Piłka nożna Prasówka
Media o meczu GKS Katowice-Stomil: Co za VARiactwo przy Bukowej!

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień na temat wczorajszego spotkania Fortuna I Ligi GKS Katowice – Stomil Olsztyn.
GieKSa wygrała 2:1 (0:0)
stomil.olsztyn.pl – Porażka w Katowicach w ostatniej akcji meczu
[…] Wbrew temu co się mówiło przed meczem, to jednak Krzysztof Bąkowski był na tyle zdrowy, że mógł zagrać w Katowicach od 1 minuty. A tak trener Adrian Stawski postawił niczym nie zaskoczył zestawiając wyjściową jedenastkę. Od pierwszej minuty zagrał kapitan Rafał Remisz, a w meczu z powodu nadmiaru żółtych kartek nie mógł grać Wojciech Reiman. Początkowo miał grać Maciej Spychałą, ale w ostatniej chwili źle się poczuł i od początku na boisku przy Bukowej walczył Piotr Pyrdoł, który wrócił po kontuzji. Pierwsza połowa spotkania nie była emocjonującym widowiskiem. Obydwie drużyny nie stworzyły sobie żadnej dogodnej sytuacji. Optyczną przewagę miał Stomil, który grał bezbłędnie w obronie i czyhał na kontry.
[…] Fatalnie zaczęła się druga połowa spotkania dla Stomilu. Olsztyński zespół źle wybił piłkę, która wpadła pod nogi Daniana Pavlasa, który chciał dośrodkować w pole karne, piłka mu zeszła i… wpadła do bramki Bąkowskiego.
W 70. minucie Stomil doprowadził do wyrównania Patryk Zych, który strzałem głową wykończył dobre dośrodkowanie Jakuba Tecława.
W 77 minucie Filip Szymczyk strzelił gola, ale miejscowi kibice za długo się nie cieszyli z prowadzenia, bo po sprawdzenia sytuacji przez VAR okazało się, że jeden z zawodników GKS-u był na pozycji spalonej.
W ostatniej akcji meczu GKS Katowice zdobył zwycięską bramkę. W polu karnym najwyżej wyskoczył Bartosz Jaroszyk i uszczęśliwił gospodarzy.
sportdziennik.com – Co za VARiactwo przy Bukowej!
Drugie w sezonie zwycięstwo GieKSa zapewniła sobie w szóstej minucie doliczonego czasu gry. To był mały horror, ale na pełną pulę i odbicie się od dna zasłużyła.
To niesamowite, gdy sędzia gwiżdże po raz ostatni, a zawodnicy zwycięskiej drużyny wahają się , czy cieszyć się, bo nie do końca wiedzą, jaki jest wynik. To zdarzyło się wczorajszego wieczoru na Bukowej, w konfrontacji zespołów plasujących się w strefie spadkowej tabeli. GKS odbił się od dna i wyskoczył nad „kreskę” dzięki ostatniej akcji meczu.
Minęło już 5 minut doliczonego czasu, gdy Rafał Figiel dośrodkował w pole karne Stomilu. Tam w olbrzymim zamieszaniu świetnie zachował się Patryk Szwedzik, podbijając piłkę w powietrze tak umiejętnie, że głową do siatki skierował ją Bartosz Jaroszek i utonął w objęciach kolegów. Goście sygnalizowali jeszcze, że gola poprzedziło zagranie ręką któregoś z katowiczan. Sędzia Sebastian Krasny konsultował się z VAR-em, aż wreszcie zakończył mecz, upewniając gospodarzy, że ręki nie było i wygrali…
A katowiczanie mieli prawo mieć obawy, bo bramkę na 2:1 fetowali już kilkanaście minut wcześniej, gdy dośrodkowanie Daniana Pawłasa zamknął Filip Szymczak. Z ich prowadzeniem oswoili się już na stadionie chyba wszyscy prócz… rozjemców z wozu VAR.
Sędzia Krasny po kilku minutach seansu przy monitorze uznał, że próbujący uderzać na krótkim słupku Woźniak był na spalonym i absorbował uwagę olsztynian. Najbardziej kuriozalne jest to, że Szymczak celebrując tę bramkę ściągnął koszulkę. Bramka anulowana, ale żółta kartka – bynajmniej…
GKS po drugiej w sezonie wygranej mógł odetchnąć z ulgą. Remis pozostawiłby uczucie wielkiego niedosytu. Stomil nie zrobił tyle, by zasłużyć przy Bukowej na jakąś zdobycz. Tak naprawdę stworzył jedną groźną okazję i… wykorzystał ją. W 70 minucie Jakub Tecław dośrodkował z lewej flanki, piłki nie zdołał głową wybić Michał Kołodziejski, a do siatki wpakował ją wprowadzony wcześniej z ławki Patryk Zych mimo interwencji wyciągniętego jak struna Dawida Kudły. Wydawało się, że Kołodziejski mógł zrobić w tej sytuacji coś więcej. Katowiczanie nie byliby jednak sobą, gdyby nie odstawili w tyłach jakiegoś numeru. Trener Rafał Górak po środowej (1:0) pucharowej wygranej w Zambrowie znów znalazł w jedenastce miejsce dla trzech środkowych obrońców. Katowiczanie, którzy w 5 ostatnich ligowych spotkaniach stracili horrendalną liczbę 16 goli, postawili zatem na uszczelnienie defensywy kosztem widowiskowej gry, czemu trudno się było dziwić.
Na rozpoczęcie październikowego serialu „Bez alternatywy 4” – jak określił sam klub serię 4 meczów przy Bukowej – liczyły się tylko punkty, styl schodził na dalszy plan. To zadziałało, bo olsztynianie w ofensywie nie mieli wiele do powiedzenia. GieKSa przed przerwą – również, ale po niej się rozkręciła. Jedną z pierwszoplanowych ról grał Danian Pawłas, który dobrze czuł się na lewym wahadle. Na początku II połowy dopisało mu szczęście.
Chciał dośrodkować z lewego skrzydła, a tak skiksował, że… bardzo mocno kopnięta piłka po rękach zaskoczonego Krzysztofa Bąkowskiego wpadła do siatki! Kibice nieraz irytowali się na urodzonego w Rosji 21-latka, że pod bramką rywali brakuje mu zimnej krwi i zupełnie traci głowę. Po tym „centrostrzale” jakby zeszło z niego ciśnienie.
sportslaski.pl – Horror z happy-endem oraz VAR-em w tle. „GieKSa” łapie oddech!
Spotkanie GKS-u Katowice ze Stomilem Olsztyn, czyli drużyn niemogących zapisać początku sezonu do udanych, z pewnością miało w sobie spory ciężar gatunkowy. Ostatecznie jednak to gospodarze z Bukowej, po bardzo emocjonującej drugiej połowie, zapewnili sobie w niedzielny wieczór więcej powodów do radości. Triumf 2:1 z bezpośrednim rywalem w walce o byt przypieczętowała bramka Bartosza Jaroszka z ostatniej akcji spotkania.
Gdyby do jakiegoś ligowego starcia należało dopasować określenie „mecz o 6 punktów”, niedzielny pojedynek GKS-u Katowice ze Stomilem Olsztyn zdecydowanie łapałby się w ramy tego miana. Na stadion ostatniego w tabeli beniaminka przyjechał bowiem zespół, który na pierwsze punkty musiał czekać do 13 września i 8. kolejki rozgrywek.
[…] Przez 45 minut oba zespoły łącznie oddały tylko jeden celny strzał, a na placu gry – delikatnie mówiąc – nie działo się zbyt wiele. Drużyny w swoich poczynaniach były dość chaotyczne i niedokładne, a próby ofensywnych akcji opierały się głównie na licznych wrzutkach w szesnastkę. Trzeba jednak oddać gospodarzom, przystępującym do meczu z nieco odmienionym ustawieniem linii defensywnej, że dość umiejętnie oddalali ewentualne zagrożenie choćby po stałych fragmentach gry.
I o ile okazje bramkowe z pierwszej połowy można by było policzyć na palcach jednej dłoni, tak wszyscy kibice, którzy może nieco spóźnili się na początek drugiej części gry, mogli sobie dość mocno pluć w brodę. W 47. minucie Danian Pavlas otrzymał piłkę na lewej stronie boiska od Rafała Figiela i niemal w ostatnim momencie przed utratą równowagi, zdecydował się dograć ją do środka pola karnego. Dośrodkowanie to zamieniło się jednak w typowy centrostrzał im. Marka Sokołowskiego, a zaskoczony Krzysztof Bąkowski w pozornie prostej sytuacji przepuścił piłkę przy bliższym słupku.
W jakich jednak okolicznościach gol na 1:0 nie padł, trzeba zdecydowanie odnotować, że bramka dodała gospodarzom sporą ilość animuszu. Przez niemal całą drugą połowę śląski zespół znacznie częściej operował futbolówką, próbował swoich szans w ataku pozycyjnym bądź po akcjach oskrzydlających (ze strzelcem gola na czele) i być może rozstrzygnąłby niedzielne spotkanie na swoją korzyść znacznie wcześniej, gdyby nie był on na bakier z… sędziowskimi powtórkami. Pod koniec regulaminowego czasu gry Filip Szymczak mógł mieć na swoim koncie dublet, ale arbiter Sebastian Krasny najpierw dopatrzył się ofsajdu, a w kolejnej sytuacji faulu. Co ciekawe, po jednej z akcji młodzieżowiec w talii trenera Góraka cieszył się tak bardzo, że zdjął koszulkę i obejrzał za to żółtą kartkę, która ostatecznie została anulowana.
„Zamieszanie” z VAR-em w tle było jednak częścią emocji, z jakimi fani mieli do czynienia po zmianie stron. Gdy wielu osobom mogło się wydawać, że zarysowująca się dominacja beniaminka przyniesie im podwojenie prowadzenia, zabójczą kontrę na 1:1 przeprowadził duet Jakub Tecław – Patryk Zych. Pierwszy z nich dokładnie dośrodkował futbolówkę w szesnastkę, natomiast wprowadzony z ławki 22-latek uciekł spod opieki Pavlasowi oraz Michałowi Kołodziejskiemu, a następnie popisał się celną główką po koźle.
W przypadku gospodarzy wróciły zatem pewne demony z przeszłości, choć jak się później okazało, doliczony czas gry jednocześnie mógł zszargać nerwy oraz zapewnić wszystkim związanym z GKS-em osobom prawdziwą eksplozję radości. Po sporej kotłowaninie w polu karnym Stomilu, w ostatniej akcji meczu rezerwowy Bartosz Jaroszek wykazał się najlepszym wyczuciem i umieścił głową piłkę w bramce. Euforia po golu na 2:1 mogła się jednak okazać zbyt przedwczesna, bo do akcji ponownie wkroczył wóz VAR – w przypadku „GieKSy” sprawdziło się powiedzenie „do trzech razy sztuka”, gdyż tym razem sędzia Krasny uznał bramkę, a chwilę później zakończył to zacięte widowisko.
Tym samym beniaminek Fortuna 1. Ligi odniósł wręcz arcyważne ligowe zwycięstwo (pierwsze od 22 sierpnia) i, przynajmniej na jakiś czas, wyskoczył z ostatniego miejsca w tabeli do strefy bezpiecznej. Obecnie „żółto-zielono-czarni” plasują się na trzynastym miejscu w stawce z 10 punktami na koncie i choć odbili się oni od dna, o względnym spokoju nie może jeszcze być mowy.
infokatowice.pl – Zwycięstwo ze Stomilem po golu w ostatniej minucie
GieKSa wygrała ze Stomilem Olsztyn po golu Jaroszka w ostatniej minucie i wydostała się ze strefy spadkowej.
Tracąca jak dotąd najwięcej bramek w lidze GieKSa zaskoczyła swoim ustawieniem, bo po raz pierwszy w tym sezonie wyszła na boisko aż z pięcioma obrońcami. Poza tym między słupki wrócił Kudła, a będącego w słabej formie Jaroszka zastąpił Repka. Choć GKS grał z jednym z kandydatów do spadku, jego ustawienie wskazywało, że będzie głównie pilnować dostępu do własnej bramki i tak właśnie wyglądała pierwsza połowa. Podopieczni trenera Rafała Góraka przez całe 45 min. przede wszystkim skupiali się na obronie i czasem próbowali kontrataków, z których jednak rzadko stwarzali zagrożenie pod bramką Bąkowskiego. Olsztynianie częściej gościli w okolicach pola karnego gospodarzy, ale nie przekładało się to na żadne ciekawe sytuacje. Niezwykle nudna i bezbarwna połowa skończyła się więc bezbramkowym remisem.
Podobnie jak w rozgrywanym kilka dni temu pucharowym pojedynku w Zambrowie, druga odsłona rozpoczęła się od gola dla GieKSy. W 47 min. będący po lewej stronie Damian Pavlas chciał dośrodkować w pole karne, ale uderzył nieczysto w piłkę i… trafił w bramkę zaskakując golkipera gości. Uskrzydleni nieoczekiwanym prowadzeniem Trójkolorowi grali lepiej niż przed przerwą i szukali kolejnego gola. Ta sztuka udała się im w 63 min., ale Szymczak był na pozycji spalonej. Stomil grał słabo i nie potrafił przebić się pod pole karne GieKSy. W 70 min. w końcu stworzył pierwszą groźniejszą akcję i od razu zdobył wyrównującą bramkę. W 76 min. do siatki trafił po raz kolejny Szymczak, ale po konsultacji z VAR-em sędzia ponownie tego gola nie uznał. Na tym emocje w tym spotkaniu jednak się nie skończyły. W ostatniej minucie w olbrzymim zamieszaniu w polu karnym do piłki doskoczył wprowadzony w drugiej odsłonie Jaroszek i głową zdobył zwycięską bramkę dla gospodarzy. Tym samym GieKSa pokonała olsztynian 2:1 i z 10 punktami zajmuje 13 pozycję w tabeli.
gazetaolsztynska.pl – Pechowa porażka Stomilu na Śląsku
[…] Pierwsza połowa nie była emocjonującym widowiskiem. Optyczną przewagę miał Stomil, który grał bezbłędnie w obronie i czyhał na kontry.
Niestety, tuż po przerwie gospodarze dość szczęśliwie objęli prowadzenie. Szczęśliwie, bo Pavlas chciał dośrodkować w pole karne, ale piłka mu zeszła i… wpadła do bramki.
Chwilę później trener Stawski zdjął Pyrdoła, którego zastąpił Patryk Zych. No i był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę, bowiem w 70. min to właśnie Zych strzałem głową skutecznie wykończył dośrodkowanie Jakuba Tecława.
Kilka minut później gospodarze znowu trafili do siatki, ale dzięki VAR-owi sędzia dostrzegł, że jeden z katowiczan był na spalonym.
Ale co się odwlecze… W doliczonym czasie GKS po raz kolejny zdobył gola, a że tym razem powodów do interwencji sędziego nie było, więc po chwili gospodarze cieszyli się z trzech punktów.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Piłka nożna kobiet
Trzy punkty z Dolnego Śląska

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.
W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.
Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.
Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.
Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.
Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław: Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.
Arkadiusz
4 października 2021 at 11:41
BRAWO ZA TRZY PUNKTY! Tak TO BĘDZIE WYGLĄDAŁO – każda zdobycz punktowa wywalczona w znoju.