Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: Śląsk na nowo szuka swojej tożsamości

Kibice Śląska Wrocław mogą dziś narzekać na wszystko, ale z pewnością nie na nudę. W lidze klub lata od ściany do ściany: raz urywa się ze spadkowego stryczka, by rok później do ostatniej kolejki walczyć o Mistrzostwo Polski. Dziś znowu musi wygrzebywać się z dna tabeli. O sytuację w Śląsku, szanse na wyjście z kryzysu i przewidywania przed niedzielnym meczem zapytaliśmy Krzysztofa Banasika, redaktora naczelnego portalu Slasknet.com.
Przez ponad 18 lat nie było nam dane zmierzyć się ze Śląskiem na ligowych boiskach. W tym czasie GKS zagrzebał się w I-ligowej szarzyźnie, z kolei Śląsk sezony zwieńczone zdobyciem medali Mistrzostw Polski przeplatał takimi, gdzie balansował na krawędzi spadku. Stabilizacja to chyba ostatnie słowo, jakie określa formę Śląska w ostatnich latach?
Tak, ale gdybym miał wybierać to wolę takie granie „w kratkę”, ale jednak od czasu do czasu jakieś sukcesy. Kluczowe jest utrzymanie na najwyższym poziomie w Polsce, bo Śląsk jest finansowany zarówno z budżetu Miasta, jak i ze środków pochodzących od sponsorów Ekstraklasy. Dzięki temu budżetowo jest mniej więcej w środku tabeli. Dlatego celem numer jeden jest spokojny ligowy byt i ewentualna walka o górną część tabeli. Tak też było w ostatnich latach, do tego doszły sukcesy w postaci medali Mistrzostw Polski. Zdecydowanie wolę taką sinusoidę niż ciągłe granie o nic gdzieś w środku tabeli. Liczą się emocje jak w ostatnich sezonach: z nieba do piekła i znów z piekła do nieba, bo nikt się nie spodziewał, że Śląsk skończy poprzedni sezon na drugim miejscu, będąc o włos od Mistrzostwa Polski. Zadecydował przecież jeden gol.
W mojej pamięci szczególnie utkwiła zmarnowana sytuacja Patryka Klimali na wagę remisu w meczu z Ruchem.
Mecz z Ruchem to pewnego rodzaju symbol tego braku mistrzostwa. Wiadomo, że sezon jest długi, więc było wiele okazji, żeby strzelić tego gola. Wystarczyło na przykład nie przegrać tak wysoko w Białymstoku. Ale rzeczywiście, symbolem jest ta niewykorzystana okazja Klimali z Ruchem.
Przygotowania do kolejnego sezonu przyniosły wiele zmian kadrowych, ale czy można tym wytłumaczyć aż taki spadek formy? Śląsk jest przecież jedynym zespołem w lidze bez zwycięstwa w tym sezonie!
Pierwsze symptomy tego, że coś złego dzieje się z drużyną, były już wiosną, kiedy Śląsk punktował dużo gorzej niż jesienią. W tabeli rundy wiosennej plasowaliśmy się w środku stawki. Ponadto, ogromne znaczenie miało odejście Exposito, który miał udział przy połowie goli w ubiegłym sezonie Ekstraklasy. Śląsk musi wykreować nowego lidera, którego dzisiaj nie ma. Wydawało się, że tę rolę przejmie Nahuel i w kilku meczach tak było. Natomiast Śląsk odpadł z europejskich pucharów, pojawiła się oferta z Maccabi i Nahuelowi przestało się chcieć. Jego odejście to sytuacja win-win dla wszystkich. Dziś Śląsk na nowo szuka swojej tożsamości, nowych sposobów na zdobywanie bramek, a miejsce w tabeli pokazuje, że jeszcze tego nie znalazł. Oprócz tego gra defensywna pozostawia wiele do życzenia: tracimy dużo goli, w dodatku Rafał Leszczyński zaczął popełniać błędy. Dziś mamy problemy w każdej formacji. Nawet gdy prowadzimy, jak z Cracovią czy Motorem, to dajemy sobie strzelić kolejne gole, czasami w absurdalnych sytuacjach. W obu tych meczach Śląsk prowadził, a nie zdobył nawet punktu.
Wspomniany Leiva czy Exposito to na pewno duże osłabienia. Jak natomiast ocenisz pozostałe ruchy kadrowe? Czy obecny Śląsk jest dużo słabszy niż w poprzednim sezonie?
Trudno to tak naprawdę zmierzyć, bo o ile w drugiej części sezonu Janasik, Konczkowski czy Rzuchowski to byli zawodnicy raczej drugoplanowi, jednak warto zwrócić uwagę, jaką rolę odgrywali w szatni. Wydaje mi się, że nie byli to może kluczowi zawodnicy, ale na pewno ważni. Dzisiaj nie ma piłkarzy, którzy mogliby ich zastąpić w tym aspekcie. Uważam, że tworząc drużynę warto o tym pamiętać. Oczywiście, nie można bazować tylko na tym, bo odpowiedni balans musi zostać zachowany. W mojej opinii rotacja pomiędzy sezonami była zbyt duża. Czasami lepiej zostawić zawodnika drugo- czy trzecioplanowego pod kątem sportowym, gdy może on być ważny pod kątem atmosfery. Na poziomie Ekstraklasy cechy wolicjonalne to bardzo ważny aspekt. Podam przykład: Patrick Olsen, kiedy był w formie, był ważną postacią drugiej linii. Zawsze, kiedy pojawił się na boisku, dawał z siebie 150%. Nawet pomiędzy meczami żył Śląskiem, był też po prostu postacią lubianą w klubie. Na pozycję Olsena przyszedł Tudor Băluță, ale obserwując go na boisku wydaje się być zupełnie innym typem człowieka: schowanym, bardziej dyskretnym, który nie dołoży nogi w stykowej sytuacji, raczej nie zagrzeje kolegów do walki. I takie elementy przekładają się potem na to, jak funkcjonuje cała drużyna. Zwracał na to uwagę Dariusz Sztylka, poprzedni dyrektor sportowy Śląska, jak ważny w doborze zawodników do drużyny jest aspekt charakterologiczny. Wydaje się, że obecny dyrektor trochę o tym zapomniał.
Sam David Balda zasłynął jednym z wywiadów udzielonych wiosną TVP Sport, w którym stwierdził, że „Wszyscy niby są mądrzy, ale najmądrzejszy w tej chwili jestem ja, bo zajmujemy pierwsze miejsce w tabeli.”. Czy Śląsk rzeczywiście ma najmądrzejszego dyrektora sportowego w Polsce?
Kierując się tą logiką, obecna sytuacja wskazuje na coś dokładnie przeciwnego. Ne ulega wątpliwości, że Dawid ma bardzo duże ego, jest bardzo pewny siebie, a poprzedni sezon tylko te cechy uwypuklił. W takiej sytuacji łatwo mówić dobrze o swoich decyzjach, natomiast prawda jest taka, że mniej więcej 90% tej drużyny, która zdobyła wicemistrzostwo Polski, stworzył Dariusz Sztylka i poprzedni pion sportowy. To oni sprowadzili Erika Exposito, Nahuela Leivę, Rafała Leszczyńskiego czy Patricka Olsena, którzy decydowali o obliczu tej drużyny. Balda dołożył Petkowa i Pokornego, ale wszyscy pozostali to robota poprzedniego pionu sportowego. Natomiast oceniając przez pryzmat obecnych transferów, David Balda musi jeszcze zdobyć bardzo dużo doświadczenia, żeby móc o sobie powiedzieć, że jest dobrym dyrektorem sportowym.
W ostatnich latach doszło do kilku ruchów transferowych na linii Wrocław-Katowice. Co możesz powiedzieć o postawie Patryka Szwedzika, który przeniósł się z GieKSy do Śląska, Piotra Samca-Talara, który jeszcze niedawno był wypożyczony do Katowic, a także Sebastiana Bergiera, który wybrał drogę odwrotną niż Szwedzik?
Patryk Szwedzik dostał kilka szans w poprzednim sezonie i uważam, że je wykorzystywał. Strzelił nawet gola Lechowi Poznań. Trenerzy uznali jednak, że nie będzie przydatny dla drużyny w tym sezonie i został wypożyczony do Chrobrego Głogów. Z kolei Samiec-Talar to jedno z objawień poprzedniego sezonu. To wychowanek Śląska, znany tu od dawna, który miał wybitny sezon. Pokazał, że jest piłkarzem nieszablonowym, strzelał ważne gole, ale w tym sezonie niestety wrócił do swojej formy z wcześniejszych lat. Trudno dziś mówić, że stanowi o sile Śląska, a warto przypomnieć, że jeszcze w ubiegłym sezonie w jednym z wywiadów trener Probierz wspominał o nim w kontekście powołań do kadry. Osobiście mam duży sentyment do Sebastiana Bergiera, bo to jeden z dwóch, obok Aleksandra Paluszka wychowanków Śląska „z krwi i kości”. Obaj od dziecka byli w Śląsku, całe życie byli związani z tym klubem. Oczywiście patrzymy na jego gole, na naszej stronie podawaliśmy dalej informacje o jego dobrych występach w Katowicach, trzymamy za niego kciuki. Sam mam czarną wizję, że Sebastian Bergier pogrąży w niedzielę Śląsk i Jacka Magierę i to jego gol może być gwoździem do trumny. Mimo wszystko mam nadzieję, że zagra w niedzielę, bo to zawsze fajna historia.
Czy, jak donoszą niektóre media, Jacek Magiera gra w niedzielę o zachowanie posady?
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że jeśli Śląsk pod wodzą Jacka Magiery nie zacznie wygrywać, to wkrótce nastąpi koniec tego trenera we Wrocławiu. Czy stanie się tak w przypadku porażki w Katowicach? Trudno powiedzieć, bo już trzy dni później gramy zaległy mecz ligowy ze Stalą Mielec. W październiku czeka nas bardzo dużo meczów i ewentualny nowy trener nie miałby praktycznie żadnej okazji, żeby popracować z drużyną. Jeśli zarząd myśli o zmianie trenera, to powinien był podjąć tą decyzję dwa tygodnie temu, przed przerwą na kadrę. Osobiście spodziewałem się tego, choć uważam, że trener Magiera i sztab zasługuje na to, żeby dostać szansę na wyprowadzenie Śląska z kryzysu. Zresztą często narzekamy, że trenerzy w Ekstraklasie są za szybko zwalniani. Gdybym był prezesem Śląska, to miałbym bardzo duży dylemat.
GKS jest ostatnim beniaminkiem, z jakim w tej rundzie będzie mierzył się Śląsk. Z Lechią i Motorem udało się wywalczyć tylko punkt. Czy zwycięstwo w niedzielę jest we Wrocławiu traktowane jak obowiązek?
Patrząc z perspektywy tabeli, obowiązkiem jest zwycięstwo w kolejnym meczu, niezależnie od przeciwnika. Trzeba po prostu zacząć wygrywać. Historycznie Śląsk często miał ciężkie przeprawy z beniaminkami i często tracił z nimi punkty. Mimo to każdy we Wrocławiu oczekuje dzisiaj zwycięstw, niezależnie czy przeciwnikiem będzie GKS Katowice, Legia, Lech lub ktokolwiek inny.
Jak oceniasz postawę GieKSy po powrocie do Ekstraklasy?
Nie dało się nie zauważyć ostatnich wyników osiąganych przez GKS. Dużo strzelanych goli robi wrażenie, także to, z jakim polotem GieKSa gra, jaka jest atmosfera na trybunach i w drużynie. To rodzi pewnego rodzaju szacunek wobec tej drużyny. Wciąż jest to jednak jakaś niewiadoma, z uwagi na tak długą nieobecność w Ekstraklasie, a mało kto tutaj intensywnie śledził rozgrywki I ligi. Sam nie do końca wiem, czego spodziewać się po GieKSie. Godne uwagi są z pewnością dobre jak na beniaminka wyniki.
Nasze bezpośrednie pojedynki to już zamierzchła historia. Jak osobiście wspominasz mecze sprzed dwóch dekad?
Byłem w tamtych czasach na Bukowej na jednym z meczów Śląska, natomiast nie pamiętam już na którym, ani jaki był wynik. Pamiętam za to doskonale stary stadion, który przez te lata niewiele się zmienił. Z pewnością awans GieKSy to super sprawa z perspektywy kibicowskiej. Wielu naszych kibiców ostrzy sobie zęby na wyjazd na Bukową, która jest w jakimś sensie legendarnym miejscem. Trochę jak cofnięcie się w czasie, powrót do lat 90.
Dobre wyniki Śląska w poprzednim sezonie przełożyły się na zauważalny wzrost frekwencji. Jak wygląda sytuacja kibicowska we Wrocławiu w obliczu słabych wyników sportowych w tym sezonie?
Uważam że dzisiaj nie ma potencjału na pełny stadion na każdym meczu, przede wszystkim z powodu wyników, ale też atmosfery wokół klubu, wynikającej z pewnych niezrozumiałych decyzji lub braku właściwej komunikacji. Obiektem krytyki jest zarząd, dyrektor sportowy, nawet marketing . Jednym słowem cofnęliśmy się w czasie. Niedawno zgadzało się wszystko, dziś w zasadzie nic nie działa tak jak powinno. Mało pozytywnych rzeczy dzieje się wokół Śląska, co w dużej mierze determinuje wynik. Trudno więc oczekiwać pełnego stadionu.
Śląsk, podobnie jak GKS, jest klubem miejskim, jednak od dłuższego czasu we Wrocławiu mówi się o konieczności prywatyzacji klubu. Ostatnie dni pokazały, że chętnych do odkupienia Śląska nie ma. Czy w najbliższym czasie jest szansa na zmiany właścicielskie w Śląsku?
Na dzień dzisiejszy nikt nie wierzy w to, że prywatyzacja klubu dojdzie do skutku przy obecnym układzie politycznym w mieście. Owszem, była to jedna z przedwyborczych obietnic prezydenta Sutryka, że Śląsk zostanie sprzedany, a miejskie spółki przestaną finansować działalność klubu. Dlatego pewna grupa mieszkańców domaga się realizacji tej obietnicy. Na razie ta prywatyzacja się nie udała. Ma być rozpisany nowy przetarg, serial trwa. W przeszłości była próba mariażu ze Zbigniewem Drzymałą, czyli z Groclinem. Później udało się dogadać z Zygmuntem Solorzem i przez jakiś czas akcje klubu były w jego posiadaniu. Później Miasto odkupiło te akcje. Było wrocławskie konsorcjum sportowe trzech biznesmenów z Wrocławia, którzy wykupili akcje, a potem się pokłócili. Niedawno mieliśmy przedłużające się negocjacje z firmą Westminster, która nie doszła do porozumienia z miastem w kwestii wyceny klubu. Odkąd Miasto przejęło Śląsk w starej III lidze, zrobiło bardzo dużo dobrego dla tego klubu. Mam jednak wrażenie, że ta formuła się po prostu wyczerpała, a jeżeli Śląsk ma wejść szczebel wyżej, to powinien zostać sprywatyzowany. Jednocześnie, dzisiaj Śląsk w rękach Miasta po prostu przestaje się opłacać politycznie. Z drugiej strony Miasto zabezpiecza podstawowe potrzeby klubu, takie jak stadion czy baza treningowa na Oporowskiej. Jej użytkowanie trzeba uzgodnić z potencjalnym inwestorem, by w razie konfliktu klub nie został bezdomny. Miasto w każdym momencie może przecież zdecydować, że te tereny sprzedaje i Śląsk nie będzie miał gdzie trenować. Dlatego na pytanie o prywatyzację odpowiadam, że jestem gdzieś pośrodku. Prywatne pieniądze mogą dać rozwój, ale pieniądze miejskie dają stabilizację.
Wicemistrzostwo Polski dało Śląskowi przepustkę do europejskich pucharów. W opinii ekspertów zaprezentowaliście się więcej niż przyzwoicie, a Waszą przygodę zwieńczył spektakularny mecz z Sankt Gallen, który kończyliście w ośmiu. Czy we Wrocławiu czuć jeszcze żal straconej szansy na awans?
Szczerze mówiąc wydaje mi się, że wszyscy już o tym zapomnieli. Europejskie puchary to fajna przygoda, do której po latach będzie się wracać wspomnieniami, tak jak dziś wspominamy mecze Śląska z Liverpoolem. To ważny rozdział w historii klubu, a mecz z Sankt Gallen, mimo że to tylko eliminacje Ligi Konferencji, zapamiętamy na długo. Z drugiej strony, wszystko co złe w tym sezonie zaczęło się właśnie od tego spotkania.
Jakie masz przewidywania przed niedzielnym meczem?
Jeśli zagra Sebastian Bergier, będzie 1:0 dla GKS po jego golu. W innym wypadku obstawiam bezbramkowy remis.
Rozmawiał: Marek
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze