Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Mistrzynie Polski w drodze po marzenia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji kobiecej piłki nożnej, siatkówki i hokeja na lodzie. Prezentujemy najciekawsze z nich.
Kobieca drużyna rozegrała dwa zwycięskie spotkania w ramach eliminacji do Ligi Mistrzyń UEFA. W pierwszym z nich pokonała WFC BIIK-Shymkent 2:0 (2:0), a w drugim ŽNK Mura 2:0 (1:0). Piłkarki wygrały także w 3. kolejce Orlen Ekstraligi – z KS Uniwersytetem Jagiellońskim 2:0 (1:0). W III rundzie eliminacji drużyna zmierzy się z holenderskim FC Twente. Mecze zostaną rozegrane 11 i 18 września, pierwszy z nich w Katowicach na Arenie Katowice. Drużyna męska wygrała w meczu 7. kolejki PKO BP Ekstraklasy z Radomiakiem 3:2 (2:2). Następne spotkanie zespół rozegra po przerwie reprezentacyjnej (12 wrzesnia) z Lechią w Gdańsku. Do drużyny dołączył Eman Markovic na zasadzie transferu definitywnego. Kacper Ćwielong został wypożyczony do końca sezonu do Sandecji Nowy Sącz.
Siatkarze rozegrali w ubiegłym tygodniu dwa sparingi. W pierwszym z nich pokonali MKS Będzin 3:1, w drugim przegrali z BBTS-em Bielsko-Biała 1:3. Spotkania były rozegrywane w ramach turnieju Góral Cup Beskidy. W najbliższy piątek zespół rozegra ostatni sparing przed startem PLS 1. Ligi – z BBTS-em Bielsko-Biała.
Hokeiści w ubiegłym tygodniu rozegrali dwa sparingi z Zagłębiem Sosnowiec, w których drużyna raz przegrała (3:4) i raz wygrała (4:2). Na najbliższą sobotę i niedzielę zaplanowano sparingi z IceFighters Leipzig.
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Mistrzynie Polski w drodze po marzenia.
Liga Mistrzyń: Mistrzynie Polski chcą dokonać tego, co nie udało się jeszcze polskim klubom kobiecym. Czy uda im się spełnić marzenie? Na razie postawiły pierwszy krok.
Liga Mistrzów od wielu lat pozostaje wciąż w sferze marzeń klubów Ekstraklasy. To jest zamknięty salon dla bogaczy i dlatego wciąż bezskutecznie ! Tymczasem do rywalizacji o Ligę Mistrzyń po niezwykle udanym ostatnim meczu ligowym tutaj, wchodzą Mistrzynie Polski!
I połowa.
Mecz zaczął się od szalonych ataków Mistrzyń Kazachstanu. Raz po raz próbowały uruchomić szybkie skrzydła, gdzie niezwykle groźne były reprezentantki Ghany Yakubu i Tweneboaa! Chinka Xhie groźnie centrowała z rzutów rożnych, a Seweryn próbowała pokonać Kreto. W tym czasie piłkarki GKS-u spokojnie rozgrywały piłkę i w miarę możliwości przenosiły ciężar gry na połowę rywalek. W 7 minucie składna akcja Maciążki i Włodarczyk mogła zakończyć się ciekawie, ale pomocniczka „Gieksy” została zablokowana. Zaledwie minutę później powinien być karny dla podopiecznych Karoliny Koch. Maciążka zdecydowała się na indywidualną akcję, ale przynajmniej moim zdaniem była wycięta w „szesnastce”! Napastniczka zwijała się z bólu, ale sędzina nakazała grać Kazaszkom! Potem do głosy doszły rywalki Katowiczanek.
W 16 minucie groźnie centrowała Thomtchuoa, ale Seweryn dobrze wypiąstkowała piłkę z własnego pola karnego. Piłkę co prawda przejęła Chinka Xhie, ale uderzyła obok słupka. Mecz nabrał tempa w 24 minucie. Rzut rożny wykonywała znowu Xhie, lecz tym razem żadna z jej koleżanek nie doszła do piłki. Zawiązały jednak akcje ich rywalki i po składnej akcji Nieciąg trafiła do siatki! Ta sytuacja kompletnie oszołomiła Kazaszki.
Potem niepodzielnie już w tej części dominowały Mistrzynie Polski i udokumentowały to w 38 minucie drugim kapitalnym golem z dystansu Aleksandry Nieciąg!
II połowa.
Ta część spotkania zaczęła się od zmian w drużynie z Kazachstanu. Thomtchuoa zeszła a w jej miejsce weszła Chikupila, z kolei w 50 minucie Serrant zastąpiła niewidoczną Yakubu! Reagowała też Karolina Koch, ale ona w 56′ wprowadziła na plac Jaszek za bohaterkę spotkania. Zmiany bardziej przysporzyły się gospodyniom tego starcia. Szarżowała Xhie skrzydłem, potem próbowała pokonać Seweryn Tweneboaa. To był fragment naprawdę ciekawej gry Shymkentu i niewiele brakło, aby zmniejszyły one prowadzenie Mistrzyń Polski.
To jednak nie nastąpiło i inicjatywę przejęły podopieczne Karoliny Koch. Popularna „Gieksa” próbowała to skrzydłem, to znowu uderzeniem z dystansu, ale brakowało wykończenia. Inna sprawa, że sędzina tego spotkania umówmy się zbyt wiele nie widziała.
Potem znowu niezły fragment miały Kazaszki. Raz po raz atakowały bramkę Seweryn. Centrowały to z rzutów rożnych, to znowu w 71 minucie próbowały strzału z dystansu! Te próby mogły skończyć się źle dla nich w 78 minucie. Wówczas piłkarki GKS-u przejęły piłkę i Maciążka ruszyła agresywnie do przodu. Podała piłkę na skrzydło do Włodarczyk ta doszła na wysokość piątki pola karnego, ale jej centra została zablokowana. To była ostatnia akcja, bo sekundy później zmieniła ją Vuskane. Wówczas zeszła też Jagoda Cyraniak.
Ostatnie w zasadzie 10 minut spotkania było już pod kontrolą mistrzyń Polski. Groźnie kontrowały, jak po akcji Hmitovej. Długo utrzymywały się przy piłce i od czasu do czasu próbowały grać skrzydłami.
W 89 minucie powinno być 3:0! Maciążka wypatrzyła Zawadzką i ta huknęła gdzieś z 17 metra w samo okno. Bramkarka Shynkmentu tylko w sobie znany sposób sparowała jednak ten strzał na rzut rożny!
Ostatecznie więcej goli już nie padło i GKS zasłużenie pokonał Mistrzynie Kazachstanu. O tym z kim zagra w finale tej rundy kwalifikacji, zadecyduje kolejny mecz!
Liga Mistrzyń i kwalifikacje do niej zaczęły się więc dla Mistrzyń Polski obiecująco.
GKS Katowice zwycięża w eliminacjach!
Zespół mistrz Polski, GKS Katowice wygrał ze słoweńskim ŽNK Mura, dzięki czemu awansował do ostatniej rundy eliminacji Ligi Mistrzyń!
Od początku spotkania GKS Katowice był stroną dominującą. W 10. minucie Patricia Hmirova miała bardzo dobrą okazję, aby wyprowadzić mistrzynie Polski na prowadzenie, jednak przymierzyła w poprzeczkę. Cztery minuty później Katowiczanki udokumentowały swoją przewagę trafieniem Klaudii Maciążki. Do przerwy rezultat nie uległ zmianie.
Sześć minut po rozpoczęciu drugiej połowy piłkarki GKS-u podwyższyły rezultat. Na listę strzelczyń wpisała się Victoria Kaláberová. Mimo licznych okazji mistrzyń Polski, nie zdołały podwyższyć wyniku, jednak co najważniejsze – wywalczyły awans do ostatniej, decydującej fazy eliminacji Ligi Mistrzyń. Rywalki Gieksy wyłoni losowanie, które odbędzie się już jutro, tj. 31 sierpnia w szwajcarskim Nyonie. Mecze trzeciej rundy eliminacji zostały zaplanowane na 11 i 18 września.
Liga Mistrzyń UEFA: GKS Katowice poznał rywala w 3. rundzie eliminacji
Kolejna runda w LM za nami, a w niej zwycięsko ze swojego starcia wyszły mistrzynie Polski – GKS Katowice – które właśnie poznały swojego rywala w 3. rundzie kwalifikacji.
[…] Dzisiaj odbyło się losowanie, podczas którego poznaliśmy 9 par, które zmierzą się ze sobą podczas kolejnej rundy. Zwycięzcy tych spotkań zagrają w fazie ligowej Ligi Mistrzyń UEFA.
3. runda kwalifikacji została podzielona na dwie części: mistrzowską (dla mistrzów krajowych, do których należy również GieKSa) i ligową. W pierwszej ścieżce (mistrzowskiej), odbędą się 4 spotkania, a w drugiej (ligowej) – 5.
GKS był zespołem nierozstawionym (na podstawie rankingu) i podczas losowania trafił na holenderski zespół FC Twente. Spotkania zostaną rozegrane 11 i 18 września, a gospodarzem pierwszego z nich będzie GieKSa. Zwycięzca zagra w fazie ligowej LM. Przegrany wejdzie do 2. rundy kwalifikacji Pucharu Europy UEFA kobiet.
FC Twente to holenderski zespół, który powstał w 2007 roku i od razu zaliczył debiut w Eredivisie – najwyższej klasie rozgrywkowej w Holandii. Już w swoim pierwszym sezonie zdobył Puchar Holandii, a potem powtórzył sukces dwukrotnie. W sezonie 2012/2013 był finalistą pucharu, ale go nie zdobył. Ma na koncie także dwa Superpuchary Holandii (2022 i 2023) i 3 Puchary Ligi (raz był też finalistą tych rozgrywek).
Drużyna stawała także 14-krotnie na podium holenderskiej ligi. 9 razy zdobyła mistrzostwo Holandii i 5 razy była wicemistrzem kraju.
Twente dwa razy była mistrzem i raz wicemistrzem, a także raz finalistą Pucharu BeNe League – rozgrywek organizowanych wspólnie przez federację holenderską i belgijską.
Klub ma również doświadczenie na arenie europejskiej – 9 razy uczestniczył w rozgrywkach europejskich i 3 razy dotarł do 1/8 finału Ligi Mistrzyń, w sezonach 2015/2016, 2016/2017 i 2019/2020.
weszlo.com – GKS Katowice ogłasza transfer. Strzelał razem z Haalandem
Niedługo przed rozpoczęciem meczu GKS-u Katowice z Radomiakiem Radom, klub z ulicy Bukowej ogłosił kolejny transfer. Możemy mówić o niestandardowym działaniu – w GieKSie został zatrudniony bowiem obcokrajowiec, Eman Marković.
[…] GKS reaguje na słaby start ligi i pozyskuje Emana Markovicia. Co wiemy o tym piłkarzu? Ma 26 lat, jest Norwegiem i występuje na pozycji skrzydłowego. W ostatnim czasie reprezentował barwy IFK Goeteborg, dla którego rozegrał w trwającym w Szwecji sezonie 2025 piętnaście meczów. Łącznie w 49 meczach dla tego klubu zanotował osiem goli i osiem asyst.
W przeszłości grał także w Noerrkoping (Szwecja), Zrinjskim Mostar (Bośnia i Hercegowina) oraz Molde czy Sandefjord (oba Norwegia). Ma spore doświadczenie z norweskich młodzieżówek. Brał udział między innymi w mistrzostwach świata U-20 organizowanych w Polsce, na których Erling Haaland zdobył dziewięć bramek w jednym meczu. Nowy nabytek GKS-u strzelił w tym spotkaniu gola na 10:0.
Marković nie przeniósł się do Polski na zasadzie wolnego transferu, więc GieKSa musiała za niego zapłacić. Zawodnik związał się z nowym klubem trzyletnią umową.
podkarpacielive.pl – Kacper Ćwielong wypożyczony do Sandecji Nowy Sącz
Kacper Ćwielong piłkarzem Sandecji Nowy Sącz. Do drugoligowca przenosi się na zasadzie wypożyczenia z GKS-u Katowice.
SIATKÓWKA
pls1liga.pl – Góral CUP Beskidy 2025 – wyniki pierwszego dnia
Zespoły GKS-u Katowice i BBTS-u Bielsko-Biała odniosły zwycięstwa w pierwszym dniu turnieju Góral CUP Beskidy 2025.
Piątkowe mecze dostarczyły wielu sportowych emocji, w pierwszym spotkaniu zwyciężyli zawodnicy GKS Katowice. Podopieczni Emila Siewiorka pokonali MKS Będzin po czterosetowej walce. Drugi mecz zakończył się po pięciu setach, bielszczanie przegrywając już 0:2 wygrali kolejne trzy partie i zameldowali się w finale.
GKS Katowice – MKS Będzin 3:1 (25:23,25:17,19:25,25:19)
BBTS Bielsko-Biała wygrał turniej Góral Cup Beskidy 2025
BBTS Bielsko-Biała wygrał tegoroczną edycję turnieju Góral CUP Beskidy 2025, w finale bielszczanie pokonali katowicki GKS. Trzecią lokatę zajęli siatkarze MKS Będzin, zwyciężając Słowaków z VK Slavia Nitra.
Jedyne indywidualne wyróżnienie – Nagroda im. Henryka Kubicy dla najlepszego rozgrywającego turnieju – trafiło do Szymona Janusa, rozgrywającego BBTS.
Rozgrywki ligowe już za pasem, bielskich zawodników czekają jeszcze dwa sparingi. We wtorek podejmą w hali UBB przy ul. Willowej 2 reprezentację Algierii. Natomiast w piątek zagrają w Katowicach z GKS-em.
BBTS Bielsko-Biała – GKS Katowice 3:1 (25:21,25:23,22:25,25:19)
HOKEJ
hokej.net – Zagłębie pokonało wicemistrza Polski! Dwa dublety
Hokeiści ECB Zagłębia Sosnowiec w swoim piątym meczu kontrolnym pokonali na własnym lodzie GKS Katowice 4:3. Dwa gole dla sosnowiczan zdobył Aron Chmielewski, a dla katowiczan dwukrotnie trafił Jean Dupuy.
Podopieczni Matiasa Lehtonena po pierwszej odsłonie prowadzili 2:0, a w obu przypadkach wykorzystali okres gry w przewadze. Najpierw sprytnym strzałem zza bramki popisał się Joni Piipponen, który nabił plecy Michała Kielera. Później soczystym uderzeniem popisał się Aron Chmielewski.
GieKSa od początku drugiej odsłony zagrała odważniej i w 25. minucie na listę strzelców wpisał się Jean Dupuy, który z bliskiej odległości pokonał Niilo Halonena.
Później w ciągu 98 sekund sekund obejrzeliśmy trzy gole. Dla Zagłębia trafił Jere Jokinen, a dla GieKSy w odstępie 22 sekund trafili Jean Dupuy, który wykorzystał rzut karny i Juho Koivusaari.
W 31. minucie do siatki trafił Aron Chmielewski i jak się okazało – była to zwycięska bramka.
Udany rewanż „GieKSy”. Kuriozalny gol Dupuya
Hokeiści GKS-u Katowice udanie zrewanżowali się Zagłębiu Sosnowiec za porażkę 3:4 niespełna 24 godziny wcześniej. GieKSiarze pokonali na lodowisku Jantor sosnowiczan 4:2.
Sobotnie starcie bardzo dobrze rozpoczęli podopieczni Jacka Płachty, którzy już w drugiej zmianie znaleźli sposób na pokonanie bramkarza Zagłębia. Po dwójkowej akcji z bliska krążek obok interweniującego Macieja Miarki posłał Patryk Wronka. Do wyrównania dopiero pod koniec premierowej odsłony doprowadził Jere Jokinen, który przekierował uderzenie Michała Naroga.
W drugiej tercji sosnowiczanie śmielej atakowali bramkę GKS oddając więcej strzałów w stronę Jespera Eliassona. Żadna z prób nie przyniosła jednak zmiany rezultatu i tercja ta zakończyła się bezbramkowym remisem.
Na początku trzeciej tercji dzisiejsi gospodarze ponownie w tym meczu wyszli na prowadzenie w dość szczęśliwych okolicznościach. Po strzale Jeana Dupuy krążek nabrał dziwnej rotacji i przelobował bramkarza Zagłębia. Na siedem minut przed końcem regulaminowego czasu gry Bartosz Fraszko nie dał szans Miarce wykorzystując solową kontrę i GKS prowadził już dwoma bramkami. Na półtorej minuty przed końcem meczu sosnowiczanie zagrali bez bramkarza oraz dodatkowo w liczebnej przewadze. Manewr ten przyniósł sosnowiczanom kontaktowe trafienie, a na listę strzelców wpisał się Matthew Sozanski, który uderzył z okolicy niebieskiej linii. Spotkanie zakończyło się jednak dwubramkowym zwycięstwem katowiczan, a gumę z własnej tercji do pustej bramki precyzyjnie wystrzelił Travis Vereda.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze