Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Tygodniowy przegląd mediów: Piąta bitwa dla Katowic!

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.
W drugim spotkaniu rundy rewanżowej Orlen Ekstraligi nasza kobieca drużyna pokonała Stomilanki Olsztyn 3:0 (0:0). Kolejne spotkanie zespół rozegra na wyjeździe z Górnikiem Łęczna. Spotkanie rozpocznie się w sobotę (szesnastego marca) o godzinie 20:00. W ostatnią niedzielę piłkarze rozegrali zwycięskie spotkanie z Resovią Rzeszów. Kolejne spotkanie zespół rozegra w niedzielę (siedemnastego marca), na Bukowej z Podbeskidziem. Mecz rozpocznie się o godzinie 15:00.
W ubiegłym tygodniu siatkarze rozegrali dwa spotkania, oba przegrane po tie-breaku. W pierwszym z nich przegrali na wyjeździe z Hemarpol Częstochowa, w drugim, w hali w Szopienicach z Asseco Resovią. Następne spotkanie zespół rozegra na wyjeździe, ze Skrą Bełchatów. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 17:30, w piątek, piętnastego marca.
W ćwierćfinale play-off THL nasz zespół rozegrał kolejne trzy spotkania z Zagłębiem Sosnowiec. W pierwszym z nich wygrał 2:1, w kolejnym przegrał po dogrywce 3:4, a w trzecim wygrał 2:0. Kolejne spotkanie zostanie rozegrane dzisiaj (dwunastego marca) od godziny 18:30, w Sosnowcu. Ewentualne siódme spotkanie zostanie rozegrane w Satelicie, w czwartek (czternastego marca). W rywalizacji prowadzi GieKSa 3:2, zwycięzca czterech spotkań awansuje do półfinału.
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Orlen Ekstraliga: Katowiczanki pewnie wygrywają z beniaminkiem z Olsztyna
Na stadionie przy ulicy Bukowej mistrzynie Polski podjęły beniaminka z Olsztyna. Mimo dobrej postawy w pierwszej połowie Stomilanki nie dały rady sprawić niespodzianki.
Obie drużyny rozpoczęły rundę wiosenną podobnie, w pierwszej wiosennej kolejce przegrały 0:3. O ile Stomilanki mają duże problemy jako beniaminek, to porażka GKSu w Sosnowcu było sporą niespodzianką. Katowiczanki rozpoczęły mecz z drużyną z Olsztyna od narzucenia swojego stylu gry, jednak pierwsze 20 minut nic ciekawego na boisku się nie działo. W 21 minucie atak wyprowadziły Stomilanki, a Frederica Dall’ara groźnie strzeliła na bramkę gospodyń. Kinga Seweryn jednak była na posterunku i obroniła strzał i dobitkę Włoszki polskiego pochodzenia. W odpowiedzi Anita Turkiewicz centrostrzałem próbowała zaskoczyć Ewę Sikorę. Kwadrans później przed szansą stanęła ponownie Dall’ara, ale bramkarka GKSu obroniła groźnie uderzenie. Mimo przewagi katowiczanek pierwsza połowa zakończyła niespodziewanie bezbramkowym remisem.
Drugą połowę katowiczanki rozpoczęły od mocnego uderzenia. W 50 minucie Dżesika Jaszek wykorzystała błąd Ewy Sikory i zdobyła bramkę dla GKSu. Przewaga śląskiego z minuty na minutę była coraz większa. W 66 minucie ponownie Jaszek po podaniu Bednarz trafiła do siatki drużyny z Warmii, jednak napastniczka Katowic był na pozycji spalonej. Co nie udało się wtedy, powiodło się 3 minuty później. Klaudia Słowińska podała do Dżesiki Jaszek, a ta nie zmarnowała swojej szansy podwyższając prowadzenie na 2:0. Dzieła zniszczenia dokonała Julia Włodarczyk w 89 minucie, trafiając do bramki po asyście Klaudii Maciążki. Po dwóch diametralnie różnych połowach GKS zdobywa ważne trzy punkty.
dziennikzachodni.pl – Rafał Musioł: Zasłyszana rozmowa, czyli pamiętajcie, że to GieKSa
Klub z Bukowej ma już na koncie sporo zmarnowanych piłek sezonowych. W całym swoim pierwszoligowym zesłaniu tylko dwa razy znalazł się w czołowej szóstce i to przed erą barażową – pisze Rafał Musioł, redaktor działu sportowego Dziennika Zachodniego.
Najpierw zdanie z rozmowy nieoficjalnej, ale nie zdobyty przy wykorzystaniu Pegasusa. Po gali z okazji 60-tych urodzin GKS Katowice odbył się skrzący od dawnych gwiazd tego klubu całkiem udany bankiet. W jego trakcie pojawił sie oczywiście wątek współczesnych perspektyw zespołu piłkarzy. Jeden z optymistycznie nastawionych gości wyliczył najbliższych rywali ekipy Rafała Góraka i stwierdził: – To właściwie spacerek do szóstki, a potem już z górki do baraży i Ekstraklasy. Wtedy padła odpowiedź, która przypominała świst strzały trafiającej w cel: – Pamiętaj, że mówisz o GieKSie….
Przytaczam ten dialog nie z wrodzonej złośliwości, ale ze względu na trafność tego z pozoru prostego i niezamierzenie ironicznego stwierdzenia. Bo rzeczywiście klub z Bukowej ma już na koncie sporo zmarnowanych piłek sezonowych. W całym swoim pierwszoligowym zesłaniu tylko dwa razy znalazł się w czołowej szóstce (przed erą barażową), chociaż bywały w tej stawce konfiguracje, z których awans wydawał się obowiązkiem.
Bogactwo tłumaczeń takiego stanu rzeczy jest imponujące, z nieśmiertelnym wytrychem w postaci szerzej niezdefiniowanej presji, która nigdzie na świecie nie paraliżuje piłkarzy tak, jak na Bukowej. O złych wyborach szkoleniowców, budowach zespołów bez DNA (kolejne modne dziś określenie) i niewystarczających środkach finansowych z miejskiej kasy, w kontekście tego tajemniczego „ciśnienia” nie ma nawet co wspominać.
Te lata bolesnych doświadczeń sprawiły, że w obecnych rozgrywkach kibice chłodno podchodzą do wyczynów zawodników, skupiając się na żądaniu zmiany trenera. A tymczasem jego ekipa wczoraj dogoniła szóstkę i ma przed sobą mecze z Podbeskidziem i Zagłębiem. I co teraz? Będzie jak zwykle czy też GKS wreszcie przestanie być nieszczęsną „GieKSą”?
SIATKÓWKA
siatka.org – Pięciosetowy bój w Częstochowie dla gospodarzy
Siatkarze Exact Systems Hemarpolu Częstochowa sprawili swoim kibicom prawdziwy rollercoaster. Najpierw prowadzili 2:0, później dali GKS-owi wyrównać, a w tie-breaku w końcówce przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę.
To katowicka ekipa lepiej zaczęła mecz. Choć po stronie gospodarzy robił, co mógł Dulski, to GKS prowadził. Po bloku Łukasza Usowicza i kontrze Marcina Walińskiego nawet 8:4. Wtedy o czas poprosił trener częstochowian i sytuacja zaczęła się zmieniać przy zagrywkach Janusa. Cały czas jednak rywale utrzymywali przewagę, bo po stronie miejscowych pojawiły się też błędy. Dopiero blok Rafała Sobańskiego dał remis po 14. Gdy w polu serwisowym stanął Janus, ekipa spod Jasnej Góry punktowała w kontrze raz za razem. Robił to głównie Dulski i wyprowadził swój zespół na 18:15. To jego uderzenia dodawały skrzydeł gospodarzom. GKS zaczął popełniać błędy i w końcówce trudno było mu nawiązać walkę.
Katowiccy siatkarze po kontrze Jakuba Jarosza prowadzili na otwarcie drugiego seta 2:0, ale tylko przez chwilę. Znowu Dulski, m.in. zagrywką, dał się im we znaki i częstochowski zespół szybko odskoczył na 6:3. Gra się jednak wyrównała, GKS dobrze blokował, a pomyłek nie ustrzegli się miejscowi. W połowie seta kontra Dulskiego zmusiła trenera Słabego do reakcji i poproszenia o czas, bowiem rywale odskoczyli na 17:13. Sobański i Dulski trzymali atak częstochowian do samego końca. Po drugiej stronie z tym elementem było różnie, GKS nie skończył kilku uderzeń, więc miejscowym łatwiej było wygrać i tę odsłonę.
Od początku kolejnej części meczu po stronie gości bardzo aktywny i skuteczny zarazem był Vasina. To po serii jego zagrywek GKS odskoczył też na 11:6. To trochę ostudziło zapał rywali, którzy zaczęli się też mylić. Błędy przydarzały się też przyjezdnym, ale byli w stanie utrzymywać przewagę. W końcówce Usowicz zaliczył udane akcje w bloku, a prowadzenie GKS-u było niezagrożone i ten niedługo później przedłużył to starcie.
Podrażnieni gospodarze rozpoczęli kolejną partię od dwupunktowego prowadzenia, ale tym razem przeciwnicy szybko wyrównali. Ciągle gonili też wynik, bo częstochowianie cały czas budowali przewagę. Gdy jednak w ataku pomylił się Damian Kogut, a kontrę skończył Damian Domagała, GKS prowadził 10:8. Skuteczny był też Waliński, a Usowicz nadal dobrze dysponowany w bloku. Goście zmierzali pewnie do tie-breaka (17:13). Jeszcze Borkowski zagrywką próbował odwrócić losy tej partii, ale zespół z Katowic nie dał sobie wyrwać wygranej w tej partii.
W tie-breaku ekipy szły łeb w łeb. Prowadzenie zmieniało na początku strony. GKS-owi udało się wypracować dwupunktową nadwyżkę dopiero przy stanie 10:8, gdy w ataku pomylił się Dulski. O czas poprosił trener gospodarzy, ale po nim punktującą zagrywkę dołożył Vasina i przyjezdni mocno zbliżyli się do wygranej w całym meczu. Zakończenie go wcale nie było proste, gdyż kontra Dulskiego zbliżyła zespoły na 12:13 i końcówka była niezwykle zacięta. Emocje sięgnęły zenitu, gdy Dulski skończył długą wymianę i wyrównał po 14. W kolejnej akcji zatrzymał Domagałę i pikę meczową mieli gospodarze. Ostatni punkt oddał rywalom Domagała, psując atak.
Exact Systems Hemarpol Częstochowa – GKS Katowice 3:2 (25:21, 25:19, 22:25, 21:25, 16:14)
Huśtawka formy Resovii – w Katowicach zdobyła 2 punkty
Siatkarze Asseco Resovii po dobrym meczu w Bełchatowie, ze zdecydowanie gorszej strony pokazali się w Katowicach. Wysoko przegrali dwie pierwsze partie, ale kolejne dwie udało im się zapisać na swoim koncie. O wszystkim musiał decydować tie-break. W nim od początku rzeszowianie mieli przewagę i dowieźli ją już do końca.
Od początku mecz stał pod znakiem walki cios za cios. Wprawdzie po akcji Marcina Walińskiego GKS odskoczył na 7:5, ale za sprawą Stephana Boyer Asseco Resovia szybko wróciła do gry. Obie drużyny wymieniały się ciosami, a wynik oscylował wokół remisu. Po zbiciu ze środka Łukasza Usowicza gospodarze ponownie podjęli próbę ucieczki, ale seria kontr Toreya Defalco spowodowała, że ekipa z Podkarpacia wciąż była w grze (18:18). Zanosiło się na zaciętą końcówkę, ale przy zagrywce Lukasa Vasiny katowiczanie wyprowadzili decydujący cios w premierowej odsłonie. Ostatecznie po akcji Walińskiego padła ona ich łupem 25:21.
W drugiego seta lepiej weszli przyjezdni, którzy po asie serwisowym Fabiana Drzyzgi zbudowali sobie niewielkie prowadzenie (3:1), lecz błyskawicznie je roztrwonili. Na siatce skutecznie prezentował się Jakub Jarosz, a przy zagrywce Davide Saitty to gospodarze przejęli inicjatywę na boisku (9:6). Korzystali z błędów rywali, a udane zbicie Walińskiego powiększyło ich przewagę (15:10). Po dwóch błędach Karola Kłosa wydawało się, że ta część meczu szybko się zakończy, ale za sprawą Klemena Cebulja rzeszowianie zbliżyli się jeszcze do przeciwników na 18:22. Na więcej jednak nie było ich stać, a zbicie ze środka Bartłomieja Krulickiego przypieczętowało zwycięstwo zespołu z Górnego Śląska (25:20).
Na początku trzeciej partii gospodarzom przytrafiło się kilka błędów, a czapa Yacine Louatiego sprawiła, że to goście zaczęli dyktować warunki gry (6:3). Waliński na spółkę z Vasiną próbowali odrabiać straty po stronie katowiczan, ale tym razem raz po raz nadziewali się oni na rzeszowski blok, przez co wciąż w lepszej sytuacji była drużyna trenera Medeiego (13:10). Udane zbicia dokładali Boyer i Jakub Kochanowski, a Asseco Resovia dążyła do przedłużenia spotkania. GKS zbliżył się jeszcze na 17:19, ale końcówka należała do rywali. W niej asem serwisowym popisał się Kochanowski, blok dołożył Kłos, a Resovia triumfowała 25:20.
W pierwszej fazie czwartej odsłony oba zespoły szły łeb w łeb, ale dzięki blokowi niewielką nadwyżkę wypracowali sobie gospodarze. Mogli oni liczyć na dużą liczbę błędów własnych po stronie rywali, dzięki czemu powiększał się dystans dzielący obie drużyny (12:9). Dopiero seria udanych zagrań duetu Louati/Jakub Bucki pozwoliła przyjezdnym wrócić do gry (17:17). Oba zespoły przy remisie weszły również w decydującą część seta. W niej to GKS miał jako pierwszy piłkę meczową, ale to rzeszowski blok, a następnie as serwisowy Buckiego przechyliły szalę zwycięstwa na stronę gości (27:25).
W tie-breaku rzeszowianie poszli za ciosem, a duet Cebulj/Kłos dał im prowadzenie 5:2. Dołożyli szczelny blok, a gospodarzom zdobywanie punktów przychodziło z coraz większym trudem. Na siatce przypomniał o sobie Jakub Bucki, a Asseco Resovia coraz śmielej kroczyła do zwycięstwa (10:5). Pojedyncze udane zagrania Usowicza czy Walińskiego nic nie dały już katowiczanom, a ich rywale po akcji Cebulja zakończyli spotkanie (15:9).
GKS Katowice – Asseco Resovia Rzeszów 2:3 (25:21, 25:20, 20:25, 25:27, 9:15)
polsatsport.pl – Sensacja była o krok! Siatkarze Asseco Resovii odwrócili losy meczu
Siatkarze GKS Katowice przegrali z Asseco Resovią 2:3 w meczu 25. kolejki PlusLigi. Solidnie grający gospodarze wykorzystali słabą dyspozycję rywali, wygrali dwa pierwsze sety i mieli też piłkę meczową w czwartej partii. Dobre zmiany w ekipie z Rzeszowa dali Yacine Louati i Jakub Bucki, goście zdołali wrócić do gry i odwrócili losy meczu.
HOKEJ
hokej.net – Trzeci mecz dla obrońców tytułu! Katowiczanie zwycięscy w Sosnowcu
Po ciężkim i zażartym boju hokeiści GKS-u Katowice zwyciężyli w trzecim meczu ćwierćfinałowej wojny z Zagłębiem Sosnowiec 2:1. W wypełnionym po brzegi Stadionie Zimowym triumfowali goście z Katowic, a o losach tego niezwykle zaciętego i emocjonującego spotkania zadecydował duet doświadczonych napastników Grzegorz Pasiut-Bartosz Fraszko, który potrafił wykorzystać najmniejsze błędy sosnowiczan.
Sosnowiczanie mimo kilku prób GKS-u Katowice z samego początku pierwszej odsłony uderzyli jako pierwsi. W czwartej minucie po strzale Romana Szturca gumę przejął Damian Tyczyński, minął leżącego Johna Murray i wprawił w euforię wypełniony po brzegi Stadion Zimowy.
Trzeba uczciwie przyznać, że wdalszej części pierwszej tercji owiele więcej do powiedzenia miała ósma drużyna sezonu zasadniczego. Tylko Johnowi Murrayowi katowiczanie zawdzięczają tylko jednobramkową stratę do rywali. Sosnowiczanie mieli swoje okazje zwłaszcza podczas gier w liczebnej przewadze, ale golkiper gości nie dał się zaskoczyć.
Jak to już w zwyczaju w tej rywalizacji, obie strony grały twardo i agresywnie na granicy przewinień. Bandy trzeszczały już w pierwszej odsłonie co oznaczało gigantyczne emocje przed drugą odsłoną.
Druga odsłona nie zawiodła wszystkich fanów hokeja. Oglądaliśmy twardy, zacięty bój o każdy centymetr lodu. Obydwie drużyny narzuciły ostre tempo i zarówno John Murray, jak i Patrik Spěšny mieli multum pola popisu.
Więcej z gry mieli katowiczanie ale gospodarze byli piekielnie niebezpieczni w kontrach. Każda sytuacja stykowa przy którymkolwiek bramkarzu oznaczało dziś szarpaniny i przepychanki. Sytuacja w spotkaniu zmieniła się w mało oczywistym momencie.
Podopieczni Piotra Sarnika podczas gry w przewadze w 38. minucie popełnili fatalny błąd, który wykorzystał Grzegorz Pasiut wraz z Bartoszem Fraszko. Akcję finalizował ten drugi z nich, który zdobywa już drugą bramkę w tej serii podczas gier w liczebnym deficycie.
Gospodarzy zamroczyła mocno ta bramka i jeszcze kilkukrotnie musiał wysilać się ich golkiper, by utrzymać wynik remisowy przed ostatnią odsłonę. Rezultat remisowy rzeczywiście się utrzymał i trzecia tercja zwiastowała ogromną dawkę emocji.
Trzecie tercja toczona była w szybkim tempie i obie ekipy chciały jak najszybciej zdobyć kolejną bramkę. Blisko tej sztuki kilkukrotnie byli zawodnicy z Sosnowca, ale John Murray był dzisiaj bardzo pewnym ogniwem swojej drużyny.
I znowu, tym razem w 46. minucie olbrzymi błąd popełniła sosnowiecka defensywa. Gospodarze zostawili niepilnowanego Grzegorza Pasiuta, którego podaniem znalazł Kacper Maciaś. „Profesor” nie zwykł marnować takich szans i pewnie wygrał pojedynek „oko w oko” z sosnowieckim bramkarzem.
Do końca spotkania to sosnowiczanie byli stroną dominującą, ale ich próby pełzły na niczym. Katowiczanie rozsądnie się cofnęli i byli w stanie dowieźć wynik do końca spotkania, czy to skuteczną defensywą, czy świetnymi interwencjami Johna Murraya.
Gigantyczne emocje w Sosnowcu! Zagłębie wyrównuje stan rywalizacji
Zawodnicy Zagłębia Sosnowiec wygrali po dogrywce z GKS-em Katowice 4:3 i wyrównali stan ćwierćfinałowej rywalizacji. Po bardzo emocjonującym widowisku podopieczni Piotra Sarnika wydarli zwycięstwo z rąk rywala, mimo że niecałe osiem minut przed końcem przegrywali dwoma bramkami. Kolejne starcie w tej niezwykle emocjonującej parze już w sobotę w „Satelicie”.
Podczas pierwszej tercji obie drużyny grały z rozsądkiem i rozwagą. Więcej z gry mieli obecni mistrzowie Polski, ale ich próby najczęściej kończyły się na Patriku Spěšným, który był dobrze dysponowany. Sosnowiczanie starali się nękać rywala z kontry.
Podopieczni Piotra Sarnika najdogodniejsze okazje do zdobycia bramki mieli, podczas gry w przewadze, a bliski szczęścia był Lindgren, jednak świetnie powstrzymał go John Murray. Goście z Katowic najbliżej szczęścia byli po strzale Jakuba Wanackiego, którego strzał skończył swoją drogę na słupku sosnowieckiej bramki.
Do końca pierwszej tercji obie drużyny nie potrafiły już przeforsować defensywy rywali i po pierwszej odsłonie mieliśmy bezbramkowy rezultat, który zwiastował ogromne emocje przed kolejnymi częściami.
Drugą tercja rozpoczęła się od mocnego akcentu gości. Już w 20. sekundzie Mateusz Bepierszcz świetnie przekierował tor lotu krążka po strzale Aleksiego Varttinena i nie dał szans interweniującemu golkiperowi Zagłębia.
Po stracie bramki katowiczanie nabrali wiatru w żagle i przejęli kontrolę nad spotkaniem. Sosnowiczanie przez długi czas nie mogli wyjść z własnej tercji, a Patrik Spěšný musiał uwijać się, jak w ukropie.
Pomimo tej przewagi przyjezdnych, kolejny cios wyprowadzili gospodarze. W jednej z nielicznych kontr tej tercji popędził Bucenko, który wypalił na bramkę, z jego strzałem poradził sobie jeszcze Murray ale wobec dobitki Andrejkiwa był już kompletnie bezradny i podopieczni Piotra Sarnik zagwarantowali sobie remis przed ostatnią odsłoną.
Trzecia tercja była zdecydowanie najbardziej zwariowaną z huśtawką nastrojów. Znów lepiej w nią weszli przyjezdni z Katowic. W 47. minucie Shigeki Hitosato popędził lewym skrzydłem, wypalił i zdobył “bramkę-stadiony świata”. Japończyk jakimś cudem zmieścił gumę przy krótkim słupku.
Sosnowiczanie za wszelką cenę chcieli odrobić bramkę straty ale sytuacja ze złej przemieniła się w dramatyczną. Otwarci gospodarze narażali się na kontry GieKsy. W 53. minucie jedna z takich kontr przyniosła świetną akcję sfinalizowaną celnym uderzeniem przez Kacpra Maciasia.
Młody defensor cieszył się z bramki nieco prowokacyjnie nadstawiając ucha, jakby nie słyszał sosnowieckich trybun. Dość sporną decyzję podjęli wówczas sędziowie o wykluczeniu Maciasia za niesportowe zachowanie.
Gospodarze nie zmarnowali szansy od losu i wykorzystali grę w przewadze za sprawą Patryka Krężołka i znów złapali kontakt. Mało, kto jednak spodziewał się, że 119 sekund wypełniony po brzegi Stadion Zimowy znów będzie mógł wybuchnąć radością. Stało się to za sprawą Damiana Tyczyńskiego, który po wzorowej kontrze przymierzył ponad parkanem Murraya i dał Zagłębiu wyrównanie.
Obie ekipy chciały wygrać jeszcze spotkanie w regulaminowym czasie ale bramkarze spisali się na medal i w Sosnowcu potrzebna była dogrywka.
Trzeba przyznać, że w dogrywce jak i całym spotkaniu to goście mieli więcej z gry, ale przez większą część czasu niewiele z tego wynikało. Gospodarze starali się wypadać z kontrami, ale te kończyły się często w tercji neutralnej.
W końcu udało się miejscowym zaskoczyć, w 68. minucie spotkania Szturc świetnie dobił strzał Andrejkiwa i obudził po raz ostatni tego dnia sosnowiecką arenę. Zagłębie wygrywa i wyrównuje stan rywalizacji.
Chyba mało, kto spodziewał się, że w tej parze dojdzie do pojedynku nr 5, a chyba nikt nie przypuszczał, że przystąpimy do niego z remisowego stanu rywalizacji 2-2. Sosnowiczanie nie mają nic do stracenia, a katowiczanie muszą zdjąć z siebie presję i zwyciężyć w piątym spotkaniu.
Piąta bitwa dla Katowic! GKS o krok od półfinału
46 minut 40 sekund, tyle czasu potrzebował zespół GKS-u Katowice aby znaleźć sposób na świetnie dysponowanego Patrika Spěšnego. Po trafieniach Bartosza Fraszki oraz Grzegorza Pasiuta, piąte spotkanie padło łupem mistrzów Polski, którzy objęli prowadzenie w serii 3:2 i są o krok od zameldowania się w półfinale.
Punktualnie o godzinie 17:00 został rzucony krążek inaugurujący piąty akt niezwykle emocjonującej rywalizacji pomiędzy GKS-em Katowice a Zagłębiem Sosnowiec. Już pierwsze sekundy zdradzały ciężar gatunkowy dzisiejszego spotkania. Decyzje podejmowane przez zawodników obu stron oparte były przede wszystkim na odpowiedzialności. Pierwsi do głosu doszli zawodnicy Jacka Płachty, którzy dążyli do dłuższego utrzymywania się przy krążku. Pomysłem mistrzów Polski na otwarcie wyniku były uderzenia spod niebieskiej linii połączone z twardą pracą na Patriku Spěšnym. Goście ciężko pracując w obronie, starali się kolejny raz zadać ciosy poprzez wyprowadzanie zabójczych kontrataków.
Wydarzenia początku drugiej odsłony skupiały się w tercji Zagłębia. Podopiecznym Piotra Sarnika, należy oddać jednak, że umiejętnie bronili dostępu do własnej bramki. W 26. minucie gości czekał okres wzmożonej pracy w defensywie, gdy do boksu kar zawitał Oskar Krawczyk. Z liczebnej przewagi na lodzie użytek zrobił Sam Marklund, który znalazł się w optymalnej pozycji strzeleckiej, jednak jego intencje uderzenia po długim rogu doskonale odczytał Spěšný. Choć w kolejnych minutach Zagłębie próbowało dążyć do otwarcia gry i wyrównania przebiegu spotkania, wciąż więcej jakości było po stronie mistrzów Polski.
W pierwszych 5. minutach nieco piachu we własne tryby wsypali zawodnicy Zagłębia, rozpoczynając trzecią tercje od dwóch wykluczeń. W bramce Zagłębia świetnie dysponowany był jednak „Pan bramkarz” Patrik Spěšný, który dwoił się i troił, aby jego drużyna nie straciła bramki. Najboleśniej o formie sosnowieckiego bramkarza przekonał się Bartosz Fraszko, któremu Spěšný dwukrotnie zamykał drogę do bramki przy krótkim słupku w sytuacjach w których wydawało się, że nie miał szans na skuteczną interwencję. Bramka gości została odczarowana w 47. minucie. Mocny strzał pod poprzeczkę zaskoczył Spěšnego i spowodował wybuch radości w „Satelicie”. Pieczęć nad zwycięstwem GKS położył w 58. minucie. W okresie gry czterech na czterech Bartosz Fraszko ruszył z krążkiem na bramkę rywala. Mimo, że przegrał on pojedynek „twarzą w twarz” ze Spěšným, po chwili krążek dobił Grzegorz Pasiut, który ustalił wynik spotkania.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze