Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Quo vadis, GKS-ie?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Mistrzynie Polski w piłce nożnej rozegrały szóste ligowe spotkanie w którym pokonały Rekord Bielsko-Biała 1:0 (1:0). Kolejne spotkanie drużyna rozegra w Krakowie z AZS-em UJ. Mecz rozpocznie się o godzinie 13:00, w niedzielę, piętnastego października. Piłkarki przewodzą w ligowej tabeli bez straty punktu. Piłkarze w ubiegłym tygodniu rozegrali spotkanie ligowe z Bruk-Betem Termaliką Nieciecza, w którym padł remis 0:0. Kolejne spotkanie drużyna rozegra w Łęcznej z Górnikiem, w niedzielę dwudziestego drugiego października, początek meczu zaplanowano na godzinę 18:00. Media zastanawiają się nad przyczyną fatalnej postawy naszej drużyny.

Siatkarze przygotowują się do startu rozgrywek PlusLigi, w ubiegłym tygodniu zespół rozegrał dwa sparingi ze Skrą Bełchatów. W pierwszym z nich drużyna przegrała 1:3, w drugim wygrała w tym samym stosunku. Na sobotę zaplanowano sparing z Czarnymi Radom, za niecałe dwa tygodnie zostaną rozegrane pierwsze spotkania PlusLigi w sezonie 2023/24.

W ubiegłym tygodniu zespół hokeja na lodzie rozegrał dwa domowe spotkania, we wtorek z GKS-em Tychy oraz w piątek z Podhalem. W obu spotkaniach wygrała GieKSa, odpowiednio 3:1 i 6:3. W tym tygodniu drużyna rozegra dwa mecze : w piątek z GKS-em Tychy (na wyjeździe) i w niedzielę z Unią Oświęcim (w Satelicie, początek meczu o 17:00).  Nasz zespół przewodzi w ligowej tabeli, do tej pory nie zaznał goryczy porażki.

 

PIŁKA NOŻNA

bts.rekord.com.pl – GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 1:0 (1:0)

Punkty zostały przy Bukowej.

To jasne, że „rekordzistki” nie były faworytkami w starciu z aktualnymi mistrzyniami kraju, zespołem który przewodzi w tabeli bez straty punktu. Chyba podświadomie, wiedząc o rozlicznych przewagach katowiczanek, „rekordzistki” oddały gospodyniom meczu wiele, zbyt wiele terenu. Rzecz jednak w tym, ze ofensywa zawodniczek Karoliny Koch nie porywała tempem, czy pomysłowością. W defensywie bielszczanki dobrze rozczytywały zamiary GKS-u w ataku. Gorzej było przy stałych fragmentach wykonywanych przez piłkarki ze stolicy Górnego Śląska. Po jednym z rzutów z głębi pola biało-zielone zgubiły krycie, zostawiając sporo swobody Marlenie Hajduk. Pierwszy strzał defensorki GKS-u Jessica Ludwiczak zdołała sparować, gdy jednak piłka wróciła pod nogi katowiczanki, ta zrobiła z niej właściwy użytek.

W ostatnich sześciu, siedmiu minutach pierwszej odsłony podopieczne Mateusza Żebrowskiego zaatakowały nieco śmielej, przedostając się w okolice pola karnego rywalek dość prostymi środkami. Z kilku niezłych okazji strzeleckich najbliżej trafienia była Agnieszka Glinka. Po rozegraniu futbolówki przez Maję Szafran z Nicole Jendrzejczyk zawodniczka Rekordu przeniosła piłkę nad poprzeczką z ok. 10-u metrów od bramki.

Sympatycy biało-zielonych zasadnie mogli liczyć na kontynuację dobrej gry zespołu gości po wyjściu z szatni. Te zamierzenia, plany trzeba było szybko skorygować, gdy w 48. minucie, po drugiej żółtej kartce, plac gry opuściła Martyna Cygan.

Zaskakująco, katowiczanki wcale nie skorzystały na grze w liczebnej przewadze. „Rekordzistki” rozumnie, bez nerwów i dzielnie broniły się z dala od własnej bramki, a gdy była potrzeba ze skuteczną interwencją w sukurs przychodziła J. Ludwiczak. Co więcej, nie sposób było się oprzeć wrażeniu, że w równowadze, w pełnym składzie, ekipa z Cygańskiego Lasu mogłaby pokusić się o sprawienie niespodzianki.

 

igol.pl – Quo vadis, GKS-ie?

GKS zremisował bezbramkowo z Termaliką i leci na łeb na szyję w ligowej tabeli. To szósty mecz katowiczan bez zwycięstwa.

„Mamy kryzys, kryzys, kryzys” – brzmiał Mezo w jednym ze swoich hitów. Podobne słowa moglibyśmy obecnie usłyszeć przy Bukowej w Katowicach. GKS nie wygrał sześciu kolejnych spotkań z rzędu. Jest źle.

Na początku września pisaliśmy o GKS-ie Katowice jako drużynie, która prezentuje najładniejszy futbol w Fortuna 1 Lidze. Podopieczni Rafała Góraka po sześciu kolejkach mieli na swoim koncie 13 punktów i okupowali pozycję wicelidera rozgrywek. Ponadto GKS Katowice strzelał sporo goli, dominował rywali i grał solidnie w defensywie. Pisaliśmy wówczas, że ważnym jest by „GieKSa” nie popadła w huraoptymizm. I mieliśmy rację.

Od tego momentu katowiczanie nie wygrali żadnego meczu w lidze, doznali kilka kompromitujących porażek, zdążyli odpaść z Pucharu Polski a styl prysł niczym czar. O posadzie Rafała Góraka głośno rozprawiało się już w zeszłym sezonie. Trudno się dziwić, bowiem GKS prezentował się naprawdę kiepsko, a styl nie powalał. Wydawało się, że 50-letni szkoleniowiec dobił ze swoim zespołem do ściany i o progres będzie trudno. W mediach społecznościowych zaczęły się pojawiać wówczas informacje, że „GieKSa” rozgląda się za nowym trenerem. Plotki najczęściej mówiły o Danielu Myśliwcu – niespełna pół roku później trafił on jednak na ławkę ekstraklasowego Widzewa Łódź.

A w przypadku GKS-u wszystko zmienił derbowy mecz z Ruchem. Katowiczanie wreszcie zagrali ładnie dla oka i odnieśli korzystny rezultat. Możemy przypuszczać, że właśnie wtedy nowy prezes Górniczego Klubu Sportowego, Krzysztof Nowak, zdecydował się dać jeszcze jedną szansę Górakowi.

I w sumie jeszcze miesiąc temu myśleliśmy, że była to dobra decyzja. I zdajemy sobie sprawę, że może jeszcze za wcześnie na wydawanie wyroków, ale „GieKSa” od około pięciu spotkań prezentuje się bardzo źle. To za mało by zwalniać Rafała Góraka, choć część kibiców zaczyna tracić cierpliwość. Złe wyniki to jedno. GKS jednak znowu wygląda podobnie, jak w zeszłym sezonie. Gra bez polotu, popełnia głupie błędy, a trener regularnie myli się z doborem personalnym na poszczególne spotkania (ale do tego za chwilę wrócimy).

Największą plamą ostatnich tygodni w GKS-ie są porażki z Lechią Gdańsk i Górnikiem Zabrze. To były dwa spotkania rozgrywane po sobie. W Gdańsku podopieczni Rafała Góraka stracili bramkę już w dziewiątej minucie. Szybko odpowiedzieli, ale kabaret zaczął się dopiero w drugiej połowie. Dosłownie chwilę po gwizdku za głupi faul z boiska wyleciał Shun Sibata – druga żółta kartka. Luis Fernandez po chwili ukąsił GKS po raz drugi. A nim się obejrzeliśmy, goście grali w jeszcze większym osłabieniu liczebnym. Czerwoną kartkę dostał Jędrych. Reszta spotkania to już istna dominacja Lechii, której trudno się dziwić. Katowiczanie zostali odesłani do domu z bagażem pięciu straconych bramek. W ubiegłym sezonie podobnym wynikiem „GieKSa” przegrała z ŁKS-em. A więc zaczęła się z tego robić pewna nieprzyjemna seria.

W środku tygodnia ekipa z Bukowej miała okazję się odbić, i to przed własną publicznością. Rywalem był przedstawiciel PKO Ekstraklasy, Górnik Zabrze. Mecz przyjaźni w ramach Pucharu Polski. GKS Katowice wyszedł na to spotkanie dość odważnie, ale zapał stracił już mniej więcej po upływie kwadransa. Zabrzanie skrupulatnie punktowali błędy rywala. Skończyło się na czwórce.

Dziewięć goli straconych w dwóch kolejnych spotkaniach? Delikatnie mówiąc, nie wygląda to dobrze…Naprawdę delikatnie.

Zastanówmy się teraz przez moment – co się stało? Dlaczego GKS z najładniej grającej drużyny w 1.lidze wpadł w takie bagno? Na pewno swoją rolę w tym kryzysie odgrywają absencje. Po meczu z Podbeskidziem na dłużej wypadł Bartosz Jaroszek. Możliwości „GieKSy”, jeśli chodzi o zawodników mogących grać w linii defensywnej, są dość ograniczone. Górak musiał zatem spojrzeć w kierunku Grzegorza Janiszewskiego. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie jest to najpewniejszy człowiek w grze obronnej, a przynajmniej dotychczas nie był. Ponadto ostatnie dwa mecze przez kartkę opuścił kapitan Arkadiusz Jędrych. Z Odrą Opole nie zagrał natomiast Antoni Kozubal. A po jednym spotkaniu zdążyli już opuścić Mateusz Mak i Shun Shibata.

Problemy kadrowe jednak nie są odpowiedzią na wszystkie pytania kibiców. Rafał Górak zaczął ostatnio się mylić i zdaje się nie wyciągać odpowiednich wniosków. Pewne błędy zdarzały się już wcześniej, jak na przykład posłanie od pierwszej minuty Jakuba Araka na spotkanie z Motorem w Lublinie. Z meczu na mecz niestety jest ich jednak coraz więcej. Pierwszy? Cofnięcie Oskara Repki do trójki w obronie. Można zrozumieć, że GKS nie ma alternatyw na tej pozycji, ale Repka zanotował świetny sierpień, był nawet nominowany do tytułu zawodnika miesiąca w lidze. A w defensywie 24-latek wygląda zdecydowanie gorzej, popełnia błędy i to wychodzi już cyklicznie. Co prawda dziś z Termaliką nie zagrał źle. Właściwie tylko raz dał się ograć w fikuśny sposób. Pięć ostatnich spotkań było jednak słabych. Można zauważyć, że na tej pozycji wszelkie atuty Repki zostają wytrącone.

Po drugie, Bartosz Baranowicz był najlepszym zawodnikiem „GieKSy” w meczu z Odrą. I co robi Rafał Górak? Wysyła młodego zawodnika na ławkę i uparcie stawia na Rafała Figla. 32-latek ostatnimi czasy nie wnosi jednak nic do gry zespołu. Ba, jest jego słabym punktem. Krytykować można także zmiany przeprowadzane przez Góraka już w trakcie meczu. Są one niemalże identyczne w każdym meczu i nie pomagają drużynie. GKS nie może opierać swojej gry o dobry rezultat na Jakubie Araku czy Mateuszu Marcu.

Teraz czas na przerwę reprezentacyjną. Nie spodziewalibyśmy się jakiejś drastycznej rewolucji przy Bukowej w jej trakcie. Ale czy Rafał Górak wyciągnie wnioski?

Chcielibyśmy w to wierzyć…

 

sportdziennik.com – Błyskawiczny zjazd GieKSy

Jak szybko można przejść ze stanu euforii do stanu przygnębienia? Jak się okazuje, może się to stać w ciągu kilkudziesięciu dni.

Tyle wystarczyło piłkarzom GKS-u Katowice, żeby z marzeń o potencjalnym awansie, kibice zespołu zaczęli zastanawiać się, jak mogli zostać tak oszukani. Jeszcze w sierpniu, na samym początku rozgrywek, o katowickiej drużynie pisało się w samych superlatywach. Mocni ofensywnie, szczelni w obronie, zaskakujący defensywę rywala – to określenia, które pasowały do katowiczan. Tymczasem teraz jest zupełnie na odwrót. Są nieskuteczni, popełniają proste błędy, tracą bramki.

Po pierwszych sześciu spotkaniach ligowych nad GKS-em wszyscy się rozpływali. Jak słusznie zauważył niedawno na naszych łamach Marek Koniarek, został wtedy (nieco ponad miesiąc temu) napompowany balonik z naklejonym napisem „awans”. Po ostatniej wygranej w lidze (26 sierpnia) trener GKS-u Rafał Górak dziękował swojemu zespołowi za zaangażowanie. – Wigor, ogromna ikra, chęć wygrania w tym zespole jest bardzo widoczna i jest to nasz bardzo duży atut – mówił po wygranym 3:0 spotkaniu z Resovią szkoleniowiec. Od tego momentu w GieKSie następował powolny, ale widoczny, objawiający się w wynikach, spadek formy.

Jeszcze po pierwszych meczach września można było mieć wrażenie, że GKS gra dobrze. Że stara się. Że ma pomysł na to, w jaki sposób zdobyć bramkę, ale często brakuje skuteczności. Taki głosy słyszalne były przede wszystkim po remisie w Bielsku-Białej. Później przyszła porażka z Zagłębiem, po której trener GKS-u mógł właściwie tylko wzruszyć ramionami.

– Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że niekiedy drużyna, która ma zdecydowaną przewagę w meczu, spotkania nie wygrywa – stwierdził po rywalizacji z sosnowiczanami Rafał Górak. Było to w połowie września i rzeczywiście zespół z Katowic powinien ten mecz wygrać. Jednak nie zwyciężył, a o to przecież chodzi w piłce nożnej. Żeby za wszelką cenę odnieść sukces, bo to wynik zostaje w pamięci, a nie wrażenia artystyczne i piękne akcje, które bramek nie przynoszą.

Podobnie można było łudzić się, że GKS jeszcze nie jest w kryzysie, gdy przegrał 1:5 z Lechią Gdańsk. Choć wynik wydaje się drastyczny, okoliczności porażki były specyficzne. GieKSa musiała kończyć mecz w 9-osobowym składzie po czerwonych kartkach dla Shuna Shibaty i Arkadiusza Jędrycha. Według szkoleniowca przynajmniej jedna z tych kartek była niezasłużona.

Wtedy swoją złość można było wyładować na arbitrze, choć sprawa czerwonych kartek zdecydowanie nie była zero-jedynkowa. Mimo wszystko, tak jak zostało wspomniane wcześniej, w świat idzie wynik. Nie da się całej winy za przegraną zrzucić na sędziego, a przede wszystkim nie warto się na tym skupiać, gdy w trzecim meczu z rzędu traci się punkty.

Później przyszedł moment na mecz w Pucharze Polski. Do Katowic przyjechał Górnik Zabrze i niespodzianki nie było. Nie warto też zbytnio skupiać się na tym spotkaniu, bo zabrzański zespół skrzętnie wykorzystał swoje doświadczenie i pokazał, na czym polega różnica między ekstraklasą a jej zapleczem. Jednak kolejny pojedynek, ten z minionego weekendu, przeciwko Odrze Opole, przelał czarę goryczy.

Był to najgorszy mecz GKS-u w tym sezonie. I nie da się nawet znaleźć dobrego wytłumaczenia, dlaczego katowiczanie w ogóle przegrali. Porażka była zasłużona, bo zespół Rafała Góraka praktycznie przez 90 minut nie stworzył żadnego zagrożenia pod bramką rywala.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – Przed PL: kolejny sezon GKS-u w ligowej szarówce?

GKS Katowice przystąpi do ósmego sezonu PlusLigi od momentu powrotu do siatkarskiej elity. Drużyna ze Śląska w minionych rozgrywkach zajęła 11. miejsce i w nadchodzących rozgrywkach celem minimum będzie znalezienie się w najlepszej dziesiątce. “GieKSę” może być jednak stać na więcej, chociaż aspiracje diametralnej zmianie nie uległy.

Dla katowickiego GKS-u nadchodzący sezon będzie już ósmym z rzędu od momentu powrotu na siatkarskie salony w rozgrywkach 2016/2017. Od tamtego momentu drużyna ze stolicy województwa śląskiego trzykrotnie kończyła rozgrywki w najlepszej ósemce. Z najlepszym tego skutkiem w roku 2020, kiedy to klub z Katowic uplasował się na szóstym miejscu. Z pewnością GKS Katowice chciałby znaleźć się w pierwszej ósemce, ale konkurencja będzie jak co roku – olbrzymia. Nie ulega jednak wątpliwości, że w Katowicach będą chcieli poprawić wynik z ubiegłych zmagań.

Jedne z najważniejszych ogniw GKS-u Katowice zdecydowały się pozostać w klubie na nadchodzący sezon. Po raz kolejny szkoleniowcem będzie Grzegorz Słaby, przed którym czwarty sezon w PlusLidze w roli I trenera. W klubie zostało w sumie siedmiu zawodników z poprzedniej odsłony zmagań.

W zespole nadal występował będzie lider – Jakub Jarosz. Zabezpieczona została pozycja libero, wszak Dawid Ogórek oraz Bartosz Mariański podjęli decyzję o kontynuowaniu współpracy. Barwy GKS-u reprezentować będzie także dwóch przyjmujących: Wiktor Mielczarek oraz Jakub Szymański. O sile ataku będzie stanowił także Damian Domagała, a na środku siatki pojawi się po raz kolejny Sebastian Adamczyk.

Do katowickiego GKS-u zawitało łącznie siedmiu nowych zawodników. Po roku przerwy do polskiej ligi wraca Łukasz Kozub, który miniony sezon spędził we francuskim Stade Poitevin Poitiers. Wraz z nim na rozegraniu ujrzymy Piotra Fenoszyna, który zadebiutuje w najwyższej klasie rozgrywkowej. Władze klubu ze stolicy województwa śląskiego miały jeszcze spore luki na pozycji środkowego i przyjmującego, stąd też na środku ujrzymy: Bartłomieja Krulickiego, Łukasza Usowicza oraz Macieja Woza. Ostatnia dwójka również stawiać będzie swoje pierwsze kroki w PlusLidze. Natomiast linię przyjęcia wzmocnią obyty Marcin Waliński wraz z reprezentantem Czech, Lukasem Vasiną.

Niekwestionowanym liderem katowickiej „GieKSy” bez wątpienia będzie Jakub Jarosz. Dla atakującego nadchodzący sezon będzie już piątym z rzędu w barwach katowickiego klubu. 36-latek jest ulubieńcem miejscowych kibiców. W poprzednim sezonie zdobył łącznie 330 punktów. Jest on bardzo doświadczonym zawodnikiem, a za potwierdzenie niech służą także punktacje z trzech poprzednich sezonów: 427, 371, 292.

Większym dorobkiem punktowym z poprzednich rozgrywek może się jednak pochwalić Jakub Szymański, który zanotował 360 oczek. Najprawdopodobniej to właśnie ten siatkarz będzie pierwszym wyborem trenera Grzegorza Słabego w kontekście linii przyjęcia.

Katowiczanie cykl meczów towarzyskich rozpoczęli od konfrontacji z beniaminkiem. Po czterech setach lepszy okazał się Exact Systems Norwid Częstochowa, który wygrał 3:1. GKS nie musiał długo czekać na pierwsze zwycięstwo, ponieważ już dzień później pewnie rozprawił się z Asseco Resovią Rzeszów, triumfując 4:0. Następnie doszło do dwumeczu z Projektem Warszawa. Za pierwszym razem 3:1 wygrała drużyna ze stolicy, zaś za drugim katowiczanie 2:1.

Formacja ze Śląska rywalizowała także w turnieju towarzyskim w Lubinie. Rozpoczęła go dobrze, bo od wygranej 3:0 z Aluronem CMC Wartą Zawiercie. W finale zmagań nie udało się jednak zrewanżować Norwidowi, gdyż ten pokonał GKS 2:1.

Jedenastą drużynę ubiegłej edycji PlusLigi czeka jeszcze dwumecz z PGE PGiEK Skrą Bełchatów w dniach 6-7 października, a także z Eneą Czarnymi Radom 12 i 13 października.

“GieKSa” w końcówce minionego sezonu rozegrała dwumecz ze Skrą Bełchatów. Katowiczanie wygrali tę rywalizację i tym samym zakończyli zmagania na jedenastym miejscu. Bezsprzecznie celem numer jeden na zbliżające się rozgrywki będzie regularne punktowanie i zakończenie ich w pierwszej dziesiątce. GKS Katowice to jednak zespół, który lubi sprawiać niespodzianki i nie można go wcale skreślać z ewentualnej walki o fazę play-off. Podopieczni trenera Słabego mogą być jednym z kandydatów do gry w ćwierćfinale mistrzostw Polski, chociaż na ten moment trzeba na to patrzeć z chłodną głową.

Katowiczanie sezon zainaugurują przed własną publicznością meczem z Treflem Gdańsk 21 października, w sobotę. Cztery dni później Ślązacy wybiorą się do Warszawy, by zmierzyć się z miejscowym Projektem (25 października, środa).

 

GKS podzielił się wygranymi w sparingach z PGE Skrą

Siatkarze GKS-u Katowice oraz PGE GIEK Skry Bełchatów rozegrali dwa mecze sparingowe. W pierwszym podopieczni Andrei Gardiniego wygrali 3:1, ale drugi w czterech setach na swoją korzyść rozstrzygnęła drużyna z Górnego Śląska. Bełchatowianie zaczęli mecz od prowadzenia 5:0. Szybko interweniował Grzegorz Słaby. GKS starał się wrócić do gry, ale PGE Skra kontrolowała wynik. Skutecznie na siatce prezentowali się Dawid Konarski i Bartłomiej Lipiński, a gospodarze nie znaleźli sposobu na ich powstrzymanie. W końcówce sami popełniali błędy, a ta część meczu padła łupem gości (25:16).

W drugim secie walka toczyła się cios za cios, ale as serwisowy Jakuba Szymańskiego dał nadzieję gospodarzom na wyjście na prowadzenie. Po akcji Marcina Walińskiego wciąż wynik oscylował wokół remisu (13:13). Dopiero kilka skutecznych zagrań spowodowało, że szala zaczęła przechylać się na stronę bełchatowian. Na zagrywce odpowiedzieli jednak Damian Domagała i Sebastian Adamczyk, a GKS doprowadził do wyrównanej końcówki. W niej blok przechylił szalę zwycięstwa na jego stronę (25:23).

Trzecia odsłona zaczęła się od walki punkt za punkt, ale przestój podopiecznych Grzegorza Słabego sprawił, że znaleźli się w defensywie (10:7). Rywale coraz lepiej prezentowali się na siatce. Skutecznie grali w ataku, a kiedy dołożyli blok, dyktowali warunki gry (19:12). W końcówce katowiczanom przytrafiło się kilka błędów, a Przemysław Kupka przypieczętował wygraną PGE Skry (25:17).

W czwartym secie poszła ona za ciosem, po akcji Bartłomieja Lemańskiego odskakując na 10:6. Dzięki zagrywce GKS zbliżył się na 12:13, ale na więcej nie było go stać. To bełchatowianie wygrywali przedłużone akcje, konsekwentnie krocząc do zwycięstwa. Asa serwisowego dołożył jeszcze Lemański, a goście nie oddali już zwycięstwa. Po błędzie Szymańskiego triumfowali 25:20.

GKS Katowice – PGE GIEK Skra Bełchatów 1:3 (16:25, 25:23, 17:25, 20:25)

[…] W drugi mecz lepiej weszli bełchatowianie, którzy objęli prowadzenie 6:3. Dokładali szczelne bloki, a GKS wydawał się być bezradny. Sygnał do walki dał mu Łukasz Usowicz, a po kilku zagraniach zbliżył się do rywali na 15:18. Wówczas PGE Skra wzmocniła serwis, poprawiła skuteczność na skrzydłach, dzięki czemu kontrolowała wynik. Po czapie na Marcinie Walińskim triumfowała w premierowej odsłonie (25:20).

W drugim secie przez dłuższy moment obie drużyny szły łeb w łeb, ale w ataku rozkręcali się Jakub Jarosz i Jakub Szymański, dzięki czemu do głosu zaczęli dochodzić gospodarze. Po zbiciach ze środka Usowicza wygrywali już 17:13, ale przyjezdni nie odpuszczali. Przy zagrywce Lemańskiego doprowadzili do remisu, ale końcówka należała do GKS-u, a dokładniej do Jarosza, który przechylił szalę zwycięstwa na jego stronę (25:23).

W trzeciej partii za ciosem poszli katowiczanie (4:1). Do dobrej gry na skrzydłach na środku dołączył się Usowicz, a bełchatowianie mieli coraz większe problemy ze sforsowaniem bloku rywali (11:6). PGE Skra nie potrafiła odnaleźć dobrego rytmu gry. Po kontrze Bartłomieja Krulickiego przegrywała już 10:17. W końcówce kilka razy nadziała się jeszcze na blok rywali, którzy triumfowali w tej części spotkania 25:16.

Po zbiciu Kupki w czwartego seta lepiej weszli przyjezdni (4:1). Z przewagi nie cieszyli się jednak długo, bo GKS szybko wrócił do gry. Wymiana ciosów trwała w najlepsze, ale po asie serwisowym Piotra Fenoszyna to katowiczanie zaczęli dochodzić do głosu (17:14). Zagrywką poprawił Wiktor Mielczarek, a gospodarze byli coraz bliżej zwycięstwa. W końcówce na środku pokazali się jeszcze Krulicki i Sebastian Adamczyk, a GKS zwyciężył 25:21.

GKS Katowice – PGE GIEK Skra Bełchatów 3:1 (20:25, 25:23, 25:16. 25:21)

 

HOKEJ

hokej.net – Mistrz lepszy od wicemistrza. GieKSa wciąż zwycięska

GKS Katowice pozostał jedyną niepokonaną drużyną w TAURON Hokej Lidze! Podopieczni Jacka Płachty w rozgrywanym awansem meczu 20. kolejki pokonali na własnym lodzie GKS Tychy 3:1.

Początek spotkania przebiegał na wzajemnym sprawdzaniu swojej dyspozycji przez obie strony widowiska. Żadna z drużyn nie parła do ataków, skupiając się na odpowiedzialnym rozegraniu krążka.

Przygotowanie do spotkania Tomáša Fučíka sprawdził Aleski Varttinen dobrymi próbami z nadgarstka.

Mecz przebiegał w nieco szarpanym rytmie, dlatego też nie obserwowaliśmy długiego posiadania krążka. W pierwszej odsłonie każda z drużyn otrzymała możliwość gry w przewadze. W tym elemencie lepiej prezentował się zespół Jacka Płachty. Głównie za sprawą swojej drugiej formacji, która nie pierwszy raz poświadczyła o swojej sile w tym elemencie hokejowego rzemiosła. W miarę upływu czasu, więcej wydarzeń obserwowaliśmy pod bramką gości. Przed świetną okazją do otwarcia wyniku stanął Grzegorz Pasiut, jednak jego indywidualną akcję zakończył Fučík, wyłuskując gumę z kija „Profesora”.

Ataki tyszan starał się napędzać Alan Łyszczarczyk, jednak John Murray do spółki ze swoimi obrońcami nie dał się zaskoczyć przebojowemu napastnikowi.

Mistrzowie Polski wychodząc na drugą tercję dali jasno do zrozumienia, że nie chcą pozostawiać wydarzeń na lodzie przypadkowi. Zdołali zamknąć gości w ich własnej tercji, wygrywając pojedynki na bandach oraz lepiej czytając krążek.

Tyszanie wyprowadzając swoje ataki, próbowali uderzać spod niebieskiej linii. Dobrym, soczystym uderzeniem popisał się Olli Kaskinen, jednak krążek John Murray zdołał odbić krążek do boku. Do coraz bardziej klarownych sytuacji dochodzili gospodarze, jednak brakowało przysłowiowej „kropki nad i” w postaci wykończenia akcji. W 37. minucie do ofensywnej akcji podłączył się Ryan Cook i pewnym strzałem z pełnego zamachu pokonał Tomáša Fučíka.

Najwięcej emocji dostarczyła kibicom trzecia odsłona. Czeski golkiper z powodu kontuzji nie wyjechał już na trzecią odsłonę, a jego miejsce zajął Kamil Lewartowski. Pierwsze sekundy okazały się chrztem bojowym dla 25-latka, bowiem gospodarze rozpoczęli tercję od przeprowadzenia szturmu na jego bramkę. Ponownie to mistrzowie Polski kontrolowali puls spotkania. Kiedy drużyna Jacka Płachty odpuszczała intensywność ataków, spotkanie zdecydowanie przygaszało. W przeciągu pierwszych minut gotowość Lewartowskiego sprawdzał Fraszko a także po odważnej indywidualnej akcji Eric Kaczyński.

W 46. minucie najpierw wykluczony został Jakub Wanacki, a trzy sekundy później do odsiadywania kary oddelegowano Barłomieja Jeziorskiego. W okresie gry w formacjach czteroosobowych próbującego napędzić kolejny atak gospodarzy Grzegorza Pasiuta naciskał Illa Korenczuk. Ambitna praca 28-letniego Ukraińca pozwoliła mu na przejęcie krążka, a następnie pokonanie Johna Murraya. Goście pomimo ciężkich momentów zdołali wrócić do rywalizacji. Zdobyta bramka przez tyszan podkręciła temperaturę spotkania.

Zaostrzająca się sytuacja na lodzie skutkowała większą ilością wykluczeń. W momencie gdy swoją kare odsiadywał jeszcze Aleksi Varttinen, obustronne wykluczenia zostały nałożone na Monto oraz Jeziorskiego, którzy zafundowali sobie nieco bezpośredniości pod bramką Murraya. Mistrzowie Polski zdołali jednak w trójkę obronić dostęp do własnej bramki. Po co nie zdołali sięgnąć podopieczni Andrieja Sidorienki sami, zostało wyszarpane przez GieKSęw końcowych minutach spotkania.

Shigeki Hitosato przyspieszył rozegranie z Ollim Iisakką. Efektem ich pracy było przeniesienie gry na drugą stronę tafli. Tam krążek trafił na kij Santeri Koponena. Przed Finem ukazała się pustabramka, której nie zdążysz zasłonić przesuwający się za akcją Lewartowski. Z tego miejsca i w takiej sytuacji 26-letni obrońca nie raczy pudłować i w 59. minucie GieKSa znów wyszła na prowadzenie. Na ostatnie sekundy z bramki został wycofany Kamil Lewartowski. Tyszanie nie zdołali jednak wykreować swojej szansy, tracąc krążek. Swoją powinność wykonał niezawodny w takich momentach Bartosz Fraszko zdobywając trzecią bramkę i stawiając pieczęć pod dziewiątym zwycięstwem GKS-u Katowice!

 

GieKSa na dychę!

GKS Katowice pokonał PZU Podhale Nowy Targ 6:3 i odniósł dziesiąte ligowe zwycięstwo w tym sezonie! Aby zachować status niepokonanych drużyna Jacka Płachty musiała odrabiać po raz pierwszy w tegorocznych rozgrywkach dwubramkową stratę. Przełomowe dla przebiegu spotkania okazały się wydarzenia z przełomu drugiej oraz trzeciej tercji.

Pierwsze fragmenty spotkania należały do GKS-u Katowice. Mistrzowie Polski na dobre zameldowali się w tercji Podhala. Kevina Lindskouga w ciągu pierwszych minut sprawdzili uderzeniem z prawego bulika Sam Marklundoraz Maciej Kruczek, który zafundował szwedzkiemu golkiperowi atomowe uderzenie spod niebieskiej linii. W 6. minucie na ławkę kar został oddelegowany Sam Marklund, a chwilę później krążek przed bramką dogrywał Michael Cichy, guma rykoszetem trafia na kij Phila Kissa, który zdołał umieścić ją w bramce Johna Murraya. Sytuacja podlegała jeszcze analizie wideo, w związku z ruszeniem bramki. Ostatecznie sędziowie wskazali jednak na środek tafli, uznając bramkę dla Podhala. W miarę upływu czasu katowiczanie dochodzili do coraz dogodniejszych sytuacji bramkowych, jednak nie byli w stanie pokusić się o skuteczne wykończenie. Impas mistrzów Polski trwał aż do 19. minuty, kiedy to bardzo aktywny w dzisiejszym spotkaniu Hampus Olsson dopiął swego i pokonał Kevina Lindskouga.

Drużyna Podhala rozpoczęła drugą tercję od niemal półtora minutowej gry w osłabieniu. Pomimo sporej pracy GKS-u pod bramką Lindskouga, gościom udało wybronić się osłabienie. Po wyrównaniu formacji na lodzie, grę prowadzili mistrzowie Polski. Podhale bardzo dobrze pracowało w obronie, radząc sobie z obroną kolejnego osłabienia. W 31. minucie „Szarotki” wyprowadziły atak w tercję GKS-u. Jakub Worwa wypatrzył pozostawionego bez opieki Łukasza Kamińskiego, który pewnym uderzeniem zmusił do kapitulacji Johna Murraya. W 33. minucie w odstępie siedmiu sekund sędziowie wykluczyli najpierw Aleksi Varttinena, a później Patryka Wronkę. Okres gry czterech na czterech należał do GKS-u, który skrzętnie skorzystał z większej przestrzeni na lodzie w wypracowywaniu sobie kolejnych okazji. W 37. minucie Podhale postanowiło obronić się poprzez wyprowadzenie kolejnego ciosu. Dobrze prowadzona kontra została sfinalizowana przez Michaela Cichego. GieKSa po raz pierwszy w tym sezonie została zmuszona do odrobienia dwóch bramek. Wrzeć zaczęło w ostatnich dwóch minutach drugiej tercji. Wszystko rozpoczęło się od odsiadywania kary przez Szczechurę. Olli Iisakka najszybciej zareagował na odbity przez Lindskouga krążek i stał się autorem kontaktowej bramki dla gospodarzy. Jeśli w tym momencie, ktoś był już myślami przy przerwie, to szybko został sprowadzony na do wydarzeń na lodzie. Na 56 sekund przed końcem drugiej odsłony na ławce kar zasiadł Adrian Słowakiewicz. Katowiczanie przeprowadzili szturm na bramkę Podhala. Niezwykłą determinacją wykazał się Santeri Koponen, uderzył z okolic prawego bulika, a następnie pojechał dalej na bramkę Lindskouga, znajdując się po chwili w wyborowej pozycji strzeleckiej. Na sekundę przed końcową syreną Fin zdążył umieścić krążek w bramce, wyrównując rywalizację rzutem na taśmę.

Jak mocno zakończyliśmy drugą tercję, tak równie intensywnie rozpoczęła się trzecia odsłona. 35 sekund po pierwszym wznowieniu GieKSa wyszła na prowadzenie, za sprawą przytomnie pracującego pod bramką Shigeki Hitosato. Nikt nie zamierzał kalkulować i odpuszczać walki w dzisiejszym pojedynku, czego efektem były kolejne wykluczenia. „Szarotki” przez pół minuty zmuszone były grać w podwójnym osłabieniu, a następnie kolejne 30 sekund „czterech na pięciu”. Konia z rzędem temu, kto doliczył się ile razy zmuszony interweniować był Lindskoug. Chociaż Szwed gimnastykował się jak mógł, to nie zdołał uchronić swojej drużyny przed stratą bramki. W 53. swoje drugie trafienie zanotował Hampus Olsson. W ostatnich minutach po drużynie z Nowego Targu ewidentnie było widać trudy gry w obronie. W 59. minucie goście próbowali jeszcze wrócić do gry, poprzez wycofanie z bramki Kevina Lindskouga. Ryzykowny manewr nie pozwolił na zdobycie bramki, co więcej katem „Szarotek” stał się Hampus Olsson, pieczętując zwycięstwo katowiczan.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

GieKSa znów na koniec karci Górnik

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W przerwie reprezentacyjnej spotkały się drużyny GKS Katowice i Górnik Zabrze. Półtora tygodnia po ligowym Śląskim Klasyku, mogliśmy na Bukowej znów oglądać derbową rywalizację, tym razem w formie meczu kontrolnego.

W 10. minucie, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Łukowskiego, Arkadiusz Jędrych uderzał głową, ale nad poprzeczką. W 25. minucie GKS miał idealną okazję do zdobycia bramki. Znów po kornerze wykonywanym przez Łukowskiego, piłkę zgrywał Jaroszek, ta po rykoszecie leciała w kierunku bramki, gdzie na wślizgu jeszcze próbował ją wepchnąć do bramki Łukasiak, jednak obrońcy Górnika wybili piłkę z linii bramkowej. Po pół godziny pierwszą okazję miał Górnik – z około 17 metrów uderzał Chłań, ale czujny Rafał Strączek złapał piłkę. W 37. minucie do prostopadłej piłki z chaosu doszedł Eman Marković, który wyszedł sam na sam i płaskim strzałem pokonał Loskę. Chwilę później z kontrą ruszyli katowiczanie, Błąd i Rosołek mieli naprzeciw jednego obrońcę, Maciej zdecydował się na strzał, ale przeniósł piłkę nad poprzeczką. W 43. minucie ponownie Rosołek uderzał z dystansu, ale bez problemu dla Loski. Do przerwy GKS prowadził posiadając lekką przewagę. Górnik nie zagroził poważnie naszej bramce.

W przerwie trener dokonał kilku zmian w składzie. W 50. minucie po zwodzie uderzał na bramkę Wędrychowski, ale bramkarz bez problemu poradził sobie z tym strzałem. Chwilę później wdzierał się w pole karne Massimo, ale został powstrzymany. W 55. minucie znakomitą okazję miał Zahović, który dostał od Massimo piłkę i z centrum pola karnego uderzał na bramkę, jednak nasz golkiper świetnie interweniował. W 68. minucie Bród podał do Swatowskiego, ten uderzał kąśliwie, ale bramkarz wybił na róg. Po chwili korner wykonywał Rejczyk, a Jędrych uderzał głową, minimalnie niecelnie. W 74. minucie do wybitej przed pole karne piłki dopadł Chłań i strzelił mocno, ale świetnie interweniował nasz golkiper. Po chwili jednak było 1:1, gdy po rzucie rożnym najwyżej wyskoczył rekonwalescent Barbosa i mocnym strzałem głową doprowadził do wyrównania. W 82. minucie Galan uderzał z dystansu, ale prosto w ręce bramkarza. Trzy minuty przed końcem koronkową akcję przeprowadził… Klemenz z Buksą, a ten pierwszy po odegraniu znalazł się w idealnej sytuacji, jednak po nodze rywala strzelił nad poprzeczką. W 90. minucie katowiczanie przeprowadzili decydującą akcję. Galan podał do Swatowskiego, ten mocno wstrzelił, a na wślizgu Buksa strzelił zwycięską bramkę. Druga połowa była już bardziej wyrównana, a momentami Górnik osiągał lekką przewagę. Jednak to katowiczanie okazali się zwycięzcami i podobnie jak w ligowym klasyku na Nowej Bukowej, w samym końcu strzelili zwycięską bramkę.

3.09.2025 Katowice
GKS Katowice – Górnik Zabrze 2:1
Bramka: Marković (37), Buksa (90) – Barbosa (74)
GKS: (I połowa) Strączek – Rogala, Jędrych, Paluszek (8. Jaroszek), Wasielewski, Łukowski – Błąd Bosch, Łukasiak, Marković – Rosołek.
(II połowa) Strączek – Bród, Klemenz, Jędrych, Rogala (60. Trepka), Łukowski (60. Galan) – Wędrychowski, Bosch (60. Milewski), Marković, Rejczyk, – Buksa
Górnik: (wyjściowy skład): Loska – Olkowski, Szcześniak, Pingot, Lukoszek, Chłań, Donio, Goh, Dzięgielewski, Zahović, Massimo. Grali także: Podolski, Tsirogotis, Barbosa.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Balon de GieKS’or

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tak, tak, Shellu wrócił do działalności redakcyjnej rok temu i faktom nie da się zaprzeczyć. Mianowicie od tego czasu byłem na 17 meczach wyjazdowych. Bilans: 3-1-13. Z różnych powodów nie zawitałem na czterech meczach w delegacji. Bilans: 3-0-1. Niech to szlag!

Miejmy więc te heheszki, że Shellu przynosi pecha za sobą. Pośmialiśmy się, fajnie. Teraz przejdźmy do rzeczy poważnych.

To co oglądamy w tym sezonie na wyjeździe, to co widzieliśmy wczoraj w Gdańsku, to jest jakiś jeden wielki koszmar. W zasadzie nawet nie wiem, co pisać, bo jestem zażenowany. Przede wszystkim dysproporcją pomiędzy meczami u siebie i na wyjeździe. Dysproporcja, w której GieKSa u siebie od przerwy meczu z Zagłębiem walczy, gra agresywnie, zmiata tego przeciwnika i nawet jeśli pojawiają się błędy w defensywie, to nadrabiamy grą ofensywną i strzelanymi bramkami. Na wyjazdach nie ma ani ofensywy, ani defensywny. Jest jedno wielkie nic.

Mecz z Lechią został oddany. Nie mam na myśli, że bez walki, choć tej determinacji mogło być zdecydowanie więcej. Ale został oddany bez jakichkolwiek atutów piłkarskich. Był to absolutnie beznadziejny mecz, który jakby potrwał drugie 90 minut, to GKS i tak by bramki nie strzelił. Nie da się strzelić gola, gdy nie potrafi się stworzyć dogodnej sytuacji do zdobycia bramki. Bramkarz Lechii Paulsen został zatrudniony w zasadzie tylko przy strzale dystansu Nowaka. I kilka razy wyłapał, względnie wypiąstkował piłkę po bardzo słabych dośrodkowaniach. Najlepszą akcję katowiczanie przeprowadzili wtedy, gdy Galan wypuścił Nowaka, ten zrobił zwód i uderzał, ale został zablokowany. Poza tym – nie było nic.

Strasznie się na to patrzyło. Na pierwszą połowę nasz zespół nie dojechał w ogóle. Tam to nawet i tej determinacji nie było widocznej. I myślę, że raz na zawsze warto między bajki z mchu i paproci włożyć krążące w piłce historię o tym, jak to jest ciężko, gdy gra się co trzy dni. Tym razem bowiem były dwa tygodnie przerwy i w żaden sposób nie wpłynęło to pozytywnie na zespół. Katowiczanie byli ospali, bez pomysłu, bez widocznej chęci przyciśnięcia przeciwnika.

Zawsze na meczach posiłkuję się transmisją z Canal+, czy to odpalając na laptopie i oglądając powtórki, czy zapuszczając żurawia w monitory komentatorów stacji, tym razem Bartosza Glenia i Michała Żyro (na monitorach zawsze jest od razu, nie trzeba czekać „poślizgu”). Gdy około 36. minut zobaczyłem, że GKS nie oddał nawet jednego strzałów, choćby niecelnego, nie mogłem uwierzyć. Oto gramy z najsłabszą obroną w lidze, której Zagłębie Leszka Ojrzyńskiego potrafi wklupać sześć bramek, a my nie potrafimy choćby postraszyć bramkarza gospodarzy. Po prostu koszmar. Na koniec połowy był już jeden celny strzał o xG… 0,01. Ja bym to jeszcze na części tysięczne rozłożył, żeby zobaczyć, czy nie było to 0,001. Natomiast sytuację, w której Galan zagrał – co by nie mówić – kapitalną piłkę do Wasyla, a Wasyl zamiast albo przyjąć i strzelić, albo poczekać, albo zrobić cokolwiek innego, odgrywał z pierwszej do tyłu, do nikogo, zakwalifikowałbym jako ujemne xG. No, po prostu tak nie można.

Mimo wszystko coś tam w końcówce pierwszej połowy leciutko zaczęło się dziać i dawało to jakąś nadzieję na grę po przerwie. I rzeczywiście, GKS miał dużo więcej posiadania piłki w drugiej części gry. Z 52-48 dla Lechii w pierwszej połowie, cały mecz skończyliśmy z bilansem 58-42 na korzyść GKS, czyli po przerwie GKS musiał mieć piłkę przez 68 procent czasu. I choć na koniec meczu to xG było już na poziomie 0,76, to nadal bardzo słabo. Nie mieliśmy groźnych sytuacji.

Zapytałem trenera na konferencji o kwestię braku prostoty w grze, tylko zbyt dużego kombinowania. Trener zaprzeczył mówiąc, że w tym spotkaniu było być może najwięcej dośrodkowań w całym sezonie, bo około czterdziestu i chodzi o jakość. Nie doprecyzowałem, więc doprecyzuję teraz – bardziej chodzi mi o sytuacje, w których naprawdę można już próbować oddać strzał, czy może nawet trochę popróbować zrobić coś na aferę, jakieś zamieszanie itd. A my kombinujemy, tak jak wspomniany Wasyl, tak jak Bartek Nowak w jednej sytuacji, gdzie się wygonił i został zablokowany. Kilka takich sytuacji by się jeszcze znalazło. Natomiast faktem jest, tak jak stwierdził szkoleniowiec, że chodzi też o samą jakość dośrodkowań, a ta była bardzo słaba. Nawet komentatorzy określili centry GieKSy jako „baloniaste”. Golkiper gospodarzy nie miał z reguły z nimi problemów, a jak kilka razy nasi zawodnicy doszli do główki, to po prostu odbili piłkę gdzieś do góry czy nie wiadomo gdzie. Zagrożenia żadnego. Po francusku i hiszpańsku piłka to „balon”. Piłkarze GKS za bardzo chyba wzięli sobie to do serca.

Piszę o tej aferce, bo GKS potrafi taką grać. Ja wiem, że Jacek Gmoch kiedyś chciał zmatematyzować piłkę i dziś wielu szkoleniowców to robi – to znaczy chcą jak najmniej pozostawić przypadkowi. I ja to rozumiem. Natomiast wydaje się, że potrzebny jest w tym wszystkim balans, po ostatecznie piłka to taki kulisty przedmiot, który w dużej prędkości zachowuje się nieprzewidywalnie, gdy napotka na przeszkodę taką, czy owaką – tu się odbije, tu podskoczy, tu zakręci i po prostu trzeba mieć refleks i dołożyć nogę. Przecież strzelaliśmy takie bramki – Marten Kuusk w poprzednim sezonie z Cracovią czy Lukas Klemenz niedawno z Arką. Więc i to GKS potrafi.

Jeśli miałbym wyróżnić jakiegokolwiek zawodnika w tym meczu, to pewnie postawiłbym na Galana, choć widząc po opiniach kibiców, moglibyśmy się w tych opiniach rozminąć. Ale Borja coś tam próbował i zagrał dwie bardzo dobre piłki w pole karne. Poza tym mizeria i raczej kilku bohaterów negatywnych.

Trener pokombinował ze składem, więc mogliśmy obejrzeć zaskakujące zestawienie. Jak przyznał na konferencji, zmasakrowani po wyjazdach na reprezentacje byli Kuusk i Kowalczyk. Tego pierwszego zabrakło nawet na ławce, Mateusz wszedł w drugiej połowie. I okej, może podróż z Armenii, może kadra, ale kurka wodna, tak przegrać pojedynek biegowy z Meną, który grał od początku. Nie godzi się.

I znów ta cholerna bramka w końcówce. Znów zapytam – ileż można? I mam gdzieś, że to kontra wynikająca z odkrycia się. Bramka to bramka. Z jednej strony nie pozwalamy Kudle polecieć w pole karne przeciwnika w 107. minucie meczu, z drugiej dajemy sobie w taki sposób wbić bramkę. W siódmym meczu z rzędu tracimy gola w końcówce połowy. W tym sezonie to już dziesięć (!) takich goli. A w ostatnich szesnastu meczach – szesnaście!

A’propos Camilo Meny – po meczu, gdy wychodziliśmy ze stadionu, wychodził też Kolumbijczyk, więc stwierdziłem, że to idealna okazja podziękować mu za gola z Arką Gdynia, który dał naszemu klubowi możliwość walki o awans do ekstraklasy w maju rok temu. Co uczyniłem. Camilo był zdziwiony, dlaczego jakiś gość dziękuje mu za tego akurat gola, gdy przecież przed chwilą strzelił. Ale wyjaśniłem mu wszystko, tak więc w imieniu kibiców GieKSy osobiste podziękowania zostały złożone. Dzięki Camilo!

Wracając do składu. W miejsce Kuuska na boisku pojawił się po raz pierwszy od wielu miesięcy Grzegorz Rogala. Kibice łapali się za głowy, ale myślałem sobie – dajmy mu szansę. Po meczu mam taką myśl, która by mi jeszcze niedawno do głowy nie przyszła… królestwo za Klemenza! Rozumiem brak ogrania, ale na Boga – czy to przeszkadza w tym, żeby prosto i mocno kopnąć piłkę? Zawodnik udzielał się w ofensywie, ale kopał tak, jakby to była piłka lekarska, względnie nie jadł śniadania, ni obiadu. I po takiej dwukrotnej próbie kopnięcia piłki, została ona wybita i padła pierwsza bramka.

No i z bólem serca muszę też powiedzieć, że Dawid Kudła w tym sezonie nie pomaga. Absolutnie. Nie wybronił żadnego meczu, nie jest pewnym punktem, a ta bramka obciąża go strasznie. To nie jest zły bramkarz, ale jeśli nie poprawi się w najbliższym czasie, to nie zdziwię się, jeśli trener postawi na Rafała Strączka. W pucharowym meczu z Wisłą na pewno. Ale też w lidze. Mimo wszystko jestem fanem Dawida i mam nadzieję, że się ogarnie i wróci do formy z poprzedniego sezonu.

Zagrali Milewski i Bosch, i z ich gry nic kompletnie nie wynikało. Sebastian generalnie niewiele wnosi do zespołu, jedynie raz na jakiś czas zagra dobry mecz. Jesse na razie wystąpił w Zabrzu i w Gdańsku i na razie cienizna totalna.

Adam Zrelak niewidzialny, podobnie jak Ilja Szkurin, który wszedł w drugiej połowie, choć Białorusin wypadł minimalnie lepiej niż Słowak, coś tam próbował powalczyć. Ale bez efektu.

Wprowadzony na boisko w drugiej połowie Adrian Błąd też już młodszy nie będzie. Z całym szacunkiem – także za poprzedni sezon, gdzie dawał radę, w tym zawodnik już piłkarsko po prostu nie pomaga. Kompletnie.

Reszta nie dała po prostu nic dobrego zespołowi i jako całość, zagraliśmy po prostu ultra beznadziejne zawody. Wiadomo też, że była przerwa z powodu zadymienia, ale psychologicznie, gdy sędzia pokazał doliczonych 16 minut, to powinniśmy natrzeć na tego rywala i po prostu go stłamsić. I trochę tej aferki zrobić, tak jak Wszołek z Jędzą zrobili nam w Warszawie. Oczywiście jakościowo – z idealną centrą i strzałem.

0-0-4, bramki 1:11. Bilans na wyjazdach tragiczny. Problem w tym, że ten bilans jest adekwatny do gry. W Łodzi było po prostu słabo, na Legii całkiem nieźle, za to na Górniku i Lechii totalnie beznadziejnie i dramatycznie. Jeśli trener chciał coś zmienić na wyjazdach, to na razie efektów nie ma. Jest tak samo źle jak było. Natomiast swoją drogą piłkarze muszą się ogarnąć, bo to naprawdę niemożliwe, że u siebie można, a na wyjeździe nie można. Nie wiem, może mówcie sobie do lustra przed wyjazdami: „O, ale fajnie, znów gramy na Nowej Bukowej, znów gramy na Arenie Katowice”. Taką mini ściemkę róbcie, żeby wydawało wam się, że gracie u siebie. Nie wiem.

W każdym razie znów robi się nieciekawie. My przegrywamy bezdyskusyjnie z Lechią, a takie Zagłębie jedzie do Poznania i wygrywa. Musimy jak ognia pilnować tej bezpiecznej strefy. A łatwo przecież nie będzie, bo zaraz czeka nas mecz z obecnie drugą i pierwszą drużyną w tabeli. Jeśli nie wygramy choćby jednego z tych dwóch meczów – będzie gorąco.

Niezależnie od tego i tej całej krytyki – będę powtarzał – wspieramy! Będę powtarzał, że ta drużyna zasłużyła już nieraz na to, by ją wspierać w trudnym momencie. Dali nam ekstraklasę, to teraz zróbmy wszystko – także my, jako kibice – żeby tę ekstraklasę utrzymać. Wszyscy na Cracovię!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Powaga drużyny zachowana

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po emocjach – dodajmy bardzo pozytywnych – związanych z meczami reprezentacji, czas wrócić do ligowej piłki. Oj działo się, działo, mimo że to tylko dwa tygodnie. Najmniej w tym wszystkim istotnym był chyba mecz z Górnikiem Zabrze, sparingowy Śląski Klasyk, który GKS Katowice wygrał w samej końcówce 2:1. Bohaterem spotkania – o ile w ogóle określenie „bohater” pasuje (nie pasuje) do meczu kontrolnego, był zawodnik, którego w GieKSie już nie ma. Aleksandrowi Buksie skrócono wypożyczenie z Górnika i zawodnik poszedł dalej – do Polonii Warszawa. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że to, co mówią kibice o piłkarzu – opierając się na swoich obserwacjach i opiniach – materializuje się w związku z danym zawodnikiem. Od początku wiedzieliśmy, że Olek to „odrzut” z Górnika, a nie realne wzmocnienie i raczej nic z tego nie będzie. To nic personalnego do zawodnika. Po prostu są piłkarze, którzy tym realnym wzmocnieniem są (później się sprawdzają lub zawodzą), a są tacy, gdzie jakaś metamorfoza na plus rozpatrywana jest raczej w kategorii wielkiego zaskoczenia.

Pojawiły się jednak też solidne wzmocnienia, przynajmniej tak się wydaje. Emana Markovića widziałem podczas meczu z Górnikiem i zaprezentował się bardzo przyzwoicie, strzelił bramkę, był aktywny. Cały czas czekamy na wejście do składu Jesse Boscha, który co prawda w GKS już zadebiutował, ale jeszcze nie wywarł żadnego piętna na grze zespołu. No i transfer niemal last minute – Ilja Szkurin i to wydaje się być wyjściowo kapitalne wzmocnienie. Co prawda w Legii zawodnik zawiódł i tam się go pozbyli – uważam zbyt pochopnie – ale przecież w Stali Mielec ten piłkarz wiązał krawaty. Choć marnował w warszawskim klubie sytuacje na potęgę (także w meczu w Katowicach), to przecież trafiał do siatki w finale Pucharu Polski, w superpucharze, na Nowej Bukowej mimo wszystko również, kiedy to aż uklęknął i schował twarz w dłoniach z ulgi po odblokowaniu i celebrował tym swoją radość.

Doszło też do jednego oczywistego wzmocnienia, które jest sytuacją nieoczywistą. Mianowicie, do GKS… nie trafił Tymoteusz Puchacz. Większości kibiców spadł kamień z serca. Nie wiemy, co do głowy przyszło trenerowi, że chciał mieć w drużynie tego hm… celebrytę. Można mówić o ambicji tego chłopaka, walorach czysto piłkarskich i na siłę unikać jak ognia tego, co sobą prezentuje… generalnie. Człowiek, który swoją „karierę” zbudował na farmazonie i JBL-ach, bo tak naprawdę nigdy się nie wyróżniał niczym poza szybkością. Wielu było w światowej piłce piłkarzy, którzy wydawali się wielkimi odkryciami, bo robili te efektowne sprinty. Tyle, że później okazywało się, że gdy przeciwnicy ich przeczytali, poza szybkością nie mieli nic do zaoferowania.

GieKSa potrzebuje piłkarzy, którzy są poważni i poważnie podchodzą do tego wszystkiego. Trzeba patrzeć na konteksty. To, że Afrykanie przyjeżdżają na Mundialu na mecze i wchodzą na stadion tańcząc i śpiewając to zupełnie inny kulturowo schemat niż w Europie. I tam to pasuje. Tutaj nie. Jeśli jeden piłkarz będzie traktował ten sport tylko jako głównie zabawę i taką czystą radość z życia, to w naszej kulturze to po prostu będzie wyraz braku profesjonalizmu. Nie będzie to „dostrojone” do całości. Nie zrozumcie mnie źle – nie mówię, że piłkarze mają się nie cieszyć z uprawiania tego sportu, nie czerpać radości z gry, ze zwycięstw, z tego, że być może mają najlepszą pracę świata. Mają się cieszyć, jak najbardziej. Tylko jest różnica pomiędzy tym cieszeniem się i utrzymywanie profesjonalizmu – nie tylko na boisku, ale także poza nim – a zwykłym… pajacowaniem.

Byli tacy pajacujący piłkarze, którzy dobrze się zapowiadali, mieli piłkarsko papiery może nawet na Złotą Piłkę, a skończyli na peryferiach futbolu. Pierwszy do głowy przychodzi taki Mario Balotelli, który przecież talent miał wybitny, ale rozmienił go na drobne swoimi głupotami typu puszczanie fajerwerków w łazience czy wjeżdżanie na teren więzienia dla kobiet.

Może Puszka aż tak spektakularnych ekscesów nie miał, ale te różne celebryckie historie z Julią Wieniawą, wypisywanie do Dody na Instagramie czy jakieś akcje z tym Slow Speedem, czy ja tak się zwie ten osioł (WTF?) to po prostu taka błazenada, że nie przystoi to piłkarzowi czy kandydatowi na piłkarza GieKSy. Wystarczy spojrzeć na takiego Arka Jędrycha, normalny spokojny facet i jako kapitan wzór. I zestawcie go w drużynie z Puszkinem… aaaaa, szkoda gadać. A dziw, że kiedyś grali razem.

W czasach, kiedy jeszcze nie gryzłem się w język (teraz jestem kilka lat dojrzalszy) napisałem zaraz po meczu z Bytovią:

Więc spadaj sobie Puczi „zapierdalać tak jak Kante” do Poznania, bo ostatnio pogwiazdorzyłeś i jeśli nie opanujesz sodówki, to nici z kariery.

Cóż… Przez te sześć lat na farmazonie wycisnął maxa. Szacun. To też jest umiejętność. Ale prawda gwiazdorzenia prędzej czy później wychodzi.

Puchacz był jedną z twarzy spadku do drugiej ligi. Ktoś powie, że Arkadiusz Jędrych i Adrian Błąd też byli. No byli – i nawet sam miałem zdanie, że z tymi zawodnikami wiele nie osiągniemy i powinni odejść. Ale zostali w GieKSie przez tyle lat i awansowali – do pierwszej ligi i do ekstraklasy. I jakkolwiek dalej uważam, że od czasu, kiedy na GieKSie się udzielam, czyli przez te 20 lat większość moich przewidywań się sprawdzała, to tutaj akurat nie. Co do Arka i Adriana mogę powiedzieć jedynie – sorry panowie, pomyliłem się.

Nie sądzę, że cokolwiek takiego mogłoby się przydarzyć przy Tymoteuszu. Choć mimo wszystko mu tego życzę, bo ciągle chłopak jest młody, ma 26 lat i jeśli rzeczywiście by się ogarnął, to coś jeszcze może w tę piłkę pograć. Nie na najwyższym poziomie, ale jakiś klub z ekstraklasy może go przygarnąć.

Podsumowując więc – bo już dajmy spokój Puchaczowi – to naprawdę świetna wiadomość, że do nas nie trafił. Nie wiem, co tam się podziało, czy GieKSę wyd… wymanewrował, ale sama ta historia z wysypaniem się jego transferu przecież do niego bardzo pasuje. Niech się kopie po czołach z Azerami, krzyżyk na drogę i obyśmy już nigdy więcej nie mieli pomysłów ściągania takich „gwiazdorów” do naszego klubu. Bądźmy poważni.

Napisałem wcześniej, że mecz z Górnikiem, sparing sparingiem… Niestety wydarzyła się rzecz, której najmniej byśmy chcieli. Aleksander Paluszek zerwał więzadła w kolanie i na wiele miesięcy z jego gry będą nici. Jak to dobrze ktoś napisał – szkoda, że zagrał z Radomiakiem, bo tylko narobił nadziei… To prawda, debiut zawodnika w katowickich barwach był bardzo obiecujący. Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za zawodnika i życzyć szybkiego powrotu do zdrowia.

Niestety w związku z tym skomplikowała się nasza sytuacja w obronie. Nie pozyskaliśmy dodatkowego obrońcy i GieKSa będzie musiała rzeźbić w tym, co ma. Póki co nasza defensywa nie spisuje się dobrze w lidze, tracimy mnóstwo bramek, a ostatni mecz na zero z tyłu rozegraliśmy prawie pięć miesięcy temu. Jeśli chcemy się utrzymać i punktować w lidze, ten aspekt musi być poprawiony. Nie zawsze bowiem będziemy strzelać cztery gole, jak z Arką, i trzy – jak z Radomiakiem. Tak więc Arek Jędrych, Marten Kuusk, Lukas Klemenz i Alan Czerwiński będą musieli wziąć tę odpowiedzialność i praktycznie w tym kwartecie zamykają się nasze możliwości. Problem się pojawi, gdy przyjdą kartki czy nawet drobne urazy. Choć Bartek Jaroszek to fajny chłop, ratowanie się nim będzie aktem desperacji. Ale pozdro Bartek 😉

Jutro czeka nas starcie z Lechią Gdańsk. Wyjazdy, ach te nieszczęsne wyjazdy. Mamy z nimi potężny problem i to nie od dziś. Choć w tym roku katowiczanie wygrali przecież w Częstochowie, Wrocławiu czy Gdańsku właśnie, to seria czterech porażek z rzędu na wiosnę czy trzech w obecnym sezonie jest niepokojąca. Dodatkowo przyglądając się tym spotkaniom – w większości GKS nie miał czego szukać. Patrząc jeszcze na wiosnę, najlepszy był mecz z Motorem, ale pozostałe przegrane to była lipa. Teraz bardzo słabe występy w Łodzi i Zabrzu, niezły w Warszawie. To za mało. Trener na konferencji po Górniku mówił o tym, że możliwa jest jakaś zmiana, jeśli chodzi o delegacje. Na czym będzie ona polegać – zobaczymy.

Nadal wielkim problemem są też bramki tracące w końcówkach połów. Od tych pięciu miesięcy w dwunastu meczach GKS stracił trzynaście bramek w ostatnich pięciu minutach pierwszej lub drugiej połowy. I z Radomiakiem tak było, a gdyby sędzia uznał gola w końcówce meczu – mielibyśmy tego jeszcze więcej. Fatalna statystyka i ja naprawdę łapię się na tym, że marzę, żebyśmy w pierwszej połowie dociągnęli choćby do 0:0. W obecnym sezonie udało się to tylko raz – w pierwszej kolejce.

Lechia to nie będzie łatwy przeciwnik, ale nie jest to rywal nie do ogrania. Co prawda słynął z tego, że strzelał i tracił mnóstwo bramek, ale ostatnio się to trochę zmniejszyło. Bo ultrabezbarwnym i nudnym meczu Lechiści pokonali w derbach Arkę 1:0, a w Białymstoku przegrali 0:2. A wiemy, że wcześniej dostali oklep w Lubinie 2:6. Można więc tej ekipie strzelać bramki, zresztą GKS w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu trafił w Gdańsku trzy razy, natomiast jak uruchomi się Bobcek z Wiunnykiem, to naprawdę trzeba się mieć na baczności i nasza obrona musi być zwarta i zwrotna.

Mecz z Radomiakiem był epicki. Pod kątem emocji to było jedno z najlepszych spotkań od wielu lat, niektórzy kibice musieli do siebie dochodzić po nim przez kilka dni. Dużo dało to jednak pozytywnej adrenaliny i nakręcania się na dalsze losy naszego zespołu.

Jednak kochani – Lechia jest dopiero jutro. Teraz i dzisiaj najważniejszy jest inny mecz GieKSy. Wszyscy o 18:00 trzymamy kciuki za dziewczyny w boju z Twente Enschede. Dajcie z siebie Dziołszki wszystko, żeby przed rewanżem mieć jak najlepszą sytuację wyjściową!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga