Dołącz do nas

Piłka nożna

Rywal pod lupą: Josip Šoljić

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Josip Šoljić trafił do Wigier Suwałki na początku października i był ostatnim wzmocnieniem tego klubu w letnim okienku transferowym. Chorwat nominalnie jest defensywnym pomocnikiem, ale w zespole Dawida Szulczka występuje głównie na pozycji środkowego obrońcy.

Kariera

Josip Šoljić legitymuje się niezwykle bogatym CV jak na warunki drugoligowe. Jest wychowankiem chorwackiego NK Zagrzeb, w którego barwach zadebiutował w wieku 19 lat w tamtejszej pierwszej lidze. W 2009 roku zdecydował się wyjechać z rodzinnego kraju i spróbować swoich sił za granicą. Šoljić trafił do Szwajcarii, gdzie podpisał kontrakt w Challenge League (drugi poziom rozgrywkowy) z klubem FC Gossau. Jego przygoda z ekipą z północno-wschodniej Szwajcarii trwała tylko rok i delikatnie mówiąc, nie należała do zbyt udanych. Chorwacki pomocnik rozegrał w sumie 25 spotkań w sezonie i wraz ze swoimi kolegami z drużyny spadł z hukiem do trzeciej ligi.

Šoljić postanowił wrócić do Chorwacji, gdzie związał się umową z drugoligowym NK Rudes. Spędził tam półtora sezonu, po czym znów spróbował swoich sił poza granicami kraju. Pomocnik wylądował tym razem w czeskiej Zbrojovce Brno. Praktycznie z miejsca wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie zespołu, który starał się o jak najszybszy powrót do pierwszej ligi. Šoljić zagrał w 13 z 14 spotkań rundy wiosennej. Między innymi jego świetna postawa pomogła klubowi z Brna zająć czwarte miejsce w lidze, które w końcowym rozrachunku dało awans.

Kolejny sezon także układał się Chorwatowi po jego myśli. Grał regularnie w podstawowej jedenastce, a jego klub notował całkiem udany powrót do elity. W połowie sezonu zespół z Brna obniżył jednak loty i miał ogromne problemy ze zdobywaniem punktów. W konsekwencji słabych występów z pracą pierwszego trenera Zbrojovki pożegnał się Petr Cuhel, a zastąpił go Ludovit Grmela. Zmiana okazała się kluczową dla przyszłości Šoljića w czeskim klubie. Od momentu przyjścia Grmeli został odstawiony na boczny tor i do końca sezonu pojawił się na boisku zaledwie raz raptem na 23 minuty.

Josip Šoljić po rozstaniu ze Zbrojovką przez 6 miesięcy pozostawał bez klubu. Dopiero 25 lutego 2014 roku związał się kontraktem z mołdawskim klubem Milsami Orhei. Zbyt długo tam miejsca jednak nie zagrzał, bo opuścił klub od razu po zakończeniu sezonu. W sumie wystąpił w 10 meczach. W poszukiwaniu stabilizacji wyjechał do ojczyzny, gdzie zakotwiczył w drugoligowym NK Lucko. Šoljić solidnymi występami już po pierwszym sezonie zapracował sobie na transfer do pierwszej ligi. Trafił do Interu Zapresic, gdzie na dobre odbudował swoją dyspozycję. W półtora roku rozegrał 50 spotkań we wszystkich rozgrywkach, z czego większość od pierwszej do ostatniej minuty.

W wieku 29 lat zdecydował się na trzecią próbę gry za granicą. Skorzystał z oferty rumuńskiego klubu Poli Timisoara. Spędził tam rok i zanotował największy sukces w swojej dotychczasowej karierze. Doszedł z klubem z Timisoary do finału Pucharu Rumunii.

Rumunia okazała się ostatnim przystankiem w karierze chorwackiego pomocnika przed przeprowadzką do Polski, w której występuje zresztą do dziś. Pierwszym klubem Šoljića w Polsce była Stal Mielec, w której prezentował się wyśmienicie. Sezon 2018/19 był dla niego jednym z lepszych jak nie najlepszym w karierze. W 33 meczach zdobył 6 goli, czyli więcej niż we wszystkich poprzednich swoich klubach. Ze Stalą rozstał się zimą 2020 roku i podpisał umowę z Miedzią Legnica. W tamtym czasie Chorwatem interesowała się również Wisła Kraków ze względu na osobę trener Artura Skowronka. W Miedzi Legnica tak różowo, jak w Mielcu już nie było i we wrześniu tego roku jego kontrakt został rozwiązany za porozumieniem stron.

Na zakontraktowanie Šoljića zdecydował się spadkowicz z pierwszej ligi i nasz najbliższy rywal Wigry Suwałki. Na transferze pomocnika bardzo mocno zależało trenerowi Dawidowi Szulczkowi, czego nie ukrywał w swoich wypowiedziach:

”- Cieszy mnie ten transfer, gdyż doskonale znam tego piłkarza. Jestem przekonany, że nie tylko wzmocni naszą kadrę, ale również konkurencję i rywalizację w drużynie. Umiejętności oraz doświadczenie Šoljicia przydadzą nam się w walce o najwyższe cele”.

W centrum afery korupcyjnej

Šoljić, który aktualnie dogrywa sobie ostatnie lata kariery w Polsce, w przeszłości był zamieszany jeden z największych skandali korupcyjnych XXI wieku w Europie. Cała sytuacja miała miejsce czasach, kiedy był zawodnikiem szwajcarskiego klubu FC Gossau. Trafił do tego klubu za sprawą Mario Cvrtaka, który jak się później okazało, był członkiem chorwackiej mafii bukmacherskiej. FC Gossau notowało w tamtym okresie wiele podejrzanych rezultatów jak np. dziwnie wysokich porażek (8:0 z Biel, czy 7:0 z Lugano). 19 listopada 2019 przeprowadzono w kilku krajach europejskich naloty w związku z dochodzeniem w sprawie ustawiania meczów. Zatrzymano 15 osób w Niemczech, a także 2 w Szwajcarii. Jedną z osób zatrzymanych w Szwajcarii był właśnie Cvrtak. Jak się później okazało wraz z innym Chorwatem Ante Šapiną ustawili około 50 spotkań w kilku ligach europejskich w tym również w Szwajcarii. Na tej liście znalazły się oczywiście mecze klubu, w którym występował Šoljić. Niemiecka prokuratura z Bochum szczegółowo sprawdzała, którzy z zawodników szwajcarskiego drugoligowca są bezpośrednio zamieszani w skandal korupcyjny. Podejrzenie padło również na Josipa Šoljića, który wystąpił w jednym z nieczystych meczów. Chorwat został przesłuchany przez niemiecką policję, ale uniknął kary. Mimo wszystko nie ulega wątpliwości, że Šoljić doskonale znał się z Mario Cvrtakiem i jego 100% niewinność w tej aferze jest co najmniej dyskusyjna. Sam mocno jednak zaprzeczał, że brał udział w jakimkolwiek ustawianiu meczów:

”-Nie miałem żadnej wiedzy na temat ustawiania spotkań. Wiem, że w piłce nożnej to wielki problem, ale jestem niewinny”.

Mniej szczęścia miał jego czterech kolegów z klubu, którym postawiono zarzuty i zawieszono w prawach zawodnika. Co ciekawe, jeden z klubowych kolegów Šoljića publicznie przyznał, że jeden z meczów na pewno nie był czysty i że otrzymał ofertę finansową od innego zawodnika z drużyny. W październiku 2011 roku Bigoni zaginął, a po dwóch tygodniach poszukiwań jego ciało wyłowiono ze Starego Renu. Do dziś nie wiadomo w 100%, czy było to samobójstwo, zemsta mafii korupcyjnej, czy też po prostu nieszczęśliwy wypadek.

Wypędzony” z Rumunii

O ile Josip Šoljić uniknął konsekwencji podejrzanych wydarzeń w szwajcarskim klubie, to niestety dla niego po latach cała sytuacja znów mocno się na nim odbiła. Wszystko miało miejsce podczas jego przygody z rumuńskim Poli Timisoara. Jak wspominałem już wcześniej, Chorwat na rumuńskich boiskach radził sobie naprawdę dobrze. Był podstawowym zawodnikiem i doszedł z drużyną do finału Pucharu Rumunii, w którym przyszło się mu zmierzyć ze Steauą Bukareszt. Dla Šoljića ten finał nie należy jednak do najmilszych wspomnień z jego dotychczasowej kariery. Poli Timisoara przegrała gładko 0:3 najważniejszy mecz w sezonie, a ogromny w tym udział miał niestety chorwacki pomocnik. W drugiej połowie przy stanie 0:1, zdecydował się na kompletnie niewytłumaczalne zagranie. Z okolic 40 metra postanowił podać piłkę głową do swojego bramkarza. Efekt ? Piłka po jego zagraniu ledwo doleciała do linii szesnastego metra, do której dopadł zawodnik Steauy i spokojnie pokonał bramkarza z Timisoary. Zresztą oceńcie to kuriozum sami (od 0:34):

.

Występ Šoljića w finale pucharu wprawił w szczególną wściekłość wiceprezesa Poli – Radu Birlice:

”-Moim zdaniem umowa z Šoljićem musi zostać natychmiast rozwiązana, jednak to nie zależy tylko ode mnie. Muszę skonsultować się z prezesem i zarządem (…) Szkoda pracy i wysiłku jego kolegów. Jego występ zniszczył wszystko, co zbudowali „.

Pomeczowe zarzuty wobec Šoljića spotęgował jeszcze niefortunny wywiad, który ukazał się dwa tygodnie przed tym finałem. W tamtym wywiadzie dla rumuńskiego sportowego dziennika „Gazeta Sporturilor” wspominał akurat o aferze korupcyjnej za czasów gry w Szwajcarii.

Wiceprezes Poli Timisoara słowa dotrzymał i kontrakt z pomocnikiem został natychmiast zerwany, mimo że był jeszcze ważny przez ponad pół roku.

Mecze przeciwko GieKSie

Chorwat ma świetne wspomnienia z meczów z GKS-em. Może się pochwalić wręcz nieskazitelnym bilansem. W barwach Stali Mielec trzykrotnie mierzył się z GieKSą i odniósł komplet zwycięstw, a dodatkowo jego zespół nie stracił ani jednej bramki.

2017/18
GKS Katowice – Stal Mielec 0:2 (grał 90 minut)

2018/19
Stal Mielec – GKS Katowice 2:0 (grał 90 minut)
GKS Katowice – Stal Mielec 0:2 (grał 90 minut)

Bilans: 3 zwycięstwa i rozegrane 180 minut

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Radomiak Radom kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Warchoły, bo tak potocznie nazywa się kibiców Radomiaka Radom, są naprawdę starą i solidną ekipą kibicowską na piłkarskiej mapie Polski. Ich wizerunkowy problem polegał na tym, że nie grali 36 lat w Ekstraklasie, więc nie było za bardzo możliwości, by o nich usłyszeć. W latach 90., kiedy kształtowały się wszystkie chuligańskie składy, Zieloni grali na poziomie obecnej II i III ligi, siejąc spustoszenie po okolicznych miejscowościach.

Ich żywot na trybunach zapoczątkował się pod koniec lat 70., a na dobre weszli w kibicowską mapę Polski w latach 80. Od zawsze byli pozytywni nastawieni do Legii Warszawa, natomiast wzajemna nienawiść między miastami Kielce – Radom, sprawiła, że z Koroniarzami mają do dziś największą kosę.

W sezonie 1984/1985, który był ich wtedy jednosezonowym epizodem, a my graliśmy ze sobą ostatni raz, zawarli zgodę z Legią, jadąc do stolicy w 1000 głów. Przyjaźń ta nie przetrwała ze względu na ostatnią kolejkę sezonu, w której Legia zremisowała  z Pogonią Szczecin, przez co Portowcy utrzymali się w elicie, zaś Warchoły spadli z ligi.

W 1994 roku była ponowna próba nawiązania sztamy z Legią, jednak kością niezgody była Pogoń, z którą Legioniści kilka miesięcy wcześniej odnowili zgodę i fani z Radomia mieli w pamięci, przez kogo spadli z ligi, więc temat poszedł w zapomnienie.

Przez cały kolejny okres kibicowski fani Radomiaka związali się jedynie układem chuligańskim z GKS-em Bełchatów i Stalą Rzeszów, ale czas zweryfikował, że do siebie nie pasowali i relacje zostały zakończone. Okres bycia osamotnioną ekipą nie oznaczał, że stali w miejscu. Klub się piął w górę i grali na zapleczu Ekstraklasy, a dzięki temu, że polska scena kibicowska się mocno rozwijała, to dorobili się solidnych fan clubów takich ekip jak: Polonia Iłża, Proch Pionki czy Szydłowianka Szydłowiec (wszystkie już wymarły), które w swoim „primie” mocno się udzielały w regionie i trwała ciekawa regionalna rywalizacja z koalicją Broni Radom i Powiślanki Lipsko.

Odnośnie do derbowego rywala – Chłopców z placu Broni, którzy w latach 90. mieli naprawdę solidną bandę i dobrze funkcjonowali. W 2004 roku było apogeum wyjaśnienia kto „nosi spodnie” w mieście. Podczas derbów Broń – Radomiak, Zieloni wjechali na stadion gospodarzy i zajęli ich młyn, śpiewając: „Nie ma już Broni, w Radomiu nie ma już Broni”. Na uratowanie honoru gospodarzy wybiegła garstka kibiców Broni na przegrane starcie, ale było już po wszystkim. Po tym meczu ówczesna zgoda Broni – Hutnik Kraków podziękował im za przyjaźń.

Wiosną 2016 roku Radomiak zawarł układ chuligański z warszawską Legią, a finałem był mecz Radomiak – Siarka Tarnobrzeg jesienią 2017 roku, gdzie ogłoszono kibicowskiej Polsce, że Radom i Warszawę łączy sztama.

Nasze relacje z Radomiakiem ciężko opisać… Ostatni mecz ligowy na Bukowej graliśmy w październiku 1984 roku, czyli chwilę po tym jak Blaszok został oddany do użytku. Wtedy „luksusowa” trybuna i nikt nie zakładał, że będzie to siedlisko jednych z najwierniejszych grup kibicowskich w Polsce, które wyznaczą standardy, czym jest niezłomność w walce o swój klub.

W maju 1996 roku podczas meczu z Legią Warszawa, kiedy dostaliśmy sromotne lanie 0:5, doszło do zakończenia zgody z Avią Świdnik, która przyjeżdżając, usłyszała, że nic już nas nie łączy i nieświadoma tego dnia ekipa Radomiaka zawitała „po zgodę”, ale nie znalazła uznania ani chętnych do przybicia tej relacji, mimo bycia goszczonym wielokrotnie w Katowicach.

Jesienią 1996 roku na Bukowej odbył się mecz reprezentacji Polski z Mołdawią, który wygraliśmy 2:1, a samo spotkanie miało historyczny moment na naszym obiekcie, gdyż został wprowadzony przepis, że na meczach reprezentacji mogą obowiązywać tylko i wyłącznie biało-czerwone barwy, do których oczywiście nie wszyscy się zastosowali. Na Blaszoku (przy pełnym stadionie) zasiadło mnóstwo ekip, ale to chuligani GieKSy byli w tym dniu gospodarzami swojej trybuny i widząc 50-osobową ekipę Radomiaka w sektorze A, stojącą razem ze Stomilem Olsztyn i Polonią Bydgoszcz, wpadli w nich, przez co doszło do mocnej awantury, zaś „goście” musieli zostać wyprowadzeni przez policję ze stadionu. Na „pożegnanie” nasi chuligani wybili szyby w ich autokarze i niemal go wywrócili.

Jesienią 2016 roku los skrzyżował nas w Pucharze Polski, ale wtedy Szaleńcy z Bukowej nie mogli zawitać z powodu „remontu sektora gości”, co w późniejszych latach stało się mottem działaczy z Radomia. Obecnie Radomiak posiada nowy obiekt, powstał sektor gości, ale… nikt na nim nie zasiada. Miasto jest specyficznie uzależnione politycznie od służb mundurowych, które skutecznie wpływają na działaczy, przez co fani Radomiaka na meczach domowych bawią się sami. Jedynie mecz zgodowy z Legią Warszawa ma inny charakter widowiska, przez wspólny doping na jednej trybunie.

Do zobaczenia na Bukowej, bo Warchoły pierwszy i ostatni raz usłyszą huk z Blaszoka!

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Ekstraklasa zawitała na Bukową

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ekstraklasa znowu na Bukowej. Pierwszy mecz GieKSa niestety przegrała z Radomiakiem Radom. Zapraszamy do fotorelacji z tego spotkania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Pierwsze śliwki – robaczywki

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i wielki mecz za nami. Doświadczyliśmy tego – niektórzy po raz pierwszy w życiu, inni po niemal jednej piątej wieku. Na Bukową zawitała ekstraklasa. Wspomniani w felietonie przedmeczowym Marcin Rosłoń i Kamil Kosowski musieli przeżyć niezły szok zasiadając na szczycie Trybuny Głównej, na miejscach prasowych. Obdrapanych z farby, z powiewem oldchoolu.

– To jest Bukowa, tu się żyje! – powiedział ten pierwszy na zakończenie transmisji Canal Plus, dając do zrozumienia, że poczuł ten już tak rzadki klimat dawnych czasów.

Morze ludzi na stadionie już długo przed meczem, ta żółta armia kibiców spragnionych wielkiego futbolu. Historia za chwilę miała dziać się na naszych oczach. Wielu kibiców spotykało dawno niewidziane twarze. Jak choćby autor tegoż felietonu, który mecz obserwował w towarzystwie swojego kolegi z podstawówki, z którym to przecież onegdaj na mecze ligowe się jeździło regularnie (pozdro Krzysiu!).

Piękna oprawa spotkania i mogliśmy grać. Niespotykane było to, że w początkowej fazie meczu nawet Główna stała, dopiero potem zaczęliśmy siadać. Czuć było, że to coś zupełnie innego niż te początki wszystkich poprzednich sezonów z 19 lat. No, może poza spotkaniem ze… Źródłem Kromołów w 2005 roku. Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, wtedy mieliśmy narodziny nowej GieKSy, które podczas tego czwartoligowego meczu zostały godnie uczczone.

Teraz to było ukoronowanie tego całego okresu i nagroda za te wszystkie lata. Będę utrzymywał, że wynik tego meczu miał drugorzędne znaczenie. Oczywiście punkty w lidze będą na pierwszy miejscu, ale ta inauguracja była po to, by ją po prostu przeżyć. Poczuć zapach ekstraklasy, poczuć klimat wielkiej piłki w Katowicach.

Dlatego apeluję o rozwagę przy ocenach za to spotkanie, bo czytając na forum wypowiedzi pomeczowe kibiców – oczy trochę więdły. Zasłużona krytyka po tym meczu – jak najbardziej, jednak defetystyczna narracja i rozprzestrzenianie widma bezdyskusyjnego spadku powodowała, że można było sobie zadać pytanie, czy niektórzy odnotowali w ogóle fakt awansu. Narracja ta niczym się bowiem nie różniła od wieloletnich na zapleczu elity. Można wręcz odnieść wrażenie, że choćbyśmy grali z Realem Madryt i przegrali np. 0:4, to psioczenie na tego czy tamtego, że się nie nadaje, że błędy trenera, byłoby wyraźne.

Nie chodzi o to, że chcę i zamierzam bronić kogokolwiek. Chodzi mi tylko o tę narrację. W meczu z Radomiakiem mieliśmy aspekty pozytywne i negatywne. I choć przed meczem mogliśmy oczekiwać wygranej z podobno zkryzysowanym Radomiakiem, to jednak ostatecznie – mimo przegranej – mecz ten pokazał, że z drużynami tego pokroju jesteśmy w stanie rywalizować.

Katowiczanie wykreowali sobie okazje bramkowe, stworzyli kilka dynamicznych, ciekawych akcji, a indywidualne wejście Rogali ze skrzydła było wręcz spektakularne. W drugiej połowie GKS zdominował Radomiak i przy odrobinie szczęścia mógł doprowadzić do wyrównania. Gra na czas rywali także dowodziła tego, że po prostu boją się o wynik. Choć i w ofensywie mogło być lepiej, to trzeba przyznać, że było całkiem nieźle.

Gorzej było z defensywą. Nasz zespół dawał się stłamsić i wepchnąć we własne pole karne, zawodnicy nie potrafili wybić piłki i zażegnać nawałnicy piłkarzy Baltazara. W zasadzie obie bramki padły po tego typu sytuacjach. Coraz bardziej pachniało bramką dla rywali, ten wskaźnik dochodził do czerwoności – aż następowało przesilenie – gol.

Nie chcę dywagować o personaliach, bo każdy widział, co się działo. Trener też starał się reagować (już w przerwie) i zapewne sam musi zobaczyć, kto się sprawdza na ekstraklasowym poziomie, a kto nie. Faktem jest, że na pierwszy mecz w ekstraklasie wyszliśmy tylko dwoma nowymi zawodnikami – Klemenzem i Galanem. No może trzema, bo Baranowicz był tak jakby nowy. Czy to była forma nagrody dla poszczególnych piłkarzy za awans – nie wiadomo. W kolejnych meczach jednak najprawdopodobniej proporcje nowych i starych zawodników będą już bardziej zbalansowane.

Widać było, że ekstraklasowe granie to inna para butów. W pierwszej połowie Radomiak pokazał ogranie, technicznie też byli niczego sobie. Trzeba się przystosować do nowych okoliczności. Pierwsza liga to był styl życia, Ekstraklasa też nim będzie – tylko innego rodzaju.

Nie ma co psioczyć, tylko zakasać rękawy i działać. Następne spotkanie gramy ze Stalą Mielec, rywalem wydaje się w naszym zasięgu. Ale to wszystko kwestia względna. Nie wiemy tak naprawdę, jaki poziom względem GKS mają rywale. Musimy więc organoleptycznie się o tym przekonać.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga