Dołącz do nas

Piłka nożna Prasówka

Media o meczu GKS Katowice-Stomil: Co za VARiactwo przy Bukowej!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień na temat wczorajszego spotkania Fortuna I Ligi GKS Katowice – Stomil Olsztyn.

GieKSa wygrała 2:1 (0:0)

 

stomil.olsztyn.pl – Porażka w Katowicach w ostatniej akcji meczu

[…] Wbrew temu co się mówiło przed meczem, to jednak Krzysztof Bąkowski był na tyle zdrowy, że mógł zagrać w Katowicach od 1 minuty. A tak trener Adrian Stawski postawił niczym nie zaskoczył zestawiając wyjściową jedenastkę. Od pierwszej minuty zagrał kapitan Rafał Remisz, a w meczu z powodu nadmiaru żółtych kartek nie mógł grać Wojciech Reiman. Początkowo miał grać Maciej Spychałą, ale w ostatniej chwili źle się poczuł i od początku na boisku przy Bukowej walczył Piotr Pyrdoł, który wrócił po kontuzji. Pierwsza połowa spotkania nie była emocjonującym widowiskiem. Obydwie drużyny nie stworzyły sobie żadnej dogodnej sytuacji. Optyczną przewagę miał Stomil, który grał bezbłędnie w obronie i czyhał na kontry.

[…] Fatalnie zaczęła się druga połowa spotkania dla Stomilu. Olsztyński zespół źle wybił piłkę, która wpadła pod nogi Daniana Pavlasa, który chciał dośrodkować w pole karne, piłka mu zeszła i… wpadła do bramki Bąkowskiego.

W 70. minucie Stomil doprowadził do wyrównania Patryk Zych, który strzałem głową wykończył dobre dośrodkowanie Jakuba Tecława.

W 77 minucie Filip Szymczyk strzelił gola, ale miejscowi kibice za długo się nie cieszyli z prowadzenia, bo po sprawdzenia sytuacji przez VAR okazało się, że jeden z zawodników GKS-u był na pozycji spalonej.

W ostatniej akcji meczu GKS Katowice zdobył zwycięską bramkę. W polu karnym najwyżej wyskoczył Bartosz Jaroszyk i uszczęśliwił gospodarzy.

 

sportdziennik.com – Co za VARiactwo przy Bukowej!

Drugie w sezonie zwycięstwo GieKSa zapewniła sobie w szóstej minucie doliczonego czasu gry. To był mały horror, ale na pełną pulę i odbicie się od dna zasłużyła.

To niesamowite, gdy sędzia gwiżdże po raz ostatni, a zawodnicy zwycięskiej drużyny wahają się , czy cieszyć się, bo nie do końca wiedzą, jaki jest wynik. To zdarzyło się wczorajszego wieczoru na Bukowej, w konfrontacji zespołów plasujących się w strefie spadkowej tabeli. GKS odbił się od dna i wyskoczył nad „kreskę” dzięki ostatniej akcji meczu.

Minęło już 5 minut doliczonego czasu, gdy Rafał Figiel dośrodkował w pole karne Stomilu. Tam w olbrzymim zamieszaniu świetnie zachował się Patryk Szwedzik, podbijając piłkę w powietrze tak umiejętnie, że głową do siatki skierował ją Bartosz Jaroszek i utonął w objęciach kolegów. Goście sygnalizowali jeszcze, że gola poprzedziło zagranie ręką któregoś z katowiczan. Sędzia Sebastian Krasny konsultował się z VAR-em, aż wreszcie zakończył mecz, upewniając gospodarzy, że ręki nie było i wygrali…

A katowiczanie mieli prawo mieć obawy, bo bramkę na 2:1 fetowali już kilkanaście minut wcześniej, gdy dośrodkowanie Daniana Pawłasa zamknął Filip Szymczak. Z ich prowadzeniem oswoili się już na stadionie chyba wszyscy prócz… rozjemców z wozu VAR.

Sędzia Krasny po kilku minutach seansu przy monitorze uznał, że próbujący uderzać na krótkim słupku Woźniak był na spalonym i absorbował uwagę olsztynian. Najbardziej kuriozalne jest to, że Szymczak celebrując tę bramkę ściągnął koszulkę. Bramka anulowana, ale żółta kartka – bynajmniej…

GKS po drugiej w sezonie wygranej mógł odetchnąć z ulgą. Remis pozostawiłby uczucie wielkiego niedosytu. Stomil nie zrobił tyle, by zasłużyć przy Bukowej na jakąś zdobycz. Tak naprawdę stworzył jedną groźną okazję i… wykorzystał ją. W 70 minucie Jakub Tecław dośrodkował z lewej flanki, piłki nie zdołał głową wybić Michał Kołodziejski, a do siatki wpakował ją wprowadzony wcześniej z ławki Patryk Zych mimo interwencji wyciągniętego jak struna Dawida Kudły. Wydawało się, że Kołodziejski mógł zrobić w tej sytuacji coś więcej. Katowiczanie nie byliby jednak sobą, gdyby nie odstawili w tyłach jakiegoś numeru. Trener Rafał Górak po środowej (1:0) pucharowej wygranej w Zambrowie znów znalazł w jedenastce miejsce dla trzech środkowych obrońców. Katowiczanie, którzy w 5 ostatnich ligowych spotkaniach stracili horrendalną liczbę 16 goli, postawili zatem na uszczelnienie defensywy kosztem widowiskowej gry, czemu trudno się było dziwić.

Na rozpoczęcie październikowego serialu „Bez alternatywy 4” – jak określił sam klub serię 4 meczów przy Bukowej – liczyły się tylko punkty, styl schodził na dalszy plan. To zadziałało, bo olsztynianie w ofensywie nie mieli wiele do powiedzenia. GieKSa przed przerwą – również, ale po niej się rozkręciła. Jedną z pierwszoplanowych ról grał Danian Pawłas, który dobrze czuł się na lewym wahadle. Na początku II połowy dopisało mu szczęście.

Chciał dośrodkować z lewego skrzydła, a tak skiksował, że… bardzo mocno kopnięta piłka po rękach zaskoczonego Krzysztofa Bąkowskiego wpadła do siatki! Kibice nieraz irytowali się na urodzonego w Rosji 21-latka, że pod bramką rywali brakuje mu zimnej krwi i zupełnie traci głowę. Po tym „centrostrzale” jakby zeszło z niego ciśnienie.

 

sportslaski.pl – Horror z happy-endem oraz VAR-em w tle. „GieKSa” łapie oddech!

Spotkanie GKS-u Katowice ze Stomilem Olsztyn, czyli drużyn niemogących zapisać początku sezonu do udanych, z pewnością miało w sobie spory ciężar gatunkowy. Ostatecznie jednak to gospodarze z Bukowej, po bardzo emocjonującej drugiej połowie, zapewnili sobie w niedzielny wieczór więcej powodów do radości. Triumf 2:1 z bezpośrednim rywalem w walce o byt przypieczętowała bramka Bartosza Jaroszka z ostatniej akcji spotkania.

Gdyby do jakiegoś ligowego starcia należało dopasować określenie „mecz o 6 punktów”, niedzielny pojedynek GKS-u Katowice ze Stomilem Olsztyn zdecydowanie łapałby się w ramy tego miana. Na stadion ostatniego w tabeli beniaminka przyjechał bowiem zespół, który na pierwsze punkty musiał czekać do 13 września i 8. kolejki rozgrywek.

[…] Przez 45 minut oba zespoły łącznie oddały tylko jeden celny strzał, a na placu gry – delikatnie mówiąc – nie działo się zbyt wiele. Drużyny w swoich poczynaniach były dość chaotyczne i niedokładne, a próby ofensywnych akcji opierały się głównie na licznych wrzutkach w szesnastkę. Trzeba jednak oddać gospodarzom, przystępującym do meczu z nieco odmienionym ustawieniem linii defensywnej, że dość umiejętnie oddalali ewentualne zagrożenie choćby po stałych fragmentach gry.

I o ile okazje bramkowe z pierwszej połowy można by było policzyć na palcach jednej dłoni, tak wszyscy kibice, którzy może nieco spóźnili się na początek drugiej części gry, mogli sobie dość mocno pluć w brodę. W 47. minucie Danian Pavlas otrzymał piłkę na lewej stronie boiska od Rafała Figiela i niemal w ostatnim momencie przed utratą równowagi, zdecydował się dograć ją do środka pola karnego. Dośrodkowanie to zamieniło się jednak w typowy centrostrzał im. Marka Sokołowskiego, a zaskoczony Krzysztof Bąkowski w pozornie prostej sytuacji przepuścił piłkę przy bliższym słupku.

W jakich jednak okolicznościach gol na 1:0 nie padł, trzeba zdecydowanie odnotować, że bramka dodała gospodarzom sporą ilość animuszu. Przez niemal całą drugą połowę śląski zespół znacznie częściej operował futbolówką, próbował swoich szans w ataku pozycyjnym bądź po akcjach oskrzydlających (ze strzelcem gola na czele) i być może rozstrzygnąłby niedzielne spotkanie na swoją korzyść znacznie wcześniej, gdyby nie był on na bakier z… sędziowskimi powtórkami. Pod koniec regulaminowego czasu gry Filip Szymczak mógł mieć na swoim koncie dublet, ale arbiter Sebastian Krasny najpierw dopatrzył się ofsajdu, a w kolejnej sytuacji faulu. Co ciekawe, po jednej z akcji młodzieżowiec w talii trenera Góraka cieszył się tak bardzo, że zdjął koszulkę i obejrzał za to żółtą kartkę, która ostatecznie została anulowana.

„Zamieszanie” z VAR-em w tle było jednak częścią emocji, z jakimi fani mieli do czynienia po zmianie stron. Gdy wielu osobom mogło się wydawać, że zarysowująca się dominacja beniaminka przyniesie im podwojenie prowadzenia, zabójczą kontrę na 1:1 przeprowadził duet Jakub Tecław – Patryk Zych. Pierwszy z nich dokładnie dośrodkował futbolówkę w szesnastkę, natomiast wprowadzony z ławki 22-latek uciekł spod opieki Pavlasowi oraz Michałowi Kołodziejskiemu, a następnie popisał się celną główką po koźle.

W przypadku gospodarzy wróciły zatem pewne demony z przeszłości, choć jak się później okazało, doliczony czas gry jednocześnie mógł zszargać nerwy oraz zapewnić wszystkim związanym z GKS-em osobom prawdziwą eksplozję radości. Po sporej kotłowaninie w polu karnym Stomilu, w ostatniej akcji meczu rezerwowy Bartosz Jaroszek wykazał się najlepszym wyczuciem i umieścił głową piłkę w bramce. Euforia po golu na 2:1 mogła się jednak okazać zbyt przedwczesna, bo do akcji ponownie wkroczył wóz VAR – w przypadku „GieKSy” sprawdziło się powiedzenie „do trzech razy sztuka”, gdyż tym razem sędzia Krasny uznał bramkę, a chwilę później zakończył to zacięte widowisko.

Tym samym beniaminek Fortuna 1. Ligi odniósł wręcz arcyważne ligowe zwycięstwo (pierwsze od 22 sierpnia) i, przynajmniej na jakiś czas, wyskoczył z ostatniego miejsca w tabeli do strefy bezpiecznej. Obecnie „żółto-zielono-czarni” plasują się na trzynastym miejscu w stawce z 10 punktami na koncie i choć odbili się oni od dna, o względnym spokoju nie może jeszcze być mowy.

 

infokatowice.pl – Zwycięstwo ze Stomilem po golu w ostatniej minucie

GieKSa wygrała ze Stomilem Olsztyn po golu Jaroszka w ostatniej minucie i wydostała się ze strefy spadkowej.

Tracąca jak dotąd najwięcej bramek w lidze GieKSa zaskoczyła swoim ustawieniem, bo po raz pierwszy w tym sezonie wyszła na boisko aż z pięcioma obrońcami. Poza tym między słupki wrócił Kudła, a będącego w słabej formie Jaroszka zastąpił Repka. Choć GKS grał z jednym z kandydatów do spadku, jego ustawienie wskazywało, że będzie głównie pilnować dostępu do własnej bramki i tak właśnie wyglądała pierwsza połowa. Podopieczni trenera Rafała Góraka przez całe 45 min. przede wszystkim skupiali się na obronie i czasem próbowali kontrataków, z których jednak rzadko stwarzali zagrożenie pod bramką Bąkowskiego. Olsztynianie częściej gościli w okolicach pola karnego gospodarzy, ale nie przekładało się to na żadne ciekawe sytuacje. Niezwykle nudna i bezbarwna połowa skończyła się więc bezbramkowym remisem.

Podobnie jak w rozgrywanym kilka dni temu pucharowym pojedynku w Zambrowie, druga odsłona rozpoczęła się od gola dla GieKSy. W 47 min. będący po lewej stronie Damian Pavlas chciał dośrodkować w pole karne, ale uderzył nieczysto w piłkę i… trafił w bramkę zaskakując golkipera gości. Uskrzydleni nieoczekiwanym prowadzeniem Trójkolorowi grali lepiej niż przed przerwą i szukali kolejnego gola. Ta sztuka udała się im w 63 min., ale Szymczak był na pozycji spalonej. Stomil grał słabo i nie potrafił przebić się pod pole karne GieKSy. W 70 min. w końcu stworzył pierwszą groźniejszą akcję i od razu zdobył wyrównującą bramkę. W 76 min. do siatki trafił po raz kolejny Szymczak, ale po konsultacji z VAR-em sędzia ponownie tego gola nie uznał. Na tym emocje w tym spotkaniu jednak się nie skończyły. W ostatniej minucie w olbrzymim zamieszaniu w polu karnym do piłki doskoczył wprowadzony w drugiej odsłonie Jaroszek i głową zdobył zwycięską bramkę dla gospodarzy. Tym samym GieKSa pokonała olsztynian 2:1 i z 10 punktami zajmuje 13 pozycję w tabeli.

 

gazetaolsztynska.pl – Pechowa porażka Stomilu na Śląsku

[…] Pierwsza połowa nie była emocjonującym widowiskiem. Optyczną przewagę miał Stomil, który grał bezbłędnie w obronie i czyhał na kontry.

Niestety, tuż po przerwie gospodarze dość szczęśliwie objęli prowadzenie. Szczęśliwie, bo Pavlas chciał dośrodkować w pole karne, ale piłka mu zeszła i… wpadła do bramki.
Chwilę później trener Stawski zdjął Pyrdoła, którego zastąpił Patryk Zych. No i był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę, bowiem w 70. min to właśnie Zych strzałem głową skutecznie wykończył dośrodkowanie Jakuba Tecława.

Kilka minut później gospodarze znowu trafili do siatki, ale dzięki VAR-owi sędzia dostrzegł, że jeden z katowiczan był na spalonym.
Ale co się odwlecze… W doliczonym czasie GKS po raz kolejny zdobył gola, a że tym razem powodów do interwencji sędziego nie było, więc po chwili gospodarze cieszyli się z trzech punktów.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    Arkadiusz

    4 października 2021 at 11:41

    BRAWO ZA TRZY PUNKTY! Tak TO BĘDZIE WYGLĄDAŁO – każda zdobycz punktowa wywalczona w znoju.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Nie wziąć do autobusu marudnej niechęci

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu Legii Warszawa z GKS Katowice tradycyjnie wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Edward Iordanescu i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole można znaleźć zapis audio całej konferencji prasowej.

Edward Iordanescu (trener Legii Warszawa):
Wierzę, że to zasłużone trzy punkty. Gratuluję zespołowi, że pokazali charakter. Wolałbym jednak wygrać do zera. Jedyna dobra rzecz, że mieliśmy dwóch zawodników w końcówce, którzy strzelili bramki. Ale GKS grał z dobrą intensywnością, natomiast w drugiej połowie to była ich jedyna szansa i wyrównali. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ten mecz zakończył się remisem. Najważniejsze są trzy punkty. Gratuluję moim piłkarzom tego wysiłku. To bardzo ważny moment. Teraz musimy odpocząć, bo za trzy dni mamy bardzo ważny mecz w Europie i chcemy powalczyć o awans.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Zdają sobie państwo sprawę, że gdy przegrywa się w 5. czy 7. minucie doliczonego czasu, to sportowej złości jest bardzo dużo. Nie zamierzam natomiast przepraszać za to, że graliśmy dobrze i zaklinać rzeczywistości i pochylać głowy. Będę wyciągał bardzo dużo dobrego, jeśli chodzi o morale mojego zespołu i tego, jak postawili się Legii, w jaki sposób grali i wykonywali zadania. Mogło się dużo więcej dla nas wydarzyć, niż się wydarzyło, a wydarzyło się to, że przegrywamy. Jednak nie zawsze tylko wynik trzeba brać do autobusu i taką marudną niechęć, że się przegrało. Taka jest piłka, ona czasem bardzo boli, czasem daje dużo szczęścia, też niejednokrotnie wygraliśmy w końcówce. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko, byliśmy solidni i zdyscyplinowani, mieliśmy swoje momenty i mogliśmy zdobyć nawet więcej bramek, gdyby ciut tej precyzji więcej było. Na razie na gorąco tak to odbieram, chcąc przygotowywać się do następnych spotkań, bo przed przerwą reprezentacyjną czekają nas trzy bardzo trudne spotkania i na bazie tego spotkania, chcemy być jak najlepiej przygotowani. Dzisiaj na pewno poboli i może być przykro, ale na bazie tego, jak drużyna się prezentowała, możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Łódzka lekcja futbolu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ciężko się zabrać za pisanie tego felietonu, bo im więcej czasu mija od zakończenia meczu z Widzewem, tym bardziej stwierdzam, że wczoraj na boisku w Łodzi nie mieliśmy czego szukać. Może nawet i dobrze, że mecz zakończył się porażką 0:3, a nie 0:1, bo przy jednobramkowej prawdopodobnie słyszelibyśmy narrację, że było bardzo blisko i gdyby nieco więcej opanowania pod bramką, to moglibyśmy wywieźć punkt lub punkty i w ogóle byliśmy lepsi (!) od Widzewa.

Nie, nie byliśmy. Byliśmy w każdym aspekcie od Widzewa gorsi. I należy to sobie jasno powiedzieć, bo jeżeli będziemy mydlić oczy tym, że więcej mieliśmy piłkę (57%) czy oddaliśmy niemal tyle samo celnych strzałów (trzy przy czterech Widzewa), to nie wyciągniemy mitycznych wniosków, tylko będziemy się pławić w samozadowoleniu.

Niektórzy kibice mówią, że Widzew był słaby i każda inna drużyna by ten mecz z łodzianami wygrała. No niech będzie, że Widzew słaby i każdy by z nimi wygrał. Tylko zwróćmy uwagę na to, że są jeszcze kwestie taktyczne, gra się tak, jak przeciwnik pozwala itd. I mając przeciw sobie bezzębnego rywala, gospodarze mogli sobie pozwolić na taką, a nie inną grę, niby się przyczajając, a gdy mieli już piłkę przy nodze, to zagrożenie pod naszą bramką wzrastało wielokrotnie.

Z jednej strony może i fajnie, że GKS miał tak dużo piłkę, sporo przebywał na połowie rywala i rozgrywał atak pozycyjny. Problem w tym, że nie stworzyliśmy absolutnie żadnego zagrożenia pod bramką przeciwnika. Zero. Kikolski był bezrobotny. Wydawało się, że najgroźniejsza akcja GKS to była ta, gdy Wasielewski podawał do Rosołka, a ten fatalnie nie trafił dobrze w piłkę, choć wydaje się, że w tej sytuacji i tak rysowaliby linie i prawdopodobnie byłby spalony. Bo jakie inne? Jak Gruszkowski uderzał z woleja, mając przed sobą trzech Widzewiaków? Serio, to jedyne sytuacje, które przychodzą do głowy. Poza tym nic. Przy 57% posiadania, GKS stworzył sobie xG na poziomie 0,76.

Nie mamy na ten moment ofensywy. Nowi zawodnicy nie dają kompletnie nic (jedynie Wędrychowski robi trochę wiatru, ale w Łodzi nic z tego nie wynikało). A „starzy”? Obniżyli loty w porównaniu do poprzedniego sezonu. Optycznie może to nawet nie wyglądało najgorzej, rozgrywanie w środku boiska, transport piłki na skrzydła. Ale tacy zawodnicy jak Galan, Wasyl, Kowal czy Bartosz Nowak nie dają tego, co w poprzednim sezonie, czyli realnych, wymiernych korzyści – nie mówię tu nawet o golach, tylko o wykreowanych groźnych sytuacjach. Jak już Galan miał dobrą sytuację w polu karnym, to pakował się zwodem w trzech rywali, a jak Wasyl stał dwadzieścia sekund niepilnowany w polu karnym, to wszyscy byli odwróceni do niego plecami i nie widzieli, że należy zagrać mu piłkę. W tej sytuacji wyglądało to tak, że choć wiara kibica była taka, żeby siłą woli wepchnąć tę piłkę do siatki, to po prostu z obrazu gry absolutnie się na to nie zanosiło. Nawet na jednego gola, który byłby raczej łutem szczęścia niż czymś co wynika z przebiegu meczu.

A gdy Widzew już postanowił przyatakować, to można się było modlić, żeby zaraz nie wyciągać drugi raz piłki z siatki. Szalał Akere, którego nie potrafili upilnować nasi obrońcy, przeciętnego na razie Fornalczyka też łapał Kowalczyk i na szczęście dla niego nie dostał żółtej kartki. Przede wszystkim jednak dwie wybitne interwencje zanotował niezawodny Dawid Kudła i to choćby wystarczy, żeby powiedzieć, że to był cud, że do 87. minuty nie przegrywaliśmy dwiema bramkami. Nie mówiąc o absurdalnej decyzji Bartosza Frankowskiego o nieuznaniu gola dla Widzewa w drugiej minucie drugiej połowy. My się oczywiście cieszyliśmy, ale tak naprawdę to była radość z błędu VAR-u, bo jak oni się tam dopatrzyli ręki, to naprawdę ciężko zrozumieć.

Niestety nasi obrońcy też nie za bardzo pomogli. Te odbijanki, dziwne straty, które dobrze znamy, znów dały o sobie znać. Już nie mówię o samobóju Kowala, bo to akurat może się każdemu zdarzyć i jest to pech. Ale naprawdę trudno zrozumieć ustawiczne stawianie na Lukasa Klemenza, który nie za dobrze sobie radzi na tym poziomie rozgrywkowym i trzymanie Martena Kuuska na ławce. Nie mówię, że Estończyk będzie zbawieniem, bo też swoje miał za uszami, ale Lukas to jest tykająca bomba zegarowa, w większości meczów ma jakieś kuriozalne zagrania i często jedyne, co mu dobrze wychodzi, to w ostatecznej sytuacji jakieś rzucenie się ciałem i zablokowanie piłki czy nawet wybicie z linii bramkowej. Jednak błędy, które popełnia przeważają nad korzyściami i na dłuższą metę z tym zawodnikiem będziemy raczej tracić bramki niż zapobiegać ich utracie. Alan Czerwiński tym razem zagrał dużo słabiej i też przepuścił dziwną piłkę do Alvareza na 3:0, a wcześniej nie był pewny. Jednak patrząc nawet na źródła groźnych sytuacji Widzewa, to nie może być tak, że w straszny sposób Bartosz Nowak traci piłkę i z tego padał niedoszły gol na 2:0. Podobną stratę miał Wędrychowski z Lubinem i tam też było bardzo groźnie.

I teraz sam już się trochę gubię, bo z jednej strony nie chcę, żebyśmy byli jeźdźcami bez głowy, a z drugiej jednak naprawdę ukłuło mnie, gdy mieliśmy przewagę, przycisnęliśmy ten Widzew na początku meczu, mieliśmy serię stałych fragmentów gry i nagle… trener wycofał Klemenza i Jędrycha do obrony. Tak jakby dał sygnał „hej, za bardzo atakujecie, opanujcie się”. Nie wiem, czy nie zadziałało to na podświadomość naszych zawodników, bo tak naprawdę po chwili straciliśmy gola po PIERWSZEJ akcji Widzewa w tym meczu. No i właśnie, rozumiem tę chłodną głowę, ale nie chciałbym, żebyśmy jednak stracili to ofensywne DNA z poprzedniego sezonu na rzecz nadmiernej asekuracji czy wręcz asekuranctwa, bo w historii mojego zainteresowania piłką, takie rzeczy zazwyczaj kończyło się wtopami. Mam na myśli wiele meczów, w których drużyna w końcówce rozpaczliwie cofała się robiła obronę Częstochowy. Czasem to wyszło, częściej nie. Czy ultradefensywa Franka Smudy w meczu z Czechami na Euro 2012. Czy wcześniejsza ultradefensywa Janusza Wójcika na Wembley, co Scholes nam strzelił trzy bramki (jedną notabene ręką, nie jak Shehu).

Tu oczywiście sytuacja to pojedynczy niuans meczowy i zupełnie inna sytuacja. Bo potem niby GKS znów chodził do przodu. Ale tak się to zgrało z tą utratą bramki, że trudno przejść obojętnie.

Trener mówi, że zespół jest po przebudowie. Trochę tak, trochę nie. Tak, bo straciliśmy trzon zespołu, czyli przede wszystkim Oskara Repkę, no i napastnika – jak się okazuje niezłego – Sebastiana Bergiera. Tylko to zaledwie częściowo tłumaczy tę naszą słabą postawę na początku sezonu. Bo Repka Repką, ale nikt nie broni właśnie Galanowi, Wasylowi, Kowalowi czy Nowakowi być co najmniej tak efektywnymi jak w poprzednim sezonie. Ci zawodnicy obniżyli loty i to przede wszystkim na tym trzeba się skupić, żeby wrócili do swojej gry. Wasyl w Łodzi jeszcze nie grał najgorzej, ale w poprzednim sezonie był lepszy. Bo na razie okazuje się, że na wzmocnienia nie mamy co liczyć, jeśli nowi piłkarze nie zaczną funkcjonować tak, jak każdy nowy zawodnik powinien, czyli na motywacji i maksymalnym zaangażowaniu. Na czele z napastnikami, bo całe trzy mecze, w których prezentowali się Maciej Rosołek i Aleksander Buksa to póki co jakieś nieporozumienie. Chłopaki obudźcie się.

Widzew nas pokonał jakością piłkarską. Wiedzieli, co zrobić z piłką, wiedzieli jak wykorzystać nasze słabe punkty. To mocna drużyna. Choć nie jest powiedziane, że inni nie znajdą na nią sposobu, ale dali nam solidną lekcję gry w piłkę. Piłkę, która nie polega na prostym kopaniu i posiadaniu jej, tylko wiedzy i umiejętności, co z nią zrobić, gdy ma się ją przy nodze.

GieKSa jest w niełatwym położeniu, bo okazuje się, że większość ligi na początku sezonu gra dobrze i już nam odjeżdżają w tabeli. Z kimkolwiek wygrać będzie bardzo trudno. A punkty trzeba gromadzić od początku i to co jakiś czas trzy. Żeby nie obudzić się w sytuacji Śląska Wrocław, który po jesieni miał dziesięć oczek i mimo że wiosną grał dobrze – do utrzymania zabrakło.

A terminarz nam nie sprzyja. Bo teraz Legia w Warszawie.

Niech więc każdy robi swoje – trenerzy i piłkarze pracujcie, my relacjonujmy, a kibice dopingują.

I cokolwiek by się nie działo – wierzymy w zwycięstwo przy Łazienkowskiej!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga