Dołącz do nas

Felietony Klub

Organizacja w GKS Katowice

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy Was do tekstu Leszka Góreckiego, którego możecie kojarzyć z felietonu na temat mizernego stanu młodzieży w klubie (tutaj) czy satyrycznego spojrzenia na „fakty” i „dokonania” Góraka (tutaj). Dziś prezentujemy kolejny obszerny artykuł naszego kibica – tym razem na temat organizacji w GKS Katowice. Wam niezmiennie przypominamy, że jeśli chcecie się podzielić swoją opinią na trójkolorowe tematy, to łamy GieKSa.pl są dla Was otwarte. Piszcie na gieksainfo[at]gmail.com.

Tekst ten będzie rozprawiał na temat organizacji klubu jako całości, organizacji samych meczów i sprzedaży. Nie ominę tutaj także marketingu, o którym powstaje osobny tekst. W jakimś stopniu one muszą razem współpracować, a poza tym znów dobra organizacja wpływa na to, jak nas widzą – a to, przynajmniej w mojej opinii, nic innego jak marketing, czy przynajmniej jego składowa.

Na początku należałoby się zastanowić, czy w ogóle mamy prawo mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do pracy tego działu. Jako klub podczas sezonu mamy do zorganizowania około 30 meczów hokeja, 18-20 meczów piłki nożnej mężczyzn, minimum 11 meczów piłki nożnej kobiet oraz co najmniej 15 meczów siatkówki. Obecnie mecze te organizowane są w tzrech miejscach, ale każda z sekcji poza piłkarzami grywa czasem w innej lokalizacji, jak Jantor, Podlesianka czy duży Spodek. Co daje nam liczbę 75 imprez w okresie 10 miesięcy w 5 różnych miejscach. Dział organizacji liczy de facto 3 osoby, z tego jedna z nich odpowiedzialna jest za ticketing. Działy mieszają się, bo przy organizacji imprez pomaga również osoba odpowiedzialna za marketing. Oczywiście na każdym z obiektów obecni są również pracownicy MOSiR-u, a ponadto jeszcze jest do pomocy dwóch panów z pralni, ale ci pracują tylko przy meczach piłki nożnej. Wobec tego nie da się ukryć, że nie ma rewelacji, a jak wiemy, pracy nie brakuje, zwłaszcza gdy w weekend nałożą się 3-4 mecze. Później trudno się dziwić temu, że pewne rzeczy nie funkcjonują tak, jak należy, a pracownicy, łagodnie mówiąc, nie narzekają, gdy szybko kończymy rozgrywki pucharowe. Drugą sprawą jest także to, że poprzez wspieranie kolegów z biurka obok nie ma czasu na swoją robotę, a to już zaczyna przypominać błędne koło. Myślę, że w klubie pracują osoby ambitne i chętne do pracy, o czym świadczy chociażby fakt, że te osoby odbywały staż podczas meczów Rakowa w europejskich pucharach. Część byłych pracowników pracuje z sukcesami w innych podmiotach.

Piłka nożna mężczyzn

Jako obserwator meczów piłki nożnej z trybuny głównej skupię się tylko na tej części naszego stadionu. Stadion przy Bukowej jest jaki jest, więc pewnych rzeczy nie przeskoczymy pod kątem organizacji czy opakowania takich imprez. Tyle, że nasz stadion to typowo piłkarski obiekt, z którego piłkę ogląda się dobrze, więc jest gdzie kibiców ugościć. Punkty gastronomiczne funkcjonują na niezłym poziomie, w ostatnim czasie pojawiły się dmuchańce dla dzieciaków, czy inne formy zabaw, gra DJ, pojawił się food truck, także śmiało można przyjść dużo wcześniej na stadion i miło spędzić czas.

Tegoroczne lato było upalne, więc mnie osobiście brakowało lodów, chociażby takich, jak sprzedawane są z samochodów na rynku. Starsi kibice bardzo miło wspominają żurek, który kiedyś był serwowany podczas meczów ligowych; może warto zrobić taki powrót do historii? Myślę, że to temat do załatwienia bez większych problemów. Mimo ograniczeń myślę, że wiele tematów okołomeczowych mogłoby wyglądać lepiej.

Zacznijmy od wejścia na mecz, bo ileż to razy po pierwszym gwizdku sędziego sporo ludzi nadal tkwiło pod stadionem, a umówmy się, rzadko kiedy frekwencja przekraczała 4000. Oczywiście mam świadomość, że spóźnialskich nie brakuje, ale przepustowość bramek wejściowych jest zdecydowanie za niska, lub jest ich po prostu za mało. Sytuacja nie jest świeża, więc na przestrzeni lat można było coś w tym temacie zrobić.

Drugi temat to sprawa toalet. Ja na mecze chodzę od 1996 lub 1997 roku i od kiedy pamiętam, załatwiałem się pod płotem, po drodze oczywiście pojawiły się toi toie, a ostatnio nawet jakieś prowizoryczne umywalki. Ja rozumiem, że nie ma stałych toalet, mimo tego, że zostały one wybudowane przy okazji budowy trybuny głównej. Co w tych budynkach się obecnie dzieje, nie mam pojęcia; zakładam, że to po prostu pustostany. No, ale na Boga mamy XXI wiek, czy to nie jest czas, aby pomyśleć o dostosowaniu tych budynków do użytku? Czy nie można postawić kontenerów z toaletami i bieżącą wodą, jak chociażby na Sztauwajerach? Na pewno się da, ale wiadomą sprawą jest, że osoby, które tym mogłyby się zająć, same z toaletami problemów nie mają.

Kolejną rzeczą, która mnie irytuje od dłuższego czasu, to wysokie płoty między sektorami trybuny głównej. Stadion został wybudowany tak, że sektory są wygrodzone murkiem, na którym stoi wysoki płot. Wydaje mi się, że sam murek stanowiłby wystarczającą granicę między sektorami, a ewentualne skrócenie płotu już bezdyskusyjnie. Być może nikt nie zwracał na to uwagi, ale siedząc na skraju danego sektora, widoczność jest ograniczona.

Temat siadania na miejscach z biletu ostatnimi czasy zaczyna być problemem, ale myślę, że to już sprawa nie do przeskoczenia, bo u nas tradycyjnie siadało się tam, gdzie było miejsce, a poza tym za chwilę i tak zmieniamy stadion. Mam świadomość, że te prace to tzw. pudrowanie trupa, ale dlaczego nie spróbować poprawić coś, z czym mierzymy się przez długie lata?

Piłka nożna kobiet

Tutaj większość spraw pokrywa się z tymi wymienionymi wyżej, natomiast trzeba mieć świadomość, że trochę inny profil kibica przychodzi na mecze. Dużo kobiet, dziewczynek z akademii i ich rodzice, ogólnie rodziny. Catering jakikolwiek pojawił się dopiero na meczu ze Śląskiem, czyli w ostatniej domowej kolejce poprzedniego sezonu. Myślę, że mecze kobiet powinno organizować się bardziej w formie festynu, z atrakcjami dla dzieciaków. Kawą, lodami, słodyczami czy ciepłymi napojami w zimniejszych miesiącach.

Hokej

Niestety, mimo sukcesów hokeistów, warunki na arenie zmagań są jeszcze gorsze niż na Bukowej. W kategorii plusów mógłbym napisać, że jest w miarę ciepło i to, że na głowę nie pada deszcz… Reszta to tylko mniejsze lub większe problemy. Nie przeskoczymy pewnych rzeczy, a perspektywy zbyt dobre nie są. Planowany jest remont hali, ale w mojej opinii na poprawę komfortu oglądania widowiska nie wpłynie, a jedynym (?) plusem będzie możliwość wejścia większej liczby kibiców na lodowisko. Każda złotówka wydana na cokolwiek w hali oddala perspektywę budowy odpowiedniego lodowiska, co niewątpliwie martwi. W każdym razie i tutaj znalazłoby się kilka spraw, które dałoby się poprawić, a także tych, które nadal poprawić można.

Branding hali wyszedł bardzo dobrze: płachty rozwieszone na ścianach prezentują się okazale, dodają koloru i nawiązują do naszego klubu – brawo! Koszulki legend za bramkami to również świetna sprawa – tylko wypadałoby je między sezonami wyczyścić, bo przestają mieć żółty kolor. Także dobrym pomysłem było wywieszenie flag z datami naszych tytułów, co prawda miejsce tego mogłoby być inne, np. za drugą z bramek, bo w miejscu, w którym są zasłaniają zegar. Catering to ta sama firma co na Bukowej, więc jest w porządku.

Jednak kilka tematów drażni niezmiennie od lat. Wspólne toalety dla kobiet i mężczyzn są dużym problemem, zwłaszcza po stronie Olimpijskiej, w której są pisuary. Sprawę na pewno dałoby się rozwiązać w sensowny sposób i przy niewielkiej inwestycji. Widoczność na hali jest ograniczona z wielu stron; o ile filary to kwestia nie do przeskoczenia, to już barierki na górnej widowni można by zmodyfikować, przyciąć, żeby nie przeszkadzały aż tak. Przy wymianie band pojawiła się siatka zabezpieczająca w czarnym kolorze, co nie pomaga w oglądaniu meczów; myślę, że biały kolor to dużo lepsze rozwiązanie. W tym samym czasie zlikwidowano część pleksy z górnych balkonów za bramkami, tylko usunięcie przy tym ramek, w których pleksy były osadzone, przerosło wykonawców. Tematu schodów nie ma co komentować, ale w końcu się doczekaliśmy. Mam świadomość, że hala nie jest własnością klubu, zarządza nią prywatny operator, naprawy wykonuje miasto, i nie wszystko zależy od klubu, ale trzeba starać się wywierać presję na to, żeby pewne rzeczy poprawiać.

Siatkówka

Tutaj niestety nie mogę się wypowiedzieć, bo nie miałem okazji być na meczu w hali w Szopienicach. Zwraca uwagę nowe oświetlenie, które tworzy ładną oprawę meczu. Pytanie – dla kogo? W każdym razie docenić należy organizację autobusów z centrum Katowic pod halę, która, jak każdy wie, znajduje się w dość niesprzyjającej lokalizacji.

Promocja spotkań

Kolejnym aspektem, który nie funkcjonuje najlepiej, to promocja meczów. Mam wrażenie, że gdy do promocji czy mobilizacji nie przyłączą się kibice, to zamierzonego efektu się nie uzyska. O tym, że bez nich nie ma na to większych szans, świadczy fakt poprzedniego meczu z Górnikiem w Pucharze rok temu, gdy na mecz z byłym mistrzem świata na boisku nie udało się zapełnić nawet połowy Trybuny Głównej, o reszcie stadionu nie wspominając. Spójrzmy tylko, w jaki sposób była prowadzona kampania informacyjna o Turnieju Spodek Super Cup – regularność wpisów w social mediach była godna pochwały – czy to tak odległe sprawy?!

Kibice od długiego czasu sugerowali, żeby korzystać z miejskich nośników reklam, co dopiero w czasie bojkotu udało się zrobić. Na zwyczajne mecze ligowe chodzą te same osoby, które niezależnie od wyników są przy klubie. Dotyczy to zarówno piłki nożnej, jak i hokeja. Tych osób nie ma tak dużo, jak byśmy wszyscy chcieli, jednak chciałbym, żeby ktoś zrozumiał, że stałą grupę trzeba szanować, bo oni będą zawsze. Dlaczego po sezonie klub nie nagradza tych kibiców, którzy zaliczają 100 proc. meczów domowych? Uważam, że forma podziękowania w postaci jakiegoś listu czy prezentu w formie gadżetu spotkałaby się z fajnym oddźwiękiem.

Polityka biletowa – ceny

Długi czas byłem przekonany, że cena biletów nie stanowi problemu dla frekwencji na stadionie czy lodowisku (siatkówkę zostawiam na później), ale weźmy przykład hokeja. W pierwszym tygodniu października hokeiści rozgrywali 3 mecze u siebie z rzędu. Jak wiadomo, klub do tamtego czasu nie przygotował karnetów na obecny sezon, więc kibic musi kupować bilety za 25 zł. Cena za jeden mecz może wydawać się niezbyt wysoka, ale pamiętajmy, że takich meczów jest 20 plus mecze play-off, a część takich kibiców przychodzi z dziećmi, żoną czy ogólnie w większym gronie. Nawet przy biletach rodzinnych (50 zł), to taka kwota rośnie już dość mocno, a w czasie meczu też wypada się czegoś napić czy zjeść. Kwota takiego tygodnia dla samej młodzieży to 45 zł, a na koniec tygodnia był mecz piłki nożnej. Spora część tych kibiców jeździ także na wyjazdy, a te także nie są tanie. Część tych osób wybrała się również do Włoch i świetnie dopingowała drużynę na Pucharze Kontynentalnym w Cortinie, co wymagało sporych nakładów, a do tego także urlopu z pracy. Klub wyszedł z założenia, że frekwencja na hokeju zrobi się sama, że dwa mistrzostwa z rzędu wystarczą. Otóż nie, trzeba powalczyć o kibica. A prawda jest taka, że na tą chwilę mamy najgorszą halę w lidze. W każdym razie, nie wiem, gdzie był problem, żeby zrobić pakiet na trzy mecze i obniżyć cenę o symboliczne 5 zł na bilecie, fajnie to opakować jako tydzień z GieKSą. Hala pewnie byłaby pełniejsza, a i dział biletów miałby mniej roboty, sprzedając trzy mecze za jednym zamachem.

Polityka cenowa to temat zdecydowanie do poprawy. Sytuacja z meczem z GKS Tychy to mało śmieszny żart – drużyna była w trakcie serii 9 spotkań bez zwycięstwa, a klub sprzedawał tę imprezę jako mecz premium z wyższą ceną biletu. Ktoś tutaj nie za bardzo rozumie specyfikę sytuacji. My ogólnie, jako cała społeczność, musimy walczyć o każdego kibica, a na tym polu potrzebna jest współpraca na linii klub-kibice. Oczywiście, należy wspomnieć o akcji pod katowickim dworcem i rozdawaniu voucherów na bilety na mecze piłki nożnej i siatkówki z Jastrzębskim Węglem po udziale w konkursie. Akcję należy pochwalić, oby tego było jak najwięcej.

Dostępność biletów

Kolejną sprawą, która wymaga uwagi, to dostęp do kupna biletów. Obecnie poza internetem bilety można nabyć w dwóch miejscach: przy Bukowej w kasie lub sklepie oraz w Centrum Informacji Turystycznej na katowickim rynku. Liczba tych miejsc powinna być znacznie większa. Oczywistym miejscem jest również sklep Blaszok. Wydawało się, że ten temat jest kwestią czasu, jednak Prezes i osoby odpowiedzialne skutecznie szukają powodów, by temat przeciągać. To utrudnia budowanie społeczności. Jednak powinno się ruszyć dalej, poza centrum miasta, jak chociażby kiedyś było to możliwe w Empiku czy kioskach Ruchu. Na tę chwilę jest to trudne, zwłaszcza gdy obsłużenie gotowej listy biletowej przygotowanej przez przedstawiciela danej dzielnicy jest problemem. To jest zachowanie poniżej wszelkiej krytyki. Jeśli ktoś wykonuje robotę przyprowadzenia większej ilości klientów do organizacji, to należy to uszanować i docenić. W prywatnych podmiotach często można otrzymać premię za przyprowadzenie klienta do przedsiębiorstwa. Niestety, nie w GKS-ie Katowice. Na tę chwilę liczymy tylko na kibiców, którzy chcą przyjść na mecz, a nie dajemy zbyt wielu możliwości pozyskania kibiców, którzy wpadną impulsowo, a także tych, którzy załatwiając swoje sprawy będą mieli możliwość zakupu biletu i zdecydują się go kupić.

Promocje dla konkretnych dzielnic, miast, wieku itd. Grupy uprzywilejowane, które w konkretnym przypadku mogłyby korzystać, to tak naprawdę tylko kwestia pomysłowości. Ostatnio natknąłem się na akcję Korony Kielce – happy hours dla osób, które wyraziły zgodę na kontakt marketingowy. Sprzedano ponad 580 biletów, przynosząc ponad 13 tysięcy złotych przychodu (dane z Twittera Darii Wollenberg). Akcja została przeprowadzona 12 dni przed meczem i trwała 4 godziny. Ogólnie marketingowcy z Kielc potrafią korzystać ze swoich narzędzi, są świetnym przykładem na to, jak można działać marketingowo.

Budowanie społeczności

Osobnym tematem jest, jak cały klub podchodzi do budowania społeczności. Kamil Kuzera zaprosił do szatni chłopców od podawania piłek do wspólnego świętowania zwycięstwa. Ostatnio klub kapitalnie uhonorował kibica, który zrobił sobie tatuaż związany z Koroną. Jednak w kontekście meczu z Górnikiem ta sytuacja jest irytująca. Klub reklamował mecze hokeja, piłki i siatkówki z 1 i 2 grudnia jako Sportowa Szychta. Zamysł tego był fajny, ale samo wykonanie pozostawiło kilka niedociągnięć. Nie będę komentować tego, że dwa z tych meczy się pokrywają, bo nie wiem, na ile można było z tym coś zrobić. Byliśmy w przeddzień Barbórki, a nikt nie wpadł na pomysł, by zaprosić górników na mecz i w jakiś sposób ich uhonorować za ich ciężką pracę. Dla kibica, który ubrałby mundur górniczy, czekałaby nagroda. To są przecież korzenie tego klubu. Klub zaprosił na mecze hokeja Barbary i Andrzejów. Patrząc po wypełnieniu Satelity, zbyt wielu ich nie było, ale i tak można było skomunikować, ile osób skorzystało z takiej okazji. Padł pomysł w dniu meczu hokejowego z Zagłębiem, by obniżyć cenę biletu o 30 proc., ale osoby decyzyjne (nie mylić z Prezesem) nie wydały na to zgody.

Otoczenie i walka o kibica

Myślę, że trzeba zmienić optykę i zdać sobie sprawę, w jakim położeniu jesteśmy. Sportowo wiadomo, ale należałoby się przyjrzeć geografii. Gdy GKS powstawał, w jego bliskim otoczeniu znajdowały się potęgi na skalę kraju jak Ruch Chorzów, a nawet Europy jak Górnik Zabrze. Same Katowice były bardzo długo „Niebieskie”, dopiero sukcesy lat 90. i niezłomne działania naszych fanatyków, pozwoliły przejąć miasto. Oprócz sukcesów sportowych złożyły się na to też działania promocyjne. Jako klub związany z górnictwem, udostępnione były karnety dla górników m.in. na Kopalni Staszic, która to opiekowała się piłkarzami. Nie mam wiedzy czy na innych kopalniach sytuacja wyglądała w podobny sposób. Przy dużej ilości napływowych pracowników kopalń pomysł wydawał się bardzo dobry, co na pewno przyniosło sporą rzeszę obecnych kibiców.

Drugim aspektem na pewno jest pozyskiwanie nowych kibiców. Przyjęło się mówić, że w Katowicach jest dużo uśpionych fanów, którzy pojawiają się na Bukowej przy okazji prestiżowych meczów jak z Górnikiem, Ruchem czy Zagłębiem. Oczywiście z kibicami sukcesu mierzą się wszystkie kluby sportowe, ale trzeba powalczyć o tego nowego. Pisałem o położeniu geograficznym Katowic, żeby zarysować specyfikę regionu, posłużę się przykładem meczu Pucharowego Zawisza – Lech. Odległość między stadionami w Bydgoszczy i Poznaniu to 159 km, a kibice tych klubów zamieszkują tak obszerny teren, że ze sobą graniczą. Lech to potęga w skali kraju, co nie podlega dyskusji, ale Zawisza, mimo że ostatnie dekady gra bardzo często poniżej poziomu centralnego z epizodami w postaci zdobycia Pucharu Polski, to zrzesza bardzo dużą część województwa kujawsko-pomorskiego. U nas nie trzeba takich odległości, by spotkać kibiców drużyny przeciwnej. W promieniu 50 km mamy 6 klubów, z którymi trzeba się liczyć. Poza dominującymi i wydaje się poza zasięgiem w aspekcie terenów Górnikiem i Ruchem trzeba mocno powalczyć o resztę tortu. O odległościach w okolicach 100 km nie ma co się rozpisywać, bo dojedziemy do np. Krakowa. Większość śląskich miast wydaje się mieć określone preferencje, ale w dalszym ciągu są tereny niezdominowane w całości, z napływowymi mieszkańcami. Patrząc na to, jak obecnie zmieniają się Katowice, ile nowych osiedli powstaje, warto już teraz zacząć myśleć, jak zainteresować tych ludzi GieKSą, zwłaszcza w kontekście nowego stadionu. Z drugiej strony sporo mieszkańców Katowic przenosi się poza granice miasta do nowopowstałych osiedli, takich o wiele prościej ściągnąć na mecz. Sporo grupę kibiców mamy w Mysłowicach, Jaworznie, Imielinie czy Lędzinach, warto mocniej popracować na tych terenach, bo szlaki są przetarte. Małopolskie miasta leżące na pograniczu województw również swego czasu reprezentowała duża grupa fanów, którą trzeba spróbować aktywizować na nowo. Potrafimy wypełnić Bukową na prestiżowe mecze i osiągać komplety jednak dużo bardziej rzetelnym wykładnikiem obecnej sytuacji będzie średnia frekwencja, ta wygląda słabo i lepiej spojrzeć na to nieco bardziej krytycznie niż zbyt optymistycznie.

Myślę, że takie działania dotyczą zarówno klub, jak i kibiców. Ja ten temat opisałem dość pobieżnie, a wymaga on konkretnej analizy i wyszukania szans i zagrożeń w perspektywie zmian w regionie, jak i w samym klubie – przenosiny na nowy stadion. Rok minie bardzo szybko, a czas ucieka każdego dnia. Prezes Nowak swego czasu powiedział o budowie społeczności wokół klubu. Świetny pomysł tylko nasz Prezes ma pewną wadę – to, co mówi nie pokrywa się z rzeczywistością. Zdecydowanie przeciwieństwem chęci budowy społeczności było odrzucenie pomocy przy odśnieżaniu boiska przed meczem z Arką Gdynia. Każdy, kto to spotkanie oglądał, przyzna, że każda dodatkowa ilość łopat zdecydowanie pomogłaby lepiej przygotować boisko – dla mnie idiotyzm, by w imię swoich chorych pobudek okopywać się po przeciwnej stronie dla zasady. Wniosek jest bardzo prosty… Kochany klubie – do roboty!

Muzyczna niekonsekwencja

Szczegółem, ale dla mnie osobiście dosyć irytującym są ciągłe zmiany przy oprawie meczowej. Na mecze chodzę ponad 20 lat, a przez ten czas wiele razy zmieniała się muzyka grana na wyjście zawodników czy po bramce. Mam wrażenie, że dzieje się to na zasadzie czyjegoś pomysłu. Na wyjście piłkarzy grana była Marsylianka, hymn GKS Katowice, piosenka z Gladiatora i Piratów z Karaibów czy obecnie Burdel – Katowicka krew. Na lodowisku między tercjami ostatnio słyszana była piosenka Wiz Khalifa „Black and Yellow”.

Z tzw. goal songiem bywały jeszcze większe perypetie, znów mieliśmy Gladiatora, kilka innych melodii, których nie mogę sobie przypomnieć, natomiast obecnie mamy piosnkę Gigi D’Agostino, która śpiewana jest także na Baniku. Na hokeju przez lata mieliśmy melodię „Ole Ole Katowice”, które wryła się w tradycję świętowania zdobytych bramek przez naszych hokeistów, aż szkoda, że nikt nie wpadł na to, by grane było to także przy Bukowej.

W każdym razie mniej istotne co jest grane, natomiast chciałoby się, żeby była w tym wszystkim jakaś ciągłość, żeby kibic się przyzwyczaił. A tak mamy bałagan i nie wiadomo co będzie puszczone z głośników przy następnej okazji. Trzeba ustalić jedno, najlepiej ustalić z kibicami, no i druga sprawa, na Blaszoku nie słychać spikera, ani melodii granej po bramkach i dopiero robi się chaos, że Główna żyje melodią z głośnika, a Blaszok swoim życiem. Co do hymnu może pora pomyśleć o odświeżeniu tego utworu, bo skoro ktoś poczynił starania, żeby go odnaleźć, to korzystajmy z niego w pełni.

Wtopy z oficjalnym sklepem

Na wiosnę tego roku otwarto oficjalny sklep klubowy. Nieprzypadkowo pewnie pomysł na ten sklep powstał w momencie wypowiedzenia przez Blaszok umowy z klubem. Osoby zarządzające klubem w tamtym czasie skutecznie zniechęciły do rozmów przeciwną stronę. Sklep umieszczony jest na Bukowej, urządzony jest całkiem fajny sposób. Sama idea sklepu jest dobra, klub powinien mieć swój fan store na stadionie, to też miejsce kupna biletów. Jego oferta też jest ciekawa, reklamowana przez zawodników i zawodniczki, a także innych pracowników klubu – dzięki czemu wiemy, jak wygląda nowa sekretarka. Wykorzystywany jest herb, przez co inna grupa docelowa będzie robiła tam zakupy niż w sklepie kibicowskim i to jest całkiem normalne.

Natomiast nie ma tego herbu na tyle, by faktycznie zachować różnorodność. Niestety część pomysłów zostało skopiowanych z Blaszoka, na myśli mam tutaj zegar na ścianę przypominający zegar z Bukowej. Nie obyło się również bez wtop – takich jak breloczek w barwach GKS Jastrzębie. Godziny otwarcia sklepu to też sprawa dość dziwna – sklep otwierany jest losowo, mam wrażenie, że chyba, wtedy gdy akurat ktoś na to ma czas i nie pełni funkcji spikera czy osoby odpowiedzialnej za marketing. Kolejnym zarzutem jest to, że podczas promowanych wydarzeń jak Sportowa Szychta, klub nie podołał zadaniu, by po dwóch stronach hali w Satelicie wystawić stragan sklepowy. To pokazuje, jak mało poważnie traktowane jest to przedsięwzięcie. W klubie robione jest to przy okazji, na pół gwizdka, a nie po to, by przynieść realną część budżetu. Pokazuje to też jasno, że plany sprzedażowe raczej nie są wymagane.

Wizyty na stadionach nielubianych klubów

Jak już przy samym funkcjonowaniu organizacji jesteśmy, chciałbym poświęcić kilka zdań na bardzo źle wyglądającą sprawę. Chodzi o wizyty pracowników naszego klubu na stadionach innych zespołów, za którymi przy Bukowej się nie przepada. Dla większości osób jest to sprawa bezdyskusyjna, ale jak widać nie dla wszystkich. Co najmniej kilkukrotnie na meczach Ruchu Chorzów widywany był Rafał Górak. Miało to miejsce w Ekstraklasie, więc na pewno nie chodziło o obserwację kolejnego przeciwnika. Sprawa delikatnie mówiąc, wygląda cuchnąco, ale na temat tego pana nie będę się wypowiadał, bo myślę, że każdy określone zdanie w tej sprawie już ma. Podczas meczu Ruchu ze Śląskiem Wrocław na Stadionie Śląskim również widziane były osoby pracujące w klubie. Jestem w stanie zrozumieć, że są osoby z zewnątrz które tego nie wiedzą, w świecie sportu może przyjechać z drużyną przeciwną ktoś z rodziny, natomiast powinna występować jakaś niepisana zasada o tym, żeby jednak się nie pojawiać w Chorzowie, Sosnowcu czy np. Tychach. Nie mówiąc już o wrzucaniu tego do social mediów.

Podsumowanie

Podsumowując cały ten tekst, to zebrało się kilka zastrzeżeń do szeroko pojętej organizacji. Myślę jednak, że większość z tych spraw nie wymaga ogromnych zasobów finansowych, więcej w tym chęci do pracy i pomysłowości. Nie najlepiej wygląda sprawa Karola Kuśki, który ma łączyć pracę w klubie z etatem u jednego z bukmacherów, który jest sponsorem Ruchu. Jak to będzie wyglądało, na razie nie wiadomo, osobiście nie zakładam sukcesów – oczywiście chciałbym się mylić. Pojawił się już w klubie jego zastępca, któremu mocno kibicujemy. Zdecydowanie możemy zauważyć ożywienie działalności marketingowej, miejmy nadzieję, że nie będzie działań zewnętrznych utrudniających życie.

Powtórzę po raz kolejny, żeby to mocno wybrzmiało. Jesteśmy w bardzo ważnym okresie, którego nie możemy przespać. Pierwszy raz w historii klubu będziemy zmieniać siedzibę na taką, która będzie wyglądała źle nawet przy frekwencji oscylującej w granicach kompletu Bukowej. A jak pokazuje ostatni okres sportowy piłkarzy, nie można zakładać, że wyniki zbudują frekwencję. Nie możemy podzielić losu Sosnowca, Tychów czy Gliwic. Wiele dni zostało już przespanych, na kolejne nie ma już czasu. Budowa frekwencji rozpoczyna się już dziś!

Z GieKSiarskim pozdrowieniem!

Leszek Górecki

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    dzbanek

    27 stycznia 2024 at 13:31

    W punkt!

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Radomiak Radom kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Warchoły, bo tak potocznie nazywa się kibiców Radomiaka Radom, są naprawdę starą i solidną ekipą kibicowską na piłkarskiej mapie Polski. Ich wizerunkowy problem polegał na tym, że nie grali 36 lat w Ekstraklasie, więc nie było za bardzo możliwości, by o nich usłyszeć. W latach 90., kiedy kształtowały się wszystkie chuligańskie składy, Zieloni grali na poziomie obecnej II i III ligi, siejąc spustoszenie po okolicznych miejscowościach.

Ich żywot na trybunach zapoczątkował się pod koniec lat 70., a na dobre weszli w kibicowską mapę Polski w latach 80. Od zawsze byli pozytywni nastawieni do Legii Warszawa, natomiast wzajemna nienawiść między miastami Kielce – Radom, sprawiła, że z Koroniarzami mają do dziś największą kosę.

W sezonie 1984/1985, który był ich wtedy jednosezonowym epizodem, a my graliśmy ze sobą ostatni raz, zawarli zgodę z Legią, jadąc do stolicy w 1000 głów. Przyjaźń ta nie przetrwała ze względu na ostatnią kolejkę sezonu, w której Legia zremisowała  z Pogonią Szczecin, przez co Portowcy utrzymali się w elicie, zaś Warchoły spadli z ligi.

W 1994 roku była ponowna próba nawiązania sztamy z Legią, jednak kością niezgody była Pogoń, z którą Legioniści kilka miesięcy wcześniej odnowili zgodę i fani z Radomia mieli w pamięci, przez kogo spadli z ligi, więc temat poszedł w zapomnienie.

Przez cały kolejny okres kibicowski fani Radomiaka związali się jedynie układem chuligańskim z GKS-em Bełchatów i Stalą Rzeszów, ale czas zweryfikował, że do siebie nie pasowali i relacje zostały zakończone. Okres bycia osamotnioną ekipą nie oznaczał, że stali w miejscu. Klub się piął w górę i grali na zapleczu Ekstraklasy, a dzięki temu, że polska scena kibicowska się mocno rozwijała, to dorobili się solidnych fan clubów takich ekip jak: Polonia Iłża, Proch Pionki czy Szydłowianka Szydłowiec (wszystkie już wymarły), które w swoim „primie” mocno się udzielały w regionie i trwała ciekawa regionalna rywalizacja z koalicją Broni Radom i Powiślanki Lipsko.

Odnośnie do derbowego rywala – Chłopców z placu Broni, którzy w latach 90. mieli naprawdę solidną bandę i dobrze funkcjonowali. W 2004 roku było apogeum wyjaśnienia kto „nosi spodnie” w mieście. Podczas derbów Broń – Radomiak, Zieloni wjechali na stadion gospodarzy i zajęli ich młyn, śpiewając: „Nie ma już Broni, w Radomiu nie ma już Broni”. Na uratowanie honoru gospodarzy wybiegła garstka kibiców Broni na przegrane starcie, ale było już po wszystkim. Po tym meczu ówczesna zgoda Broni – Hutnik Kraków podziękował im za przyjaźń.

Wiosną 2016 roku Radomiak zawarł układ chuligański z warszawską Legią, a finałem był mecz Radomiak – Siarka Tarnobrzeg jesienią 2017 roku, gdzie ogłoszono kibicowskiej Polsce, że Radom i Warszawę łączy sztama.

Nasze relacje z Radomiakiem ciężko opisać… Ostatni mecz ligowy na Bukowej graliśmy w październiku 1984 roku, czyli chwilę po tym jak Blaszok został oddany do użytku. Wtedy „luksusowa” trybuna i nikt nie zakładał, że będzie to siedlisko jednych z najwierniejszych grup kibicowskich w Polsce, które wyznaczą standardy, czym jest niezłomność w walce o swój klub.

W maju 1996 roku podczas meczu z Legią Warszawa, kiedy dostaliśmy sromotne lanie 0:5, doszło do zakończenia zgody z Avią Świdnik, która przyjeżdżając, usłyszała, że nic już nas nie łączy i nieświadoma tego dnia ekipa Radomiaka zawitała „po zgodę”, ale nie znalazła uznania ani chętnych do przybicia tej relacji, mimo bycia goszczonym wielokrotnie w Katowicach.

Jesienią 1996 roku na Bukowej odbył się mecz reprezentacji Polski z Mołdawią, który wygraliśmy 2:1, a samo spotkanie miało historyczny moment na naszym obiekcie, gdyż został wprowadzony przepis, że na meczach reprezentacji mogą obowiązywać tylko i wyłącznie biało-czerwone barwy, do których oczywiście nie wszyscy się zastosowali. Na Blaszoku (przy pełnym stadionie) zasiadło mnóstwo ekip, ale to chuligani GieKSy byli w tym dniu gospodarzami swojej trybuny i widząc 50-osobową ekipę Radomiaka w sektorze A, stojącą razem ze Stomilem Olsztyn i Polonią Bydgoszcz, wpadli w nich, przez co doszło do mocnej awantury, zaś „goście” musieli zostać wyprowadzeni przez policję ze stadionu. Na „pożegnanie” nasi chuligani wybili szyby w ich autokarze i niemal go wywrócili.

Jesienią 2016 roku los skrzyżował nas w Pucharze Polski, ale wtedy Szaleńcy z Bukowej nie mogli zawitać z powodu „remontu sektora gości”, co w późniejszych latach stało się mottem działaczy z Radomia. Obecnie Radomiak posiada nowy obiekt, powstał sektor gości, ale… nikt na nim nie zasiada. Miasto jest specyficznie uzależnione politycznie od służb mundurowych, które skutecznie wpływają na działaczy, przez co fani Radomiaka na meczach domowych bawią się sami. Jedynie mecz zgodowy z Legią Warszawa ma inny charakter widowiska, przez wspólny doping na jednej trybunie.

Do zobaczenia na Bukowej, bo Warchoły pierwszy i ostatni raz usłyszą huk z Blaszoka!

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Ekstraklasa zawitała na Bukową

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ekstraklasa znowu na Bukowej. Pierwszy mecz GieKSa niestety przegrała z Radomiakiem Radom. Zapraszamy do fotorelacji z tego spotkania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Pierwsze śliwki – robaczywki

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i wielki mecz za nami. Doświadczyliśmy tego – niektórzy po raz pierwszy w życiu, inni po niemal jednej piątej wieku. Na Bukową zawitała ekstraklasa. Wspomniani w felietonie przedmeczowym Marcin Rosłoń i Kamil Kosowski musieli przeżyć niezły szok zasiadając na szczycie Trybuny Głównej, na miejscach prasowych. Obdrapanych z farby, z powiewem oldchoolu.

– To jest Bukowa, tu się żyje! – powiedział ten pierwszy na zakończenie transmisji Canal Plus, dając do zrozumienia, że poczuł ten już tak rzadki klimat dawnych czasów.

Morze ludzi na stadionie już długo przed meczem, ta żółta armia kibiców spragnionych wielkiego futbolu. Historia za chwilę miała dziać się na naszych oczach. Wielu kibiców spotykało dawno niewidziane twarze. Jak choćby autor tegoż felietonu, który mecz obserwował w towarzystwie swojego kolegi z podstawówki, z którym to przecież onegdaj na mecze ligowe się jeździło regularnie (pozdro Krzysiu!).

Piękna oprawa spotkania i mogliśmy grać. Niespotykane było to, że w początkowej fazie meczu nawet Główna stała, dopiero potem zaczęliśmy siadać. Czuć było, że to coś zupełnie innego niż te początki wszystkich poprzednich sezonów z 19 lat. No, może poza spotkaniem ze… Źródłem Kromołów w 2005 roku. Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, wtedy mieliśmy narodziny nowej GieKSy, które podczas tego czwartoligowego meczu zostały godnie uczczone.

Teraz to było ukoronowanie tego całego okresu i nagroda za te wszystkie lata. Będę utrzymywał, że wynik tego meczu miał drugorzędne znaczenie. Oczywiście punkty w lidze będą na pierwszy miejscu, ale ta inauguracja była po to, by ją po prostu przeżyć. Poczuć zapach ekstraklasy, poczuć klimat wielkiej piłki w Katowicach.

Dlatego apeluję o rozwagę przy ocenach za to spotkanie, bo czytając na forum wypowiedzi pomeczowe kibiców – oczy trochę więdły. Zasłużona krytyka po tym meczu – jak najbardziej, jednak defetystyczna narracja i rozprzestrzenianie widma bezdyskusyjnego spadku powodowała, że można było sobie zadać pytanie, czy niektórzy odnotowali w ogóle fakt awansu. Narracja ta niczym się bowiem nie różniła od wieloletnich na zapleczu elity. Można wręcz odnieść wrażenie, że choćbyśmy grali z Realem Madryt i przegrali np. 0:4, to psioczenie na tego czy tamtego, że się nie nadaje, że błędy trenera, byłoby wyraźne.

Nie chodzi o to, że chcę i zamierzam bronić kogokolwiek. Chodzi mi tylko o tę narrację. W meczu z Radomiakiem mieliśmy aspekty pozytywne i negatywne. I choć przed meczem mogliśmy oczekiwać wygranej z podobno zkryzysowanym Radomiakiem, to jednak ostatecznie – mimo przegranej – mecz ten pokazał, że z drużynami tego pokroju jesteśmy w stanie rywalizować.

Katowiczanie wykreowali sobie okazje bramkowe, stworzyli kilka dynamicznych, ciekawych akcji, a indywidualne wejście Rogali ze skrzydła było wręcz spektakularne. W drugiej połowie GKS zdominował Radomiak i przy odrobinie szczęścia mógł doprowadzić do wyrównania. Gra na czas rywali także dowodziła tego, że po prostu boją się o wynik. Choć i w ofensywie mogło być lepiej, to trzeba przyznać, że było całkiem nieźle.

Gorzej było z defensywą. Nasz zespół dawał się stłamsić i wepchnąć we własne pole karne, zawodnicy nie potrafili wybić piłki i zażegnać nawałnicy piłkarzy Baltazara. W zasadzie obie bramki padły po tego typu sytuacjach. Coraz bardziej pachniało bramką dla rywali, ten wskaźnik dochodził do czerwoności – aż następowało przesilenie – gol.

Nie chcę dywagować o personaliach, bo każdy widział, co się działo. Trener też starał się reagować (już w przerwie) i zapewne sam musi zobaczyć, kto się sprawdza na ekstraklasowym poziomie, a kto nie. Faktem jest, że na pierwszy mecz w ekstraklasie wyszliśmy tylko dwoma nowymi zawodnikami – Klemenzem i Galanem. No może trzema, bo Baranowicz był tak jakby nowy. Czy to była forma nagrody dla poszczególnych piłkarzy za awans – nie wiadomo. W kolejnych meczach jednak najprawdopodobniej proporcje nowych i starych zawodników będą już bardziej zbalansowane.

Widać było, że ekstraklasowe granie to inna para butów. W pierwszej połowie Radomiak pokazał ogranie, technicznie też byli niczego sobie. Trzeba się przystosować do nowych okoliczności. Pierwsza liga to był styl życia, Ekstraklasa też nim będzie – tylko innego rodzaju.

Nie ma co psioczyć, tylko zakasać rękawy i działać. Następne spotkanie gramy ze Stalą Mielec, rywalem wydaje się w naszym zasięgu. Ale to wszystko kwestia względna. Nie wiemy tak naprawdę, jaki poziom względem GKS mają rywale. Musimy więc organoleptycznie się o tym przekonać.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga