Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: Ekstraklasa przerasta Lechię

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Lechia Gdańsk przystępowała do sezonu jako zwycięzca I ligi, tymczasem na półmetku rozgrywek jest najsłabszym z beniaminków, a ryzyko spadku z ligi jest w ich przypadku bardzo realne. O przyczyny takiego stanu rzeczy i oczekiwania przed naszym sobotnim meczem zapytaliśmy Karolinę Jaskulską z redakcji serwisu Lechia.net.

Przed każdym naszym meczem na kibicowskim forum zakładamy temat, w którym dyskutujemy przed i po spotkaniu. W tym roku był jednak mecz, który doczekał się swojego osobnego wątku, a nie grał w nim GKS. Spróbujesz zgadnąć, o jaki mecz chodzi?
Skoro o to pytasz, to podejrzewam, że był to mecz z udziałem Lechii, który mógł wam pomóc w awansie. Musi więc chodzić o wygrane derby z Arką.

Zgadza się. W Katowicach śledziliśmy je z zapartym tchem. Jakie było wasze podejście do tamtych derbów? Piłkarsko sezon dla was był już skończony, bo awans zapewniliście sobie tydzień wcześniej w Krakowie.
W kontekście tamtego meczu z Arką należy wrócić do tego, co wydarzyło się dokładnie rok temu w jesiennych derbach w Gdyni, które Lechia przegrała 0:1 po rzucie karnym. Otoczka była specyficzna, bo spadł wtedy pierwszy śnieg, co dla niektórych zagranicznych piłkarzy, jak na przykład Australijczyk Louis D’Arrigo, było zupełnie nowym doświadczeniem. Derby zawsze wywołują dodatkową mobilizację, przede wszystkim wśród kibiców. Była więc chęć rewanżu, ponadto wiosną po raz pierwszy na nowym stadionie pojawili się goście z Gdyni. Wyprzedano wszystkie bilety, ponad 30 tysięcy, dlatego był to dla nas ważny mecz, którego stawką był prymat w Trójmieście. Mówiło się też o tym, aby dodatkowo pomieszać Arce szyki w walce o awans. Potwierdziły to wydarzenia na boisku, gdzie przez blisko 60 minut graliśmy w osłabieniu, a mimo to wygraliśmy. Była jeszcze sytuacja z potencjalnym karnym dla Arki w ostatniej minucie, gdzie jakimś cudem sędzia na VAR nie dopatrzył się faulu. Dzięki temu zapewniliśmy sobie wygranie ligi, dostaliśmy pamiątkowy puchar, a po meczu była spontaniczna feta na Starym Mieście, gdzie pod Neptunem świętowaliśmy razem z drużyną.

Ten sukces był dla Was zaskoczeniem? Przed sezonem chyba nikt nie stawiał was w gronie faworytów ligi, patrząc na zawirowania organizacyjne w waszym klubie.
Pamiętamy, co działo się na początku ubiegłego sezonu, gdzie w pierwszej kolejce Lechia pojechała do Głogowa, a trener Szymon Grabowski miał do dyspozycji 15 piłkarzy. Letnia przerwa między sezonami to był bardzo trudny okres, bo wciąż decydowały się sprawy związane ze zmianami właścicielskimi, odeszło też wielu piłkarzy. Panował chaos i niepewność, odwoływano sparingi i obóz przygotowawczy. Dopiero z czasem postawa drużyny dała nadzieję na pozytywne rozstrzygnięcie sezonu. Do drużyny dołączyli piłkarze wartościowi jak na warunki I ligi, tacy jak Rifet Kapić, Camilo Mena, Iwan Żelizko czy Maksym Chłań. Drużyna się zgrywała, szatnia stawała się jednością i mimo zawirowań organizacyjnych osiągaliśmy dobre wyniki. Po dobrze przepracowanej zimie świetnie rozpoczęliśmy rundę rewanżową, co dało podstawy do realnej wiary w awans. Ogromną rolę odegrał w tym wszystkim trener Szymon Grabowski i jego sztab. Bez niego nie byłoby awansu. Lechia wróciła tam, gdzie jej miejsce, bo trzeba pamiętać, że jest to klub z bogatą historią, który zapisał się na kartach polskiej piłki.

Do niedawna noszony na rękach trener Grabowski został kilka dni temu odsunięty od zespołu. Czy to on ponosi winę za słabe wyniki Lechii w Ekstraklasie?
Trener padł ofiarą własnego sukcesu. W trudnych warunkach osiągnął wynik, którego tak naprawdę się nie spodziewaliśmy. Przed obecnym sezonem obiecano mu poprawę sytuacji: do drużyny miał dołączyć napastnik i trzech obrońców, mówiło się np. o Arkadiuszu Pyrce z Piasta. Tymczasem przeprowadzono transfery, które moim zdaniem są niewypałami. Trener nie miał materiału, na którym mógłby pracować i osiągać dobre wyniki w Ekstraklasie. Padł ofiarą nie tylko swojego sukcesu, ale także lojalności, bo latem miał ofertę z Zagłębia Lubin, o czym donosiły Meczyki.pl. Został jednak w Gdańsku, bo wierzył, że jest tu w stanie robić wielkie rzeczy. I choć sam również popełniał błędy i nie wszystkie jego decyzje podobały się kibicom, to uczył się Ekstraklasy i zdobywał doświadczenie. Z powodu widzimisię prezesa został jednak odsunięty od prowadzenia drużyny.

Spodziewaliście się takiego ruchu zarządu?
Jeszcze miesiąc temu Paolo Urfer wydał komunikat, w którym informował o pełnym wsparciu dla trenera Grabowskiego, ale już w drugim zdaniu wytykał mu błędy i brak opieki trenerskiej nad zespołem. Czuło się, że może to być zapowiedź końca trenera Grabowskiego w Lechii, a zarząd szuka kogoś na jego miejsce. Dziś Paolo Urfer nie potrafi nawet zwolnić trenera, wydając kuriozalny komunikat o jego zawieszeniu (rozmawialiśmy przed oficjalnym ogłoszeniem rozwiązania kontraktu z trenerem – przyp. red). Wiadomo, że Szymon Grabowski nie poprowadzi już drużyny i nie pojawi się ani w szatni, ani na stadionie, chyba że w roli kibica, bo pracując tutaj mocno zżył się z naszym środowiskiem. Sama tego doświadczyłam, bo w dniu meczu z Pogonią obchodziłam swoje urodziny. Trener o tym wiedział i po meczu, mimo że przegranym, spotkał się ze mną, przyniósł prezent i przeprosił za porażkę. A 5 minut później został zwolniony…

Jak przebiegają poszukiwania nowego trenera?
Mówi się o trenerze zza granicy, bo nikt z polskich szkoleniowców nie chce wchodzić w tak niepewny projekt. Natomiast ktoś spoza środowiska może nie być świadomy tego, co dziś dzieje się w Lechii, podobnie jak David Badia, który był naszym trenerem wiosną 2023, kiedy spadliśmy z Ekstraklasy. Ponadto moment zwolnienia też wydaje się nieprzemyślany, bo można to było zrobić albo w przerwie na kadrę, albo po zakończeniu rundy, a nie po porażce z Pogonią. Mimo to uważam, że Szymon Grabowski prędzej czy później wróci do Ekstraklasy, za to nie mam pewności, czy zostanie w niej Lechia.

W sobotę na ławce trenerskiej usiądzie Kevin Blackwell. Jaką rolę ta postać odgrywa w Lechii?
Blackwell trafił do Lechii w październiku ubiegłego roku. Jest bardzo dobrym znajomym prezesa Urfera i został zatrudniony jako dyrektor techniczny, wzorem angielskiego modelu zarządzania. Miał być łącznikiem między prezesem a sztabem, przełożonym trenera, ale nie wchodzić w jego kompetencje. Rzeczywistość okazała się jednak inna, bo prowadził treningi, wygłaszał przemowy w szatni, a nawet w trakcie meczów schodził na ławkę i dawał wskazówki drużynie. Po awansie do Ekstraklasy wymienił połowę sztabu szkoleniowego, w ich miejsce sprowadzając ludzi z Anglii. Teraz po zwolnieniu Szymona Grabowskiego od razu wskoczył w jego buty. W meczu z GKS-em zasiądzie na ławce, mimo że nie ma ważnej licencji UEFA Pro. Dlatego dołączył do niego Radosław Bella, który tę licencję ma. Jednak to Blackwell będzie rządził, mimo że jest osobą nielubianą i nie cieszy się zaufaniem kibiców.

Trudno mówić o przemyślanej filozofii budowania drużyny w obliczu problemów organizacyjnych w Gdańsku. Czy zarząd ma pomysł na Lechię w Ekstraklasie?
Problemy finansowe w Lechii ciągną się od wielu lat i przyjście Paolo Urfera tego nie zmieniło. Prezes obiecywał złote góry, słyszeliśmy o sponsorze, mocnych transferach do Ekstraklasy, ale jak na razie na obietnicach się skończyło. Patrząc z perspektywy obecnego sezonu można oceniać, że awans to było osiągnięcie ponad stan, zarówno sportowo, jak i organizacyjnie. Dziś Ekstraklasa przerasta Lechię i mamy poczucie, że roczna banicja w I lidze niewiele zmieniła.

Pozycja Lechii w tabeli pokazuje, że transfery, które wystarczyły na zdominowanie I ligi to za mało na Ekstraklasę.
Nie ulega wątpliwości, że zimą musimy się solidnie wzmocnić na każdej pozycji. Obecny skład doskonale poradził sobie w I lidze, ale to za mało na poziom Ekstraklasy. Mogłabym wskazać 3-4 piłkarzy, którzy pasują poziomem do najwyższej ligi. Są to na pewno Kapić i młodzi skrzydłowi – Mena i Chłań, którzy mają wielki talent i odnaleźli się w tej lidze. Dla pozostałych Ekstraklasa to raczej za wysokie progi. Nie jest to jednak wyłącznie wina piłkarzy, bo gdyby mieli doświadczonych partnerów, którzy byliby dla nich wsparciem, to cały zespół funkcjonowałby lepiej. Dziś Lechia nie ma lidera, który mógłby być wzorem dla młodych piłkarzy. W styczniu dołączy do nas Michał Głogowski z Hutnika Kraków, który jest wiceliderem strzelców II ligi, nie spodziewam się jednak, że będzie on naszym zbawieniem. Jeśli nie będzie istotnych wzmocnień, przede wszystkim w obronie, to Lechia nie utrzyma się w lidze. Ponadto nie omijają nas kontuzje, bo na dłużej z gry wyłączeni są Bobcek i Mena, poważnych urazów doznali młodzieżowcy Marcel Bajko i Wojtek Madej, którzy brali udział w treningach pierwszej drużyny. Nie pomogły zmiany w sztabie medycznym dokonane latem przez Kevina Blackwella. Dość powiedzieć, że Kevin Paxton jako fizjoterapeuta pracuje zdalnie z Anglii, jednocześnie szukając nowej pracy na LinkedIn.

Gdy mówimy o kontuzjach, warto wrócić do ubiegłego sezonu, gdy uraz na długo wyeliminował lidera Lechii w tamtym okresie – Luisa Fernandeza. Dlaczego dziś nie ma go już w Gdańsku?
Transfer Fernandeza miał legitymizować projekt „Lechia Gdańsk w I lidze”. Jego przyjście z Wisły Kraków było zaskoczeniem dla całego środowiska piłkarskiego w Polsce. Był gwiazdą i od początku sezonu strzelał dużo goli. Niestety nabawił się kontuzji kolana i przeszedł operację. Wrócił w kwietniu, zagrał po kilka minut z Odrą i GKS-em w Katowicach, ale kontuzja się odnowiła i konieczny był drugi zabieg. Mimo, że nie grał, to zawsze był przy drużynie i jako kapitan był ważną postacią w szatni. Gdy wreszcie wrócił do zdrowia, prezes Urfer zdecydował o jego odsunięciu. Powód był oczywisty: piłkarz domagał się wypłaty zaległych pensji. Dlatego Fernandez zdecydował się rozwiązać kontrakt, a jego sprawa będzie rozpatrywana przez piłkarskie trybunały. Dziś na pewno przydałby się tej drużynie, bo dawał dużo jakości i doświadczenia.

Najnowsza historia ligowych pojedynków GieKSy z Lechią nie jest zbyt bogata. Masz szczególne wspomnienia tych meczów?
Kiedy Lechia regularnie rywalizowała z GieKSą, nie było mnie jeszcze na świecie. Pamiętam nasze mecze w sezonie 2007/2008, kiedy awansowaliśmy do Ekstraklasy i udało się was dwukrotnie pokonać. Najbardziej żywe są wspomnienia z ubiegłego sezonu, kiedy wygraliśmy w Gdańsku, a w Katowicach lepszy był GKS. Wszyscy doskonale pamiętamy nasz ostatni mecz przy Bukowej, gdzie Lechia przegrała po golu Arka Jędrycha w doliczonym czasie. Nie wykorzystaliśmy wtedy wielu okazji na gola, grając przecież z przewagą jednego zawodnika. Był to dla nas trudny moment, który zasiał trochę niepewności, ale mimo tej porażki nikt nie zwątpił w to, że możemy wrócić do Ekstraklasy.

Historię Lechii i GKS-u łączy Sławomir Wojciechowski – rodowity gdańszczanin, który swoje sukcesy święcił m.in. w Katowicach.
Uważam, że jest to jeden z najlepszych polskich piłkarzy lat 90. Odnosił sukcesy nie tylko w Polsce, ale i za granicą, kiedy niewielu piłkarzy wyjeżdżało, aby grać w europejskich ligach. Sławek był ważną postacią GKS-u i odniósł wiele sukcesów z tym klubem, ale miał też dobry czas w Lechii i zapisał się w naszej historii, zarówno jako piłkarz, jak i działacz. Jest to postać, która łączy oba kluby, będąc jednocześnie jedną z ważniejszych postaci polskiej piłki lat 90.

Zwycięstwo w Katowicach w sobotę jest dla Lechii obowiązkiem?
Mając 5 punktów straty do bezpiecznej pozycji w tabeli trzeba szukać punktów z każdym, niezależnie od poziomu przeciwnika. W sobotę jedziemy do Katowic, gdzie czeka nas mecz przy pełnych trybunach, prawdopodobnie wasz ostatni mecz na starym stadionie. Atmosfera będzie więc szczególna, tym bardziej jeśli chodzi o uhonorowanie śp. Jana Furtoka. Dla waszej społeczności będzie to więc ważne wydarzenie, a piłkarsko GieKSa też musi punktować, bo wasza przewaga nad strefą spadkową nie jest duża. Oba zespoły będą chciały wygrać, ale nie spodziewam się fajerwerków po Lechii. Nie liczę też na efekt „nowej miotły”. Zakładam remis, a w czarnym scenariuszu zwycięstwo waszej drużyny. Każdy to wie, że musimy punktować, ale w tym sezonie nie za bardzo nam to wychodzi.

Remis będzie waszym sukcesem?
Myślę, że tak. Punkt przywieziony z wyjazdu to zawsze jakiś dorobek, jednak Lechia już kilka takich remisów ma i nie poprawia to naszej sytuacji w tabeli. W Kielcach zremisowaliśmy 0:0 nie oddając celnego strzału na bramkę, były też lepsze mecze, jak remis 3:3 w Gliwicach. Remis w Katowicach zostanie przyjęty jako dobry wynik, bo w takim miejscu jest dziś nasz zespół, że o każdy punkt jest trudno. Każdy chciałby zwycięstwa, ale patrząc na obecną atmosferę w Gdańsku bardziej prawdopodobna jest wygrana gospodarzy.

Pokusisz się o wytypowanie wyniku?
Sercem postawię na remis bramkowy, bo tracimy dużo goli, więc musimy też strzelić. Na dziś stawiam na 2:2.

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plusy i minusy po Rakowie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.

Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.

Plusy:

+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.

+ Jędrych i Klemenz 
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.

Minusy:

– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.

– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.

– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.

Podsumowanie:

GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.

To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.

Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nowa Bukowa pisze swoją historię

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.

Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.

Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.

W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.

W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.

W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉

Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.

Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.

Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!

Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.

Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.

Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.

Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…

Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉

Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.

W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.

Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga