencie przystąpili do egzekucji. Na 2:0 podwyższył Szwoch, który zachował się niczym rasowy snajper. Podcinka a la Tomasz Frankowski znamionuje piłkarzy o wysokiej klasie, a młody pomocnik grał po profesorsku.

Arka mogła zdobyć kolejną bramkę, lecz w ostatniej chwili strzał Aleksandra zablokował Alan Czerwiński. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Kolejny knockdown zadał Ślusarski w 75. minucie. „Ślusarz” otrzymał świetne podanie od Aleksandra, zgrał sobie piłkę głową i huknął z 18 metrów w długi róg. Budziłek był bez szans.

Było to pierwsze tak efektowne zwycięstwo Arki w tej rundzie. Dla GKS-u porażka okazała się gwoździem do trumny – drzwi z napisem ekstraklasa zatrzasnęły się na amen. Tym samym w grze o awans pozostały trzy drużyny: Górnik Łęczna, GKS Bełchatów i Arka.

trojmiasto.sport.pl: Kazimierz Moskal po meczu z Arką: Niepowodzenia biorę na siebie, składam rezygnację

Moskal był zażenowany postawą katowiczan. Przyznał, że nie rozumie, jak można tracić bramki w tak łatwy sposób. I dodał, że oddaje się do dyspozycji klubu.

– Po raz kolejny strzelamy sobie sami gole. To, co dziś wyprawialiśmy, to nawet nie wiem jak to nazwać. Prawda jest taka, że jeśli zespół po jesieni jest na trzecim miejscu, ma tyle samo punktów co GKS Bełchatów, a wiosną w sześciu meczach nie potrafi wygrać, to znaczy, że coś jest nie tak. Słabe wyniki biorę na siebie. Trzeba wstrząsnąć zespołem. Dlatego składam rezygnację na ręce prezesa – mówił Moskal.

trojmiasto.sport.pl: Tomasz Jarzębowski: Nie było żadnego kryzysu, wykreowały go media

– Wygraliśmy 3:0, choć mogliśmy i wyżej. Nie było żadnego kryzysu, który kreowały media – powiedział po meczu z GKS Katowice Tomasz Jarzębowski.
Arka rozegrała bodaj najlepszy mecz w rundzie wiosennej. Tylu bramek wiosną gdynianie jeszcze nie strzelili.

– Spokojnie podeszliśmy do tego meczu, chcieliśmy zrobić swoje. Nie było żadnego kryzysu, który kreowały media – mówił Jarzębowski, który powraca do składu żółto-niebieskich po niedawnej kontuzji.

slask.sport.pl: Kazimierz Moskal jednak pozostanie trenerem GKS-u Katowice

Moskal podał się do dymisji po sobotnim meczu z Arką Gdynia. GieKSa wysoko go przegrała i straciła wszelkie nadzieje na awans do ekstraklasy. – Słabe wyniki biorę na siebie. Trzeba wstrząsnąć zespołem. Dlatego składam rezygnację na ręce prezesa – stwierdził Moskal.

W niedzielę doszło do jego spotkania z szefem klubu Wojciechem Cyganem. Po jego zakończeniu klub wydał komunikat, w którym poinformował, że dymisja trenera nie została przyjęta i sztab szkoleniowy pozostaje bez zmian.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    erwin

    14 kwietnia 2014 at 17:10

    Zostawić zawodników którzy mają kontrakty podpisane na 2015r.wiadomo że zawodnicy z kontraktami do czerwca nie będą się angażować wmeczach o wejście do ekstraklasy.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Stal Mielec kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Stal Mielec jest starą i zasłużoną podkarpacką ekipą, która na początku lat 70. zapoczątkowała swój ruch kibicowski. To właśnie wtedy mielczanie sięgnęli dwukrotnie po Mistrzostwo Polski (w 1973 i 1976 roku), a przyjazd takich firm jak Crvena Zvezda Belgrad, Real Madryt czy Hamburger SV ściągnął tłumy kibiców, z których wyrosło grono fanatyków – tworzące młyn i jeżdżące za Stalą po Polsce.

Lata 80. to rozruch polskich trybun. W większych miastach powstawały kluby kibica, także zawierano pierwsze sojusze. Mielec, mimo niespełna 80 tys. mieszkańców, już wtedy miał swoich szalikowców. Chłopcy ze Stali starali się trwać przy klubie i udawało im się to z różnymi skutkami (np. w 2018 roku tymczasowo postanowili zawiesić działalność na trybunach, ale szybko wyszli z kryzysu). W początkowych latach potrafili, jako jedni z pierwszych w kraju, zorganizować ogólnopolski zjazd kibiców.

Po spadku Stali z Ekstraklasy w 1996 roku zaczęła się piłkarska nędza i równa pochyła, która dla fanów FKS-u była nie do zaakceptowania. W sezonie 1997/1998 doszło nawet do sytuacji, że klub, po wycofaniu się z ligi, zniknął z piłkarskiej mapy Polski. Wtedy banda Stali, aby nie popaść w kryzys, zaczęła udzielać się na… siatkówce oraz wspierać zgody, z którymi miała wtedy sztamę (Cracovia, Czarni Jasło, Korona Kielce, Polonia Warszawa i Sandecja Nowy Sącz).

Rok później Stal przystąpiła do ligi, zaczynając w klasie okręgowej. Jeżdżenie po okolicznych wioskach, w których sympatie były skierowane ku lokalnym kosom Stali, sprawiły, że na każdym wyjeździe coś się działo. Nadszedł złoty chuligański okres dla bandy CHMK ’99 (Chuligani Miasta Kryzysu), która mimo grania w niskiej lidze, zapewniała na peronie w Mielcu sporo atrakcji ekipom przejeżdżającym przez ich miasto (tym z ekstraklasy i ligi niżej). Było o nich głośno nie tylko na Podkarpaciu, na którym urośli do miana jednej z najmocniejszych ekip regionu. Później, już takiej bandy jak CHMK ’99 nie było, więc do głosu zaczęła dochodzić Stalówka oraz Resovia, które – po utworzeniu tzw. Podkarpackiej Ośmiornicy – na długie lata zdominowały cały region.

Inne dawne zgody Stali to między innymi GKS Tychy, Zawisza Bydgoszcz, Tarnovia czy ŁKS Łódź. Z obecnych zgód zostały im dwie regionalne, ale bardzo dobrze scementowane – Czarni oraz Sandecja.

Z nami wiąże się jedna historia, gdzie teoretycznie była zgoda, ale… w dzisiejszym nazewnictwie to słowo byłoby zdecydowanie wyolbrzymione. W 1985 roku zagraliśmy swój pierwszy finał Pucharu Polski w Warszawie z Widzewem Łódź. Finały w tamtych czasach wyglądały tak, że zjeżdżało się mnóstwo ekip z całego kraju. Jedną z tych ekip, która na stadionie Legii nas wspierała, była właśnie mielecka Stal.

Nasza rywalizacja trwała od początku powstania GieKSy. Od 1964 do 1996 roku regularnie, acz z przerwami, graliśmy ze sobą w lidze.

Pierwszy odnotowany wyjazd do Mielca miał miejsce wiosną 1990 roku – wybrało się tam wtedy 30 GieKSiarzy.

Wiosną 1992 roku zremisowaliśmy u siebie 0:0, ale atrakcją dla widzów był leczący kontuzję Jan Furtok, który zaczynał robić karierę w Bundeslidze.

W październiku 1992 roku Mielec ponownie odwiedziło 30 fanów GKS-u, którzy postanowili obić i rozgonić kibiców Stali, przez co nasza delegacja miała przeboje z mundurowymi.

Wiosną 1993 roku pod koniec ligi u siebie zremisowaliśmy 2:2.

W sezonie 1993/1994 do Mielca (w sierpniu) wybrało się dokładnie 46 fanatyków, co na tamte lata było bardzo dobrym wynikiem, biorąc pod uwagę mocno skomplikowaną podróż z kilkoma przesiadkami.

Sezon 1994/1995 to ten, którym fani Stali Mielec pierwszy raz pojawili się na Bukowej. W październiku przyjechali w 10 osób, co na środowy termin, było przyzwoitą liczbą.

W kwietniu 1995 roku zagraliśmy ponownie, tym razem w ramach Pucharu Polski. Fani Stali, pojawili się w środę w liczbie 10 głów, z czego połowa nie weszła przez brak biletów i została pod kasami. Od strony piłkarskiej warto odnotować, że gola zdobył Mirosław Widuch, który dla GieKSy strzelił dwie bramki, a nie, jak podają wszystkie archiwa, jedną (wspominając trafienie z meczu z Górnikiem Zabrze).

W maju 1995 roku do Mielca wybrało się rekordowe 50 osób, a swoją historię na wyjazdach z flagą zaczynało pisać FC Jaworzno.

Sezon 1995/1996 to nasza ostatnia wspólna rywalizacja ze Stalą w Ekstraklasie. W październiku  przyjechało 10 fanatyków Stali, którzy byli świadkiem pierwszego zwycięstwa (1:0) ich klubu na stadionie GieKSy.

W maju 1996 roku do Mielca wybrało się 30 kibiców GieKSy, którzy obejrzeli zwycięstwo (1:0).

Nasza rozłąka trwała 20 lat i spotkaliśmy się w pierwszej lidze.

Jesienią 2016 roku podejmowaliśmy Stal na Bukowej. Goście przyjechali w 108 osób, w tym 13 Czarni Jasło. GieKSa wygrała 1:0.

W kwietniu 2017 nie mogliśmy, po 21 latach, udać się do Mielca. Obok stadionu trwała budowa hali, która stała się pretekstem do tego, by nas nie wpuścić na stadion. Piłkarze zremisowali 3:3.

W sezonie 2017/2018 mieliśmy powtórkę z rozrywki. We wrześniu graliśmy na wyjeździe ze Stalą, ale tym razem powód inny – kostka brukowa przy sektorze gości. GieKSa przegrała 2:3.

W kwietniu 2018 roku podejmowaliśmy Stal u siebie. Tym razem mielczanie zawitali w 97 osób. Blaszok robił, co mógł, ale piłkarze przegrali 0:2, koncertowo odpuszczając końcówkę ligi.

W sezonie 2018/2019 nastąpił przełom, ale łatwo nie było… W październiku pojechaliśmy, wówczas rekordowym składem, do Mielca w 343 osoby, w tym 60 JKS Jarosław. Niestety do klatki weszło jedynie 210 osób, a część ekipy, wraz ze Świrami, oglądała mecz zza płotu. Na tym meczu gospodarze nie wystawili młynu, ze względu na zawieszenie działalności kibicowskiej.

Ostatni nasz mecz na Bukowej to maj 2019 roku. Niecałe 2000 widzów jeszcze nie było świadome, że niedługo spadniemy do drugiej ligi (na trzeci poziom rozgrywkowy). Piłkarze przegrali 0:2, a mecz oglądało 5 kibiców gości, którzy pojawili się w Katowicach bez flag. Pomału wychodzili z wielkiego kryzysu, jakim było zawieszenie działalności na trybunach.

Po awansie do Ekstraklasy w 2024 roku to właśnie Stal Mielec była naszym pierwszym wyjazdem, ale znowu nie było łatwo… Już na dzień dobry „pogratulować” postanowił nam PZPN, dając zakaz wyjazdowy. Na szczęście, dzięki uprzejmości kibiców Stali, mogliśmy pojawić się w Mielcu po 6 latach przerwy. Obok, pustej tego dnia klatki, zasiadło 384 fanatyków GieKSy, w tym 1 Banik Ostrava. Była to nasza najlepsza liczba w historii na stadionie Stali.

Czy Stal pobije swój rekord wyjazdowy z 2016 roku, kiedy pojawili się w 108 osób? Tego dowiemy się w piątek. Ostatnie chwile na Bukowej…

Część materiałów została zaczerpnięta ze strony www.GzG64.pl. – najlepszej kroniki kibiców GieKSy.

Kontynuuj czytanie

Felietony Kibice Piłka nożna

„Uważaj czego sobie życzysz, bo… może się to spełnić”

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

18 lat temu – 5 kwietnia 2007 roku na katowickim rynku odbyła się manifestacja kibiców GieKSy. Fani domagali się wówczas natychmiastowych działań Urzędu Miasta w sprawie przejęcia stadionu GKS-u, uregulowania jego kwestii administracyjnych oraz natychmiastowego remontu. Ze względu na zły stan obiektu rozgrywany dwa dni później mecz 20. kolejki III ligi z Gawinem Królewska Wola odbył się przy zamkniętych trybunach…

Z kolei siedem lat później – w 2014 roku – kibice GieKSy rozkręcili akcję „Stadion Dla Katowic”. Powstał specjalny fanpage na Facebooku, na którym publikowane były zdjęcia znanych osób ze świata sportu, muzyki czy show-biznesu, które trzymały specjalną grafikę popierającą naszą akcję.

Dziś mamy rok 2025 i z tego co słyszymy, za chwilę w końcu po raz pierwszy obejrzymy mecz GieKSy na nowym, pięknym obiekcie. Jednak im bliżej tego dnia, tym bardziej… smutno.

Podczas wspomnianej manifestacji miałem 16 lat. Pamiętam tamtą akcję doskonale, bo jeszcze tego samego dnia wykonaliśmy z kolegami na Brynowie drugie graffiti sławiące GKS. Byliśmy małolatami zakochanymi w GieKSie do szaleństwa. Wydawało nam się wówczas, że sprawa stadionu rozwiąże się lada moment, a my będziemy mogli chodzić na mecze rozgrywane na nowym obiekcie tak, jak kibice klubów w większości dużych miast w Polsce. Nie sądziliśmy wówczas, że podobnie jak nasz rozbrat z Ekstraklasą, tak i walka o nowy stadion zajmie blisko dwadzieścia długich lat.

Stare, podobno chińskie, przysłowie mówi „uważaj czego sobie życzyć, bo może się to spełnić”. Dziś, kiedy patrzę na te wszystkie lata z perspektywy czasu, samemu mając lat 33, nie mogę się z tym powiedzeniem nie zgodzić. Chcieliśmy tego stadionu ze wszystkich sił, manifestowaliśmy, organizowaliśmy akcje, przekonywaliśmy władze miasta, braliśmy udział w konsultacjach społecznych, chodziliśmy na spotkania, agitowaliśmy i każdego dnia podnosiliśmy tę kwestię. Po latach nasze starania przyniosły upragniony skutek. To znamienne, że trzy lata temu uroczystego wbicia pierwszej łopaty pod budowę nowego stadionu wraz z Prezydentem Miasta dokonywał Piotr Koszecki Prezes Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964”. Nie Prezes Klubu, a właśnie Prezes Stowarzyszenia Kibiców!

Trzy lata temu, mimo iż budowa miała się szybko rozpocząć, plac budowy został przygotowany, a ekipa firmy NDI rozstawiała pierwsze sprzęty i tworzyła zaplecze, większość z nas mimo wszystko wciąż powątpiewała i miała obawy. A bo teren powydobywczy, a bo w Nowym Sączu też przerwali budowę, a bo może pieniędzy zabraknąć i tak dalej. Wszystko jednak potoczyło się (prawie) zgodnie z harmonogramem i prace zostały zakończone. Powołana do życia „Spółka Stadion”ma za sobą ostatnie odbiory i – według słów prezydenta Krupy – na „Nowej Bukowej” oficjalnie spotkamy się po raz pierwszy pod koniec marca, podczas derbowego spotkania z Górnikiem Zabrze.

No i właśnie. Spełnia się to, czego sobie życzyliśmy. GKS niewątpliwie tego stadionu potrzebuje, jako społeczność zasłużyliśmy na niego, a miastu Katowice po prostu nie przystoi mieć gorszego obiektu. Ja jednak nie umiem się w pełni z tego cieszyć. Kiedy patrzę na starą Bukową, myślę o wszystkich meczach, które tam rozgrywaliśmy, o ławkach na Blaszoku, o nieistniejącej już Północnej, o zegarze, o organizowanych odśnieżaniach murawy czy sprzątaniach stadionu, o wszystkich meczach, oprawach, pięknych chwilach i gorzkich porażkach to po prostu nie umiem przyswoić informacji, że to już koniec. Że wychodząc z meczu z Zagłębiem Lubin, wyjdziemy z Bukowej po raz ostatni. Że dom, w którym tak dobrze znam każdy kąt i w którym tak dobrze się czuję, trzeba będzie opuścić…

Chyba trzeba zacząć sobie życzyć, by atmosfera i klimat Bukowej wraz z nami przeniosły się na nowy obiekt. A nuż się spełni.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Wygrana cenniejsza niż złoto

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Są mecze, które są niedoceniane, a wręcz zapomniane. A ważą przecież niebywale dużo i decydują o całości sezonu. Tak jak trener wspomniał na konferencji po Stali o „bohaterach” meczowych, którzy czasem na pierwszy rzut oka są totalnie w cieniu, bo wykonują czarną, niewidoczną robotę, a po analizie wychodzi, że mieli kluczowy wpływ na rezultat spotkania. I tak właśnie jest z niektórymi meczami. Możemy wspominać efektowne zwycięstwo z Mistrzem Polski, zawsze groźną na wyjazdach Pogonią Szczecin (to taki żart) czy spektakularne zwycięstwo na Cracovii. Ale kto pamięta męczenie buły w upale i wyszarpanie zwycięstwa w Mielcu?

Oczywiście z tym „męczeniem buły” to pewien zabieg retoryczny, bo tamten mecz może nie był efektowny, ale taktycznie bardzo dobry.

I podobnie może być ze wczorajszym pojedynkiem ze Stalą, choć to spotkanie mimo wszystko – ze względu na to, że było ono na Bukowej – zapisze się w pamięci kibiców nieco bardziej. Ale czy jako jakiś specjalnie wartościowy czy kluczowy rezultat?

Przed rewanżowym meczem z Radomiakiem pisałem, że jeśli będzie remis to i tak będzie bardzo dobrze, a jeśli wygrana – wybornie. Można sobie zadać pytanie – czy gdyby wtedy było wybornie, a teraz zremisowali- lub nie daj Boże – przegralibyśmy ze Stalą, jakie mielibyśmy odczucia. A tak – i tak w trzech ostatnich kolejkach mamy siedem punktów. W pięciu ostatnich bilans 3-1-1. Bilans naprawdę iście korzystny i to nie tylko jak na beniaminka.

Chcemy w tej ekstraklasie grać na lata, ale żeby tak było… musimy najpierw się w pierwszym sezonie utrzymać. Nie można stracić czujności, ale jak na razie idzie to – punktowo – bardzo dobrze. Znów bawiąc się w nasze punktowe wyliczanki, to zakładając magiczną granicę 38 punktów dających pewne pozostanie w lidze, pozostaje nam do zdobycia już zaledwie 12 oczek. Czyli w 15 kolejkach są to bilanse: 4-0-11, 3-3-9, 2-6-7, 1-9-5, a nawet 0-12-3. Mówiąc delikatnie – jest to do zrobienia, a przecież mówimy o absolutnym minimum potrzebnym do utrzymania. GieKSa zachowując swoją postawę z jesieni i teraz, grając na swojej intensywności i zasadach i przecież cały czas czyniąc rozwój – tych punktów może zdobyć po prostu więcej. Wcale bym się nie zdziwił, gdybyśmy się nieśmiało zbliżyli do pięćdziesiątki. Może nie dobijemy do tego pułapu, ale ponad czterdzieści punktów – jeśli GKS będzie grał tak jak do tej pory – spokojnie powinien zgarnąć.

Dlatego też wczorajsze spotkanie miało swoją niesamowitą wagę i zwycięstwo jest po prostu bezcenne. Nie tylko ze względu na samą liczbę punktów w tabeli. GKS grał z bezpośrednim przeciwnikiem w walce o utrzymanie, z drużyną, która nie jest słaba, która przecież w końcówce jesieni zanotowała kilka naprawdę ciekawych wyników – zwycięstwa z rozpędzoną Puszczą i Radomiakiem czy remis z Legią. Z Widzewem na koniec roku też byli bardzo blisko remisu. Nie jest to więc chłopiec do bicia i trochę punktów jeszcze w tym sezonie zdobędzie.

Faktem jest, że GieKSa rozegrała naprawdę dobre spotkanie, to była ta GieKSa z jesieni, waleczna i zdeterminowana. Patrząc na wiele poprzednich sezonów, te początki rund czy właśnie całych sezonów były smętne, niemrawe, kiedyś katowiczanie regularnie na początek przegrywali. Teraz zarówno rok temu, jak i obecnie, piłkarze Rafała Góraka zaczynają od zwycięstwa. We wczorajszym spotkaniu mieliśmy kilka dogodnych okazji, był słupek Bergiera, poprzeczka Repki, sam na sam tego samego zawodnika i kilka innych niezłych sytuacji. Fantastyczne otwierające podania – Wasielewskiego do Repki, Repki do Wasielewskiego czy w końcu Bartosza Nowaka do Wasyla, który… nie był zaskoczony tym, że znalazł się w jakiejś dziwacznej sytuacji sam na sam, tylko pognał na bramkę, wyprzedził trącającego go obrońcę i strzelił do siatki. Przysięgam, że to bardzo rzadkie, ale to była jedna z tych sytuacji, kiedy intuicja mi podpowiadała, że po tym strzale na sto procent będzie gol. Tak samo miałem, gdy do strzału składał się Sebastian Milewski przy Kałuży. Tak jak i wtedy, gdy w 2004 roku Massimo Ambrosini nabiegał na piłkę jako zawodnik Milanu w meczu z Lazio… dobra, zostawmy to.

(Jak ktoś jest zainteresowany tą bramką Ambrosiniego, to może ją sobie zobaczyć na Youtube, tylko ostrzegam, traumatyczne skojarzenia z podobnym golem).

Ale, ale… Żeby nie było tak euforycznie. Trzeba powiedzieć, że mimo, że GKS był zespołem lepszym, to miał sporo szczęścia. Znakomite sytuacje mieli Getinger, Esselink i Wolsztyński. Każdy z nich fatalnie pudłował z najbliższej odległości i gdyby nie ich niefrasobliwość – stracilibyśmy gola. Tutaj więc ciągle jest dużo do poprawy w kontekście gry defensywnej, bo zawodnicy ci byli w swoich sytuacjach niepilnowani lub pilnowani… zbyt słabo. Lepsi jakościowo piłkarze nie zawahaliby się strzelić bramki.

Jednak szczęście też jest potrzebne w niektórych sytuacjach. Natomiast tak jak wspomniałem – to nie szczęście zadecydowało o triumfie w tym meczu, tylko po prostu jakość gry. I swoje sytuacje, z których jedna została zamieniona na gola. Większość zawodników zagrała na swoim wysokim poziomie i dzięki temu możemy się cieszyć z tak ważnych trzech punktów.

Z wypiekami na twarzy możemy oglądać dalsze poczynania drużyn ekstraklasy w tej kolejce. Wczoraj już przegrał Widzew, dzięki czemu ponownie wyprzedziliśmy łodzian w tabeli. Czekamy jak zagrają ekipy z dołu. Czy GKS złapie jeszcze większy oddech po tej kolejce?

Za tydzień czeka nas rywal trudniejszy i to na wyjeździe. Raków Częstochowa po średnim początku sezonu, potem zaczął grać bardzo dobrze. Piłkarze Marka Papszuna wrócili na odpowiednie tory i są w czołówce tabeli. Nasz zespół jesienią przegrał dość niesprawiedliwie, bo na pewno nie był drużyną gorszą, na co zwracał uwagę właśnie nawet sam trener Papszun. Jednak piłkarski cynizm ekipy z Częstochowy dał jej wówczas trzy punkty. My mieliśmy mieszane uczucia, bo choć mecz był przegrany, to postawa piłkarzy naprawdę była zadowalająca. To był mecz – po zwycięstwie w Mielcu – w którym GKS pokazał, że nie tylko może punktować, ale grać też ładny, intensywny futbol.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga