Dołącz do nas

Piłka nożna

Tak graliśmy z Zawiszą

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Pierwszy mecz pomiędzy GKS-em Katowice a Zawiszą Bydgoszcz miał miejsce w historycznym sezonie 1963/1964. Był to pierwszy sezon, w którym GieKSa zagrała na poziomie II ligi. Rozgrywki zaczynała jeszcze jako Rapid – Orzeł Wełnowiec, a kończyła już jako GKS Katowice. Mecz z Zawiszą był inauguracyjnym na stadionie przy ulicy Bukowej. Rapid – Orzeł wygrał pewnie 2:0 po golach Andrzeja Roczka i Zygmunta Szmidta. Jak opisywał jeden z dziennikarzy „Ręce same składały się do oklasków, kiedy w pierwszej połowie Szmidt, Strzelczyk i ich koledzy szturmowali bramkę Rychlewicza”. Rewanż z zespołem z Bydgoszczy również należał do wiekopomnych. Był to pierwszy mecz ligowy rozegrany pod szyldem GKS Katowice. W Bydgoszczy lepsza jednak była Zawisza wygrywając 3:2. Strzelcem pierwszego ligowego gola dla GKS Katowice był nie kto inny jak legendarny Zygmunt Szmidt, drugą bramkę dla Katowic dołożył Paweł Glick. Po tym sezonie Zawisza awansował i obie drużyny spotkały  dopiero po dwóch latach, tym razem w I lidze.

 

Wspomnienia z pierwszego meczu na poziomie I ligi nie należą do najlepszych. Zawisza rozgromił GKS 5:0, a mógł wygrać jeszcze wyżej. W meczu na Bukowej GKS zrehabilitował się za porażkę z jesieni, ale wygrał tylko 1:0 po trafieniu Gerarda Rothera. W sezonie 66/67 dwa razy wygrali Trójkolorowi i to dwa razy po 1:0. W Katowicach zwycięstwo dał nam Zygmunt Anczok, a w Bydgoszczy tak jak rok wcześniej niezawodny Rother. Na koniec ligi GieKSa była siódma, a Zawisza opuściła szeregi I-ligowców.  Do czwartej pary spotkań doszło w sezonie 1971/1972. Niestety sezon wcześniej katowicka jedenastka spadła do II ligi i na tym szczeblu toczyły się kolejne boje. Na wyjeździe drużyna trenera Kazimierza Trampisza poległa 0:1. Mecz GieKSy w roli gospodarza skończył się pierwszym w historii remisem pomiędzy oboma ekipami (0:0). Sezon ten był rozczarowaniem dla katowiczan, bo drużyna wzmocniona m.in. legendą Polonii Bytom Janem Liberdą miała w cuglach powrócić do I ligi, to się jednak nie udało. Kolejny sezon to kolejna stracona szansa na awans. Nie bez znaczenia były tu dwie porażki właśnie z Zawiszą. Na wyjeździe przegraliśmy 2:1 (bramka dla GKS autorstwa Eugeniusza Pluty), a u siebie 0:1. Mimo utrzymania Zawiszy, zespół z Bydgoszczy nie przystąpił do rozgrywek i kolejne mecze miały miejsce w sezonie 79/80 na boiskach I ligi. Ponownie dwa razy z wygranej cieszyli się Bydgoszczanie i ponownie na boisku rywala ponieśliśmy porażkę 2:1 (gol dla GKS – Józef Łuczak), a na Bukowej 0:1. Był to zły sezon dla GieKSy, zakończony spadkiem.

 

Kolejne mecze to sam koniec lat 80-tych i początek 90-tych. W latach 89 – 94 graliśmy z Zawiszą dziesięciokrotnie. Będąca siłą polskiej piłki GieKSa zanotowała po jednym remisie i porażce, a w pozostałych ośmiu meczach nie dała szans Zawiszy. W roku 89 zremisowaliśmy 0:0, by w rewanżu już w roku 90 wygrać 2:1. Zwycięskie bramki zanotowali Piotr Piekarczyk i Krzysztof Walczak. GKS był na koniec ligi trzeci, mając ledwie trzy punkty przewagi nad beniaminkiem z Bydgoszczy. W następnym sezonie dalej walczyliśmy o czołowe lokaty, Zawisza zaś ledwo utrzymał się w lidze. GieKSa dwukrotnie wygrywała po 1:0. W pierwszym meczu trzy punkty swojemu zespołowi zapewnił Zdzisław Strojek, w drugim natomiast strzelcem zwycięskiej bramki został Gruzin Gia Guruli. Kolejny pojedynek przyniósł podopiecznym trenera Alojzego Łysko kolejną wygraną 1:0 po trafieniu Marka Świerczewskiego. Rewanż w Bydgoszczy przyniósł kibicom już więcej emocji. W ostatnim meczu sezonu 91/92 GKS wygrał 2:3, ale o wynik walczył do ostatnich minut. Najpierw miejscowych na prowadzenie wyprowadził Robert Wilk, który udokumentował w ten sposób przewagę Zawiszy w pierwszej połowie. W drugiej odsłonie GKS przeszedł metamorfozę i opanował boisko. Tuż po przerwie wyrównał Dariusz Wolny, kilka minut później trafienie dołożył Krzysztof Walczak. Na dwadzieścia minut przed końcem meczu dyskusyjną jedenastkę wykorzystał Dariusz Pasieka. Kiedy wydawało się, że mecz zakończy się remisem, drugi raz prowadzenie dał nam Walczak w konsekwencji czego wygraliśmy tamto starcie. W następnym sezonie pierwszy raz od zmagań lat 79/80 wygrał Zawisza. Zanim to się stało siódme z rzędu zwycięstwo dołożyli Katowiczanie. Gol Zazy Rewiszwiliego i samobójcze trafienie Franciszka Jarosza wystarczyły, by odnieść sukces. Honorowego gola dla przeciwnika zapisał na swoje konto Jacek Kot. W Bydgoszczy lepsi już byli gospodarze, zwyciężyli 1:0 po golu Andrzeja Szulca. Sezon 93/94 był ostatnim, w którym Zawisza i GKS mieli okazję się pojedynkować nie tylko w latach 90-tych, ale również na najwyższym ligowym poziomie w kraju. Prowadzona przez Piotra Piekarczyka ekipa z Górnego Śląska dwukrotnie wygrywała aż 3:0. W Katowicach trafiali Kazimierz Węgrzyn głową, Adam Kucz i niezawodny Marian Janoszka. W Bydgoszczy natomiast Dariusz Wolny, Grzegorz Borawski i ponownie „Ecik”, tym razem z rzutu karnego. W tamtym czasie oba zespoły dzieliła duża różnica klas. GieKSa w końcu świętowała wicemistrzostwo Polski, a Zawisza pożegnał się z I ligą.

 

Do kolejnego i ostatniego jak dotąd pojedynku pomiędzy jedenastkami z Kujaw i Śląska doszło dopiero po siedemnastu latach! Mowa oczywiście o meczu z obecnego sezonu, który rozegrany został przy Bukowej 1. Mecz ten zapadł w pamięci kibiców GKS-u, ponieważ pierwszy raz od dłuższego czasu w Katowicach stawili się kibice drużyny przyjezdnej. Fani Zawiszy zasiedli na sektorze 6 Trybuny Głównej. W tym meczu GieKSa praktycznie przez 90 minut miała przewagę. Stało się tak nie tylko dzięki dobrzej grze gospodarzy, ale i czerwonej kartce, którą w 54 minucie zobaczył Michał Ilków-Gołąb. Grający w dziesiątkę goście w 66 minucie zdołali zdobyć gola. Po wyprowadzeniu kontrataku przez Wahana Gevorgyana i jego prostopadłym podaniu szansy bramkowej nie zmarnował Jakub Wójcicki. GieKSa starała się wyrównać, ale brakowało i pomysłu i szczęścia. Mecz ten pokazał, że nawet z liderującym Zawiszą można było spokojnie wygrać. Oby tym razem się udało.

 

Podsumowując. W 23 spotkaniach pomiędzy Zawiszą i GKS-em lepszy bilans mają Trójkolorowi. GieKSa była lepsza w 12 spotkaniach, Zawisza w 9, remis padał 2 razy. Strzeliliśmy rywalowi 25 goli, straciliśmy 21.  W zestawieniu nie uwzględniono meczów pucharowych.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Radomiak Radom kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Warchoły, bo tak potocznie nazywa się kibiców Radomiaka Radom, są naprawdę starą i solidną ekipą kibicowską na piłkarskiej mapie Polski. Ich wizerunkowy problem polegał na tym, że nie grali 36 lat w Ekstraklasie, więc nie było za bardzo możliwości, by o nich usłyszeć. W latach 90., kiedy kształtowały się wszystkie chuligańskie składy, Zieloni grali na poziomie obecnej II i III ligi, siejąc spustoszenie po okolicznych miejscowościach.

Ich żywot na trybunach zapoczątkował się pod koniec lat 70., a na dobre weszli w kibicowską mapę Polski w latach 80. Od zawsze byli pozytywni nastawieni do Legii Warszawa, natomiast wzajemna nienawiść między miastami Kielce – Radom, sprawiła, że z Koroniarzami mają do dziś największą kosę.

W sezonie 1984/1985, który był ich wtedy jednosezonowym epizodem, a my graliśmy ze sobą ostatni raz, zawarli zgodę z Legią, jadąc do stolicy w 1000 głów. Przyjaźń ta nie przetrwała ze względu na ostatnią kolejkę sezonu, w której Legia zremisowała  z Pogonią Szczecin, przez co Portowcy utrzymali się w elicie, zaś Warchoły spadli z ligi.

W 1994 roku była ponowna próba nawiązania sztamy z Legią, jednak kością niezgody była Pogoń, z którą Legioniści kilka miesięcy wcześniej odnowili zgodę i fani z Radomia mieli w pamięci, przez kogo spadli z ligi, więc temat poszedł w zapomnienie.

Przez cały kolejny okres kibicowski fani Radomiaka związali się jedynie układem chuligańskim z GKS-em Bełchatów i Stalą Rzeszów, ale czas zweryfikował, że do siebie nie pasowali i relacje zostały zakończone. Okres bycia osamotnioną ekipą nie oznaczał, że stali w miejscu. Klub się piął w górę i grali na zapleczu Ekstraklasy, a dzięki temu, że polska scena kibicowska się mocno rozwijała, to dorobili się solidnych fan clubów takich ekip jak: Polonia Iłża, Proch Pionki czy Szydłowianka Szydłowiec (wszystkie już wymarły), które w swoim „primie” mocno się udzielały w regionie i trwała ciekawa regionalna rywalizacja z koalicją Broni Radom i Powiślanki Lipsko.

Odnośnie do derbowego rywala – Chłopców z placu Broni, którzy w latach 90. mieli naprawdę solidną bandę i dobrze funkcjonowali. W 2004 roku było apogeum wyjaśnienia kto „nosi spodnie” w mieście. Podczas derbów Broń – Radomiak, Zieloni wjechali na stadion gospodarzy i zajęli ich młyn, śpiewając: „Nie ma już Broni, w Radomiu nie ma już Broni”. Na uratowanie honoru gospodarzy wybiegła garstka kibiców Broni na przegrane starcie, ale było już po wszystkim. Po tym meczu ówczesna zgoda Broni – Hutnik Kraków podziękował im za przyjaźń.

Wiosną 2016 roku Radomiak zawarł układ chuligański z warszawską Legią, a finałem był mecz Radomiak – Siarka Tarnobrzeg jesienią 2017 roku, gdzie ogłoszono kibicowskiej Polsce, że Radom i Warszawę łączy sztama.

Nasze relacje z Radomiakiem ciężko opisać… Ostatni mecz ligowy na Bukowej graliśmy w październiku 1984 roku, czyli chwilę po tym jak Blaszok został oddany do użytku. Wtedy „luksusowa” trybuna i nikt nie zakładał, że będzie to siedlisko jednych z najwierniejszych grup kibicowskich w Polsce, które wyznaczą standardy, czym jest niezłomność w walce o swój klub.

W maju 1996 roku podczas meczu z Legią Warszawa, kiedy dostaliśmy sromotne lanie 0:5, doszło do zakończenia zgody z Avią Świdnik, która przyjeżdżając, usłyszała, że nic już nas nie łączy i nieświadoma tego dnia ekipa Radomiaka zawitała „po zgodę”, ale nie znalazła uznania ani chętnych do przybicia tej relacji, mimo bycia goszczonym wielokrotnie w Katowicach.

Jesienią 1996 roku na Bukowej odbył się mecz reprezentacji Polski z Mołdawią, który wygraliśmy 2:1, a samo spotkanie miało historyczny moment na naszym obiekcie, gdyż został wprowadzony przepis, że na meczach reprezentacji mogą obowiązywać tylko i wyłącznie biało-czerwone barwy, do których oczywiście nie wszyscy się zastosowali. Na Blaszoku (przy pełnym stadionie) zasiadło mnóstwo ekip, ale to chuligani GieKSy byli w tym dniu gospodarzami swojej trybuny i widząc 50-osobową ekipę Radomiaka w sektorze A, stojącą razem ze Stomilem Olsztyn i Polonią Bydgoszcz, wpadli w nich, przez co doszło do mocnej awantury, zaś „goście” musieli zostać wyprowadzeni przez policję ze stadionu. Na „pożegnanie” nasi chuligani wybili szyby w ich autokarze i niemal go wywrócili.

Jesienią 2016 roku los skrzyżował nas w Pucharze Polski, ale wtedy Szaleńcy z Bukowej nie mogli zawitać z powodu „remontu sektora gości”, co w późniejszych latach stało się mottem działaczy z Radomia. Obecnie Radomiak posiada nowy obiekt, powstał sektor gości, ale… nikt na nim nie zasiada. Miasto jest specyficznie uzależnione politycznie od służb mundurowych, które skutecznie wpływają na działaczy, przez co fani Radomiaka na meczach domowych bawią się sami. Jedynie mecz zgodowy z Legią Warszawa ma inny charakter widowiska, przez wspólny doping na jednej trybunie.

Do zobaczenia na Bukowej, bo Warchoły pierwszy i ostatni raz usłyszą huk z Blaszoka!

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Ekstraklasa zawitała na Bukową

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ekstraklasa znowu na Bukowej. Pierwszy mecz GieKSa niestety przegrała z Radomiakiem Radom. Zapraszamy do fotorelacji z tego spotkania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Pierwsze śliwki – robaczywki

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i wielki mecz za nami. Doświadczyliśmy tego – niektórzy po raz pierwszy w życiu, inni po niemal jednej piątej wieku. Na Bukową zawitała ekstraklasa. Wspomniani w felietonie przedmeczowym Marcin Rosłoń i Kamil Kosowski musieli przeżyć niezły szok zasiadając na szczycie Trybuny Głównej, na miejscach prasowych. Obdrapanych z farby, z powiewem oldchoolu.

– To jest Bukowa, tu się żyje! – powiedział ten pierwszy na zakończenie transmisji Canal Plus, dając do zrozumienia, że poczuł ten już tak rzadki klimat dawnych czasów.

Morze ludzi na stadionie już długo przed meczem, ta żółta armia kibiców spragnionych wielkiego futbolu. Historia za chwilę miała dziać się na naszych oczach. Wielu kibiców spotykało dawno niewidziane twarze. Jak choćby autor tegoż felietonu, który mecz obserwował w towarzystwie swojego kolegi z podstawówki, z którym to przecież onegdaj na mecze ligowe się jeździło regularnie (pozdro Krzysiu!).

Piękna oprawa spotkania i mogliśmy grać. Niespotykane było to, że w początkowej fazie meczu nawet Główna stała, dopiero potem zaczęliśmy siadać. Czuć było, że to coś zupełnie innego niż te początki wszystkich poprzednich sezonów z 19 lat. No, może poza spotkaniem ze… Źródłem Kromołów w 2005 roku. Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, wtedy mieliśmy narodziny nowej GieKSy, które podczas tego czwartoligowego meczu zostały godnie uczczone.

Teraz to było ukoronowanie tego całego okresu i nagroda za te wszystkie lata. Będę utrzymywał, że wynik tego meczu miał drugorzędne znaczenie. Oczywiście punkty w lidze będą na pierwszy miejscu, ale ta inauguracja była po to, by ją po prostu przeżyć. Poczuć zapach ekstraklasy, poczuć klimat wielkiej piłki w Katowicach.

Dlatego apeluję o rozwagę przy ocenach za to spotkanie, bo czytając na forum wypowiedzi pomeczowe kibiców – oczy trochę więdły. Zasłużona krytyka po tym meczu – jak najbardziej, jednak defetystyczna narracja i rozprzestrzenianie widma bezdyskusyjnego spadku powodowała, że można było sobie zadać pytanie, czy niektórzy odnotowali w ogóle fakt awansu. Narracja ta niczym się bowiem nie różniła od wieloletnich na zapleczu elity. Można wręcz odnieść wrażenie, że choćbyśmy grali z Realem Madryt i przegrali np. 0:4, to psioczenie na tego czy tamtego, że się nie nadaje, że błędy trenera, byłoby wyraźne.

Nie chodzi o to, że chcę i zamierzam bronić kogokolwiek. Chodzi mi tylko o tę narrację. W meczu z Radomiakiem mieliśmy aspekty pozytywne i negatywne. I choć przed meczem mogliśmy oczekiwać wygranej z podobno zkryzysowanym Radomiakiem, to jednak ostatecznie – mimo przegranej – mecz ten pokazał, że z drużynami tego pokroju jesteśmy w stanie rywalizować.

Katowiczanie wykreowali sobie okazje bramkowe, stworzyli kilka dynamicznych, ciekawych akcji, a indywidualne wejście Rogali ze skrzydła było wręcz spektakularne. W drugiej połowie GKS zdominował Radomiak i przy odrobinie szczęścia mógł doprowadzić do wyrównania. Gra na czas rywali także dowodziła tego, że po prostu boją się o wynik. Choć i w ofensywie mogło być lepiej, to trzeba przyznać, że było całkiem nieźle.

Gorzej było z defensywą. Nasz zespół dawał się stłamsić i wepchnąć we własne pole karne, zawodnicy nie potrafili wybić piłki i zażegnać nawałnicy piłkarzy Baltazara. W zasadzie obie bramki padły po tego typu sytuacjach. Coraz bardziej pachniało bramką dla rywali, ten wskaźnik dochodził do czerwoności – aż następowało przesilenie – gol.

Nie chcę dywagować o personaliach, bo każdy widział, co się działo. Trener też starał się reagować (już w przerwie) i zapewne sam musi zobaczyć, kto się sprawdza na ekstraklasowym poziomie, a kto nie. Faktem jest, że na pierwszy mecz w ekstraklasie wyszliśmy tylko dwoma nowymi zawodnikami – Klemenzem i Galanem. No może trzema, bo Baranowicz był tak jakby nowy. Czy to była forma nagrody dla poszczególnych piłkarzy za awans – nie wiadomo. W kolejnych meczach jednak najprawdopodobniej proporcje nowych i starych zawodników będą już bardziej zbalansowane.

Widać było, że ekstraklasowe granie to inna para butów. W pierwszej połowie Radomiak pokazał ogranie, technicznie też byli niczego sobie. Trzeba się przystosować do nowych okoliczności. Pierwsza liga to był styl życia, Ekstraklasa też nim będzie – tylko innego rodzaju.

Nie ma co psioczyć, tylko zakasać rękawy i działać. Następne spotkanie gramy ze Stalą Mielec, rywalem wydaje się w naszym zasięgu. Ale to wszystko kwestia względna. Nie wiemy tak naprawdę, jaki poziom względem GKS mają rywale. Musimy więc organoleptycznie się o tym przekonać.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga