Nowy sezon rozpoczynamy z wysokiego „C” – do Katowic przyjeżdża świeżo upieczony wicemistrz Polski, dla którego ligowy mecz z GieKSą będzie jednocześnie próbą generalną przed startem kwalifikacji do Ligi Konferencji. O nastroje po niedawno zakończonym, ambicje w nadchodzącym i wspomnienia z historycznych sezonów zapytaliśmy Michała Cybulskiego, który od 1992 roku wspiera Raków z trybun przy Limanowskiego i z licznych „klatek” na stadionach całej Polski.
W ubiegłym sezonie mieliście mistrzostwo na wyciągnięcie ręki, jednak roztrwoniliście przewagę nad Kolejorzem. Wicemistrz to twoim zdaniem sukces czy pierwszy przegrany?
Srebrny medal Mistrzostw Polski trzeba traktować jako wielki sukces, tym bardziej w kontekście Rakowa, który dopiero od kilku sezonów jest w ligowej czołówce. Wcześniej, przez blisko sto lat był średniakiem grającym najczęściej na 2. i 3. poziomie rozgrywkowym. Jednak biorąc pod uwagę, że na kilka kolejek przed końcem sezonu mieliśmy pięć punktów przewagi nad Lechem, wśród kibiców czuć ogromny niedosyt. Jeszcze przed zakończeniem rozgrywek w Częstochowie powstał wielki mural z wizerunkiem trenera Papszuna. Można było odczuć, że jest to pierwszy akt świętowania mistrzostwa – przewidziano nawet miejsce na domalowanie drugiego pucharu za Mistrzostwo Polski. Wszyscy byliśmy przekonani, że to tylko kwestia czasu i po rocznej przerwie tytuł wróci do Częstochowy. Niestety, strata punktów w Niepołomicach, Szczecinie i Kielcach, a także porażka u siebie z Jagiellonią pozwoliły Lechowi odrobić straty.
Mogliście jeszcze liczyć na GKS, który na finiszu rozgrywek podejmował Lecha w Katowicach, jednak remis 2:2 okazał się dla was niewystarczający. Być może gdyby na czas dojechała walizka pieniędzy, o której tyle mówiono…
Nikt nie powinien traktować poważnie takich historii i myślę, że żaden z kibiców Rakowa ani przez moment nie wierzył, że klub ma takie plany. Wydaje mi się, że Ekstraklasa to dziś zbyt poważne rozgrywki, którymi zajmują się zbyt poważni ludzie, by bawić się w takie gierki. Przez lata polska liga była nieczysta, nieuczciwa i zbyt wiele wysiłku włożono w odbudowę jej wizerunku, aby teraz pozwalać sobie na tego typu operacje.
Na ile nieudana końcówka sezonu podrażniła ambicje klubowych włodarzy przed startem kolejnej kampanii? Jedynym celem jest mistrzostwo?
Gdy 10 lat temu Michał Świerczewski przejmował stery w 2-ligowym Rakowie, obiecał kibicom, że klub będzie grał w europejskich pucharach. Wtedy absolutnie nie wierzyłem, że uda mu się dotrzymać tej obietnicy. Po ostatnim meczu z Widzewem Świerczewski zwrócił się do nas z deklaracją, że w kolejnym sezonie celem będzie mistrzostwo. Dzisiaj mu wierzę, bo swoją pracą sprawił, że Raków jest czołową polską drużyną.
Czy Raków jest do tego odpowiednio przygotowany pod względem kadrowym?
Przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu też nie był gotowy. Dość szybko odpadliśmy z Pucharu Polski przegrywając po karnych w Legnicy i wydawało się, że nie będzie to dobry sezon w naszym wykonaniu. Tymczasem do mistrzostwa zabrakło naprawdę niewiele. Liczę na dobrą pracę Marka Papszuna, który potrafi wycisnąć z zawodników więcej niż jakikolwiek inny trener. Myślę, że większość rywali może nam zazdrościć takiego szkoleniowca, szefa i motywatora.
Zerkacie nerwowo na informacje płynące z piłkarskiej centrali? Liczycie się z tym, że Cezary Kulesza sięgnie po Marka Papszuna w kontekście reprezentacji?
Im dłużej trwa serial z wyborem nowego selekcjonera, tym mniejsze są szanse, by Marek Papszun zgodził się podjąć takiej roli. Coraz głośniej mówi się, że PZPN doszedł do porozumienia z Janem Urbanem (rozmawiamy przed oficjalnym komunikatem związku – przyp. red.), którego asystentem ma być związany z Rakowem Jacek Magiera. Moim zdaniem to najlepszy wybór na ten moment. Papszun powinien był zostać selekcjonerem zamiast Michała Probierza i być może w przyszłości dostanie jeszcze taką ofertę. Widzę go w tej roli, podobnie zresztą jak Magierę. Warto wspomnieć, że trenerem Rakowa był także jeden z poprzednich selekcjonerów – Jerzy Brzęczek, który wprowadził kadrę na Euro 2020. Dobrze to o nas świadczy jako klubie.
Lista potencjalnych wzmocnień Rakowa jest dosyć długa, tymczasem tuż przed startem sezonu sfinalizowano ich niewiele. Czekacie jeszcze na duże nazwiska?
Nie przywiązywałbym się za bardzo do nazwisk. Kluczem do naszych sukcesów zawsze był kolektyw i pomysł na grę. Nie zawsze sprawdzają się duże nazwiska, jak choćby Leonardo Rocha, który trafił do Rakowa jako lider klasyfikacji strzelców Ekstraklasy. Miał być postrachem rywali, tymczasem kompletnie nie odnalazł się w naszym systemie. Każdy zawodnik musi podporządkować się w stu procentach zadaniom, jakie nakreśli trener Papszun, w przeciwnym razie nie będzie grał. Moim zdaniem w Rakowie nie ma gwiazdorstwa, tylko ciężka harówka na każdym treningu. To dotychczas przynosiło owoce. Osobiście największe nadzieje wiążę ze sprowadzonym z Katowic Oskarem Repką.
Ten transfer wzbudził niemało emocji w Katowicach. Na ile Oskar jest w stanie zaistnieć w Rakowie?
W sytuacji, gdy niemal pewne jest odejście Berggrena do MLS, a Vladyslav Kochergin doznał bardzo poważnej kontuzji, jestem przekonany, że już od pierwszego meczu Oskar będzie podstawowym zawodnikiem drugiej linii. Jego zadaniem będzie zabezpieczenie środka boiska i wszyscy mamy nadzieję, że sprawdzi się w tej roli. Poza tym cieszy, że ważną postacią zespołu będzie Polak, bo nie ma ich wielu w Rakowie, w przeciwieństwie do GieKSy, w której grają prawie wyłącznie Polacy.
Sprowadzenie Repki czy Karola Struskiego może pomóc w tym, aby Raków był „bardziej polski”?
Moim zdaniem w drużynie jest za mało Polaków, dlatego Oskar Repka niemal od razu został dobrze przyjęty w Częstochowie. Jeśli tylko będzie grał na dotychczasowym poziomie, ma szansę zdobyć sympatię i uznanie kibiców. Takich transferów potrzebujemy, bo na razie nie ma co liczyć, że do pierwszego zespołu przebiją się zawodnicy z naszej akademii. Mimo że szkolimy ich dużo, to przeważnie trafiają oni na wypożyczenia do niższych lig. Dopóki nie doczekamy się klasowych wychowanków, trzeba szukać Polaków w innych klubach.
Wspomniałeś o poważnym urazie Kochergina, ale to nie koniec zmartwień trenera Papszuna. Do listy kontuzjowanych dołączył ostatnio Ivi Lopez.
Strata Iviego to duże osłabienie, bo jest to zawodnik, który potrafi w pojedynkę decydować o losach meczu. Moim zdaniem, gdyby był zdrowy w sezonie 2022/23, to udałoby nam się przejść Kopenhagę i zagralibyśmy w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Zabrakło wtedy bardzo niewiele, bo w Danii było 1:1, a wcześniej w Sosnowcu przegraliśmy 0:1. Grek Papanikolaou strzelił nawet wyrównującego gola, jednak sędzia VAR dopatrzył się centymetrowego spalonego. Ivi mógłby wtedy przechylić szalę na naszą stronę. Po tamtej kontuzji nie wrócił jeszcze na poziom, jaki prezentował wcześniej, mimo to jest bardzo przydatny w systemie gry Marka Papszuna. Poza tym nie ma Kochergina, ale mam nadzieję, że Repka zajmie jego miejsce bez straty na jakości. Raczej zabraknie też Carlosa, który strzelił bramkę w naszym poprzednim meczu w Katowicach i prawdopodobnie odejdzie Berggren. Ubytki są więc spore, ale okno transferowe jest otwarte i codziennie pojawiają się kolejne pogłoski. Moim zdaniem pomimo tych kontuzji nasza kadra jest dość szeroka, co pokazały ostatnie mecze towarzyskie z FC Brugge (1:1) i Anderlechtem (2:2).
Już w przyszłym tygodniu rozpoczynacie swoją europejską przygodę. Jakie cele stawiacie przed drużyną?
Faza ligowa LKE dla Rakowa to nie jest wcale oczywisty scenariusz. To będzie nasze czwarte podejście do europejskich pucharów – raz graliśmy w fazie grupowej Ligi Europy, ale ani razu nie zakwalifikowaliśmy się do tej fazy w Lidze Konferencji, odpadając z Gent i Slavią Praga. Na pierwszy ogień gramy z MSK Żylina, ogranym w pucharach słowackim zespołem. Rywale mają swoje problemy, bo kilka dni temu doszło tam do zmiany szkoleniowca, a miejsce to zajął znany w Polsce Pavol Stano. Mimo to będą trudną przeszkodą już na tym etapie. Potem czekają nas jeszcze dwie rundy kwalifikacyjne, więc droga do fazy ligowej jest daleka. Z Żyliną będziemy minimalnym faworytem, ale czekają nas trudne mecze.
Rozgrywki grupowe Ligi Konferencji będziecie musieli rozgrywać w Sosnowcu. Coś się zmieniło w kwestii nowego stadionu dla Rakowa?
W ubiegłym tygodniu odbyło się spotkanie w Urzędzie Miasta, jednak nie przyniosło ono żadnego przełomu. Wciąż jesteśmy bardzo daleko od wbicia pierwszej łopaty. Wytypowano potencjalne miejsce na nowy stadion, jednak budowę zablokował konserwator zabytków i trzeba odwoływać się od jego decyzji. Od lat sprawy nie ruszyły nawet o krok do przodu – nie wiemy gdzie, nie wiemy kiedy, nie wiemy wręcz czy ten stadion powstanie. Ostatnie miesiące też nie przyniosły w tej sprawie żadnych konkretów.
Wiosenna porażka w Częstochowie z GKS-em była dla was niespodzianką?
Nikt nie zakładał, że Raków przegra u siebie z GieKSą, tymczasem przegrał zupełnie zasłużenie. GKS był lepszy, miał więcej sytuacji strzeleckich i choć nie wykorzystał rzutu karnego, to pozostawił po sobie lepsze wrażenie. Warto zaznaczyć, że Raków przegrał tylko 5 razy w całym sezonie, z czego cztery razy u siebie. Moim zdaniem właśnie te domowe porażki zadecydowały o przegranym mistrzostwie.
Jak wspominasz historię rywalizacji naszych klubów?
Mamy bardzo długą historię wspólnych meczów. Raków powstał w 1921 roku, ale dopiero w 1962 roku awansował do 2. ligi. Do walki o awans na najwyższy szczebel włączył się trzy lata później, zajął jednak trzecie miejsce, z trzema punktami straty do GKS-u, który awansował. Co ciekawe, piłkarze Rakowa grający wtedy w meczu z GieKSą byli przekonani, że był on „ustawiony”, aby to GKS zajął premiowane awansem miejsce, bo ówczesnym władzom nie pasował awans Rakowa. Nasz bramkarz Józef Wolnik wpuścił dwa absurdalne gole, których w normalnych okolicznościach nie miałby prawa wpuścić. Mówił o tym żyjący do dziś Stefan Stachowiak, który grał w tamtym meczu. Od tego czasu minęło 60 lat, a pan Stefan nadal nie może o tym zapomnieć.
Długo przyszło wam czekać, aby wreszcie zagrać na najwyższym szczeblu.
Wydaje się to nieprawdopodobne, ale kolejną szansę na awans Raków wykorzystał dopiero w sezonie 1993/94. W międzyczasie w 1972 roku spotkaliśmy się z GKS-em w ćwierćfinale Pucharu Polski. W Katowicach Raków wygrał 2:0, a w Częstochowie przegrał 0:1. Tym samym jako 3-ligowiec wystąpił w półfinale, przegrywając z Legią, w której składzie grał między innymi Kazimierz Deyna. Wracając do Ekstraklasy, debiut Rakowa w sezonie 1994/95 przypadł właśnie na mecz z GieKSą w Częstochowie, gdzie po bramkach Pawlaka i Strojka padł remis 1:1. Mecz oglądało około 10 tysięcy widzów, czyli dwa razy więcej, niż dziś może pomieścić ten sam obiekt. Pierwsze podejście Rakowa do Ekstraklasy trwało cztery sezony i co ciekawe, w tym czasie przegraliśmy wszystkie mecze w Katowicach.
Byliśmy wtedy aż tak mocni?
Przez wiele lat przyjaźniłem się ze śp. trenerem Gothardem Kokottem, który wtedy prowadził Raków. Często żartował, że na wyjazd do Katowic szkoda było benzyny, bo rezultat był z góry znany. Duża w tym rola ówczesnego prezesa GieKSy – Mariana Dziurowicza, który budził taki respekt, a wręcz strach, szczególnie wśród sędziów, że ci wręcz stawali przed nim na baczność. Trener Kokott powtarzał, że sędziowie nie chcieli zaszkodzić późniejszemu prezesowi PZPN, dlatego tak ciężko było wygrać w Katowicach. Mimo to mam wielki sentyment do tamtych pojedynków. Szczególnie miło wspominam stary stadion przy Bukowej, który moim zdaniem był w tamtym czasie najlepszym obiektem w Polsce. Dlatego w pewnym sensie żałuję, że przenieśliście się na nowy stadion. Nie da się zastąpić tamtej atmosfery. Dostrzegam wiele podobieństw w historii naszych klubów: Raków przez wiele lat grał w niższych ligach i przez baraże wspinał się na kolejne szczeble. Podobnie było w przypadku GieKSy i dziś oba kluby mogą rywalizować w Ekstraklasie.
Miałeś okazję być na Bukowej w poprzednim sezonie?
Na swoim koncie mam 274 wyjazdy. W ubiegłym sezonie opuściłem tylko dwa – do Lubina i właśnie do Katowic, ale wcześniej byłem na meczach Rakowa na Bukowej pięciokrotnie. Atmosfera zawsze była kapitalna, często wasi kibice pomagali nam w wejściu, gdy na przeszkodzie stawały kwestie formalne. Bukowa zawsze była moim ulubionym stadionem w latach 90. i tak zostało do dzisiaj. Mimo że GKS nie jest starym klubem, to było czuć u was historię i piłkarską tradycję. Starsi kibice doskonale pamiętają wasze występy w europejskich pucharach, pojedynki z Bordeaux czy Leverkusen – do dziś mam je przed oczami.
Jaki scenariusz meczu przewidujesz w sobotę?
Spodziewam się trudnego meczu, bo już w Częstochowie GieKSa pokazała swój potencjał. W sobotę okaże się, jak wpłynie na was brak kluczowego zawodnika, jakim był Oskar Repka. Trener Górak jest jednak dobrym fachowcem i jest w stanie właściwie poukładać drużynę. Podoba mi się jego zaangażowanie podczas meczów – widać, że przeżywa i ciągle analizuje to, co dzieje się na boisku. GieKSa na pewno postawi nam trudne warunki.
Jaki będzie wynik?
Bardzo wierzyłem, że w poprzednim sezonie GieKSa będzie w stanie wygrać u siebie z Lechem. To się wam nie udało, więc analogicznie zakładam, że nie wygracie z Rakowem. Chciałbym powtórki wyniku z poprzedniego sezonu, czyli 1:0 dla nas.
Najnowsze komentarze