Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: siedzieć cicho i spokojnie budować
Rundę jesienną zamykamy pojedynkiem z Pogonią Szczecin, która mimo odważnych zapowiedzi dosyć niespodziewanie walczy o wydostanie się z dolnych rejonów tabeli. O przyczyny takiego stanu rzeczy zapytaliśmy Dawida Zielińskiego z podkastu „Skazani na Pogoń”.
Kiedy przed sezonem życzyłem sobie, żeby na półmetku mieć podobną liczbę punktów co Legia, niekryjący mocarstwowych planów Widzew czy właśnie Pogoń, to nie do końca chodziło mi o to, co obecnie widzimy w tabeli. Wy też chyba inaczej wyobrażaliście sobie te rozgrywki.
Gdybyś przed sezonem zapytał fana Pogoni, jakiego miejsca w tabeli oczekuje, to chyba każdy odpowiedziałby, że walczymy o puchary. Ambicją zarówno kibiców, jak i właściciela jest powrót do europejskich rozgrywek, a sam Alex Haditaghi deklarował nawet, że zadowoli go tylko miejsce na podium. Rzeczywistość szybko sprowadziła nas na ziemię, moim zdaniem także przez to, że za dużo było nas w mediach. Nauczeni przeszłością, a przede wszystkim faktem, że nasza gablota wciąż świeci pustkami, wolelibyśmy siedzieć cicho i spokojnie budować, zamiast chodzić po piłkarskich salonach i obiecywać złote góry. Tymczasem w Szczecinie ostatnio dzieje się wiele – sami żartujemy, że czasem aż strach iść spać, bo można się obudzić w zupełnie innych realiach.
Kibice wolą ciszę, ale z pewnością nie lubi jej właściel i prezes – Alex Haditaghi. Mówi i pisze dużo, szczególnie w social mediach, gdzie albo toczy wojenki, albo snuje sny o potędze.
Niestety, Ekstraklasa szybko zweryfikowała słowa prezesa. Początek sezonu był słaby, za co posadą zapłacił trener Kolendowicz. Zdaniem kibiców nie dostał on odpowiedniego wsparcia ze strony klubu w walce o najwyższe cele. Owszem, przeprowadzono transfery, ale ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Na dziś jednego czy dwóch zawodników można zweryfikować pozytywnie, natomiast pozostali mają więcej minusów niż plusów. Stąd słaba postawa drużyny i gdyby nie ostatnie zwycięstwo z Zagłębiem, to na dobre urządzilibyśmy się w dolnych rejonach tabeli. Z drugiej strony różnice nie są duże i wiele może się jeszcze zmienić.
Jak więc ocenić styl zarządzania Pogonią w wykonaniu Haditaghiego?
Trudno oceniać go zero-jedynkowo. Nie można mu zarzucić, że nie dokłada pieniędzy do klubowej kasy, bo sukcesywnie spłaca długi. Z drugiej strony, jak mówi powiedzenie, krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. Myślę, że prezes uczy się, że warto czasami trzy razy pomyśleć, zanim powie się coś w wywiadzie lub napisze w social mediach. Kibice Pogoni są bardzo wyczuleni na to, co się im obiecuje, a jaki produkt ostatecznie dostają. Przed sezonem Alex Haditaghi opowiadał w mediach, że buduje potęgę – dziś się z tego śmiejemy, bo rzeczywistość okazała się inna. Zwracaliśmy uwagę, że drużyna potrzebuje wzmocnień, bo z jednej strony konkurencja się zbroi, a z drugiej w Szczecinie pożegnano kilkunastu piłkarzy. Tymczasem nie udało się ani poszerzyć, ani nawet uzupełnić kadry na odpowiednim poziomie, w porównaniu z ubiegłym sezonem.
Medialny obraz potężnej Pogoni budowanej przez Haditaghiego opierał się na transferach wielkich nazwisk, takich jak doświadczony w Premier League Sam Greenwood czy francuski mistrz świata, Benjamin Mendy. Z dużej chmury mały deszcz?
Na ten moment tak to wygląda. Sam Greenwood zaczyna się budzić, co daje nadzieję na przyszłość, ale jeśli dziś zapytałbyś kibica Pogoni o największy transferowy flop, to większość wskazałaby właśnie jego. Jego problemem może być fakt, że nowy sztab zmienił system gry na 4-4-2, w którym nie ma pozycji, do której Greenwood pasowałby w stu procentach. To typowa dziesiątka, choć w meczu z Zagłębiem zagrał na prawym skrzydle i zdobył gola. Mam nadzieję, że to go odblokuje. Jeśli natomiast chodzi o Mendy’ego, to w debiucie zagrał pięć minut z Jagiellonią, a tydzień później wcale nie wyszedł na boisko. Nie wiemy, w jakiej jest formie i czy w ogóle jest w stanie pomóc drużynie, gdy wypadnie np. Koútris. Bardziej niż na boiskach Ekstraklasy pokazuje się na razie na Instagramie. Podkreślano, że jest to zawodnik do odbudowy, natomiast wciąż czekamy na efekty sportowe tego transferu.
Czy Rajmund Molnár jest w stanie zastąpić Efthymiosa Koulourisa?
Mocno krytykowałem Molnára, bo odnosiłem wrażenie, że jest napastnikiem tylko z nazwy. Ciężko mu było odnaleźć się w parze z Kamilem Grosickim – częściej wchodzili sobie w paradę niż współpracowali na boisku. Po meczu z Zagłębiem sam Rajmund przyznał, że ostatnie tygodnie w jego wykonaniu były po prostu słabe i dopiero uczy się Ekstraklasy, która jest dużo lepsza niż liga węgierska, a wiele rzeczy jest dla niego nowych. Poznaje drużynę, system gry i schematy, więc jego zdaniem z każdym tygodniem będzie wyglądał coraz lepiej. Z Zagłębiem zdobył dwa gole i mam nadzieję, że ostatecznie przełamał strzelecką niemoc. Natomiast moim zdaniem nie sposób zastąpić takiego napastnika jak Koulouris, bo był to zawodnik, który przerastał Ekstraklasę i cały Szczecin za nim tęskni, mimo że jego rozstanie z Pogonią nie przebiegało harmonijnie.
Spośród piłkarzy, którzy latem opuścili Szczecin, dwóch obrało kierunek na Katowice. Jakie odczucia towarzyszyły kibicom Pogoni w związku z pożegnaniem Marcela Wędrychowskiego i Kacpra Łukasiaka?
W Szczecinie da się wyczuć przywiązanie do wychowanków, tym bardziej, że ostatnio nie było ich w kadrze zbyt wielu. Kacper wrócił do nas z wypożyczenia do Łęcznej i szybko wywalczył sobie podstawowy skład. W ubiegłym sezonie spisywał się bardzo dobrze i był ważnym elementem drużyny. Rozmawiałem z nim po jednym z meczów i wszystko wskazywało na to, że nie będzie przeszkód w przedłużeniu kontraktu. Zarówno on, jak i Marcel, mieli przygotowane oferty nowych umów, natomiast po zmianie władz klubu zostały one wycofane, ponieważ ich zdaniem były za wysokie. Nie było sentymentu do wychowanków, dlatego nie dziwię się, że obaj zawodnicy nie chcieli zostać w Szczecinie. Uważam, że wybrali bardzo dobre miejsce do dalszego rozwoju, a jedyne, czego dziś się obawiam, to klątwa, która w przypadku Pogoni często daje o sobie znać – nasi wychowankowie w barwach innych klubów zwykle strzelają nam bramki. Osobiście żałuję, że musieliśmy ich pożegnać, bo bardzo ich lubiłem, dlatego życzę im wszystkiego, co najlepsze – no, może oprócz sobotniego meczu.
Mówi się, że suma szczęścia w futbolu zawsze wychodzi na zero. Jesteście tego doskonałym przykładem, patrząc na wasze ostatnie mecze z Jagiellonią i Zagłębiem.
Trzeba pochwalić drużynę, że wzięła sobie do serca wydarzenia z meczu z Jagiellonią. Było widać, że zawodnicy są przybici, bo powinni byli zapakować Jadze wór bramek i odesłać do Białegostoku. Tymczasem w ostatniej minucie to goście przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę. Z kolei zwycięstwo 5:1 z Zagłębiem w żaden sposób nie odzwierciedla przebiegu tego pojedynku. Uważam, że było to jedno z gorszych spotkań Pogoni w tym sezonie. Los oddał jednak sprawiedliwość nie tylko za Jagiellonię, ale także za mecz pierwszej kolejki z Radomiakiem, kiedy obijaliśmy słupki i poprzeczki, a gospodarze trafiali do siatki i skończyło się 5:1 dla nich. W poniedziałek, mimo że to Zagłębie przejęło inicjatywę, to nasi zawodnicy z chirurgiczną precyzją wykorzystywali każdą nadarzającą się okazję. Gra, szczególnie w pierwszej połowie, powinna być dużo lepsza, natomiast ostatnie pół godziny przebiegało już pod nasze dyktando. Taką Pogoń chcemy oglądać – utrzymującą się przy piłce i agresywnie atakującą bramkę rywala.
W przeszłości nasze drogi kilkukrotnie krzyżowały się poza Ekstraklasą. Masz jakieś szczególne wspomnienia z tamtych pojedynków?
Kiedy my graliśmy w pierwszej lidze, nie była ona tak dostępna i opakowana jak dzisiaj, kiedy każdy mecz można zobaczyć w telewizji. Z tego powodu jednen z naszych pojedynków z GieKSą zapamiętałem szczególnie, bo w czasie bierzmowiania razem z kuzynem słuchaliśmy relacji w kościele w ostatniej ławce. Wiadomo, że bierzmowanie jest ważne, ale mecz ukochanej drużyny również.
Za to w Katowicach często wspominamy mecz z 2010 roku, który udało nam się wygrać w dramatycznych okolicznościach.
Tego spotkania wolałbym nie pamiętać. Nie byłem wtedy na stadionie, ale śledząc je w internecie, przez ostatnie pięć minut ilość wypowiedzianych przeze mnie niecenzuralnych słów z pewnością była rekordowa. Nie do wiary, że udało się przegrać taki mecz, tracąc trzy gole w samej końcówce. Z drugiej strony za to kochamy piłkę nożną, bo dostarcza nam emocji – czasem pozytywnych, a czasem negatywnych.
Spotkaliśmy się także w Pucharze Polski, w sezonie 2018/2019 – dla nas pamiętnym, bo zakończonym spektakularnym spadkiem do 2. ligi. Sam mecz z Pogonią był jednak okazją do zetknięcia się z Ekstraklasą – wykorzystaną, bo w tym spotkaniu to my byliśmy górą.
Bardzo się wtedy irytowałem, bo mieliśmy mnóstwo sytuacji, które powinniśmy byli zamienić na bramki i spokojnie awansować. Doszło jednak do karnych, które przegraliśmy. Swoją drogą mam same negatywne wspomnienia związane z rzutami karnymi w Pucharze, bo jeszcze za czasów Macieja Skorży graliśmy z Bytovią i tam również przegraliśmy po karnych. A to, co działo się po meczu, włącznie z kibicami, którzy próbowali przedostać się na boisko i wyjaśniać coś piłkarzom Pogoni – nie są to miłe wspomnienia.
Generalnie zestawienie „Pogoń” i „Puchar Polski” może jeżyć włos na głowie szczecińskich kibiców. Czy ostatnim zwycięstwem z Legią udało się na dobre odegnać pucharowe demony?
Nie. Jeśli zapytasz kibica Pogoni, którego stadionu nie cierpi najbardziej, to każdy powie to samo: PGE Narodowy. Mówiąc jednak poważnie, to ścieżka pucharowa jest dla nas bardzo ważna, by po pierwsze wygrać wreszcie trofeum, a po drugie załapać się na europejskie puchary. W lidze bywa różnie, bo forma raz idzie w górę, a raz w dół. W ubiegłym sezonie graliśmy dwa finały: ten na Narodowym oraz bezpośredni mecz ligowy z Jagiellonią o miejsce w pierwszej trójce. Oba przegraliśmy i było to dużym rozczarowaniem. Przegrany finał z Legią przyjęliśmy i tak na chłodno, ze względu na rangę przeciwnika, natomiast pamiętny mecz z Wisłą będzie się nam śnił do końca życia. Tej traumy prędko nie wyleczymy. Dziś, po wyeliminowaniu Legii, niektórzy kibice z optymizmem spoglądają w stronę Narodowego, natomiast sam przestrzegam przed hurraoptymizmem, bo akurat nas piłkarscy bogowie nie oszczędzają. Przed nami mecz z Widzewem, który ma swoje problemy, ale z drugiej strony pracują tam ludzie, którzy nie tak dawno byli w Szczecinie, a więc były dyrektor sportowy Dariusz Adamczuk czy Mariusz Fornalczyk, który będzie się chciał przypomnieć szczecińskim kibicom.
W kontekście Widzewa mówiło się niedawno o możliwym transferze Kamila Grosickiego. Ile w tym prawdy?
Trochę na pewno, między innymi właśnie z powodu Dariusza Adamczuka, który sprowadzał Kamila do Szczecina po jego przygodzie w Anglii. Wiem, że rozmowy były i propozycja dla Kamila została przedstawiona. Mówimy o transferze latem jako wolny zawodnik, po wypełnieniu kontraktu w Pogoni. Grosik dostał również ofertę przedłużenia kontraktu i sprawa jest otwarta. Sam zawodnik deklaruje chęć pozostania w Szczecinie i ma nadzieję na pozytywny finał negocjacji co do nowej umowy. Kamil jest niekwestionowaną legendą naszego klubu i wydaje mi się, że duma nie pozwoliłaby mu odejść z Pogoni bez wygrania choćby jednego trofeum. Z takim zamiarem wracał przecież do Szczecina – zakończyć temat „pustej gabloty” i zerwać z Pogoni łatkę wiecznych przegranych. Nieraz sam ciągnął tę drużynę do kolejnych zwycięstw, szczególnie gdy w klubie nie działo się najlepiej. Trudno sobie dziś wyobrazić Pogoń bez niego, dlatego wszyscy tutaj mamy nadzieję, że wkrótce w prezencie pod choinką znajdziemy informację o nowym kontrakcie dla Kamila.
W ubiegłym sezonie w naszych pojedynkach zgodnie wygrywali gospodarze.
Mocno nas bolała porażka w Katowicach, bo mieliśmy duże ambicje, które pozostały niespełnione. Z jakiegoś powodu nie radzimy sobie dobrze z beniaminkami – tak było w poprzednim sezonie i tak jest obecnie. Po naszym meczu mocno po głowie dostała cała linia obrony, a słowo „pozorant” było najłagodniejszym określeniem kierowanym w stronę defensorów. Trener Kolendowicz stwierdził po meczu, że nie poznawał swojej drużyny, bo zupełnie nie realizowała przedmeczowych założeń. Z kolei w rewanżu oglądaliśmy taką Pogoń, jaką dobrze znaliśmy ze spotkań domowych – grającą ofensywnie, z polotem, nie zatrzymującą się po pierwszym golu. Za ten mecz drużyna zebrała same pochwały.
Wasz wyjazdowy dorobek pozostawia w tym sezonie wiele do życzenia. W Katowicach może być inaczej?
Nie po raz pierwszy wyjazdy są naszą bolączką, bo w poprzednim sezonie było podobnie. Mimo wszystko oczekiwania wobec drużyny są duże, a na kolejne pojedynki patrzymy przede wszystkim przez pryzmat naszych możliwości. Mam nadzieję, że trener Thomasberg skutecznie odwróci ten trend słabych spotkań wyjazdowych i w Katowicach zapunktujemy. Kibice bardzo licznie stawią się w sektorze gości – stowarzyszenie poinformowało, że wykorzystano wszystkie bilety przeznaczone dla nas już na etapie przedsprzedaży. Ciśnienie jest spore, także z powodu nowego stadionu, na którym jeszcze nie byliśmy. Sam wybieram się na ten mecz i jestem ciekawy, co się wydarzy. Termin jest idealny, podróż samochodem ze Szczecina zajmie nie więcej niż pięć godzin, więc w sobotę zobaczymy się w Katowicach.
Z powodu nadmiaru żółtych kartek w składzie Pogoni zabraknie Danijela Lončara. Czy to duże osłabienie?
Lončar od ponad miesiąca gra najgorszy futbol jaki w życiu widziałem i jest krytykowany ze wszystkich stron. Wiemy na co go stać, bo potrafił być najlepszym defensorem Pogoni, jednak ostatnio popełnia masę błędów, podając piłkę rywalowi na tacy. Dlatego jego brak to zła wiadomość, ale dla was, bo obecnie jest naszym najsłabszym punktem, ponadto nie radzi sobie w grze pod pressingiem. Widzę dwa warianty na sobotę: albo wróci Marian Huja i zagra w parze z Dimítrisem Keramítsisem, który jest liderem naszej defensywy, albo to miejsce zajmie Linus Wahlqvist.
Jaki wynik przewidujesz na sobotę?
Liczę na ciekawe spotkanie i dużo emocji dla kibiców. Obstawiam 2:1 dla Pogoni.
A bramkę dla GieKSy zdobędzie…
Kacper Łukasiak.
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.




Najnowsze komentarze