Piłka nożna Prasówka
Media: Lech skuteczniejszy o jedną bramkę
Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego meczu GKS Katowice – Lech Poznań 0:1 (0:1).
weszlo.com – Fiabema bohaterem! Lech męczył, męczył i wymęczył 1:0 z GKS-em
Jeśli do skrótu realizator musi wybierać dośrodkowania, wiesz, że mecz był nudny, a tak się składa, że w przerwie spotkania GKS-u z Lechem pokazano nam między innymi dwie wrzutki, bo załapały się do najciekawszych wydarzeń pierwszych 45 minut. A skoro po zmianie stron długo dużo lepiej nie było i dopiero pod koniec panowie się rozruszali, mamy pewność: obejrzeliśmy w większości nudne spotkanie. No, ale z tej nudy i tak wyszło zwycięstwo Lecha Poznań.
[…] GKS może sobie pluć w brodę, bo nudne mecze przeważnie kończą się remisami i tutaj – gdyby futbol był sprawiedliwy – tak też powinno być. Niestety albo Galan trafił w poprzeczkę, albo jego strzał wybito z linii, albo… nie wiadomo co. Naprawdę: trudno to opisać słowami. Po swoim pierwszym strzale Galan dopadł do piłki, miał z dwa metry do bramki, wystarczyło to kopnąć choć trochę celnie, nawet nie mocno, nie jakoś bardzo celnie, tylko trochę, by było 1:1. A on tak skiksował, że strzał poleciał sporo nad poprzeczką.
W tamtym momencie trudniej było nie trafić, niż trafić. A jednak Galanowi się udało. Nie napiszemy, że brawo, gdyż się nie ucieszy.
dziennizachodni.pl – GieKSa powalczyła z mistrzem Polski. Zabrakło skuteczności
GKS Katowice przed meczem z Lechem Poznań miał trzy ligowe spotkania z rzędu bez zwycięstwa i był w strefie spadkowej. W poprzedniej kolejce drużyna trenera Rafała Góraka zdobyła pierwszy w tym sezonie punkt na wyjeździe (z Wisłą w Płocku). Mistrz Polski w czwartek w Lidze Konferencji Europy pokonał Rapid Wiedeń 4:1. W PKO Ekstraklasie Kolejorz miał dwa remisy z rzędu. Katowiczanie drugi raz zagrali bez leczącego uraz bramkarza Dawida Kudły.
Przed meczem mieliśmy minutę ciszy poświęconą zmarłemu byłemu piłkarzowi GieKSy Stanisławowi Minolowi.
Jako pierwsi konkretną sytuację mieli gospodarze. W 17. minucie Mateusz Kowalczyk strzelał z bliska i Bartosz Mrozek wykazał się refleksem. Niedługo potem kibice GieKSy zaprezentowali oprawę z pirotechniką, a sędzia przerwał mecz z powodu zadymienia stadionu. Kiedy piłkarze wrócili na środek boiska, fani odpalili kolejną porcję rac i znów dym uniemożliwiał grę. Przerwa trwała ponad 10 minut, a po wznowieniu spotkania widoczność jeszcze była daleka od ideału.
Katowiczanie stosowali wysoki pressing, przejmowali piłkę, ale brakowało im celnych strzałów. Lech miał momentami problem z wyjściem z własnej połowy. Kiedy gościom się to udało, to… strzelili gola. Filip Jagiełło przebiegł kilka metrów ze skrzydła przed pole karne i podał do Bryana Fiabemy, który mocno uderzył po ziemi i zaskoczył Rafała Strączka.
Sędzia doliczył do pierwszej połowy 12 minut, w których ten wynik się utrzymał.
GKS od początku drugiej połowy miał inicjatywę. Przyczajony Kolejorz przyjmował ataki gospodarzy z zamiarem wyprowadzenia kontry. Katowiczanie chcieli wyrównać – byli bliscy tego w 58. minucie po rzucie rożnym, gdy Borja Galan uderzył głową i trafił piłką w poprzeczkę.
Z czasem Lech odsuwał grę od swojego pola karnego, aby nie narazić się na stratę gola i utratę punktów. Goście zaczęli stwarzać sytuacje, mieli jednak problem z ich finalizacją.
W 76. minucie to GKS miał okazję. Galan strzelił z pola karnego, piłka odbiła się od Mateusza Skrzypczaka i Mrozek z najwyższym trudem obronił ten strzał, ratując swój zespół. W 80. minucie znów było gorąco na polu karnym Lecha. Z przewrotki próbował strzelać Maciej Rosołek, Galan uderzył głową i z linii bramkowej piłkę wybił klatką piersiową Joel Perreira. Dobitka z bliska Galana poszybowała nad poprzeczką. Kibice GieKSy aż złapali się za głowy, nie wierząc, że to nie wpadło.
W doliczonym czasie Lech powinien podwyższyć wynik, ale tym razem katowiczanie nie dopuścili do tego, aby piłka wpadła do ich bramki. Arkadiusz Jędrych wybił piłkę z linii bramkowej, a wcześniej Strączek obronił strzał Taofeeka Ismaheela.
gol24.pl – Borja Galan z pudłem 11. kolejki PKO Ekstraklasy. Zawodnik GKS Katowice mógł dać remis w meczu z Lechem Poznań
GKS Katowice w 11. kolejce PKO Ekstraklasy przegrał przed własną publicznością 0:1 z Lechem Poznań. Wynik spotkania na Nowej Bukowej mógł być inny, ale w końcówce znakomitej sytuacji nie wykorzystał Borja Galan. Hiszpański pomocnik spudłował w znakomitej sytuacji.
GKS Katowice nie był dużo gorszy od mistrza Polski, ale brakowało mu skuteczności, by w niedzielny wieczór zgarnąć chociaż 1 punkt. Pod koniec pierwszej połowy przyjezdni objęli prowadzenie po trafieniu Bryana Fiabemy, a popularna GieKSa wzięła się do pracy tak naprawdę dopiero w ostatnim kwadransie gry.
W 80. minucie na telebimie powinien widnieć wynik remisowy, ale Borja Galan spudłował w chyba tylko sobie znany sposób. Najpierw Hiszpan dobrze znalazł się w polu karnym Kolejorza, oddał strzał głową, który obronił Bartosz Mrozek. Jednak dobitka z bliskiej odległości powędrowała wysoko ponad bramką gości.
GKS Katowice przegrał już 7 mecz w tym sezonie PKO Ekstraklasy i dorobkiem 8 punktów plasuje się w strefie spadkowej. Po przerwie reprezentacyjnej drużyna GieKSy zmierzy się na wyjeździe z Motorem Lublin, który ma na swoim koncie tylko o 3 „oczka” więcej.
sportowefakty.wp.pl – Lech skuteczniejszy o jedną bramkę
Lech Poznań po bardzo trudnym dla siebie spotkaniu, pokonał na wyjeździe GKS Katowice 1:0. Decydującego gola jeszcze w pierwszej połowie zdobył Bryan Fiabema.
Od pierwszych minut Lech wydawał się mieć całkowitą kontrolę nad przebiegiem spotkania. Gospodarze potrafili wykreować sobie kilka sytuacji w ofensywie, ale Bartosz Mrozek nie był zmuszony nawet odrywać stóp od linii bramkowej. „Kolejorz” cierpliwie wyczekiwał na odpowiedni moment i z każdą kolejną minutą podkręcał tempo.
Zawodnikom GKS-u długo udawało się zablokować większość ofensywnych zapędów Lecha, ale jeszcze przed końcem regulaminowego czasu gry w pierwszej połowie, mistrzowie Polski okazali się skuteczniejsi i dopięli swego.
Akcję lewą stroną poprowadził Filip Jagiełło, który ostatecznie zszedł z piłką do środka, a następnie wyłożył ją do niepilnowanego Bryana Fiabemy. Norweg zachował się zaskakująco dobrze i silnym uderzeniem po ziemi zaskoczył Rafała Strączka, dając swojej drużynie cenne prowadzenie.
Warto wspomnieć, że sporo czasu w pierwszej połowie skradła wymuszona przerwa związana z odpaleniem materiałów pirotechnicznych przez kibiców GKS-u. Gdy wydawało się, że sędzia Karol Arys będzie mógł zaprosić piłkarzy z powrotem na boisko, fani gospodarzy użyli kolejnych rac, które jedynie wydłużyły oczekiwanie na poprawę widoczności. W efekcie pierwsza część meczu potrwała dłużej aż o 12 minut.
Po przerwie Lech całkowicie się posypał. To już nie pierwszy raz w tym sezonie, gdy mistrzowie Polski nie są w stanie zagrać równie dobrej drugiej połowy. Podopieczni Rafała Góraka wyszli dużo bardziej zdeterminowani i gotowi do odebrania „Kolejorzowi” trzech punktów.
Najaktywniejszy w drużynie gospodarzy był szczególnie Borja Galan. Hiszpan może mówić jednak o sporym pechu, bo mimo trzech doskonałych okazji do zdobycia bramki, jego nazwisko nie pojawiło się na liście strzelców.
Najpierw wahadłowy trafił w poprzeczkę po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, a w ostatnim kwadransie jego uderzenie przy słupku sięgnął Mrozek, a przy drugiej próbie głową piłkę na linii bramkowej zatrzymał Joel Pereira.
O grze ofensywnej Lecha nie ma nawet co wspominać w kontekście drugiej połowy. Mistrzowie Polski przez większość czasu rozpaczliwie bronili się przed atakami gospodarzy, zaś w ich grze do przodu nie było przede wszystkim skuteczności. Nawet w doliczonym czasie gry, gdy Timothy Ouma miał przed sobą pustą bramkę i mógł zamknąć spotkanie, trafił w głowę Arkadiusza Jędrycha.
Ostatecznie podopieczni Nielsa Frederiksena utrzymali korzystny rezultat, a to zwycięstwo ma dodatkowe znaczenie. Niebiesko-białym udało się wygrać w Katowicach po ponad 20 latach.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.
Kibice Klub Piłka nożna
Puchar Polski dla wyjazdowiczów
Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.
Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.
To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).
Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).



Najnowsze komentarze