Dołącz do nas

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: Śląsk na nowo szuka swojej tożsamości

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Kibice Śląska Wrocław mogą dziś narzekać na wszystko, ale z pewnością nie na nudę. W lidze klub lata od ściany do ściany: raz urywa się ze spadkowego stryczka, by rok później do ostatniej kolejki walczyć o Mistrzostwo Polski. Dziś znowu musi wygrzebywać się z dna tabeli. O sytuację w Śląsku, szanse na wyjście z kryzysu i przewidywania przed niedzielnym meczem zapytaliśmy Krzysztofa Banasika, redaktora naczelnego portalu Slasknet.com.

Przez ponad 18 lat nie było nam dane zmierzyć się ze Śląskiem na ligowych boiskach. W tym czasie GKS zagrzebał się w I-ligowej szarzyźnie, z kolei Śląsk sezony zwieńczone zdobyciem medali Mistrzostw Polski przeplatał takimi, gdzie balansował na krawędzi spadku. Stabilizacja to chyba ostatnie słowo, jakie określa formę Śląska w ostatnich latach?
Tak, ale gdybym miał wybierać to wolę takie granie „w kratkę”, ale jednak od czasu do czasu jakieś sukcesy. Kluczowe jest utrzymanie na najwyższym poziomie w Polsce, bo Śląsk jest finansowany zarówno z budżetu Miasta, jak i ze środków pochodzących od sponsorów Ekstraklasy. Dzięki temu budżetowo jest mniej więcej w środku tabeli. Dlatego celem numer jeden jest spokojny ligowy byt i ewentualna walka o górną część tabeli. Tak też było w ostatnich latach, do tego doszły sukcesy w postaci medali Mistrzostw Polski. Zdecydowanie wolę taką sinusoidę niż ciągłe granie o nic gdzieś w środku tabeli. Liczą się emocje jak w ostatnich sezonach: z nieba do piekła i znów z piekła do nieba, bo nikt się nie spodziewał, że Śląsk skończy poprzedni sezon na drugim miejscu, będąc o włos od Mistrzostwa Polski. Zadecydował przecież jeden gol.

W mojej pamięci szczególnie utkwiła zmarnowana sytuacja Patryka Klimali na wagę remisu w meczu z Ruchem.
Mecz z Ruchem to pewnego rodzaju symbol tego braku mistrzostwa. Wiadomo, że sezon jest długi, więc było wiele okazji, żeby strzelić tego gola. Wystarczyło na przykład nie przegrać tak wysoko w Białymstoku. Ale rzeczywiście, symbolem jest ta niewykorzystana okazja Klimali z Ruchem.

Przygotowania do kolejnego sezonu przyniosły wiele zmian kadrowych, ale czy można tym wytłumaczyć aż taki spadek formy? Śląsk jest przecież jedynym zespołem w lidze bez zwycięstwa w tym sezonie!
Pierwsze symptomy tego, że coś złego dzieje się z drużyną, były już wiosną, kiedy Śląsk punktował dużo gorzej niż jesienią. W tabeli rundy wiosennej plasowaliśmy się w środku stawki. Ponadto, ogromne znaczenie miało odejście Exposito, który miał udział przy połowie goli w ubiegłym sezonie Ekstraklasy. Śląsk musi wykreować nowego lidera, którego dzisiaj nie ma. Wydawało się, że tę rolę przejmie Nahuel i w kilku meczach tak było. Natomiast Śląsk odpadł z europejskich pucharów, pojawiła się oferta z Maccabi i Nahuelowi przestało się chcieć. Jego odejście to sytuacja win-win dla wszystkich. Dziś Śląsk na nowo szuka swojej tożsamości, nowych sposobów na zdobywanie bramek, a miejsce w tabeli pokazuje, że jeszcze tego nie znalazł. Oprócz tego gra defensywna pozostawia wiele do życzenia: tracimy dużo goli, w dodatku Rafał Leszczyński zaczął popełniać błędy. Dziś mamy problemy w każdej formacji. Nawet gdy prowadzimy, jak z Cracovią czy Motorem, to dajemy sobie strzelić kolejne gole, czasami w absurdalnych sytuacjach. W obu tych meczach Śląsk prowadził, a nie zdobył nawet punktu.

Wspomniany Leiva czy Exposito to na pewno duże osłabienia. Jak natomiast ocenisz pozostałe ruchy kadrowe? Czy obecny Śląsk jest dużo słabszy niż w poprzednim sezonie?
Trudno to tak naprawdę zmierzyć, bo o ile w drugiej części sezonu Janasik, Konczkowski czy Rzuchowski to byli zawodnicy raczej drugoplanowi, jednak warto zwrócić uwagę, jaką rolę odgrywali w szatni. Wydaje mi się, że nie byli to może kluczowi zawodnicy, ale na pewno ważni. Dzisiaj nie ma piłkarzy, którzy mogliby ich zastąpić w tym aspekcie. Uważam, że tworząc drużynę warto o tym pamiętać. Oczywiście, nie można bazować tylko na tym, bo odpowiedni balans musi zostać zachowany. W mojej opinii rotacja pomiędzy sezonami była zbyt duża. Czasami lepiej zostawić zawodnika drugo- czy trzecioplanowego pod kątem sportowym, gdy może on być ważny pod kątem atmosfery. Na poziomie Ekstraklasy cechy wolicjonalne to bardzo ważny aspekt. Podam przykład: Patrick Olsen, kiedy był w formie, był ważną postacią drugiej linii. Zawsze, kiedy pojawił się na boisku, dawał z siebie 150%. Nawet pomiędzy meczami żył Śląskiem, był też po prostu postacią lubianą w klubie. Na pozycję Olsena przyszedł Tudor Băluță, ale obserwując go na boisku wydaje się być zupełnie innym typem człowieka: schowanym, bardziej dyskretnym, który nie dołoży nogi w stykowej sytuacji, raczej nie zagrzeje kolegów do walki. I takie elementy przekładają się potem na to, jak funkcjonuje cała drużyna. Zwracał na to uwagę Dariusz Sztylka, poprzedni dyrektor sportowy Śląska, jak ważny w doborze zawodników do drużyny jest aspekt charakterologiczny. Wydaje się, że obecny dyrektor trochę o tym zapomniał.

Sam David Balda zasłynął jednym z wywiadów udzielonych wiosną TVP Sport, w którym stwierdził, że „Wszyscy niby są mądrzy, ale najmądrzejszy w tej chwili jestem ja, bo zajmujemy pierwsze miejsce w tabeli.”. Czy Śląsk rzeczywiście ma najmądrzejszego dyrektora sportowego w Polsce?
Kierując się tą logiką, obecna sytuacja wskazuje na coś dokładnie przeciwnego. Ne ulega wątpliwości, że Dawid ma bardzo duże ego, jest bardzo pewny siebie, a poprzedni sezon tylko te cechy uwypuklił. W takiej sytuacji łatwo mówić dobrze o swoich decyzjach, natomiast prawda jest taka, że mniej więcej 90% tej drużyny, która zdobyła wicemistrzostwo Polski, stworzył Dariusz Sztylka i poprzedni pion sportowy. To oni sprowadzili Erika Exposito, Nahuela Leivę, Rafała Leszczyńskiego czy Patricka Olsena, którzy decydowali o obliczu tej drużyny. Balda dołożył Petkowa i Pokornego, ale wszyscy pozostali to robota poprzedniego pionu sportowego. Natomiast oceniając przez pryzmat obecnych transferów, David Balda musi jeszcze zdobyć bardzo dużo doświadczenia, żeby móc o sobie powiedzieć, że jest dobrym dyrektorem sportowym.

W ostatnich latach doszło do kilku ruchów transferowych na linii Wrocław-Katowice. Co możesz powiedzieć o postawie Patryka Szwedzika, który przeniósł się z GieKSy do Śląska, Piotra Samca-Talara, który jeszcze niedawno był wypożyczony do Katowic, a także Sebastiana Bergiera, który wybrał drogę odwrotną niż Szwedzik?
Patryk Szwedzik dostał kilka szans w poprzednim sezonie i uważam, że je wykorzystywał. Strzelił nawet gola Lechowi Poznań. Trenerzy uznali jednak, że nie będzie przydatny dla drużyny w tym sezonie i został wypożyczony do Chrobrego Głogów. Z kolei Samiec-Talar to jedno z objawień poprzedniego sezonu. To wychowanek Śląska, znany tu od dawna, który miał wybitny sezon. Pokazał, że jest piłkarzem nieszablonowym, strzelał ważne gole, ale w tym sezonie niestety wrócił do swojej formy z wcześniejszych lat. Trudno dziś mówić, że stanowi o sile Śląska, a warto przypomnieć, że jeszcze w ubiegłym sezonie w jednym z wywiadów trener Probierz wspominał o nim w kontekście powołań do kadry. Osobiście mam duży sentyment do Sebastiana Bergiera, bo to jeden z dwóch, obok Aleksandra Paluszka wychowanków Śląska „z krwi i kości”. Obaj od dziecka byli w Śląsku, całe życie byli związani z tym klubem. Oczywiście patrzymy na jego gole, na naszej stronie podawaliśmy dalej informacje o jego dobrych występach w Katowicach, trzymamy za niego kciuki. Sam mam czarną wizję, że Sebastian Bergier pogrąży w niedzielę Śląsk i Jacka Magierę i to jego gol może być gwoździem do trumny. Mimo wszystko mam nadzieję, że zagra w niedzielę, bo to zawsze fajna historia.

Czy, jak donoszą niektóre media, Jacek Magiera gra w niedzielę o zachowanie posady?
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że jeśli Śląsk pod wodzą Jacka Magiery nie zacznie wygrywać, to wkrótce nastąpi koniec tego trenera we Wrocławiu. Czy stanie się tak w przypadku porażki w Katowicach? Trudno powiedzieć, bo już trzy dni później gramy zaległy mecz ligowy ze Stalą Mielec. W październiku czeka nas bardzo dużo meczów i ewentualny nowy trener nie miałby praktycznie żadnej okazji, żeby popracować z drużyną. Jeśli zarząd myśli o zmianie trenera, to powinien był podjąć tą decyzję dwa tygodnie temu, przed przerwą na kadrę. Osobiście spodziewałem się tego, choć uważam, że trener Magiera i sztab zasługuje na to, żeby dostać szansę na wyprowadzenie Śląska z kryzysu. Zresztą często narzekamy, że trenerzy w Ekstraklasie są za szybko zwalniani. Gdybym był prezesem Śląska, to miałbym bardzo duży dylemat.

GKS jest ostatnim beniaminkiem, z jakim w tej rundzie będzie mierzył się Śląsk. Z Lechią i Motorem udało się wywalczyć tylko punkt. Czy zwycięstwo w niedzielę jest we Wrocławiu traktowane jak obowiązek?
Patrząc z perspektywy tabeli, obowiązkiem jest zwycięstwo w kolejnym meczu, niezależnie od przeciwnika. Trzeba po prostu zacząć wygrywać. Historycznie Śląsk często miał ciężkie przeprawy z beniaminkami i często tracił z nimi punkty. Mimo to każdy we Wrocławiu oczekuje dzisiaj zwycięstw, niezależnie czy przeciwnikiem będzie GKS Katowice, Legia, Lech lub ktokolwiek inny.

Jak oceniasz postawę GieKSy po powrocie do Ekstraklasy?
Nie dało się nie zauważyć ostatnich wyników osiąganych przez GKS. Dużo strzelanych goli robi wrażenie, także to, z jakim polotem GieKSa gra, jaka jest atmosfera na trybunach i w drużynie. To rodzi pewnego rodzaju szacunek wobec tej drużyny. Wciąż jest to jednak jakaś niewiadoma, z uwagi na tak długą nieobecność w Ekstraklasie, a mało kto tutaj intensywnie śledził rozgrywki I ligi. Sam nie do końca wiem, czego spodziewać się po GieKSie. Godne uwagi są z pewnością dobre jak na beniaminka wyniki.

Nasze bezpośrednie pojedynki to już zamierzchła historia. Jak osobiście wspominasz mecze sprzed dwóch dekad?
Byłem w tamtych czasach na Bukowej na jednym z meczów Śląska, natomiast nie pamiętam już na którym, ani jaki był wynik. Pamiętam za to doskonale stary stadion, który przez te lata niewiele się zmienił. Z pewnością awans GieKSy to super sprawa z perspektywy kibicowskiej. Wielu naszych kibiców ostrzy sobie zęby na wyjazd na Bukową, która jest w jakimś sensie legendarnym miejscem. Trochę jak cofnięcie się w czasie, powrót do lat 90.

Dobre wyniki Śląska w poprzednim sezonie przełożyły się na zauważalny wzrost frekwencji. Jak wygląda sytuacja kibicowska we Wrocławiu w obliczu słabych wyników sportowych w tym sezonie?
Uważam że dzisiaj nie ma potencjału na pełny stadion na każdym meczu, przede wszystkim z powodu wyników, ale też atmosfery wokół klubu, wynikającej z pewnych niezrozumiałych decyzji lub braku właściwej komunikacji. Obiektem krytyki jest zarząd, dyrektor sportowy, nawet marketing . Jednym słowem cofnęliśmy się w czasie. Niedawno zgadzało się wszystko, dziś w zasadzie nic nie działa tak jak powinno. Mało pozytywnych rzeczy dzieje się wokół Śląska, co w dużej mierze determinuje wynik. Trudno więc oczekiwać pełnego stadionu.

Śląsk, podobnie jak GKS, jest klubem miejskim, jednak od dłuższego czasu we Wrocławiu mówi się o konieczności prywatyzacji klubu. Ostatnie dni pokazały, że chętnych do odkupienia Śląska nie ma. Czy w najbliższym czasie jest szansa na zmiany właścicielskie w Śląsku?
Na dzień dzisiejszy nikt nie wierzy w to, że prywatyzacja klubu dojdzie do skutku przy obecnym układzie politycznym w mieście. Owszem, była to jedna z przedwyborczych obietnic prezydenta Sutryka, że Śląsk zostanie sprzedany, a miejskie spółki przestaną finansować działalność klubu. Dlatego pewna grupa mieszkańców domaga się realizacji tej obietnicy. Na razie ta prywatyzacja się nie udała. Ma być rozpisany nowy przetarg, serial trwa. W przeszłości była próba mariażu ze Zbigniewem Drzymałą, czyli z Groclinem. Później udało się dogadać z Zygmuntem Solorzem i przez jakiś czas akcje klubu były w jego posiadaniu. Później Miasto odkupiło te akcje. Było wrocławskie konsorcjum sportowe trzech biznesmenów z Wrocławia, którzy wykupili akcje, a potem się pokłócili. Niedawno mieliśmy przedłużające się negocjacje z firmą Westminster, która nie doszła do porozumienia z miastem w kwestii wyceny klubu. Odkąd Miasto przejęło Śląsk w starej III lidze, zrobiło bardzo dużo dobrego dla tego klubu. Mam jednak wrażenie, że ta formuła się po prostu wyczerpała, a jeżeli Śląsk ma wejść szczebel wyżej, to powinien zostać sprywatyzowany. Jednocześnie, dzisiaj Śląsk w rękach Miasta po prostu przestaje się opłacać politycznie. Z drugiej strony Miasto zabezpiecza podstawowe potrzeby klubu, takie jak stadion czy baza treningowa na Oporowskiej. Jej użytkowanie trzeba uzgodnić z potencjalnym inwestorem, by w razie konfliktu klub nie został bezdomny. Miasto w każdym momencie może przecież zdecydować, że te tereny sprzedaje i Śląsk nie będzie miał gdzie trenować. Dlatego na pytanie o prywatyzację odpowiadam, że jestem gdzieś pośrodku. Prywatne pieniądze mogą dać rozwój, ale pieniądze miejskie dają stabilizację.

Wicemistrzostwo Polski dało Śląskowi przepustkę do europejskich pucharów. W opinii ekspertów zaprezentowaliście się więcej niż przyzwoicie, a Waszą przygodę zwieńczył spektakularny mecz z Sankt Gallen, który kończyliście w ośmiu. Czy we Wrocławiu czuć jeszcze żal straconej szansy na awans?
Szczerze mówiąc wydaje mi się, że wszyscy już o tym zapomnieli. Europejskie puchary to fajna przygoda, do której po latach będzie się wracać wspomnieniami, tak jak dziś wspominamy mecze Śląska z Liverpoolem. To ważny rozdział w historii klubu, a mecz z Sankt Gallen, mimo że to tylko eliminacje Ligi Konferencji, zapamiętamy na długo. Z drugiej strony, wszystko co złe w tym sezonie zaczęło się właśnie od tego spotkania.

Jakie masz przewidywania przed niedzielnym meczem?
Jeśli zagra Sebastian Bergier, będzie 1:0 dla GKS po jego golu. W innym wypadku obstawiam bezbramkowy remis.

Rozmawiał: Marek

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Arka Gdynia kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Fani Arki Gdynia są weteranami polskich trybun. Mogą pochwalić się zorganizowanym ruchem kibicowskim już w połowie lat 70. Kiedy w wielu polskich miastach nie istniał nawet zalążek kibicowania, to Arkowcy na początku lat 80. ściągali kibiców do Gdyni na Zjazd Klubów Kibica. Na początku lat 80. słynna „Górka” dopingowała już swoich zawodników. Wejście na legendarną trybunę było od strony lasu, w tyle Bałtyk – klimat nie do powtórzenia w dzisiejszych czasach. Później Arka przeniosła się w miejsce, w którym swój stadion miał Bałtyk Gdynia. Natomiast na Górce co roku spotykają się pokolenia fanów MZKS-u. 

Liczba zgód Arki jest ogromna. Ich najstarsza przyjaźń, która przetrwała do dziś, to Polonia Bytom (1974 rok). Inne bardzo stare zgody Arkowców to Zaglębie Lubin (1983), Cracovia (1988) czy Gwardia Koszalin (1989). W 1996 roku związali się sztamą z Lechem Poznań, co równolegle utworzyło tzw. Wielką Triadę. Najmłodsza przyjaźń to KSZO Ostrowiec Świętokrzyski (2004), choć z perspektywy czasu to już stara zgoda – ma przecież 21 lat. Arkowcy mają pod sobą również fan cluby, które działają prężnie pod skrzydłami Arki. Są to Gryf Wejherowo, Kaszubia Kościerzyna i Orkan Rumia.

W przypadku kibiców Gryfa warto na chwilę się zatrzymać. Jeszcze w 2004 roku dla naszego magazynu „Bukowa”, zaprezentowali się jako… kibice GieKSy. Obecnie działają już na innej płaszczyźnie, tworząc „sportowy” skład, dzięki któremu dorobili się zgody z Gwardi. Mimo tego, że Gwardia jest sztamą Arki, to wciąż są postrzegani jako fan club, ale czasy się zmieniają i coraz częsciej mówi się po prostu „rodzina”.

W pewnym okresie Arka posiadała tak wiele zgód równolegle, że powstała flaga „Arka Przymierza”, ale nie wszystkie relacje przetrwały próbę czasu. W przypadku Górnika Wałbrzych czy Polonii Warszawa to były również bardzo stare przyjaźnie.

Mieli również epizod jednej zagranicznej zgody, jakim było związanie się ze słynnym Olimpique Marsylia, co na tamte czasy (choć zapewne i w obecnych) było czymś głośnym.

Arka, oprócz wczesnego zapoczątkowania swojego kibicowskiego rzemiosła na trybunach, była również od samego początku organizatorem Zjazdów Klubu Kibica. Dbano na nich o swoich gości, a spotkanie nie kończyło się na wymianie pamiątek klubowych. Fani Arki zabierali przyjezdnych nad Morze Bałtyckie, pokazywali marynarkę wojenną czy udawali się pod pomnik Westerplatte.

Na początku 1995 roku Arka była inicjatorem turnieju kibiców, na którym utworzony został pakt na reprezentację. Ustalono wtedy:

„1. Na meczach reprezentacji następuje rozejm pomiędzy zwaśnionymi kibicami poszczególnych klubów. Dotyczy to zarówno spotkań wyjazdowych, jak i rozgrywanych w kraju.
2. Ustalenie to dotyczy również tras dojazdowych.
3. Na spotkaniach wyjazdowych z uwagi na ograniczoną ilość miejsca, fajni jednego klubu będą mieli prawo do wywieszania tylko jednej flagi.
4. Zaprzestaje się niszczenia pozostających na parkingach pojazdów fanów innych drużyn.
5. Kibice klubów, które nie zechcą zastosować się do powyższych ustaleń będą traktowani „po staremu” przez wszystkie umawiające się strony aż do chwili przyjęcia tych zasad.
6. Zebrani i uchwalający powyższe ustalenia zdają sobie sprawę, że podczas spotkań wyjazdowych reprezentacji ze ścisłym przestrzeganiem ustalonych reguł nie będzie kłopotów, choćby dlatego, że umawiający stanowią znaczny procent polskiej publiczności na trybunach. Z pewnością ustalenia te spotkają się z oporem w czasie rozgrywania meczów na terenie kraju, lecz będą one konsekwentnie wdrażane w życie.
7. Konflikt pomiędzy fanatykami Pogoni Szczecin i Cracovii zostanie uregulowany przez obie zainteresowane grupy bez wtrącania się szalikowców innych zespołów.
8. Wszystkie powyższe ustalenia dotyczą spotkań reprezentacji narodowej. W spotkaniach drużyn ligowych zachowanie kibiców nie ulegnie zmianie.”

Pakt nie przetrwał próby czasu, bo dojeżdżanie na kadrze cały czas trwało i co chwilę pojawiały się wzajemne zarzuty. Na meczach kadry działo się naprawdę wiele i Arka, zanim jeszcze przystąpiła do paktu i Wielkiej Triady, naprawdę tam namieszała, czym zyskała uznanie w całej Polsce. Ich fenomen polegał na tym, że jechali na mecz reprezentacji do Chorzowa lub Zabrza, i mimo odległości potrafili się znakomicie pokazać i zlać wiele ekip. Na meczu z Rumunią pojechało 300 osób do bicia, a ich flaga „Ultras Arka” wisiała obok naszej barwówki. Nie inaczej było na wyjazdach kadry. Później Polska rozgrywała mecze na stadionie Legii Warszawa i tam również wyjaśniano swoje waśnie, mając mocno na pieńku z Legią i Zagłębiem Sosnowic. Arka miała ten „problem”, że grając na poziomie obecnej drugiej ligi (trzecim poziom rozgrywkowy), nie miała za wiele możliwości do spotkań z ekipami z wyższych lig. Mecze reprezentacji stały się dla nich miejscem, gdzie mogli wyjaśniać swoje sprawy ze znienawidzonymi ekipami, między innymi Legią czy Śląskiem Wrocław.

W 1997 roku Polska grała w Ostravie. Na ten mecz wiele ekip ostrzyło sobie i coraz więcej z nich chciało trafić legendarną Arkę. Wyjątkowo ciśnienie miało na nich Zagłębie Sosnowiec, które stoczyło tam starcie z Arką&Lechem oraz nami. O nas było wyjątkowo głośno tego dnia. Nie było wówczas Internetu i szybkiego rozpowszechniania wieści, jakie mamy obecnie. Pod koniec 1996 roku powstała pierwsza międzynarodowa zgoda – GieKSy i Banika. W marcu na meczu Czechy – Polska ekipa GieKSy, która przyjechała w 80 głów, zasiadła wspólnie z Banikiem na jednym sektorze wywieszając flagę „GKS Katowice”. Dzięki temu pozostałe ekipy z naszego kraju dowiedziały się o nowej sztamie.

Co do naszej styczności z kibicami Arki, to była ona bardzo słaba. W połowie lat 80. przez zgodę z Górnikiem Zabrze, mieliśmy chwilową sztamę z Arkowcami, ale była to bardzo krótka relacja. Arka z Górnikiem do połowy lat 90. miała bardzo dobre relacje – w młynie MZKS-u przewijały się szale Górnika, a znana flaga „Hooligans From Arka” wisiała na Roosevelta. Na początku lat 90., kiedy Arkowcy przyjeżdżali do Tychów, Rydułtowy czy Wodzisławia Śląskiego, to właśnie KSG dawało wsparcie Arce. Wszystko zakończył miraż „Śląskiej siły”, czyli utworzenie zgody Górnika z Ruchem Chorzów na mecz kadry. Arka ostro na nim dymiła, co w Bytomiu przyjęto z ogromnym entuzjazmem.

Z Arką graliśmy wiele spotkań ze sobą w latach 70., ale świadomie (mimo przecinania się na meczach kadry w latach 90.), trafiliśmy ich w Pucharze Polski jesienią 1995 roku. Na 1/16 rozgrywek wyruszyło 8 fanatyków GieKSy, ale zostali rozkminieni i obici. Arka doceniła jednak ich poświęcenie i dała możliwość obejrzenia meczu. Gospodarze niespodziewanie wyeliminowali GKS i w następnej rundzie zagrali właśnie z Górnikiem Zabrze, na którym definitywnie zakończyła się zgoda MZKS i KSG.

Po 8 latach ponownie zagraliśmy z Arkowcami i znowu w Pucharze Polski. Jednak wtedy jechaliśmy już jako inna ekipa, która zaczynała budować swoją pozycję na Górnym Śląsku, słynąca z zaliczenia wszystkich wyjazdów. Przez renomę, jaką wówczas miała Arka, ciśnienie na wyjazd było potężne. We wrześniu 2003 roku do Gdyni pojechało 361 głów, co na środę było fenomenalnym wynikiem. Mało tego i dla porównania – w całym sezonie 2003/2004 naszym najlepszym wyjazdem był… Górnik Zabrze w 270 głów. To tylko pokazuje jaką rangę miał wyjazd Gdyni i to mimo meczu w środku tygodnia. Było o nas głośno na tym wyjeździe i to nie tylko przez liczbę. Wszystko za sprawą sytuacji po meczu rozgrywanym kilka dni wcześniej w Łęcznej, na którym nie mogliśmy się pojawić przez remont sektora gości. Piłkarze po laniu 1:4 zastali na parkingu klubowym komitet powitalny chuliganów. Wypłacono kilka strzałów, a TVN zrobił z tego ogólnopolską aferę. Ich dziennikarze dotarli do Gdyni, prosząc o wypowiedź do kamery, ale zostali z niczym. GKS wygrał 1:0 i awansował dalej.

W sezonie 2007/2008 spotkaliśmy się w pierwszej lidze. Wyjazd mimo środy cieszył się u nas sporym zainteresowaniem i do Trójmiasta wybrało się 334 fanatyków, w tym 13 Banik Ostrava. Rekordu sprzed 4 lat nie udało się pobić, ale Arkowcy chwalili nas za liczbę (to była środa), jak i całą prezentację. Piłkarze przegrali 2:3.

Wiosną 2008 graliśmy u siebie. W marcu niestety, podczas powrotu ze Stalowej Woli, miały miejsce w wydarzenia znane później jako „Mydlniki”. To właśnie na krakowskiej stacji kolejowej zostaliśmy skatowani przez policję, a kilkadziesiąt osób zostało aresztowanych na kilka miesięcy. Na wielu stadionach wisiały wtedy transparenty „Stop policyjnej prowokacji”. Nie inaczej było w sektorze gości, a kibice Arki zrobili zrzutkę we własnym gronie i przekazali nam pieniądze na pomoc prawną. Tego dnia zawitali w rekordowe 1000 głów, w tym 340 Polonia Bytom, co do dzisiaj jest ich najlepszą liczbą wyjazdową w Katowicach. Po meczu zgody się rozdzieliły  – Arka pomaszerowała na Stadion Śląski wspierać Lecha Poznań, który grał z Ruchem (wówczas też wynajmowali ten stadion). Piłkarze wygrali 3:2.

Kolejne nasze spotkanie to sezon 2011/2012. Te mecze odbyły się jedynie na murawie. Na Bukowej graliśmy w październiku 2011 roku, ale przez wyłączoną Trybunę Północną nie mogliśmy przyjmować kibiców gości i spotkania na Bukowej zaczynały tracić na wartości. Arki zabrakło, a na murawie dostaliśmy nudne 0:0.

W maju 2012 roku graliśmy w Gdyni, ale mecz nie miał charakteru święta na trybunach. Arka od dłuższego czasu walczyła z zarządem o dobro klubu (podobny scenariusz co my z Markiem Szczerbowskim), więc cały zorganizowany ruch kibicowski na Arce zawiesił działalność. GieKSiarze uszanowali sytuację Arki i nie pojechali do Trójmiasta. Na murawie było 1:1.

W październiku 2012 roku graliśmy ponownie w Gdyni. Początkowo mieliśmy informację, że sektor gości będzie zamknięty (Arka zakończyła bojkot, wróciła na trybuny), ale chwilę przed meczem okazało się, że zostaniemy wpuszczeni. Przełożyło się to na naszą liczbę – do Gdyni pojechało 140 fanatyków GieKSy, w tym 33 Górnik Zabrze i 3 JKS Jarosław. GieKSa niespodziewanie wygrała 2:1.

W maju 2013 roku ponownie zabrakło fanów Arki. Tym razem mieli zakaz wyjazdowy, a 3 przedstawicieli zasiadło gościnnie na naszych sektorach. Ultras GieKSa świętowała 10-lecie działalności i zaprezentowała oprawę: „Wszyscy jedziemy na wózku wspólnym, reprezentujemy GieKSę to powód do dumy”, z użyciem flag z nazwami dzielnic i fan clubów. GieKSa niestety przegrała 1:2.

Jesienią 2013 roku ponownie podejmowaliśmy Arkę. Goście mogli wreszcie przyjechać do Katowic. Środowy termin sprawił, że na stadionie pojawiło się tylko 2200 widzów. W tej liczbie było 220 kibiców gości, z czego 150 stanowiła Polonia Bytom. GKS wygrał 2:0.

Wiosną 2014 graliśmy z Arką na wyjeździe. Sobotni termin sprawił, że pobiliśmy nasz rekord wyjazdowy do Gdyni – pojawiliśmy się liczbie 425 osób, w tym 44 fanów Górnika Zabrze. Arkowcy świętowali tego dnia 40-lecie zgody z Polonią. Piłkarze gospodarzy zlali naszych 3:0.

W listopadzie 2014 roku graliśmy ponownie w Gdyni, ale po awanturze z GKS-em Tychy PZPN przywalił nam półroczny zakaz wyjazdowy, więc zabrakło nas nad Bałtykiem. Arka wygrała 2:1.

Z Arką kończyliśmy sezon 2014/2015, Na mecz przyszło 1900 fanatyków, z czego 100 Arkowców. Po problemach z ochroną, która nie pozwoliła wnieść płótna Pasów „Jude Gang” doszło kłótni i goście opuścili przedwcześnie stadion. Na murawie nudne 0:0.

Chwilę po rozpoczęciu ligi w sezonie 2015/2016 graliśmy w sierpniu w Gdyni, ale wciąż wiszący na nas zakaz wyjazdowy sprawił, że zabrakło tam kibiców GieKSy. GKS przegrała 0:1.

W marcu 2016 roku na inaugurację rundy wiosennej zmierzyliśmy z Arką. Do tego po blisko pół roku mogliśmy wrócić na Blaszok (awantura z Zagłębiem Sosnowiec), więc głód dopingu był ogromny. Ultras GieKSa stworzyła ogromną sektorówkę „GieKSiarze – Zawsze Wierni”, która była nawiązaniem do repliki flagi, mającej swój debiut na tym meczu. Arkowcy przyjechali w komplecie, wykorzystując pulę 409 biletów. W tej liczbie tradycyjnie znalazła się Polonia Bytom, tym razem w 100 osób. Arka wygrała pewnie 2:0 i ostatecznie zameldowała się w Ekstraklasie.

Nasza późniejsza rozłąka była dłuższa. Arka pograła w Ekstraklasie i spadła do pierwszej ligi, ale w tym czasie po nieudolnych podejściach i nadziejach, że w końcu się uda, spadliśmy do drugiej Ligi na dwa sezony. W 2021 roku, czyli po 7 latach, Arka znowu mogła zawitać do Katowic. Goście w tamtym okresie wpadli w spory kryzys wyjazdowy, ale mimo meczu w czwartek o 18:00 nikt nie pomyślałby, że ich zabraknie. Przyjęliśmy to ze sporym szokiem i postanowiliśmy wbić szpilkę nieobecnym, wywieszając transparent: „Mieliście być tutaj wy, a są tylko świnki trzy.”, a towarzyszyły temu powiewające trzy świnki Peppa. Arka pokonała nas 4:2, ale wyjazdowe „zero” będzie im wypominane przy każdej okazji. W trakcie tego meczu pojawił się transparent w kierunku zarządu, a relacje między kibicami a klubem zaczynały się psuć.

W marcu 2022 roku mogliśmy po 8 latach pojechać do Gdyni, choć wszystko stało pod znakiem zapytania. Był to czas covidowych obostrzeń. Na szczęście wszystko się udało i pojechaliśmy w 361 osób, w tym 10 Górnik Zabrze. Gospodarze w 89. minucie strzelili bramkę na 2:1, ale… w 97. minucie Arkadiusz Jędrych doprowadził do wyrównania.

W sezonie 2022/2023 wiele się u nas wydarzyło. Podjęliśmy decyzję o bojkocie (Szczerbowski ciągnął klub na dno) i na meczach domowych pojawialiśmy się jedynie pod stadionem. Arka przyjechała wspierać swoich zawodników – pojawili się w 470 osób, w tym 300 Polonia Bytom. Goście wygrali 1:0.

W kwietniu 2023 roku graliśmy w Gdyni. Początkowo dostaliśmy 300 biletów, ale dzięki uprzejmości kibiców Arki mogliśmy pojawić się w 621 osób, w tym 40 Górnik Zabrze, 12 Banik Ostrava i 4 JKS Jarosław, co było naszą najlepszą liczbą w historii wizyt w Trójmieście. Gospodarze uczcili 20. rocznicę śmierci śp. Mariego, który zginął w awanturze na Grabiszyńskiej. Na murawie 2:2.

W sezonie 2023/2024 wydarzło się coś niezwykłego. Podejmowaliśmy Arkę w grudniu, a goście mimo liderowania w tabeli i sobotniego terminu, zawitali tylko w… 8 osób. GKS, w akrtycznych warunkach, zremisował 1:1, a Dawid Kudła wybronił rzut karny. Osatecznie ten 1 punkt miał ogromny wpływ na mecz w Gdyni…

Ostatnia kolejka sezonu i wiedzieliśmy, że w najgorszej opcji czekają nas baraże. Do Gdyni pojechaliśmy w 724 osoby, w tym 9 Górnik Zabrze i 19 ROW Rybnik. GieKSa po golu Adriana Błąda wygrała 1:0 i po 19 latach wróciła do upragnionej Ekstraklasy.

Arka Gdynia po 5 latach wróciła do Ekstraklasy i pierwszy raz od 1980 roku zagramy ze sobą mecz ligowy na najwyższym ligowym poziomie.

Wracając na koniec do fanów Arki, nie można zapomnieć o ich ikonie ruchu kibicowskiego – Zbyszku Rybaku. Rybak to Arka, Arka to Rybak. Legenda nie tylko kibiców Arki, ale całej polskiej sceny kibicowskiej. Budził strach i szacunek, a jego występ w słynnym filmie „Pod napięciem” jest już nieśmiertelny i znany każdemu kibicowi bez względu na wiek. Miał ogromny wpływ na utworzenie sekcji rugby, która nie dość, że zbudowała mistrzowską ekipę w tej dyscyplinie, to dorobiła się również stadionu, na którym reprezentacja Polski rozgrywa mecze w rugby. Polecam dokument „To My, rugbiści”, w którym można wczuć się w klimat tej zajawki. Jego kibicowski dorobek oraz sportową pasję do rugby można również poznać w książce „Zbigniew Rybak Syn Józefa”, którą wydał w 2022 roku. Wspomniał w niej także o GieKSie:

”Jakiś czas temu miałem też fajne spotkanie z kilkoma chuliganami GKS-u Katowice. W zasadzie byli to znajomi mojego dobrego kumpla, z którym pojawili się u mnie na sali treningowej. W trakcie treningu łatwo można poznać, z kim ma się do czynienia. Wystarczy zobaczyć, jak ktoś się zachowuje. W tym wypadku z chłopakami nie było żadnych problemów. Kultura i szacunek.”

Niestety ledwo po premierze książki, w dniu 21 grudnia 2022 roku, 49-letnia kibicowska Legenda odeszła do Valhalli. Dla mnie była to ogromna strata, a dedykacja od ikony trybun w książce jest jedną z moich najcenniejszych pamiątek w kibicowskich zbiorach. Zbyszek Rybak – szacunek na zawsze!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Nie wziąć do autobusu marudnej niechęci

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu Legii Warszawa z GKS Katowice tradycyjnie wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Edward Iordanescu i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole można znaleźć zapis audio całej konferencji prasowej.

Edward Iordanescu (trener Legii Warszawa):
Wierzę, że to zasłużone trzy punkty. Gratuluję zespołowi, że pokazali charakter. Wolałbym jednak wygrać do zera. Jedyna dobra rzecz, że mieliśmy dwóch zawodników w końcówce, którzy strzelili bramki. Ale GKS grał z dobrą intensywnością, natomiast w drugiej połowie to była ich jedyna szansa i wyrównali. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ten mecz zakończył się remisem. Najważniejsze są trzy punkty. Gratuluję moim piłkarzom tego wysiłku. To bardzo ważny moment. Teraz musimy odpocząć, bo za trzy dni mamy bardzo ważny mecz w Europie i chcemy powalczyć o awans.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Zdają sobie państwo sprawę, że gdy przegrywa się w 5. czy 7. minucie doliczonego czasu, to sportowej złości jest bardzo dużo. Nie zamierzam natomiast przepraszać za to, że graliśmy dobrze i zaklinać rzeczywistości i pochylać głowy. Będę wyciągał bardzo dużo dobrego, jeśli chodzi o morale mojego zespołu i tego, jak postawili się Legii, w jaki sposób grali i wykonywali zadania. Mogło się dużo więcej dla nas wydarzyć, niż się wydarzyło, a wydarzyło się to, że przegrywamy. Jednak nie zawsze tylko wynik trzeba brać do autobusu i taką marudną niechęć, że się przegrało. Taka jest piłka, ona czasem bardzo boli, czasem daje dużo szczęścia, też niejednokrotnie wygraliśmy w końcówce. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko, byliśmy solidni i zdyscyplinowani, mieliśmy swoje momenty i mogliśmy zdobyć nawet więcej bramek, gdyby ciut tej precyzji więcej było. Na razie na gorąco tak to odbieram, chcąc przygotowywać się do następnych spotkań, bo przed przerwą reprezentacyjną czekają nas trzy bardzo trudne spotkania i na bazie tego spotkania, chcemy być jak najlepiej przygotowani. Dzisiaj na pewno poboli i może być przykro, ale na bazie tego, jak drużyna się prezentowała, możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga