Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: Arka jest na właściwym kursie
Nie ma drugiego klubu, z którym rywalizacja przywoływałaby wśród kibiców GieKSy wyłącznie pozytywne skojarzenie. W pamiętnym sezonie, za sprawą fenomenalnej ligowej pogoni za Arką mogliśmy zagrać pierwszoligowy finał w Gdyni, gdzie Adrian Błąd „przymierzył i trafił” na wagę awansu do Ekstraklasy. Nasi rywale na elitę musieli poczekać rok dłużej. Czy był to rok stracony? Jak długo rozpamiętywano tamte wydarzenia i czy rany w sercach kibiców z Pomorza zdążyły się zabliźnić? Przed sobotnim meczem przy Nowej Bukowej zapytaliśmy o to Marka Ziemiana, kibica Arki, organizatora żółto-niebieskich pokojów na portalu X, dawniej Twitter.
Gdybym był na waszym miejscu, pewnie do dzisiaj zastanawiałbym się, jak to się mogło nie udać. Upragniony awans zatarł bolesne wspomnienia sprzed roku?
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że przekleństwo tamtego sezonu okazało się dla nas impulsem do rozwoju. Ten dodatkowy rok w 1. lidze był moim zdaniem potrzebny, aby uporządkować klub zarówno pod względem sportowym, jak i w aspekcie profesjonalizacji pozostałych obszarów. Nawet gdybyśmy wtedy awansowali, czy to po meczu z wami, czy po barażach, to do Ekstraklasy wchodzilibyśmy z trenerem Łobodzińskim na ławce, a bez dyrektora sportowego, z wieloma innymi problemami, jakie mieliśmy tamtego lata. To na pewno przełożyłoby się na postawę drużyny i bardzo ciężko byłoby się utrzymać. Być może dzięki dodatkowemu rokowi banicji w 1. lidze udało się poukładać zarówno zespół, jak i cały klub, który nie będzie odstawał poziomem od Ekstraklasy.
Z pewnością analizowaliście przyczyny roztrwonienia przewagi nad GieKSą. Do jakich doszliście wniosków?
Przede wszystkim to wy zaliczyliście fenomenalną serię. Dosłownie cholera mnie wzięła, gdy przepchnęliście mecz z Tychami. Mogliśmy wtedy świętować awans, gdyby nie gol Jakuba Araka, który jako były zawodnik Lechii jest teraz u mnie podwójnie na cenzurowanym. Wy byliście naszym największym problemem, bo Arka nie punktowała przecież źle. Zadecydował splot nieszczęśliwych okoliczności, bo najpierw nie potrafiliśmy wygrać z Podbeskidziem, a nie pomógł wtedy Sebastian Milewski, który osłabił zespół po czerwonej kartce. Szczególnie żywy pozostaje w naszej pamięci derbowy mecz z Lechią, w którym sędzia podjął wysoce kontrowersyjną decyzję o nieprzyznaniu Arce rzutu karnego po faulu na Stolcu w 90. minucie. Ta sytuacja miała podwójne konsekwencje, bo za rzekomą „symulkę” Stolc zarobił żółtą kartkę, która wyeliminowała go z meczu z wami. Ponadto, ze składu wypadł Dawid Gojny z powodu kontuzji ręki. Dlatego w ostatnim meczu na lewej obronie wystąpił Ołeksandr Azaćkyj, który nie jest nominalnym lewym obrońcą i ma pewne braki w mobilności. Jego zadaniem było powstrzymywanie Adriana Błąda i jak wszyscy dobrze pamiętamy, nie wywiązał się z niego najlepiej: Adrian zdobył przepięknego gola, a mimo dość krótkiego pobytu w Arce nie cieszył się z tego trafienia. Warto to podkreślić i docenić.
Gol Błąda przeszedł do legendy jako przesądzający o awansie, natomiast w toku sezonu były momenty, które mogły spowodować, że to trafienie nie miałoby znaczenia. Mam tu na myśli przede wszystkim nasz pierwszy mecz w Katowicach czy choćby pojedynek z waszym derbowym rywalem. Komu wtedy kibicowałeś?
Jeśli chodzi o wasz wiosenny mecz z Lechią, to pół żartem, pół serio można powiedzieć, że najlepsze dla Arki byłoby wtedy rozstrzygnięcie analogiczne do pewnego meczu Piasta z Górnikiem, w którym gliwiczanie zostali ukarani walkowerem, a dodatkowo trzy punkty odjęto Górnikowi. Niestety nic takiego nie mogło mieć miejsca. Nietrafiony karny Adamczyka w Katowicach był za to często wspominany bezpośrednio przed rewanżem w Gdyni, bo tamten gol stawiałby nas w zupełnie innej sytuacji. Mimo wszystko pamięć kibica jest krótka, więc tamte wydarzenia zatarły się kosztem tego, co stało się w samej końcówce sezonu. Podobnie było zresztą w przypadku Ruchu Chorzów, który w 2017 r. przegrał w Gdyni po bramce Rafała Siemaszki, zdobytej ręką. Nikt nie analizował, gdzie wcześniej niebiescy tracili punkty – winą za ich spadek obarczono właśnie Siemaszkę.
Brak awansu mógł w jakimś stopniu podciąć wam skrzydła. Dało się odczuć brak wiary w powodzenie całego projektu?
Porażka sprzed dwóch sezonów z pewnością odcisnęła swoje piętno, natomiast w moim odczuciu nie było zauważalnego odpływu „kibiców sukcesu”. Brak awansu był ciosem, jednak nie zatrzymał klubu w rozwoju. Pamiętajmy, że jeszcze pół roku wcześniej byliśmy w sporze z poprzednimi właścicielami i bojkotowaliśmy mecze w Gdyni. Od momentu, gdy za sterami jest nowa ekipa, Arka jest na właściwym kursie i nawet kolejny rok w 1. lidze nie spowodował, że z niego zboczyliśmy. W ostatnich meczach poprzedniego i pierwszych kolejkach nowego sezonu na stadion w Gdyni przychodziło kilkanaście tysięcy widzów. Pierwszym poważnym egzaminem dla kibiców w Ekstraklasie będzie mecz z Wisłą Płock, więcej pokaże też frekwencja w październiku i listopadzie. Osobiście zakładam, że średnia na poziomie 10 tysięcy widzów będzie regułą przy Olimpijskiej w Gdyni.
Po porażce z GKS-em Arka nie złapała koła ratunkowego w postaci barażu i na swoim stadionie wpuściła do Ekstraklasy Motor. Taki finał sezonu nie spowodował jednak, że z pracą w Gdyni pożegnał się trener Łobodziński. Jak dziś oceniasz ten ruch?
Trudno powiedzieć. Gdybym ja miał wtedy podejmować tę decyzję, to zaufałbym trenerowi, że wyciągnie odpowiednie wnioski i w kolejnym sezonie wykona lepiej swoją pracę. Z perspektywy czasu każdy jest mądry i dziś mówi się, że to był błąd. Trener Łobodziński w pierwszych kolejkach nie punktował dobrze, natomiast nie pomagał mu terminarz, bo na starcie mieliśmy samych trudnych rywali. Wykorzystał to później Tomasz Grzegorczyk, który w drugiej części rundy miał teoretycznie łatwiejsze mecze. Osobiście cenię trenera Łobodzińskiego i choć być może pozostawienie go na stanowisku było błędem, to jak się okazało, nie aż tak kosztownym, bo ostatecznie jesteśmy dziś w Ekstraklasie.
Rundę jesienną na ławce trenerskiej dokończył Tomasz Grzegorczyk, który uzbierał 10 zwycięstw w 12 meczach. Mimo to zdecydowano się postawić wiosną na Dawida Szwargę. Jak przyjęliście tę informację?
Decyzja o zatrudnieniu Dawida Szwargi wzbudziła sporo kontrowersji wśród kibiców Arki, którzy nie byli zgodni co do słuszności tego ruchu. Sam dobrze oceniam pracę dyrektora sportowego Veljko Nikitovica, dlatego uznałem, że skoro woli on pracować z Dawidem Szwargą, to trzeba mu zaufać. Czas pokazał, że była to dobra decyzja, ponadto zmianie uległ nasz styl gry. Podkreślali to m.in. Tetrycy w jednym ze swoich programów, że za trenera Grzegorczyka graliśmy jak grupa przyjaciół walczących z przeciwnościami losu, które spadały na Arkę. Z kolei trener Szwarga sprawił, że staliśmy się zespołem bardziej wyrachowanym, dobrze zorganizowanym i świetnie broniącym.
Dawid Szwarga jest znany z drobiazgowych analiz i pracy na wielu danych. Te pozyskuje na różne sposoby – mniej lub bardziej konwencjonalnie. Odzyskaliście już drona, którego wysłał na sparing Motoru?
Wydaje mi się, że drona zwrócono i nie roztrząsano już dłużej tej sprawy. Dobrze to podsumował prezes Pertkiewicz w jednym z wywiadów mówiąc, że my też mamy przechwycone drony innych zespołów, które wiedzą, gdzie je odebrać. Dziś jest to pewnego rodzaju szara strefa w przepisach, którą wykorzystuje większość sztabów. Coraz częściej trzeba patrzeć w niebo z obawą, czy rywal nie podgląda pracy na treningach.
Głośniej o Arce zrobiło się znowu przed tygodniem, za sprawą wspomnianego trenera Grzegorczyka, który przyjechał do Gdyni z Pogonią, a jeden z byłych podopiecznych postanowił mu o sobie przypomnieć…
Kamil Jakubczyk, który jest wychowankiem Pogoni, przed tygodniem zdobył bramkę na wagę zwycięstwa Arki w meczu ze swoim byłym klubem. Celebrował to trafienie w ten sposób, że podbiegł do ławki Pogoni i wykonał gest całusa w kierunku Tomasza Grzegorczyka, który dziś jest w sztabie Portowców. Część tamtejszych kibiców odebrała to jako gest przeciwko klubowi, co sam zawodnik szybko zdementował. Jak tłumaczył, będąc w Arce został odstawiony na boczny tor przez Grzegorczyka. Gest po golu miał więc być pewną złośliwością w kierunku byłego trenera, co wywołało aferę szeroko komentowaną we wszystkich mediach sportowych, które lubują się w takich niecodziennych historiach.
Emocje po awansie pewnie już opadły, a przyszedł czas na emocje związane z samymi występami w Ekstraklasie. Z jakimi nadziejami przystępujecie do tego sezonu?
Kibice Arki są świadomi miejsca w „łańcuchu pokarmowym” polskiej piłki. Zdajemy sobie sprawę, że bez odpowiedniego wsparcia, choćby z miejskich pieniędzy, będzie nam trudno rywalizować z kontrkandydatami do utrzymania. Taki też jest cel stawiany przed drużyną – utrzymanie w Ekstraklasie. Jeżeli uda się go szybko zrealizować, to rolą prezesa jest planowanie kolejnych wariantów tak, aby pobudzać dalszy rozwój klubu na każdym polu, począwszy od spraw tak prozaicznych jak remont szatni czy sauna, po aspekty sportowe związane z pierwszą drużyną, akademią czy infrastrukturą treningową. Mam nadzieję, że za wzrostem organizacyjnym klubu, który na co dzień obserwujemy, pójdzie też wzrost poziomu sportowego.
Zarówno Arka, jak i pozostali beniaminkowie, zaliczyli udane wejście w rozgrywki. Apetyt rośnie w miarę jedzenia?
Uważam, że Arka miała wymagający terminarz na start sezonu. Rozpoczęliśmy od trudnego wyjazdu do Lublina, następnie mierzyliśmy się z Radomiakiem, który do meczu z Koroną był rewelacją ligi. Później jechaliśmy do Warszawy, gdzie nikomu nie gra się łatwo i sami też się o tym przekonaliście. Z kolei przed tygodniem podejmowaliśmy Pogoń, która w ostatnim sezonie do samego końca liczyła się w walce o europejskie puchary. Rywale byli więc wymagający, mimo to udało się zdobyć pięć punktów. Jest to poziom gwarantujący 11-12 miejsce w lidze i jeżeli utrzymamy taką średnią do końca sezonu, to wszyscy będziemy zadowoleni. W najbliższych tygodniach przyjdzie czas na mecze z rywalami w walce o utrzymanie, a więc GieKSą, Lechią i Wisłą Płock, która nadspodziewanie dobrze rozpoczęła sezon. O niczym to jednak nie świadczy, bo Nafciarze mieli już taki sezon, gdy zaczęli bardzo dobrze, a skończyli w 1. lidze.
Trudno o miarodajne oceny na tym etapie sezonu, ale który z transferów oceniasz jako największe wzmocnienie, a które odejście jest dla was największą stratą?
Spośród zawodników sprowadzonych latem najmocniej odpalił Sebastian Kerk. Przyznam, że po meczu z Motorem oceniałem go bardzo źle, natomiast coraz lepiej odnajduje się w naszym zespole i dodaje dużo jakości. Z drugiej strony najbardziej żal odejścia piłkarza, który Gdynię opuścił pół roku temu – Karol Czubak uparł się wtedy na transfer zagraniczny i uważam to za duży błąd, bo moim zdaniem akurat on wiele by zyskał na pracy z trenerem Szwargą. Tymczasem stracił pół roku i dziś wraca do Polski pod skrzydła innego młodego, zdolnego trenera, za jakiego uchodzi Mateusz Stolarski z Motoru.
Był temat powrotu Czubaka do Gdyni?
Rozmowy były, ale nie było szans na szczęśliwy finał, bo za Czubaka trzeba było sporo zapłacić, a prezes Pertkiewicz pokazał już w Jagiellonii, że nie lubi płacić za transfery. Z drugiej strony prezes mawia, że z drogiego piłkarza można zrobić taniego, więc być może przed zamknięciem okienka do Gdyni trafi jakiś zawodnik, który jeszcze kilka tygodni wcześniej był poza naszym zasięgiem finansowym.
Kibice GieKSy nadal czekają na możliwość zakupu nowych koszulek. Mamy tego samego dostawcę strojów – jak wygląda ten temat w Gdyni?
O ile mnie pamięć nie myli, koszulki wciąż są dostępne w klubowym sklepie. Na starcie sezonu mieliśmy podobne problemy co w Katowicach, na szczęście producent zdążył z dostawą przed pierwszym meczem. Zastanawiałem się, czy wina leży po stronie producenta, czy też kluby zbyt późno dopełniły formalności związanych z zamówieniem. Faktem jest, że nie udało się zaprezentować nowych strojów podczas międzypokoleniowego spotkania na Górce, w ramach prezentacji drużyny. Szkoda, bo był to najlepszy moment na promocję nowych koszulek.
W Katowicach pamiętamy Dawida Szwargę z czasów współpracy z Rafałem Górakiem jako specjalistę od stałych fragmentów gry. Jest to element, na który kładzie szczególny nacisk jako samodzielny trener?
Zdecydowanie. Na konferencji po pierwszym meczu nawet nieco zirytowałem trenera pytaniem, czy Arka ma jakikolwiek inny pomysł na zdobywanie goli niż stałe fragmenty. Mamy na nie zarówno wiele pomysłów, jak i odpowiednich wykonawców: lewonożny Sebastian Kerk, prawonożny Marc Navarro czy słynący z dalekich wrzutów piłki z autu Dawid Abramowicz.
Jaki scenariusz sobotniego meczu przewidujesz w wykonaniu Arki?
Arka przyjedzie do Katowic z założeniem, by przede wszystkim nie stracić bramki. W drugiej kolejności będziemy szukać swoich szans z przodu, głównie po stałych fragmentach gry. W porównaniu do Arki GKS jest zespołem usposobionym bardziej ofensywnie, operującym więcej w wysokim pressingu. My również gramy intensywnie, ale „wajcha” jest ustawiona bardziej w kierunku defensywy. Nie spodziewam się więc wielkiego widowiska z dużą liczbą bramek, mimo to nie wyobrażam sobie Arki nie walczącej o zwycięstwo, bo kto nie gra o pełną pulę, na koniec zwykle przegrywa.
Jaki wynik typujesz?
Najbezpieczniejszym typem jest 0:0, ale serce kibica każe mi wierzyć w zwycięstwo Arki 1:0, po golu Juliena Célestine po stałym fragmencie gry.
Na koniec zapytam o sytuację w Trójmieście. Nowy prezydent to zadeklarowany kibic Lechii, premier również jest kojarzony z waszymi lokalnymi rywalami – z takimi „plecami” może wam być ciężko…
Na szczęście nie jest tak źle, bo posłem na sejm jest wspomniany już były piłkarz Arki – Rafał Siemaszko. A mówiąc całkiem serio, jednym ze sponsorów Arki jest lokalna spółka Skarbu Państwa, czyli Energa, która wcześniej sponsorowała Lechię. Zawirowania organizacyjno-właścicielskie naszych rywali spowodowały jednak, że Energa najpierw wycofała się z Gdańska, a następnie zdecydowała się dołączyć do Arki. Wydaje się więc, że nasi włodarze dobrze odnajdują się w lokalnym środowisku politycznym.
Kibice Lechii szczycą się, że jeszcze nigdy nie wygraliście z nimi w Ekstraklasie. Derbowy mecz już za tydzień – może tym razem się uda?
Oczywiście że się uda, a jeżeli nie, to pewnie znów winny będzie sędzia, jak to ostatnio w derbach bywało.
Piłka nożna
Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl
Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.
Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.
Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.
Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.
Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.
Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.
Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.
Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂
Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.
Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.
Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.
Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉
Felietony
I co, niedowiarki?
Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.
Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić. Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.
O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.
Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.
Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.
Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.
Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.
Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.
Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.
W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?
Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.
Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.
Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.
Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.
Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.
Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.
O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!
Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.
Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.
GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.
Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.
A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.
Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.
Galeria Piłka nożna
Coraz bliżej… Narodowy
Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski.



Najnowsze komentarze