Dołącz do nas

Hokej Kibice Piłka nożna

Kibice GieKSy – wyjazdowe podsumowanie sezonu 2022/23

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do obszernego wyjazdowego podsumowania sezonu 2022/23 w wykonaniu kibiców GKS Katowice. Autorem podsumowania jest Eric Cantona.

Kibicowski sezon wyjazdowy zaczęliśmy od ŁKS-u Łódź, na który mieliśmy niestety zakaz. I choć Rodowici Łodzianie wpuszczali w trakcie remontu ekipy na swoje sektory, nasza obecność na tych samych warunkach i ukończonej już budowie obiektu, ich specjalnie nie urządzała. ŁKS awansował do Ekstraklasy, więc nasza wizyta będzie wyczekiwana jeszcze bardziej, bo ostatnim razem byliśmy tam wiosną 2010 roku.

W połowie lipca z okazji 100-lecia Banik Ostrava rozegrał mecz towarzyski z Celtikiem Glasgow. Pomimo rozgrywania meczu w środku tygodnia, na dodatek w sezonie urlopowym, musieliśmy oczywiście wesprzeć naszych braci. Nasza liczba w tym dniu to było 600 osób, co jest naszym najliczniejszym wsparciem w historii wieloletniej zgody.

.

Kolejnym meczem w Polsce, na którym ciążył na nas zakaz wyjazdowy, było nieodległe Bielsko-Biała i tu trzeba pochwalić prezesa TSP – Bogdana Kłysa, dla którego hasło „Piłka nożna dla kibiców” to nie tylko pusty slogan. Za okazanie gestu i wpuszczenie nas w rekordowej liczbie 1803 osób (w tym 128 Górnik Zabrze, 77 Banik Ostrava i gościnnie 17 Spartak Trnava), klub z Bielska-Biała od instytucji „Łączy nas piłka” dostał… karę 40 000 złotych. Nasza liczba osób, w trakcie ogłoszenia bojkotu na domowe spotkania, przekroczyła wyobrażenia chyba nas samych, bo to był jeden z najlepszych naszych wyjazdów w historii. Na domowe spotkania nasz klub nie potrafił ściągnąć takiej publiczności, więc satysfakcja zrobienia takiej liczby, jeszcze w sezonie urlopowym, była ogromna.

.

Następnym spotkaniem, na którym ciążył na nas zakaz wspierania swojego klubu na wyjeździe, była Wisła Kraków. Wiślacy przed sezonem dowiedzieli się, że w sezonie 2022/2023 z powodu remontu części stadionu będą wszystkie mecze rozgrywać bez kibiców gości. Grupa Ultras Wisła wystosowała oświadczenie, że się nie zgadza na takie traktowanie fanów gości i będą wpuszczali rywali na swoje sektory, w tym nawet znienawidzone kosy. Okazało się finalnie, że żadna ekipa nie zawitała na Reymonta jednak gdyby nie było remontu, który pokrył się z zakazem, wiadome było, że nie weszlibyśmy. Okazja pojawienia się w Krakowie pojawi się w nadchodzącym sezonie.

Zakaz wyjazdowy wciąż trwał i tym razem padło na Resovie. Gospodarze, mimo rozgrywania spotkań domowych na obiekcie Stali Rzeszów, pomogli nam wejść na swoje sektory. Nasza liczba to było 546 głów, w tym JKS Jarosław w 73 osoby oraz Banik Ostrava w 14 głów. Była to nasza najliczniejsza wizyta na Resovii (mimo że jako gospodarz nie grają na Wyspiańskiego).

.

Kolejnym spotkaniem, kiedy wciąż nie mogliśmy jeździć legalnie, ale hasło „Piłka nożna dla kibiców” bardziej łączy, niż dzieli, to była Pogoń Szczecin w Pucharze Polski. I choć graliśmy z rezerwami, to możliwość pojechania na koniec Polski w środku tygodnia znalazła 215 chętnych fanatyków. W tej liczbie były 3 osoby z ROW-u Rybnik i 2 z Banika Ostrava.

.

Po awansie do dalszej rundy Pucharu Polski mieliśmy wyjazd do Opola. Odra miała etap wąchania się z Ruchem Chorzów, więc nasza szansa dogadania się legła w gruzach. Natomiast nasze przypuszczenia okazały się słuszne i delegacja niebieskich w kilkanaście osób wsparła OKS.

Między piłkarskimi szarymi wyjazdami, na których nie mogliśmy się legalnie pojawić, doszły europejskie wojaże w ramach hokejowej Ligi Mistrzów. Pierwszy wyjazd do Szwajcarii z ZSC Zurich zaliczyło 100 fanatyków.

.

Już dwa dni później kolejnym miejscem, w którym nie mogliśmy się pojawić legalnie, była Łęczna. Nasza grupa fanów zrzeszająca się pod nazwą FC Wschód zasiadła na trybunie gospodarzy w 7 osób. W tym samym dniu w Szwecji na drugim wyjeździe w ramach Ligi Mistrzów z Rogle BK było obecnych 200 GieKSiarzy. Warto wspomnieć, że zdecydowana część fanatyków pojechała na ten mecz prosto ze Szwajcarii.

 

Kolejnym wyjazdem, na którym nie mogliśmy się pojawić, była Skra Częstochowa. Zespół, który od czasu awansu gra rolę bezdomnego i wynajmował stadiony lub grał na wyjeździe jako gospodarz, na początku poszedł nam na rękę. Miało być nas 600 osób, jednak przez działania Marka Szczerbowskiego oraz pod naporem policji, „gospodarze” w ostatniej chwili woleli zamknąć cały stadion, uniemożliwiając nawet swojej skromnej publiczności udział w  widowisku. 

.

Po niewypale ze Skrą naszym ostatnim wyjazdem w Lidze Mistrzów był węgierski Fehervar AV19, na który w środku tygodnia wybrało się 400 GieKSiarzy pokazując znakomity doping i reklamę polskiej sceny kibicowskiej.

.

Następnym wyjazdem była Puszcza Niepołomice. Nowością był legalny wyjazd po półrocznym zakazie, ale wciąż była niepewność. Skończył nam się zakaz wyjazdowy oficjalnie, ale eskalujący konflikt między kibicami a zarządem klubu, sprawił, że nie byliśmy przekonani co do tego, czy lista wyjazdowa zostanie podpisana przez Marka Szczerbowskiego i zapobiegawczo dogadaliśmy się z zarządem Puszczy, odnośnie wejścia na ich sektor gości. Ostatecznie w klatce było nas 408 osób, co jest naszym rekordem na tym kameralnym stadionie.

.

Pod koniec października zbliżał się dwumecz koalicji GKS Katowice & Górnik Zabrze – Ruch Chorzów & Widzew Łódź. W piątek w Zabrzu mecz ten miał być rozpaleniem atmosfery przed derbami na Cichej. W dniu wsparcia Żaboli okazało się, że nasz prezes skompromitował się przed całą Polską i mimo chęci Ruchu, braku przeciwwskazań mundurowych i samego wojewody, wiadome było, że po 20 latach na Cichą nie wybierze się 465 fanów GieKSy (Marek, nie zapomnimy ci tego nigdy). Cała ekipa wyjazdowa oraz pozostała część załogi pojechała wspierać braci w ponad 700 osób. Od czasu inauguracji stadionu w Zabrzu (podczas derbów z Ruchem) było to nasze najliczniejsze wsparcie Górnika na ich domowym meczu.

.

Na sam koniec roku okazało się, że po 20 latach będzie nam dane pojechać do Oświęcimia, gdzie Unia była organizatorem hokejowego Pucharu Polski. Los skrzyżował nas z GKS-em Tychy i obie ekipy dostały po 600 biletów. Ponownie prezes Marek Szczerbowski zrobił wszystko, aby bilety nie trafiły w nasze ręce bezpośrednio, ale kolejny raz nie docenił naszego poświęcenia i wszystkie wejściówki nabyli stali wyjazdowicze. O ile u nas cała pula poszła w mig (ostatecznie było nas ponad 640) i dużo osób obeszło się smakiem, tak tyszanie wykorzystali ledwo 450 biletów. Finału nam niestety nie było dane obejrzeć, bo nasi hokeiści przegrali.

.

Pierwszym wyjazdem w rundzie wiosennej była Termalica Nieciecza. Mało kto spodziewał się, że piłkarze po prostu chcą powalczyć o baraże, ale pojechaliśmy tam z wiarą, że może tym razem będziemy rycerzami wiosny. Na stadionie, tylko dzięki dogadaniu się bezpośrednio z klubem gospodarzy, zameldowaliśmy się w 1261 osób (w tym 39 Banik Ostrava i 4 Spartak Trnava), co było jednym z naszych najlepszych wyjazdów w historii. Faktem jest, że mało gdzie mieliśmy przez ostatnie 20 lat możliwość dostania takiej puli biletów, ale trzeba docenić nasz fanatyzm, bo nikt nie jechał tam pod wynik, a co dopiero pod kibicowskiego rywala. Oprawa tylko udowodniła, kto jest siłą klubu. Nasz odchodzący prezes Marek Szczerbowski po raz kolejny się skompromitował… Ktoś pomyśli, że już czepiam się na siłę, więc tylko przypomnę, że przed tym meczem dzwonił do działaczy Termaliki, aby nas nie wpuszczali na swój stadion, a po spotkaniu — dziękował za doping.

Pod koniec lutego zbliżała się długo wyczekiwana „wyprawa”. Zagłębie Sosnowiec swój nowy stadion postanowiło otworzyć na mecz z nami, co jest oczywiście zrozumiałe — chcieli się pokazać. Tak samo, jak  w przypadku wyjazdu do Chorzowa, zaczęliśmy wróżyć z fusów „co tym razem”, bo wszyscy o tym meczu mówili, zwłaszcza że swoje działo się także w szeroko pojętej kibicowskiej otoczce. Nie było problemem rozdysponować 808 biletów, jednak im byliśmy bliżej kibicowskiego szlagieru, tym więcej sygnałów zaczęło dochodzić, że sosnowiczanie na siłę szukają jakiegoś remontu. Finalnie okazało się, że policja, wojewoda i lista wyjazdowa nie stanęły na drodze, tylko… skompromitowali się działacze Zagłebia, tłumacząc, że chcieli w tym dniu mieć spokój, komplet publiczności i brak wyzwisk, aby to nie odstraszyło „pikników” na kolejne spotkania (co ostatecznie wyszło im średnio). Dodam, tylko że sam prezes PZPN Cezary Kulesza pofatygował się na ten mecz i wszystko mu się podobało, więc była to tylko wisienka na torcie pokazująca, jakie standardy obecnie panują w Polskim Związku Piłki Nożnej.

Kolejnym wyjazdem, na którym mogliśmy się pojawić była Sandecja Nowy Sącz, która grała w… Niepołomicach. Mimo otrzymania 312 wejściówek od działaczy Sandecji w sektorze zameldowało się 378 fanatyków, co jest naszym rekordem „na Sandecji”, mimo że grała swój domowy mecz gdzieś indziej. Na tym spotkaniu nasza kibicowska żywa legenda mogła z okazji 50-urodzin usłyszeć zasłużone „sto lat”.

.

Na początku kwietnia wypadł nam bardzo prestiżowy wyjazd na Arkę Gdynia. I choć granie o nic w lidze nie stanęło na przeszkodzie, aby zrobić najlepszy wyjazd w historii do Trójmiasta, to pociąg specjalny bardzo długo nie był naszym transportem w Polskę i 600 miejsc w wagonie szybko znalazło swoich nabywców. W sektorze gości pojawiło się ostatecznie 621 osób w tym 40 Górnik Zabrze, 12 Banik Ostrava i 4 JKS Jarosław. Warto zaznaczyć, że dużą rolę także odegrała ekipa Arki Gdynia, która zapewniła nam drugie tyle wejściówek (początkowo dostaliśmy 300) – szacunek!

.

Po dalekiej Gdyni przyszła pora na derby z GKS-em Tychy. Smaczku tego meczu dodawał fakt, że jechaliśmy tam jako Mistrz Polski w hokeja, deklasując tyszan 4:0 w finale. Liczba biletów, którą nam przyznano, to był żart – dostaliśmy 400 wejściówek. Mimo posiadania sektora gości na 1200 miejsc, to przepisowo przysługiwało nam minimum 700 biletów. W Tychach hasło „Piłka nożna dla kibiców”, przynajmniej w pojedynkach z nami, raczej nie obowiązuje. Ostatecznie pojawiliśmy tam w 430 osób, w tym 8 Banik Ostrava. Będąc 1,5 godziny przed meczem i tak ostatnie osoby weszły w… 20. minucie spotkania. Na plus to okazała wygrana 3:0 i przypomnienie całej zgromadzonej publiczności na stadionie, kto jest Mistrzem Polski w hokeja.

.

Kolejny wyjazd mieliśmy na Chrobry Głogów. Gospodarzy, którzy dysponują potężnym sektorem gości na blisko 500 miejsc, ale dali nam tylko 170 biletów. Chrobry ma nad sobą policyjny but, który nie tylko przeszkadza gościom w pokazaniu swojego liczbowego potencjału, ale również miejscowi fani MZKS-u są regularni szykanowani przez organy prawa i sporo osób z błahego powodu dostaje zakazy stadionowe lub kolegium, co ma przełożenie na słabą frekwencję w młynie. Szacunek dla nich, że próbują się postawić w nierównej walce z systemem. Nas ostatecznie 230 osób, ale 170 w sektorze.

.

Stal Rzeszów to był przedostatni, ale tak naprawdę wszyscy byliśmy przekonani, że ostatni wyjazd w sezoni. Zbliżały się derby z Ruchem Chorzów, na którym było pewne, że trochę pirotechniki zapłonie, a delegat PZPN z łatwością wyśle nas na wcześniejsze wakacje. Pociągiem specjalnym wybrało się 454 fanatyków szczerze zmęczonym już beznadziejnym piłkarskim sezonem, ale klimat wyjazdu w formie przemarszu kilku kilometrów przez miasto zrobił robotę. Po raz kolejny udowodniliśmy, że od kilkunastu lat nie jeździmy za wynikami. W tej liczbie obecna była 12-osobowa delegacja Banika Ostrava i 5-osobowa JKS-u Jarosław, który w tym samym dniu rozgrywał swój mecz. Po spotkaniu, na którym odpaliliśmy trochę pirotechniki, została przeprowadzona mocna rozmowa z piłkarzami, w której zostali dobitnie uświadomieni, że ich forma z wiosny nas nie interesuje i w derbach z Ruchem jedynie, co mają zrobić to wygrać, bo jak nie to… Dobrze, że wygraliśmy 🙂

Na ostatni mecz sezonu z Chojniczanką w Chojnicach zdecydowało się 174 fanatyków, którzy zamiast szalików zabrali do Grodu Tura… ręczniki, koła ratunkowe, klapki, a jeden fanatyk uszanował pożegnalną konferencję prasową Marka Szczerbowskiego i zabrał ze sobą… trąbkę. Hasłem przewodnim była oprawa „Marek. Na to wakacje”. Mecz bez żadnych atrakcji, tylko jedna wielka szydera i strojenie żartów z całego sezonu. Po meczu obrażani piłkarze nie rzucili najwierniejszym kibicom koszulek, co było tradycją od wielu lat.

.

Pisząc to i myśląc, jak ten cały sezon wyjazdowy wyglądał, to naprawdę szacunek dla wszystkich za obecność, bo przeszliśmy ciężki okres. Na zakończenie należy wspomnieć, że wspieraliśmy nasze zgody z Ostrawy i Zabrza regularnie nie tylko na meczach domowych, ale i wyjazdach. Kibice GKS-u Katowice wspierali także reprezentację Polski na wszystkich swoich spotkaniach. Nie zabrakło nas także na Marszu Niepodległości czy pod Kopalnią Wujek.

Eric Cantona

1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    Kejta

    27 czerwca 2023 at 04:10

    Po takim sezonie mozna napisac tylko ze kazdy chcialby miec takich kibicow tylko nie Marek Sz.
    Do tego nowy prezes nic nie wspomnial ze chce naprawic relacje z kibicami a to powinien byc jego priorytet!

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nowa Bukowa pisze swoją historię

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.

Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.

Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.

W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.

W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.

W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉

Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.

Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.

Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!

Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.

Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.

Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.

Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…

Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉

Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.

W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.

Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Graliśmy przeciw bardzo mocnej drużynie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu GKS Katowice wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn Rafał Górak i Thomas Thomasberg. Poniżej główne wypowiedzi szkoleniowców, a na samym dole zapis audio całej konferencji prasowej.

Thomas Thomasberg (trener Pogoni Szczecin):
Gdy się zaczyna i kończy mecz przegrywając, to nigdy nie jest to dobry wynik. Dzisiaj mieliśmy bardzo duże posiadanie piłki i w porządku liczbę okazji bramkowych, ale ich nie wykorzystaliśmy i nie strzeliliśmy bramki. Nad tym musimy pracować. To jest rozczarowujący wieczór, bo w defensywie musimy pracować nad takimi rzeczami, które nie funkcjonowały, bo GKS miał tylko kilka sytuacji, a wynikało z nich zagrożenie lub utrata bramki. Musimy więc włożyć więcej pracy w defensywie. Gdy tu jechaliśmy, to wiedzieliśmy, jakie mamy mankamenty w obronie, a i tak nie udało się tych dziur załatać. Przed nami za kilka dni trudny mecz pucharowy i z dzisiejszego meczu możemy wyciągnąć jakieś pozytywne wnioski. Stworzyliśmy kilka dobrych sytuacji. Musimy też wyciągnąć lekcję, co było źle, bo chcemy awansować dalej. Dwa mecze zostały do końca tej rundy i musimy pokazać się z jak najlepszej strony.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Bardzo cieszymy się i jesteśmy zadowoleni z trzech punktów. Graliśmy przeciwko bardzo mocnej drużynie, szczególnie w atakowaniu. Wiedzieliśmy, jak wielkie i trudne zadanie nas czeka, bo Pogoń, gdy złapie luz i zdobędzie bramkę, to bardzo ciężko ich zatrzymać, co pokazał choćby mecz z Zagłębiem Lubin. W pierwszej połowie po drugiej bramce za nisko zeszliśmy do obrony. Ósemki powinny grać trochę wyżej, Adam Zrelak też był gotowy do wypchnięcia i wydaje mi się, że wtedy moglibyśmy poszukać czegoś zdecydowanie więcej, bo wydaje mi się, że mieliśmy przeciwnika trochę zachwianego i gdybyśmy strzelili trzecią bramkę, to byłoby nam – nawet z punktu widzenia kontrolowania gry – dużo łatwiej. W przerwie skorygowaliśmy to, wyszliśmy ósemkami trochę wyżej, napastnikiem – jednocześnie braliśmy pod uwagę to, że Pogoń będąca długo przy piłce może popełnić błąd i na taką okazję czyhaliśmy. Można było parę rzeczy lepiej rozwiązać w kontratakach i wtedy pokusić się o zakończenie, a tak do końca meczu były zdecydowane i mocne emocje. Natomiast jestem pod wrażeniem gry obronnej w samym polu karnym, bardzo wiele strzałów zostało wyblokowanych przez naszych zawodników i to jest duży plus, bo to są rzeczy ćwiczone przez nas. Bardzo cieszą trzy punkty, które chcieliśmy zadedykować całej rodzinie Jasia Furtoka.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga