Piłka nożna Prasówka
Media o meczu: Kibice GKS Katowice zobaczyli zwycięstwo
Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego spotkania GKS Katowice – Stal Mielec 1:0 (0:0).
weszlo.com – GKS wygrywa, ale Stal też może mieć nadzieje na przyszłość
Czekaliśmy na powrót Ekstraklasy z utęsknieniem, bo choć to często przaśna liga, to jednak ta przaśność jest nasza i już. Może lepiej grają w Premier League, może lepiej zarządzają w Bundeslidze, ale tyle zabawy co my, na pewno nie mają. Ponadto – naprawdę po tym pierwszym meczu nie możemy narzekać na jakość, bo spotkanie GKS-u ze Stalą oglądało się bardzo przyjemnie.
Ujmijmy to tak: nie był to mecz głupich drużyn, które nie wiedzą, co chcą zrobić, pałują, byle pałować, a nuż się uda. Nie – obie ekipy miały na to spotkanie plan i przyzwoitych wykonawców. U Stali może nie imponowało, ale zachęcało do skinięcia z uznaniem głową to, że próbowała grać od tyłu. Wiadomo, że najłatwiej jest wybić, poszukać zgrania, ale Stal – mimo oczywistych ograniczeń – na łatwiznę iść nie chciała. I klepała od tyłu, czasem z obawą, że serce trenera Niedźwiedzia tego nie wytrzyma, ale jednak się udawało. Co więcej – zdarzyło się, że goście w ten sposób przenieśli ciężar gry pod pole karne GKS-u.
Brakowało im celnych strzałów, ale groźne sytuacje były – Getinger z piątego metra zabiegł się za piłkę, a mógł wykonać wyrok. Z kolei śliczny rogalik Hannoli musnął tylko słupek, a gdyby wpadło, mielibyśmy po pierwszym meczu gola kolejki.
Zatem – jeśli ktoś spojrzy tylko w statystyki, uzna, że Stal zaprezentowała dramacik, ale nie, nie, spokojnie. Jest na czym budować dalej w tej rundzie, po prostu GKS to więcej niż porządna drużyna. Jeśli kogoś krytykować to Szkurina, bo bardzo mało mu wychodziło i w takiej formie najdalej może przejść z przedpokoju do salonu, a nie do sensownego klubu.
A taki Repka z GKS-u powinien szukać szczęścia w lepszej lidze niż węgierska (i polska). Kumaty piłkarsko, wybiegany, potrafiący wziąć ciężar w środku na siebie. Nie będzie się bał, nie będzie się chował, tylko wyjdzie do każdej piłki jak po swoje.
Dzisiaj był bliski trzech konkretów – najpierw jego strzał z dystansu niewiele minął słupek, potem kropnął w poprzeczkę. To raczej na plus aniżeli na minus, u gorszych zawodników to są próby w krzaki, a nie warte opisania w tekście, natomiast ostatni moment – sam na sam z Mądrzykiem – trzeba strzelić. Repkę wyręczył więc Wasielewski, który po idealnym podaniu od Nowaka, nie dał szans bramkarzowi Stali. Sami widzicie: jest jakość. Cholernie groźny był Repka, dobry mecz rozgrywał Nowak, jak zwykle techniką potrafił błysnąć Galan, obrona nie przeciekała zbyt często. Oglądało się to naprawdę dobrze i GKS nawiązywał do swoich dobrych partii z jesieni.
Nie najlepszych, ale dobrych – tak.
Natomiast – choć może to efekt stęsknienia za ligą – przed kolejnymi meczami optymistami mogą być kibice jednych i drugich.
gol24.pl – GKS Katowice pokonał Stal Mielec. Asysta Bartosza Nowaka jeszcze ładniejsza od gola Marcina Wasielewskiego
Wróciła PKO Ekstraklasa i od razu dała nam widowisko. W żywym meczu GKS Katowice wygrał ze Stalą Mielec przy Bukowej 1:0. Jedynego gola dla beniaminka zdobył po przerwie boczny obrońca Marcin Wasielewski, którego świetnie obsłużył Bartosz Nowak.
Działo się naprawdę sporo w pierwszym ligowym meczu po przerwie zimowej. GieKSa mogła podwyższyć skromne prowadzenie i zawczasu zamknąć mecz. Mogła też odpowiedzieć Stal, ale jej piłkarze źle nastawili dziś celowniki. Już przed przerwą z bliska spudłował Bert Esselink.
Ciekawie było zwłaszcza po przerwie. Najpierw słupek obił Sebastian Bergier. Potem obramowanie obił również debiutujący u gości Pyry Hannola. Aż wreszcie w 62 minucie o triumfie gospodarzy przesądził Marcin Wasielewski. Po świetnym dograniu na wolne pole od Bartosza Nowaka przepchnął Mateusza Matrasa, a potem pewnym strzałem pokonał Jakuba Mądrzyka.
Mecz śledziło 7057 widzów w tym około 300 z Podkarpacia. – To zasłużone zwycięstwo GieKSy. Zagrała swoje i wygrała – podsumował w Canal+ Sport Kamil Kosowski.
Stal przebiegła ponad 120 kilometrów, ale oddała ledwie jeden celny strzał. Dzięki wygranej GKS przeskoczył w tabeli Widzew Łódź – jest dziewiąty.
Piłkarz meczu: Marcin Wasielewski
Atrakcyjność meczu: 6/10
hej.mielec.pl – GKS Katowice – FKS Stal Mielec. Nie tak miało być
Pierwsza połowa, pierwszego meczu ekstraklasy w 2025 roku mogła rozczarować. Tylko momentami spotkanie stało na wysokim poziomie, a w obu ekipach – chociaż wydaje się, że bardziej po mieleckiej stronie – w oczy raziła niedokładność.
Początek zawodów należał do gospodarzy, którzy mocno naskoczyli na Stal, dwukrotnie zakotłowało się w mieleckim polu karnym, ale zabrakło nawet celnego strzału.
Stalowcy starali się ukąsić po kontrach i podaniach z bocznych sektorów na pięć metrów przed bramkę Kudły. Tam trzykrotnie trafiły dobre dośrodkowania, ale zmarnowali je Getinger, Shkurin i Esselink.
W drugiej połowie to Stal lepiej wyglądała, częściej utrzymywała się przy piłce, wstrzeliwała piłki w pole karne, a Hannola obił słupek strzałem z kilkunastu metrów.
Ale prowadzenie objęli gospodarze. Do 62. minuty dwukrotnie gościli w mieleckim polu karnym. Za pierwszym razem obili słupek, za drugim razem Nowak wypuścił w wyścig Wasielewskiego, ten wygrał najpierw pojedynek z Matrasem, następnie w sytuacji sam na sam pokonał Mądrzyka. 1:0 dla GieKSy w 62 minucie.
Gospodarze chcieli szybko rozstrzygnąć mecz, kilkadziesiąt sekund później efektownym strzałem Repka trafił w poprzeczkę.
Problemem mielczan była ofensywa. Shkurin dotychczas zawodził zupełnie. Wreszcie trener Janusz Niedźwiedź zamienił go na Wolsztyńskiego, który w 82. minucie był bardzo blisko wyrównania. Po strzale głową pomylił się o około 20 centymetrów.
Stalowcy „cisnęli” do końcowych sekund, ale za wiele nie „wycisnęli”. GKS nie był zauważalnie lepszy, ale Bartosz Nowak trafił jednym podaniem w złe ustawienie mieleckiej defensywy mecz rozstrzygnął.
Zespół trenera Janusza Niedźwiedzia zaliczył swoje „klasyczne” spotkanie wyjazdowe, gdzie chwila czy dwie chwile nieuwagi kosztują trzy punkty. Teraz czas na walkę na własnym stadionie.
sport.tvp.pl – GKS Katowice z kompletem punktów. Zespół Rafała Góraka lepszy od Stali Mielec
[…] W pierwszej fazie więcej ciekawego działo się pod bramką gości, ale to zawodnicy Janusza Niedźwiedzia byli bliżej wyjścia na prowadzenie. Doskonałą szansę zmarnował bowiem Krystian Getinger, który w 21. minucie – po centrze Patryka Dadoka – przestrzelił głową z bliskiej odległości.
Problemy z celnością miał również Bert Esselnik. Holenderski defensor niedługo przed zmianą stron w sobie tylko wiadomy sposób fatalnie spudłował z pięciu metrów. To powinien być gol.
Miejscowi mieli swoje okazje. Dobrą, aczkolwiek niecelną próbą zza pola karnego popisał się Oskar Repka, a chwilę później czujność między słupkami zachował Jakub Mądrzyk, zatrzymując groźne uderzenie z dystansu Sebastiana Bergiera.
Napastnik gospodarzy kolejny raz szukał szczęścia w 54. minucie. Wówczas zabrakło mu już niewiele – futbolówka po strzale głową 25-latka trafiła jednak w słupek.
Ekipa Rafała Góraka ostatecznie przełamała defensywę przeciwnika w 62. minucie. Bartosz Nowak posłał prostopadłe podanie do Marcina Wasielewskiego, który uciekł obrońcy i w sytuacji sam na sam pokonał golkipera rywala.
Katowiczanie próbowali pójść za ciosem. Najpierw w poprzeczkę przymierzył Oskar Repka, a następnie piłkę po próbie tego samego zawodnika sprzed linii bramkowej wybił ofiarnie interweniujący Mateusz Matras.
Przyjezdni dość nieoczekiwanie mogli odpowiedzieć w 82. minucie. Szansę na wyrównującego gola miał Łukasz Wolsztyński, ale ten uderzył głową pół metra obok bramki strzeżonej przez Dawida Kudłę.
Dzięki wygranej, GKS wskoczył na dziewiąte miejsce w tabeli. Stal jest trzynasta i ma tylko punkt przewagi nad będącą w strefie spadkowej Koroną Kielce. W następnej kolejce podopieczni Rafała Góraka zmierzą się na wyjeździe z Rakowem Częstochowa (8 lutego).
podkarpacielive.pl – Stal Mielec przegrała z GKS-em Katowice
[…] Ryzykownie od tyłu próbowała rozgrywać swoje akcje Stal Mielec, przytrafiały się na początku błędy w podaniach. Dlatego też w 10. minucie groźny strzał tuż obok słupka oddał Oskar Repka, po tym jak jego koledzy odebrali piłkę rywalom.
Pierwszy kwadrans należał do piłkarzy GKS-u Katowice, którzy byli pewniejsi w swoich poczynaniach na boisku. Drużyna z Podkarpacia miała kłopoty, aby utrzymać się z futbolówkę dłużej na połowie przeciwników.
Pierwszą dogodną okazję Stal miała w 22. minucie, gdy Sergiy Krykun dośrodkował piłkę na głowę Ilyi Shkurina, lecz ten chybił nad bramką. To była pozytywna akcja, która pomogła napędzić ofensywne poczynania.
Na pięć minut przed końcem pierwszej połowy wyborną okazję miał Bert Esselink, któremu spadła piłkę pod nogi po wrzutce Sergiy Krykun i odbiciu futbolówki głową przez jednego z obrońców rywali. Holender powinien otworzyć rezultat w tym starciu.
Pierwsza połowa skończyła się bezbramkowym remisem. Ostatnie minuty tej części starcia należały do przyjezdnych, którzy bardziej atakowali bramkę rywali i utrzymywali się dłużej z futbolówką przy nodze.
W 53. minucie lewą stroną boiska ruszył z piłką Borja Galan, Hiszpan ograł Alvisa Jaunzemsa i dośrodkował futbolówkę do Sebastiana Bergiera. Wysoki napastnik wyskoczył w powietrze i uderzył piłkę głową w słupek bramki gości.
Kilka minut później bardzo bliski gola był Pyry Hannola, który otrzymał zagranie od Alvisa Jaunzemsa. Fin przyjął i technicznym strzałem postraszył golkipera rywali, „pomylił się o włos”. To była mocna odpowiedź mieleckiej ekipy na ataki rywali.
W 62. minucie GKS Katowice wyszedł na prowadzenie. Wyśmienitą piłkę posłał Bartosz Nowak do Marcina Wasielewskiego, który przepchnął Mateusza Matrasa i wyszedł na pozycje sam na sam z bramkarzem rywali. Zawodnik gospodarzy bez najmniejszego problemu umieścił futbolówkę w sieci.
Dwie minuty później w poprzeczkę uderzył Oskar Repka, który był bardzo blisko podwyższenia prowadzenia swojego zespołu. Gospodarze złapali dużą pewność i swobodę w ofensywie, co przekładało się na okazje bramkowe.
dziennikzachodni.pl – Kibice GKS Katowice na wiosenne dzień dobry zobaczyli zwycięstwo swojego zespołu nad Stalą Mielec
Mecz GKS-u Katowice ze Stalą Mielec oficjalnie otwierał ekstraklasową wiosnę. Gospodarze zdecydowanie liczyli na zgarnięcie pełnej puli, mając w pamięci pierwsze od 19 lat zwycięstwo w elicie, jakie odnieśli w wyjazdowym starciu w drugiej kolejce.
Zespół Rafała Góraka szybko podjął próbę narzucenia swojego stylu gry. Efektem było kilka niezłych kombinacyjnych akcji zwieńczonych niezłymi sytuacjami strzeleckimi, ale bez skutecznego zamknięcia. Goście natomiast spokojnie czekali na swoje szanse i błędy defensywy GKS. W pierwszej połowie przełożyło się to na nietknięty bezbramkowy remis zawierający w sobie dwa celne strzały katowiczan i ani jednego mielczan, przy czym to ci ostatni mieli okazje znacznie lepsze.
W drugiej połowie już w 54 minucie GKS znalazł się blisko szczęścia. Bliżej właściwie się nie dało, bo piłka po strzale głową Sebastiana Bergiera odbiła się od słupka. Ponad 7 tysięcy kibiców (minus grupa przyjezdnych) jęknęło z rozczarowania, ale wtedy mecz zaczął się wreszcie na dobre. Stal odpowiedziała błyskawicznie – po drugiej stronie boiska Pyry Hannola obtarł słupek po prawej ręce Dawida Kudły i w końcu piłka wpadła do siatki w 62 minucie. Bartosz Nowak z własnej połowy podał do Marcina Wasielewskiego, który po przebiegnięciu 30 metrów w sytuacji sam na sam pokonał Jakuba Mądrzyka! Pierwszy gol rundy wiosennej stał się faktem.
GKS poszedł za trafieniem. W 65 minucie uderzenie z dystansu Oskara Repki wylądowało na poprzeczce. Jedenaście minut później w ekipie Rafała Góraka zadebiutował pozyskany tuż przed inauguracją rundy Filip Szymczak, dla którego był to powrót na Bukową po sezonie 2021/22. Wynik nie uległ już jednak zmianie aż do końca i fani GKS zgotowali swoim piłkarzom owację za udany start do rundy wiosennej.
nowiny24.pl – Stal Mielec rozpoczęła wiosnę od przegranej z GKS-em Katowice
W wyjściowym składzie Stali zabrakło kreatywnego pomocnika Macieja Domańskiego. Okazało się, że ma uraz, którego doznał podczas obozu w Hiszpanii i dopiero wraca do pełni sił. Szansę dostał za to Pyry Hannola.
W pierwszych 20 minutach miejscowi postawili na wysoki pressing i kilka razy odebrali piłkę biało-niebieskim na ich połowie. W największych opałach był Sebastian Bergier, ale z jego uderzeniem sprzed „16” poradził sobie Jakub Mądrzyk.
GKS miał jeszcze kilka innych szans, ale nie katowiczanie uderzali niecelnie albo nie kończyli swoich akcji strzałami. W 21. minucie mogło być 0:1, ale Krystian Getinger nie zdołał odpowiednio ustawić głowy, gdy piłkę w pole karne dośrodkowywał (bardzo mocno) Robert Dadok. Za moment po dograniu Sergija Krykuna strzał głową oddał Ilja Szkurin. 5 minut przed końcem pierwszej części gry po dograniu z lewej strony Krykuna do siatki mógł trafić Bert Esselink, ale uderzył lewą nową tuż obok bramki.
Kilka minut po zmianie stron GKS otworzył wynik meczu. Były zawodnik Stali – Bartosz Nowak – w idealnym momencie posłał prostopadłą piłkę do Marcina Wasielewskiego, a ten wygrał pojedynek z Mateusza Matrasem, a następnie posłał piłkę obok Mądrzyka.
Biało-niebiescy próbowali odwrócić losy meczu, ale skończyło się już bez zmiany wyniku. Blisko celu był 10 minut przed końcem Łukasz Wolsztyński po podaniu Hannoli. Piłka uderzeniu „Wolsztyna” głową przeszła obok bramki.
katowice.naszemiasto.pl – GKS Katowice zwyciężył ze Stalą Mielec. Na trybunach dopingowało ponad 7 tysięcy kibiców
Drużyna GKS Katowice od zwycięstwa rozpoczęła wiosenną rundę rozgrywek Ekstraklasy. Na powitanie w piątkowy wieczór ponad 7 tysięcy kibiców zobaczyło triumf zespołu Rafała Góraka nad Stalą Mielec.
Mecz GKS-u Katowice ze Stalą Mielec oficjalnie otwierał ekstraklasową wiosnę. Gospodarze zdecydowanie liczyli na zgarnięcie pełnej puli, mając w pamięci pierwsze od 19 lat zwycięstwo w elicie, jakie odnieśli w wyjazdowym starciu w drugiej kolejce.
Zespół Rafała Góraka szybko podjął próbę narzucenia swojego stylu gry. Efektem było kilka niezłych kombinacyjnych akcji zwieńczonych niezłymi sytuacjami strzeleckimi, ale bez skutecznego zamknięcia. Goście natomiast spokojnie czekali na swoje szanse i błędy defensywy GKS. W pierwszej połowie przełożyło się to na nietknięty bezbramkowy remis zawierający w sobie dwa celne strzały katowiczan i ani jednego mielczan, przy czym to ci ostatni mieli okazje znacznie lepsze.
W drugiej połowie już w 54 minucie GKS znalazł się blisko szczęścia. Bliżej właściwie się nie dało, bo piłka po strzale głową Sebastiana Bergiera odbiła się od słupka. Ponad 7 tysięcy kibiców (minus grupa przyjezdnych) jęknęło z rozczarowania, ale wtedy mecz zaczął się wreszcie na dobre. Stal odpowiedziała błyskawicznie – po drugiej stronie boiska Pyry Hannola obtarł słupek po prawej ręce Dawida Kudły i w końcu piłka wpadła do siatki w 62 minucie. Bartosz Nowak z własnej połowy podał do Marcina Wasielewskiego, który po przebiegnięciu 30 metrów w sytuacji sam na sam pokonał Jakuba Mądrzyka! Pierwszy gol rundy wiosennej stał się faktem.
GKS poszedł za trafieniem. W 65 minucie uderzenie z dystansu Oskara Repki wylądowało na poprzeczce. Jedenaście minut później w ekipie Rafała Góraka zadebiutował pozyskany tuż przed inauguracją rundy Filip Szymczak, dla którego był to powrót na Bukową po sezonie 2021/22. Wynik nie uległ już jednak zmianie aż do końca i fani GKS zgotowali swoim piłkarzom owację za udany start do rundy wiosennej.
Galeria Piłka nożna
Coraz bliżej… Narodowy
Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: trzymałem kciuki za Rafała Góraka
Nie ma czasu na chwilę oddechu – zwycięstwo z Koroną za nami, a naszą uwagę kierujemy w stronę Łodzi, gdzie czeka już pucharowy rywal. Jak na Łódź przystało, forma Łódzkiego Klubu Sportowego faluje raz w górę, raz w dół. Jak będzie jutro? Między innymi o to zapytaliśmy Jakuba Olkiewicza, „największego” optymistę wśród fanów z białej części tego miasta, znanego zarówno z kibicowskich wojaży za ŁKS-em, jak i pracy dziennikarskiej, obecnie na horyzontalnym portalu leszekmilewski.pl i kanale Tetrycy. [fot. Wojciech Pakulski (ŁKS Łódź)]
Twoim znakiem rozpoznawczym jest fakt, że gdy inni widzą szklankę do połowy pełną, ty pytasz: jaka szklanka? Rozczarowania to chleb powszedni kibica, a ostatnio w naszym futbolowym uniwersum więcej jest rozczarowanych niż zadowolonych. Dlaczego, może oprócz Górnika i Wisły Kraków, reszta ma mniejsze lub większe powody do narzekania?
To jest pytanie, które dość dobrze obrazuje, czym tak naprawdę jest piłka nożna, bo żywot kibica składa się jednak w porażającej większości z chwil cierpienia, rozczarowania i oczekiwania na to, co się na pewno nie wydarzy. Jest to też odprysk dyskusji o tym, jak się rozwija Ekstraklasa, bo rozwija się w szalonym tempie: budżety rosną, kwoty transferowe są rekordowe, ale to też oznacza, że rozczarowania będą coraz większe. Mistrz jest tylko jeden, mimo że kandydatów jest już pewnie z siedmiu, więc i rozczarowanych będzie więcej. Co ciekawe, to samo przenosi się na pierwszą ligę, bo przypominam sobie wyścig ŁKS-u o awans w czasach pierwszego powrotu po bankructwie, gdzie jedynymi logicznymi rywalami byli Stal Mielec, Sandecja i Raków, który wtedy ostatecznie awansował. Trudno oceniać, że Sandecja, która nie zwiększyła drastycznie budżetu w porównaniu do lat ubiegłych, była szczególnie rozczarowana brakiem awansu, gdy do Ekstraklasy wszedł Raków i ŁKS. Podejrzewam, że w tym sezonie rozczarowana rekordowymi wydatkami i rekordowo niską pozycją będzie połowa pierwszej ligi, a tych, którzy nie są rozczarowani, policzymy na palcach jednej ręki.
A z czego ty będziesz zadowolony w tym sezonie w kontekście ŁKS-u?
Ja będę zadowolony, jeśli do końca będziemy o coś walczyć. Doprecyzuję, że to coś to nie jest utrzymanie, bo już nie raz los potrafił ze mnie zadrwić na różne sposoby. Cel minimum to baraże. Nie jest tajemnicą, że nie jestem człowiekiem, który zawsze mierzy wysoko, ale nie chciałbym, żebyśmy na 34. kolejkę ligową jechali z przekonaniem, że nic nas już nie czeka, tylko żywili nadzieję, że przy korzystnym wyniku na naszym stadionie i na kilku innych uda się na to szóste miejsce wskoczyć i potem jeszcze sprawić niespodziankę w barażach. Niestety udało mi się przywyknąć do sezonów ŁKS-u w pierwszej lidze, gdy od około 30. kolejki już tylko ślizgamy się do końca sezonu. Piłka nożna dlatego nas w sobie rozkochała, bo gwarantuje potężne emocje i potężne huśtawki nastrojów, rollercoastery, gdzie na przestrzeni kilkunastu minut wędrujesz z piekła do nieba, a trudno się wędruje, jeśli na miesiąc przed końcem ligi grasz mecze bez żadnej stawki.
Jeden z naszych kibiców ukuł stwierdzenie o klątwie miejsc 8-12, która dręczyła GieKSę w 1. lidze. Nie boisz się, że ŁKS przejmie tę pałeczkę?
Tak, trochę się tego boję. Jestem oczywiście pesymistą i czarnowidzem, ale bywam też realistą i staram się rzetelnie oceniać sytuację. Dlatego w sezonach, gdy ŁKS-owi idzie nieźle, a zapowiedzi są wysokie, to staram się je tonować, bo nigdy aż tak dobrze nie jest. Na przykład przed obecnym sezonem, gdy niektórzy rozpędzali się i widzieli ŁKS w pierwszej dwójce, ja tonowałem nastroje, że nie posiadamy ani kadry, ani budżetu na poziomie Wisły, Śląska czy Wieczystej, ani też pierwszoligowego doświadczenia i ciągłości pracy, którą kilka innych klubów ma. Teraz z kolei nie wpadam w totalne czarnowidztwo, że za moment przywita nas strefa spadkowa, bo zwyczajnie jest to zbyt silna drużyna. Dlatego wydaje mi się, że cel, który wyznaczyłem, czyli to, żebyśmy do końca bili się o szóste miejsce, jest dosyć realny. Być może nawet jest to opcja dla minimalistów, bo siła kadry, budżet ŁKS-u i – jak podejrzewam – zimowe transfery, będą nas raczej pchały w kierunku tych miejsc 4-6. Tabela jest dosyć ciasna i wszystko zmierza do tego, że ŁKS będzie o coś walczył do ostatniej kolejki i to oznacza, że ja będę umiarkowanie zadowolony z tego sezonu, bo oczekuję emocji i chcę, żeby ta 34. kolejka i mecz u siebie z Górnikiem Łęczna miał stawkę.
1:3 w Siedlcach w zimny październikowy wieczór – gorzej być nie może czy „potrzymaj mi piwo”?
To jest ten moment, na który staram się patrzeć realistycznie i z pewnym dystansem. Tak samo jak nie rozpaczałem całkowicie po 0:5 z Wisłą Kraków, bo wiedziałem, że Wisła w tym sezonie będzie cholernie mocna. Kiedy utrzymała Rodado, to byłem pewny, że jest to sygnał, że pójdzie po awans dosyć pewnym krokiem. Tak samo nie skakałem z radości po niektórych zwycięstwach ŁKS-u, a raczej mówiłem, że musimy się w tej lidze najpierw rozejrzeć. Trener Szymon Grabowski, który po pierwsze sam jest nowy w ŁKS-ie, a po drugie ma praktycznie zupełnie nowy skład, potrzebuje dużo czasu, żeby faktycznie dostarczyć nam docelowy produkt. Po fatalnym meczu w Grodzisku Mazowieckim, który przegraliśmy 0:3, wielu domagało się zwolnienia Szymona Grabowskiego. Ja tonowałem nastroje, bo wydawało mi się, że może nastąpić odbicie. Po następnych dwóch meczach, gdzie wygraliśmy z GKS-em Tychy i w świetnym stylu przełamaliśmy się na wyjeździe ze Stalą Rzeszów, niektórzy znowu mówili, że wszystko zaskoczyło i teraz już będzie dobrze. Spokojnie, to jest pierwsza liga – tutaj dopiero po dłuższej serii można stwierdzić, że jest dobrze. Staram się trzymać zdrowy dystans i ani nie zwalniać Szymona Grabowskiego po każdym przegranym meczu, ani też nie wynosić pod niebiosa tej drużyny po każdym meczu, który wygra. Pierwsza połowa w Siedlcach daje nadzieję, że powoli wiemy co, jak i kim chcemy grać. Teraz pytanie, czy będziemy w stanie taką jakość dostarczać regularnie.
To ciekawe, co mówisz o trenerze, bo wasi sąsiedzi z drugiej strony Łodzi nie są tak wyrozumiali…
Wydaje mi się, że pod tym względem Widzew jest mniej w tym miejscu, w którym my byliśmy w ubiegłym sezonie, czyli oficjalnie na transparencie piszesz, że to jest sezon przejściowy, że spokojnie, będzie zaufanie, ale gdzieś w głębi duszy właściciel, a za nim też najbardziej znaczący działacze wiedzą, że nakłady finansowe były przeogromne i musi zaskoczyć od razu. A to, co mówisz mediom, że będziesz trzymał ciśnienie to jedna sprawa, możesz udawać najbardziej cierpliwego mnicha świata, na koniec liczysz, ile wydajesz na tych zawodników i mówisz sobie: dobra, spróbujmy z innym trenerem, innym dyrektorem, innym prezesem. I nie dziwi mnie to, bo każdy właściciel musi sam przejść tą ścieżką, żeby przekonać się, że to tak nie działa, że wystarczy wrzucić te wszystkie grzyby do wody i nagle powstaje fantastyczna pieczarkowa. Trzeba dorzucić jeszcze trochę cierpliwości i właściwych ludzi. Trzymam kciuki, żeby w ŁKS-ie tej cierpliwości było więcej, zwłaszcza że byłem bardzo rozczarowany ubiegłym sezonem.
Jednym spośród tych, którzy będą decydować o ewentualnej zmianie trenera, będzie Marcin Janicki, w Katowicach wspominany raczej dobrze, choć czarną kartą w jego CV jest nasz spadek do 2. ligi po golu bramkarza Bytovii w 97. minucie decydującego meczu. Jak oceniasz jego pracę w Łodzi?
Na razie staram się nie oceniać, bo jest zdecydowanie za wcześnie na to, by oceniać pracę wszystkich nowych działaczy, a trochę ich przybyło w Łodzi. Pewne, że piłkarze nie ułatwiają chłopakom roboty – poziom sportowy nie do końca idzie w parze z akcjami marketingowymi czy tymi związanymi z ticketingiem, bo to ma ręce i nogi, natomiast nie ma głowy, bo głową jest wynik piłkarski, dlatego tym ludziom trudniej jest działać. Marcin Janicki to człowiek, którego bardzo cenię i wiązałem z nim duże nadzieje, kiedy przychodził do ŁKS-u. Czekam na efekty jego pracy i czekam dość spokojnie, bo zdaję sobie sprawę, że jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia. Jest mnóstwo nowych dyrektorów, a ja czekam, żeby teraz ci dyrektorzy pozatrudniali odpowiednich wykonawców i żeby ci wykonawcy wprowadzili klub na zdecydowanie wyższy poziom organizacyjny. Marcin Janicki to gość, który zna się na robocie i trzymam kciuki, żeby po pierwsze dostał tyle czasu, ile potrzebuje, a po drugie, żeby piłkarze mu za bardzo nie bruździli swoją postawą na boisku.
Masz szczególne wspomnienia z meczów z GieKSą?
Zawsze będę darzył sentymentem stary sektor gości przy Bukowej. To nieprawdopodobne, jak przyjemnie się dopingowało zza bramki jeszcze na starym stadionie, ściana za plecami robiła fantastyczny klimat, do tego mecze – choć z tradycyjną wymianą uprzejmości – odbywały się jednak z dużym szacunkiem z obu stron. To był też jeden z moich pierwszych wyjazdów, a na pewno pierwszy samochodowy, na którym byłem kierowcą. To mógł być sezon 2009/10.
Pamiętam ten mecz. Wygraliśmy 4:1, ŁKS dostał dwie czerwone kartki, a pierwszego gola zdobył Krzysztof Kaliciak strzałem praktycznie z połowy boiska.
Przypominam sobie, że po tym meczu ówczesny prezes ŁKS-u chyba wysyłał Bogusława Wyparłę do okulisty, żeby sprawdził wzrok, bo coraz więcej miał takich pomyłek. Natomiast muszę przyznać, że wtedy wynik nie za bardzo mnie interesował. My byliśmy wtedy w sektorze gości w ok. 1000 osób, był naprawdę świetny doping. I mimo że to były moje początki na wyjazdowym szlaku, to pomyślałem wtedy, że na tym szlaku zadomowię się na dobre. Zawsze wspominam GKS z dużą sympatią, bo tamten sektor gości był godny – to jest naprawdę dobre słowo, bo zapewniał godność wyjazdowiczom, nie jak wiele innych sektorów, w których miałem okazję zasiąść pozniej. No i na pewno też ciepło wspominam… Choć to akurat złe słowo – bardziej pasowałoby zimno, więc zimno wspominam mecz, gdy graliśmy z wami jakoś w końcówce października i było okrutnie zimno. Zasiedliśmy na tym tymczasowym sektorze gości. Pamiętam, że doszło między nami do krótkiej wymiany ognia podczas oprawy pirotechnicznej, dlatego z sektora byliśmy wypuszczani pojedynczo i zajęło to długi czas. Stałem więc w trampkach na mrozie myśląc, co ja mam w głowie, że ciągle chce mi się jeździć. Dzisiaj oczywiście wspominam to już ze śmiechem.
Przy okazji naszego meczu z Widzewem Michał Nibarski podzielił się ze mną anegdotą z czasów waszej rywalizacji w 3. lidze, gdy próbowali przeszkodzić w waszym awansie wymuszając porażkę Widzewa z Drwęcą Nowe Miasto Lubawskie. Pamiętasz tamte czasy?
Jest pewna przyśpiewka, która towarzyszyła mi przez większość młodzieńczych lat: róg róg róg – gol gol gol!, która królowała na początku XX wieku, a potem była trochę zapomniana. Pamiętam, że w tamtym meczu część kibiców Widzewa skandowała ją przy rzutach rożnych Drwęcy, no i od tej pory na ŁKS też ta przyśpiewka wróciła i jest dość często proponowana przez gniazdowych. Pamiętamy to Widzewiakom, ale znam też takich, którzy wypominają to części swoich kibiców uważając, że zwyczajnie nie powinno tak być, że kibicujesz rywalowi, nawet jeśli ten rywal może zaszkodzić twojemu lokalnemu, derbowemu przeciwnikowi. Dlatego tutaj sytuacja była dość niejednoznaczna i nie chciałbym przesadnie krytykować wszystkich Widzewiaków, bo sam nie wiem, jak bym się zachował w odwrotnej sytuacji. Temat na pewno ciekawy i nieco absurdalny, że dwie potężne marki, które rywalizują gdzieś na czwartym poziomie rozgrywkowym, zostały pogodzone przez zespół Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie.
Na Łódź padł już blady strach przed najbliższym meczem, gdy patrzycie na rozpędzającą się maszynę Rafała Góraka?
Nie ukrywam, że trzymałem kciuki za trenera Góraka. Wydaje mi się, że to topowy fachowiec i było mi przykro, że radzi sobie odrobinę słabiej w tym sezonie. Byłem oczarowany tym, jak GieKSa radziła sobie jako beniaminek. Nie skłamię, jeśli powiem, że wiele osób z pewną zazdrością wypowiadało się o tym, co GieKSa robi w swoim pierwszym sezonie, tym bardziej pamiętając, jak wyglądał nasz pierwszy sezon po awansie do Ekstrakasy, zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem. Dlatego cieszę się, że GieKSa się odkręciła, tym bardziej, że ważną postacią u was jest Mateusz Kowalczyk, czyli wychowanek Szkoły Gortata, były uczeń – gość, któremu oczywiście kibicuję.
Wisła Kraków udowodniła, że w Pucharze niemożliwe nie istnieje. To co, może i ŁKS tą drogą trafi do Europy?
Mógłbym odpowiedzieć, że po tym, co zobaczyliśmy w ostatnich meczach ligowych, to pozostało nam skupić się na Pucharze Polski, ale mówiąc serio trzymam kciuki, żeby ŁKS jeszcze coś pokazał w lidze. Na pewno to, czego bym nie chciał, to żebyśmy ten mecz odpuścili, a trochę się tego boję, chyba jak każdy kibic. Jak ostatecznie się to zakończy? Nie wiem, bo trener Grabowski jest w pierwszej kolejności rozliczany z wyczynów w lidze i to dla nas kluczowa sprawa. Ja liczę przede wszystkim na to, że ktokolwiek wyjdzie na murawę, to po prostu pokaże, że ambitnie walczy o miejsce w składzie, a Puchar traktuje tak samo poważnie jak ligę. Sam jestem ciekaw, jak ŁKS do tego podejdzie i chciałbym, aby to podejście było poważne, bo Puchar Polski nie zasługuje na to, jak czasem traktują go kluby.
W pierwszej rundzie dopiero po dogrywce pokonaliście Chrobrego Głogów, a jedną z bramek zdobył Serhij Krykun. Odpracował już bramkę, którą strzelił wam w finale baraży jeszcze jako zawodnik Górnika Łęczna?
Chyba tak. Wiadomo, że tamta historia zatrzymała nas w rozwoju na długie lata. Bez tamtej porażki barażowej ŁKS zupełnie inaczej wyglądałby zarówno dzisiaj, jak i wtedy, po awansie do Ekstraklasy. Jeśli prześledzić nasze losy, to tak naprawdę awansowaliśmy w najbardziej niefortunnych momentach, jakie można sobie wyobrazić, bo za pierwszym razem ten awans robiliśmy wraz z Rakowem, więc drugi spośród beniaminków był bardzo mocny. W dodatku był to sezon reorganizacji, gdy przy dwóch beniaminkach z ligi spadały trzy zespoły. Natomiast kiedy Stal Mielec robiła awans, to już w zdecydowanie bardziej sprzyjających okolicznościach, gdy spadał tylko jeden zespół, w dodatku trafiło się bardzo słabe Podbeskidzie. Takie jest przynajmniej moje wrażenie. Dlatego tym bardziej żal, że kiedy trzeba było awansować po barażu z Górnikiem Łęczna, to tę szansę wypuściliśmy z rąk. Fakt – awansowaliśmy później, ale znowu stało się to w takim zestawieniu, że trudno było nawiązać walkę o utrzymanie, biorąc pod uwagę ograniczenia finansowe, jakie wówczas miał ŁKS. Zadra może już nie tkwi w sercu, ale na pewno Serhij musi się mocno starać, żeby nie przypominać mi o tych słabszych momentach, które ŁKS miał, a on odegrał w tym kluczową rolę.
Czy wśród łódzkich kibiców czuć specjalną mobilizację przed naszym meczem?
Niestety, decydujący jest tutaj termin, który jest wybitnie niesprzyjający. Podejrzewam, że tego nie przeskoczymy i frekwencja nie będzie szalona. Z drugiej strony wydaje mi się, że ci, którzy mają przyjść, to i tak się na tym stadionie zjawią. Martwi mnie jedynie, że przy innych wynikach osiąganych w lidze, zupełnie inaczej również wyglądałby ten mecz pucharowy, bo to zniechęcenie jest jednak mocno wyczuwalne, zwłaszcza u mniej zaangażowanych kibiców. Każdy kolejny miesiąc rozczarowań, a tych mamy już za sobą kilka, a nawet kilkanaście, utrudnia nam działania czysto kibicowskie. Najlepszy dowód to moment, gdy mieliśmy mecz pucharowy z Chrobnym Głogów, a chwilę wcześniej wyjazd, kiedy wracaliśmy na szlak po zakazie, to bilety na wyjazd rozchodziły się w szybszym tempie niż na mecz u siebie. To dobitnie podkreśla, jakie nastroje panują wśród kibiców mniej zaangażowanych, a jakie wśród fanatyków. Więc fanatyków spodziewam się ujrzeć tylu co zwykle, zwłaszcza, że sam będę wśród nich razem z synami, żoną i tatą, natomiast sądzę, że mimo wszystko nie będzie to mecz o rekordowej frekwencji.
Jaki scenariusz przewidujesz we wtorkowe popołudnie przy Alei Unii Lubelskiej 2?
Zupełnie szczerze wydaje mi się, że ŁKS nie jest skazany na porażkę w tym meczu dlatego, że kluby Ekstraklasy o podobnych ambicjach i podobnych celach jak GieKSa, czyli spokojne utrzymanie i niewiele więcej, to raczej ten Puchar Polski mają wpisany jako obowiązek do odbębnienia, a nie szansę na świetną przygodę. Dlatego po losowaniu nawet się ucieszyłem, że skoro mieliśmy trafić na kogoś z Ekstraklasy, to nie jest to ekipa, która zaplanowała sobie w budżecie grę w europejskich pucharach w przyszłym roku i wręcz liczy na to, że przez Puchar Polski uda się pójść drogą na skróty. Myślę, że np. Pogoń i Widzew właśnie w Pucharze Polski upatrują największą szansę na to, żeby w tych pucharach zagrać wcześniej. Dlatego ucieszyłem się, że to GKS, gdzie myślę że nikt nie będzie rozdzierał szat, jeśli okaże się, że to w Łodzi się wasza pucharowa przygoda skończy. A moim zdaniem ŁKS ma sporo jakości piłkarskiej, zwłaszcza po dołączeniu Bastiena Tomy, więc sądzę, że jeśli poważnie potraktuje ten mecz i zagra z takim zaangażowaniem jak w Rzeszowie i będzie miał przy tym odrobinę szczęścia, to nie jest skazany na porażkę. Ale czy powiedziałbym, że wierzę głęboko w to, że Łódzki Klub Sportowy jutro postawi kolejny krok na długiej ścieżce do Stadionu Narodowego? Raczej nie.
Ile jest kilometrów z Łodzi do Skierniewic?
To jest mniej więcej w połowie drogi do Warszawy, więc pewnie będzie jakieś 70-80. Mniej więcej podobna droga z Katowic jak do Łodzi. Odwiedziliśmy z Leszkiem Milewskim Skierniewice, gdy robiliśmy reportaż o ich szalonych pucharowych przygodach. Być może nie będzie to dla was wielkie pocieszenie, ale stoicie w dosyć długim rzędzie drużyn, które były murowanym faworytem, a ostatecznie w Skierniewicach poniosły klęskę. Widziałem gablotę Unii, gdzie obok wszystkich trofeów z niższych lig jest też bardzo dużo gadżetów – koszulek i proporczyków z licznych meczów Pucharu Polski. Więc nie macie powodów do odczuwania zbyt dużego wstydu, bo Unia niejednego zaskoczyła w tych rozgrywkach.
Kto i ile jutro wygra?
Nie lubię tego pytania, bo zawsze muszę się mocno gryźć w język, żeby nie wyjść na totalnego czarnowidza. Uwzględniając to, jak Puchar Polski jest traktowany przez ekipy o pozycji zbliżonej do GKS-u, liczę na walkę, która zakończy się jednobramkowym zwycięstwem jednej z drużyn. A której? Mam nadzieję, że los będzie sprzyjał gospodarzom. Ale czy załamię się totalnie, jeśli okaże się, że to GKS Katowice będzie o krok bliżej Narodowego? No, niestety – aby mnie złamać, trzeba zdecydowanie więcej porażek Łódzkiego Klubu Sportowego.
Hokej
Bezradna GieKSa
W ramach 14. kolejki Tauron Hokej Ligi podejmowaliśmy w Satelicie lidera tabeli – Unię Oświęcim. Po końcowej syrenie powody do radości mieli goście, a losy spotkania rozstrzygnęły się w pierwszej tercji.
Spotkanie rozpoczęło się od gola dla oświęcimian. W 2. minucie McNulty tak niefortunnie wybijał krążek spod własnej bramki, że trafił w głowę Petrasa, a następnie „guma” znalazła się w naszej bramce. Uskrzydleni zdobytą bramką goście szukali okazji na podwyższenie prowadzenia, jednak Eliasson nie dał się pokonać. W 7. minucie w zamieszaniu pod bramką Tyczyńskiego żaden z naszych zawodników nie potrafił wepchnąć krążka do bramki. Od tego meczu mecz nabrał tempa, a krążek szybko przemieszczał się z jednej strony lodowiska na drugą. W połowie meczu w odstępie 54 sekund przyjezdni zdobyli dwie bramki. Najpierw Ahopelto zagrał w tempo do Krzemienia, a ten nie dał szans na skuteczną interwencję naszemu bramkarzowi. Niespełna minutę później strzałem spod linii trzeciego gola dla unitów zdobył Peresunko. Po stracie trzeciej bramki do boksu zjechał Eliasson, a jego miejsce między słupkami zajął Kieler. Do końca tercji goście kontrolowali przebieg wydarzeń na lodzie.
Początek drugiej tercji należał do unitów, którzy stworzyli sobie kilka groźnych okazji. W 25. minucie dwójkową akcję Wronka-Fraszko na gola zamienił ten drugi. Dwie minuty później powinno być 2:3, ale tylko w wiadomy sobie sposób strzał Varttinena obronił Tyczyński. Z upływem czasu groźniejsze okazje zaczęli stwarzać nasi hokeiści. W 30. minucie Lundegard trafił w poprzeczkę. Napór katowiczan trwał, ale próby Bepierszcza, Chodora, Vervedy i Pasiuta nie przyniosły efektu bramkowego. Niewykorzystane okazje się zemściły na 32 sekundy przed syreną kończącą drugą tercję. Ahopelto zagrał krążek do Morrowa, a ten huknął jak z armaty w samo okienko. Jednak to nie było koniec emocji. Niemal równo z syreną kończącą tę część meczu Wronka strzałem pod poprzeczkę zdobył drugiego gola dla GieKSy.
Trzecia tercja rozpoczęła się od festiwalu kar po obu stronach. Najpierw na dwie minuty do boksu kar odesłany został Makela. Tuż po zakończeniu jego kary, nieprzepisowo zagrał Petras. Podczas tego czterominutowego okresu gry w powerplay’u najbliżej zdobycia gola był Anderson. Po wyrównaniu sił na lodzie role się odwróciły i to oświęcimianie grali praktycznie przez cztery minuty w przewadze, po wykluczeniach dla Chodora, a następnie dla Hoffmana. Oświęcimianie również tego okresu nie zwieńczyli golem. Co się odwlecze to nie uciecze. W 51. minucie Partanen strzałem pod poprzeczkę z okolic koła bulikowego zdobył gola numer 5 dla Unii Oświęcim. Na pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry do boksu zjechał Kieler, a w jego miejsce wszedł dodatkowy zawodnik z pola. Manewr ten zakończył się niepowodzeniem, a strzelcem szóstej bramki był Peresunko, ustalając wynik meczu.
GKS Katowice – Unia Oświęcim 2:6 (0:3, 2:1, 0:2)
0:1 Samuel Petras 1:46
0:2 Łukasz krzemień (Erik Ahopelto, Roman Dyukow) 10:20
0:3 Ołeksandr Peresunko (Reece Scarlett) 11:14
1:3 Bartosz Fraszko (Patryk Wronka) 24:58
1:4 Joe Morrow (Erik Ahopelto)39:28
2:4 Patryk Wronka (Grzegorz Pasiut) 39:59
2:5 Mika Partanen (Samuel Petras) 50:21, 5/4
2:6 Ołeksandr Peresunko (Scarlett Reece, Radosław Galant) 56:46, do pustej bramki
GKS Katowice: Eliasson (Kieler) – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Bapierszcz, Anderson, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jonasz – Chodor, Hornik, Kosmęda, Dawid, Hofman Jakub.
Unia Oświęcim: Tyczyński (Dyukov Anton) – Morrow, Scarlett, Peresunko, Rac, Kasperlik – Dyukov Roman, Makela, Ahopelto, Galant, Partanen – Florczak, Soderberg, Moutrey, Trkulja, Petras – Matthews, Mościcki, Ziober, Krzemień, Kusak.



Najnowsze komentarze