Dołącz do nas

Felietony Siatkówka

Siatkarska GieKSa nad przepaścią. Czy zdoła jeszcze zawrócić?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

13 września wystartował nowy sezon PlusLigi. Przed siatkarską GieKSą kolejny trudny, o ile nie najtrudniejszy bój o utrzymanie w najwyższej lidze siatkarskiej w Polsce. Poprzeczka zawieszona jest wyżej niż w poprzednich sezonach, gdyż na skutek reorganizacji rozgrywek PlusLigę opuszczą 3 najgorsze drużyny. Niestety, już dziś, po zaledwie 4 meczach, można ze smutkiem założyć, że jedną z nich najprawdopodobniej będzie GieKSa.

Jak dotąd podopieczni Grzegorza Słabego nie dali rady ani beniaminkowi (0:3 z MKS Będzin), ani średniakowi (0:3 ze Stalą Nysa), ani tym bardziej zarówno brązowemu medaliście poprzednich rozgrywek (0:3 z Projektem Warszawa), jak i samemu Mistrzowi z Jastrzębia (1:3). Niepokoją zarówno wyniki, jak i styl, natomiast problem tej sekcji jest zdecydowanie głębszy niż kiepskie wejście w nowy sezon.

Wśród wielu kibiców panuje przekonanie, że utrzymywanie sekcji siatkarskiej w wielosekcyjnym GKS-ie przynosi klubowi więcej szkody niż pożytku. Temat staje się tym gorętszy, im słabsze wyniki notują nasi siatkarze. Moim zdaniem to bardzo płytka diagnoza, na poziomie „znanego i lubianego” redaktora jednego z katowickich portali, który z zasady neguje wszystko, co z naszym klubem związane. Tymczasem w mojej ocenie sam zamysł utrzymywania męskiej sekcji siatkówki w wielosekcyjnej GieKSie jest dobry i mógłby się obronić, jeśli zmieni się podejście do jej funkcjonowania.

Za samym istnieniem tej sekcji przemawia nie tylko obecna popularność siatkówki w Polsce, ale także historia naszego klubu. Jak można przeczytać na oficjalnej stronie:

Sekcja siatkówki w GKS-ie Katowice była obecna od początku istnienia klubu, a więc od 1964 roku. Wówczas w struktury GieKSy zostało włączonych wiele drużyn, w tym Górnik 1920 Katowice. To właśnie jego spadkobiercą byli siatkarze GKS-u, którzy przez kilka lat byli obecni w czołówce najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. […] W lipcu 2016 GKS GieKSa Katowice S.A. na mocy porozumienia z TKKF Czarni oficjalnie przejęła drużynę siatkarzy i od sezonu 2016/17 występuje w ekstraklasie.

Wizerunek siatkówki jako sportu narodowego, będącego alternatywą dla opanowanej przez kiboli piłki nożnej, jest konsekwentnie budowany od lat, przy wydatnej pomocy telewizji Polsat i spółek Skarbu Państwa. Pieniądze przyniosły popularność, a popularność pieniądze. Udało się zbudować jedną z najsilniejszych lig siatkarskich, do której przyjeżdżają grać gwiazdy światowego formatu. Polska siatkówka jest więc w swoim prime i nie zmieniają tego mniejsze i większe afery, jak m.in. aresztowanie przez CBA prominentnych działaczy PZPS w związku z nieprawidłowościami przy organizacji Mistrzostw Świata w 2014 roku w Polsce, a także zamieszanie związane z zakodowaniem transmisji z tychże mistrzostw. Koniec końców Polska te mistrzostwa wygrała (finał rozegrano w katowickim Spodku), wygrała też kolejne, a kilka lat później tryumfy w Lidze Mistrzów święciła ZAKSA Kędzierzyn, wygrywając te rozgrywki 3 razy z rzędu (w 2023 r. w finale pokonując Jastrzębie).

Pociąg z napisem PlusLiga mknie więc z coraz większą prędkością i dobrze, że udało się przypiąć do niego trójkolorowy wagon GKS Katowice. Na przestrzeni ostatnich lat wagon ten podążał wprawdzie w tym samym kierunku co reszta, jednak zawsze jako jeden z ostatnich, w standardzie 2., a nawet 3. klasy. I nawet jeśli pewne modernizacje dawały nadzieję na światełko w tunelu, to po sezonie czy dwóch nasze najlepsze części wykręcano i montowano w wagonach z czołówki pociągu. Na dłuższą metę daleko się tak nie zajedzie.

Przez lata przez Katowice przewinęło się wielu ciekawych zawodników, z których można było budować solidny zespół. Butryn, Komenda, Firlej, Szymański, Jarosz, Zniszczoł, Kalembka, a także ciekawi obcokrajowcy jak Rousseaux, Kohut, Kapelus, w dziwnych okolicznościach pożegnany Watten czy Ma’a, który wyjechał bez pożegnania. Lista mogłaby być pewnie dłuższa, chodzi jednak o to, że o ile można było sprowadzić odpowiednich graczy, to trudno było ich zatrzymać. Konkurencja nie śpi, a argumentów za pozostaniem w Katowicach jak widać nie było.

Łatanie dziur w składzie polegało na ściąganiu niechcianych gdzie indziej graczy lub poszukiwaniu młodych obiecujących z nadzieją, że u nas „odpalą”. W praktyce każdy kolejny zaciąg zawodników (co sezon wymieniano większą część składu) to półka niżej od poprzedniej, co doprowadziło nas do miejsca, w którym jesteśmy dziś.

Po przegranym meczu z Nysą trener Słaby nie owijał w bawełnę. Mówił o „kilkuletnim trudnym momencie katowickiej siatkówki”, zwracając uwagę, że brakuje pomysłu na rozwój tej sekcji. Wieczna rotacja składem nie pozwala na zbudowanie czegokolwiek, więc trudno spodziewać się stabilizacji na przyzwoitym poziomie. Nie można odmówić mu racji. Czy naprawdę tak trudno wypracować spójną koncepcję rozwoju siatkarskiego klubu w mieście od lat kojarzonym z największymi sukcesami w tym sporcie? Mamy swoje atuty, mamy i przeszkody, ale czy aby na pewno nie da się ich przezwyciężyć?

Od początku gry w PlusLidze problemem była hala. Kultowy Spodek można wykorzystać raz czy dwa w roku, a „granie po Szopach” nie pomogło w wywołaniu frekwencyjnej euforii ani po wywalczeniu miejsca w PlusLidze, ani w kolejnych latach. Okazjonalne mecze w Spodku pokazały potencjał na kilkutysięczną widownię, co będzie można wkrótce zweryfikować, po oddaniu do użytku hali będącej częścią Nowej Bukowej. Pod warunkiem że utrzymamy się w lidze, bo rozgrywki drugiego poziomu z pewnością nie wygenerują takiego zainteresowania.

Po wielu latach posuchy frekwencja w końcu przestała być problemem na meczach piłki nożnej. Konsekwentna praca, mimo iż mozolna, doprowadziła do upragnionego awansu i na nowo rozbudziła w kibicach radość z oglądania piłkarzy. Nie odkryję Ameryki, twierdząc, że sukces jest magnesem, który przyciąga kibiców. Część z nich mogłaby się przenieść ze stadionu do hali, gdyby tylko obiecano im grę o coś więcej niż przetrwanie.

Jednocześnie wydaje się, że „Blaszok” nie jest grupą docelową, na podstawie której zbudowano by bazę kibiców siatkówki. Pierwsze kroki stawia wprawdzie garstka pasjonatów tworząca Klub Kibica Siatkówki GKS Katowice, jednak przed nimi jeszcze długa droga, aby przyciągnąć tłum dopingujących w siatkarskim stylu. Ta sekcja ma przecież pokazać „piknikową” twarz GieKSy, w pewien sposób uzasadniać wydatki miasta na klub jako element promocji aktywności fizycznej wśród mieszkańców, zwłaszcza tych najmłodszych, a jednocześnie dostarczać popularnej rozrywki dla całych rodzin. Odpowiednia oprawa meczów, atmosfera, atrakcje okołomeczowe, czyli wszystko to, co bywało w Spodku, sprzedałoby się marketingowo bez problemu. Przy odpowiednim zaangażowaniu klubu.

Podstawą wszelkich działań, planów i ambicji jest stabilne finansowanie całego projektu. Opierając się wyłącznie o miejską dotację, nie mamy szans podjąć rywalizacji z ligowymi potentatami. Potencjał wizerunkowy siatkówki w Polsce daje realne przesłanki, że możliwe jest obudowanie tej sekcji mniejszymi i większymi sponsorami. Trudno uwierzyć, że w mieście kojarzonym z największymi sukcesami w tym sporcie żaden sponsor nie chce ogrzać się w tym blasku. Reprezentacja to od lat światowy top, kluby rozdają karty w Lidze Mistrzów, a Polsat opakowuje to wszystko medialnie i wizerunkowo. Skoro więc wszystko jest, to dlaczego w Katowicach nie ma sponsorów na siatkówkę? Jeśli Zawiercie ma 3 sponsorów w nazwie i drużynę na medal Mistrzostw Polski, to dlaczego Katowice nie dają rady? Jeśli za sponsorami pochodziliby zarówno klubowi działacze, jak i lokalni politycy (bądź co bądź właściciele klubu), to przy dobrej ofercie powinno zabraknąć miejsca dla sponsorów na koszulkach, bandach, a kto wie, może i w nazwie?

Zaorajmy tą sekcję! Przesuńmy finansowanie na hokej lub inaczej wydajmy zaoszczędzone w ten sposób pieniądze! Te i podobne głosy w kontekście sekcji siatkówki są niczym innym jak populizmem. Oczywiście, utrzymywanie zarówno pojedynczych sekcji, jak i całego klubu z budżetu miasta to model ani optymalny, ani jedyny. Podobnie jak wygaszenie sekcji siatkówki nie rozwiąże problemów hokeja, który systemowo pozwolił się wyprzedzić siatkówce o jakieś 30 lat. Na jedno i drugie jest miejsce w Katowicach, potrzeba tylko spójnej strategii i sprawnych jej wykonawców.

Dziś drużyna hokejowa przechodzi podobną rewolucję, jaką drużyna siatkarska przechodzi praktycznie co roku. Gdzie ją to zaprowadzi? Oby do kolejnego mistrzostwa, choć dziś trudno w to uwierzyć. Siatkarze cel mają inny i oby udało się go zrealizować, bo jeśli spadniemy, to cofniemy się o 10 lat, a drugą ligą nie zainteresuje się już kompletnie nikt. Chociaż być może taki reset jest potrzebny, aby wymyślić tę sekcję na nowo?

Marek



Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.

Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.

Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.

Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.

Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.

Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.

Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.

Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂

Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.

Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.

Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.

Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Kurczaki odleciały z trzema punktami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do drugiej fotorelacji z wczorajszego wieczoru. GieKSa przegrała z Piastem Gliwice 1:3.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plagi gliwickie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?

Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.

Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.

Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.

Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).

Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…

Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.

A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.

Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.

Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.

Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.

Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.

Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.

Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga