Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: Arka jest na właściwym kursie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Nie ma drugiego klubu, z którym rywalizacja przywoływałaby wśród kibiców GieKSy wyłącznie pozytywne skojarzenie. W pamiętnym sezonie, za sprawą fenomenalnej ligowej pogoni za Arką mogliśmy zagrać pierwszoligowy finał w Gdyni, gdzie Adrian Błąd „przymierzył i trafił” na wagę awansu do Ekstraklasy. Nasi rywale na elitę musieli poczekać rok dłużej. Czy był to rok stracony? Jak długo rozpamiętywano tamte wydarzenia i czy rany w sercach kibiców z Pomorza zdążyły się zabliźnić? Przed sobotnim meczem przy Nowej Bukowej zapytaliśmy o to Marka Ziemiana, kibica Arki, organizatora żółto-niebieskich pokojów na portalu X, dawniej Twitter.

Gdybym był na waszym miejscu, pewnie do dzisiaj zastanawiałbym się, jak to się mogło nie udać. Upragniony awans zatarł bolesne wspomnienia sprzed roku?
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że przekleństwo tamtego sezonu okazało się dla nas impulsem do rozwoju. Ten dodatkowy rok w 1. lidze był moim zdaniem potrzebny, aby uporządkować klub zarówno pod względem sportowym, jak i w aspekcie profesjonalizacji pozostałych obszarów. Nawet gdybyśmy wtedy awansowali, czy to po meczu z wami, czy po barażach, to do Ekstraklasy wchodzilibyśmy z trenerem Łobodzińskim na ławce, a bez dyrektora sportowego, z wieloma innymi problemami, jakie mieliśmy tamtego lata. To na pewno przełożyłoby się na postawę drużyny i bardzo ciężko byłoby się utrzymać. Być może dzięki dodatkowemu rokowi banicji w 1. lidze udało się poukładać zarówno zespół, jak i cały klub, który nie będzie odstawał poziomem od Ekstraklasy.

Z pewnością analizowaliście przyczyny roztrwonienia przewagi nad GieKSą. Do jakich doszliście wniosków?
Przede wszystkim to wy zaliczyliście fenomenalną serię. Dosłownie cholera mnie wzięła, gdy przepchnęliście mecz z Tychami. Mogliśmy wtedy świętować awans, gdyby nie gol Jakuba Araka, który jako były zawodnik Lechii jest teraz u mnie podwójnie na cenzurowanym. Wy byliście naszym największym problemem, bo Arka nie punktowała przecież źle. Zadecydował splot nieszczęśliwych okoliczności, bo najpierw nie potrafiliśmy wygrać z Podbeskidziem, a nie pomógł wtedy Sebastian Milewski, który osłabił zespół po czerwonej kartce. Szczególnie żywy pozostaje w naszej pamięci derbowy mecz z Lechią, w którym sędzia podjął wysoce kontrowersyjną decyzję o nieprzyznaniu Arce rzutu karnego po faulu na Stolcu w 90. minucie. Ta sytuacja miała podwójne konsekwencje, bo za rzekomą „symulkę” Stolc zarobił żółtą kartkę, która wyeliminowała go z meczu z wami. Ponadto, ze składu wypadł Dawid Gojny z powodu kontuzji ręki. Dlatego w ostatnim meczu na lewej obronie wystąpił Ołeksandr Azaćkyj, który nie jest nominalnym lewym obrońcą i ma pewne braki w mobilności. Jego zadaniem było powstrzymywanie Adriana Błąda i jak wszyscy dobrze pamiętamy, nie wywiązał się z niego najlepiej: Adrian zdobył przepięknego gola, a mimo dość krótkiego pobytu w Arce nie cieszył się z tego trafienia. Warto to podkreślić i docenić.

Gol Błąda przeszedł do legendy jako przesądzający o awansie, natomiast w toku sezonu były momenty, które mogły spowodować, że to trafienie nie miałoby znaczenia. Mam tu na myśli przede wszystkim nasz pierwszy mecz w Katowicach czy choćby pojedynek z waszym derbowym rywalem. Komu wtedy kibicowałeś?
Jeśli chodzi o wasz wiosenny mecz z Lechią, to pół żartem, pół serio można powiedzieć, że najlepsze dla Arki byłoby wtedy rozstrzygnięcie analogiczne do pewnego meczu Piasta z Górnikiem, w którym gliwiczanie zostali ukarani walkowerem, a dodatkowo trzy punkty odjęto Górnikowi. Niestety nic takiego nie mogło mieć miejsca. Nietrafiony karny Adamczyka w Katowicach był za to często wspominany bezpośrednio przed rewanżem w Gdyni, bo tamten gol stawiałby nas w zupełnie innej sytuacji. Mimo wszystko pamięć kibica jest krótka, więc tamte wydarzenia zatarły się kosztem tego, co stało się w samej końcówce sezonu. Podobnie było zresztą w przypadku Ruchu Chorzów, który w 2017 r. przegrał w Gdyni po bramce Rafała Siemaszki, zdobytej ręką. Nikt nie analizował, gdzie wcześniej niebiescy tracili punkty – winą za ich spadek obarczono właśnie Siemaszkę.

Brak awansu mógł w jakimś stopniu podciąć wam skrzydła. Dało się odczuć brak wiary w powodzenie całego projektu?
Porażka sprzed dwóch sezonów z pewnością odcisnęła swoje piętno, natomiast w moim odczuciu nie było zauważalnego odpływu „kibiców sukcesu”. Brak awansu był ciosem, jednak nie zatrzymał klubu w rozwoju. Pamiętajmy, że jeszcze pół roku wcześniej byliśmy w sporze z poprzednimi właścicielami i bojkotowaliśmy mecze w Gdyni. Od momentu, gdy za sterami jest nowa ekipa, Arka jest na właściwym kursie i nawet kolejny rok w 1. lidze nie spowodował, że z niego zboczyliśmy. W ostatnich meczach poprzedniego i pierwszych kolejkach nowego sezonu na stadion w Gdyni przychodziło kilkanaście tysięcy widzów. Pierwszym poważnym egzaminem dla kibiców w Ekstraklasie będzie mecz z Wisłą Płock, więcej pokaże też frekwencja w październiku i listopadzie. Osobiście zakładam, że średnia na poziomie 10 tysięcy widzów będzie regułą przy Olimpijskiej w Gdyni.

Po porażce z GKS-em Arka nie złapała koła ratunkowego w postaci barażu i na swoim stadionie wpuściła do Ekstraklasy Motor. Taki finał sezonu nie spowodował jednak, że z pracą w Gdyni pożegnał się trener Łobodziński. Jak dziś oceniasz ten ruch?
Trudno powiedzieć. Gdybym ja miał wtedy podejmować tę decyzję, to zaufałbym trenerowi, że wyciągnie odpowiednie wnioski i w kolejnym sezonie wykona lepiej swoją pracę. Z perspektywy czasu każdy jest mądry i dziś mówi się, że to był błąd. Trener Łobodziński w pierwszych kolejkach nie punktował dobrze, natomiast nie pomagał mu terminarz, bo na starcie mieliśmy samych trudnych rywali. Wykorzystał to później Tomasz Grzegorczyk, który w drugiej części rundy miał teoretycznie łatwiejsze mecze. Osobiście cenię trenera Łobodzińskiego i choć być może pozostawienie go na stanowisku było błędem, to jak się okazało, nie aż tak kosztownym, bo ostatecznie jesteśmy dziś w Ekstraklasie.

Rundę jesienną na ławce trenerskiej dokończył Tomasz Grzegorczyk, który uzbierał 10 zwycięstw w 12 meczach. Mimo to zdecydowano się postawić wiosną na Dawida Szwargę. Jak przyjęliście tę informację?
Decyzja o zatrudnieniu Dawida Szwargi wzbudziła sporo kontrowersji wśród kibiców Arki, którzy nie byli zgodni co do słuszności tego ruchu. Sam dobrze oceniam pracę dyrektora sportowego Veljko Nikitovica, dlatego uznałem, że skoro woli on pracować z Dawidem Szwargą, to trzeba mu zaufać. Czas pokazał, że była to dobra decyzja, ponadto zmianie uległ nasz styl gry. Podkreślali to m.in. Tetrycy w jednym ze swoich programów, że za trenera Grzegorczyka graliśmy jak grupa przyjaciół walczących z przeciwnościami losu, które spadały na Arkę. Z kolei trener Szwarga sprawił, że staliśmy się zespołem bardziej wyrachowanym, dobrze zorganizowanym i świetnie broniącym.

Dawid Szwarga jest znany z drobiazgowych analiz i pracy na wielu danych. Te pozyskuje na różne sposoby – mniej lub bardziej konwencjonalnie. Odzyskaliście już drona, którego wysłał na sparing Motoru?
Wydaje mi się, że drona zwrócono i nie roztrząsano już dłużej tej sprawy. Dobrze to podsumował prezes Pertkiewicz w jednym z wywiadów mówiąc, że my też mamy przechwycone drony innych zespołów, które wiedzą, gdzie je odebrać. Dziś jest to pewnego rodzaju szara strefa w przepisach, którą wykorzystuje większość sztabów. Coraz częściej trzeba patrzeć w niebo z obawą, czy rywal nie podgląda pracy na treningach.

Głośniej o Arce zrobiło się znowu przed tygodniem, za sprawą wspomnianego trenera Grzegorczyka, który przyjechał do Gdyni z Pogonią, a jeden z byłych podopiecznych postanowił mu o sobie przypomnieć…
Kamil Jakubczyk, który jest wychowankiem Pogoni, przed tygodniem zdobył bramkę na wagę zwycięstwa Arki w meczu ze swoim byłym klubem. Celebrował to trafienie w ten sposób, że podbiegł do ławki Pogoni i wykonał gest całusa w kierunku Tomasza Grzegorczyka, który dziś jest w sztabie Portowców. Część tamtejszych kibiców odebrała to jako gest przeciwko klubowi, co sam zawodnik szybko zdementował. Jak tłumaczył, będąc w Arce został odstawiony na boczny tor przez Grzegorczyka. Gest po golu miał więc być pewną złośliwością w kierunku byłego trenera, co wywołało aferę szeroko komentowaną we wszystkich mediach sportowych, które lubują się w takich niecodziennych historiach.

Emocje po awansie pewnie już opadły, a przyszedł czas na emocje związane z samymi występami w Ekstraklasie. Z jakimi nadziejami przystępujecie do tego sezonu?
Kibice Arki są świadomi miejsca w „łańcuchu pokarmowym” polskiej piłki. Zdajemy sobie sprawę, że bez odpowiedniego wsparcia, choćby z miejskich pieniędzy, będzie nam trudno rywalizować z kontrkandydatami do utrzymania. Taki też jest cel stawiany przed drużyną – utrzymanie w Ekstraklasie. Jeżeli uda się go szybko zrealizować, to rolą prezesa jest planowanie kolejnych wariantów tak, aby pobudzać dalszy rozwój klubu na każdym polu, począwszy od spraw tak prozaicznych jak remont szatni czy sauna, po aspekty sportowe związane z pierwszą drużyną, akademią czy infrastrukturą treningową. Mam nadzieję, że za wzrostem organizacyjnym klubu, który na co dzień obserwujemy, pójdzie też wzrost poziomu sportowego.

Zarówno Arka, jak i pozostali beniaminkowie, zaliczyli udane wejście w rozgrywki. Apetyt rośnie w miarę jedzenia?
Uważam, że Arka miała wymagający terminarz na start sezonu. Rozpoczęliśmy od trudnego wyjazdu do Lublina, następnie mierzyliśmy się z Radomiakiem, który do meczu z Koroną był rewelacją ligi. Później jechaliśmy do Warszawy, gdzie nikomu nie gra się łatwo i sami też się o tym przekonaliście. Z kolei przed tygodniem podejmowaliśmy Pogoń, która w ostatnim sezonie do samego końca liczyła się w walce o europejskie puchary. Rywale byli więc wymagający, mimo to udało się zdobyć pięć punktów. Jest to poziom gwarantujący 11-12 miejsce w lidze i jeżeli utrzymamy taką średnią do końca sezonu, to wszyscy będziemy zadowoleni. W najbliższych tygodniach przyjdzie czas na mecze z rywalami w walce o utrzymanie, a więc GieKSą, Lechią i Wisłą Płock, która nadspodziewanie dobrze rozpoczęła sezon. O niczym to jednak nie świadczy, bo Nafciarze mieli już taki sezon, gdy zaczęli bardzo dobrze, a skończyli w 1. lidze.

Trudno o miarodajne oceny na tym etapie sezonu, ale który z transferów oceniasz jako największe wzmocnienie, a które odejście jest dla was największą stratą?
Spośród zawodników sprowadzonych latem najmocniej odpalił Sebastian Kerk. Przyznam, że po meczu z Motorem oceniałem go bardzo źle, natomiast coraz lepiej odnajduje się w naszym zespole i dodaje dużo jakości. Z drugiej strony najbardziej żal odejścia piłkarza, który Gdynię opuścił pół roku temu – Karol Czubak uparł się wtedy na transfer zagraniczny i uważam to za duży błąd, bo moim zdaniem akurat on wiele by zyskał na pracy z trenerem Szwargą. Tymczasem stracił pół roku i dziś wraca do Polski pod skrzydła innego młodego, zdolnego trenera, za jakiego uchodzi Mateusz Stolarski z Motoru.

Był temat powrotu Czubaka do Gdyni?
Rozmowy były, ale nie było szans na szczęśliwy finał, bo za Czubaka trzeba było sporo zapłacić, a prezes Pertkiewicz pokazał już w Jagiellonii, że nie lubi płacić za transfery. Z drugiej strony prezes mawia, że z drogiego piłkarza można zrobić taniego, więc być może przed zamknięciem okienka do Gdyni trafi jakiś zawodnik, który jeszcze kilka tygodni wcześniej był poza naszym zasięgiem finansowym.

Kibice GieKSy nadal czekają na możliwość zakupu nowych koszulek. Mamy tego samego dostawcę strojów – jak wygląda ten temat w Gdyni?
O ile mnie pamięć nie myli, koszulki wciąż są dostępne w klubowym sklepie. Na starcie sezonu mieliśmy podobne problemy co w Katowicach, na szczęście producent zdążył z dostawą przed pierwszym meczem. Zastanawiałem się, czy wina leży po stronie producenta, czy też kluby zbyt późno dopełniły formalności związanych z zamówieniem. Faktem jest, że nie udało się zaprezentować nowych strojów podczas międzypokoleniowego spotkania na Górce, w ramach prezentacji drużyny. Szkoda, bo był to najlepszy moment na promocję nowych koszulek.

W Katowicach pamiętamy Dawida Szwargę z czasów współpracy z Rafałem Górakiem jako specjalistę od stałych fragmentów gry. Jest to element, na który kładzie szczególny nacisk jako samodzielny trener?
Zdecydowanie. Na konferencji po pierwszym meczu nawet nieco zirytowałem trenera pytaniem, czy Arka ma jakikolwiek inny pomysł na zdobywanie goli niż stałe fragmenty. Mamy na nie zarówno wiele pomysłów, jak i odpowiednich wykonawców: lewonożny Sebastian Kerk, prawonożny Marc Navarro czy słynący z dalekich wrzutów piłki z autu Dawid Abramowicz.

Jaki scenariusz sobotniego meczu przewidujesz w wykonaniu Arki?
Arka przyjedzie do Katowic z założeniem, by przede wszystkim nie stracić bramki. W drugiej kolejności będziemy szukać swoich szans z przodu, głównie po stałych fragmentach gry. W porównaniu do Arki GKS jest zespołem usposobionym bardziej ofensywnie, operującym więcej w wysokim pressingu. My również gramy intensywnie, ale „wajcha” jest ustawiona bardziej w kierunku defensywy. Nie spodziewam się więc wielkiego widowiska z dużą liczbą bramek, mimo to nie wyobrażam sobie Arki nie walczącej o zwycięstwo, bo kto nie gra o pełną pulę, na koniec zwykle przegrywa.

Jaki wynik typujesz?
Najbezpieczniejszym typem jest 0:0, ale serce kibica każe mi wierzyć w zwycięstwo Arki 1:0, po golu Juliena Célestine po stałym fragmencie gry.

Na koniec zapytam o sytuację w Trójmieście. Nowy prezydent to zadeklarowany kibic Lechii, premier również jest kojarzony z waszymi lokalnymi rywalami – z takimi „plecami” może wam być ciężko…
Na szczęście nie jest tak źle, bo posłem na sejm jest wspomniany już były piłkarz Arki – Rafał Siemaszko. A mówiąc całkiem serio, jednym ze sponsorów Arki jest lokalna spółka Skarbu Państwa, czyli Energa, która wcześniej sponsorowała Lechię. Zawirowania organizacyjno-właścicielskie naszych rywali spowodowały jednak, że Energa najpierw wycofała się z Gdańska, a następnie zdecydowała się dołączyć do Arki. Wydaje się więc, że nasi włodarze dobrze odnajdują się w lokalnym środowisku politycznym.

Kibice Lechii szczycą się, że jeszcze nigdy nie wygraliście z nimi w Ekstraklasie. Derbowy mecz już za tydzień – może tym razem się uda?
Oczywiście że się uda, a jeżeli nie, to pewnie znów winny będzie sędzia, jak to ostatnio w derbach bywało.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga