Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka Szachy

Tygodniowy przegląd mediów: Walka godna salonów Europy!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki, hokeja i szachów GieKSy. Prezentujemy naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Piłkarki zakończyły rundę jesienną rozgrywek na pierwszym miejscu w tabeli. Drużyny Orlen Ekstraligi Kobiet do rozgrywek wrócą na początku marca przyszłego roku. Piłkarze kolejne spotkanie rozegrają po przerwie reprezentacyjnej 23 listopada o 17:30 z Lechem na wyjeździe. Czerwona kartka, którą otrzymał Rafał Górak w meczu z Cracovią, została anulowana.

Siatkarze w ubiegłym tygodniu rozegrali dwa spotkania: w poniedziałek ze Stilonem Gorzów i w piątek z Treflem Gdańsk. Niestety drużyna przegrała oba mecze – odpowiednio 2:3 i 1:3. W najbliższą sobotę (23.11) zespół zmierzy się na wyjeździe ze Skrą Bełchatów. Początek meczu o godzinie 17:30. GieKSa zajmuje ostatnie miejsce w tabeli…

Hokeiści zakończyli udział w półfinale Pucharu Kontynentalnego, awansując do finału. Turniej finałowy zostanie rozegrany w dniach 16-19 stycznia 2025 roku. W Aalborg nasza drużyna kolejno wygrała z CSM Corona Brasov 9:2, przegrała z Brûleurs de Loups 2:4 i wygrała z gospodarzami Aalborg Pirates 4:1.

Partyk Cieślak został mistrzem szachowym Mistrzem Świata do lat 14.

PIŁKA NOŻNA

gol24.pl – Komisja Ligi przyznała rację GKS Katowice i Stali Mielec. Kartki trenera Rafała Góraka i Berta Esselinka anulowane

Ważne decyzje zapadły na czwartkowym posiedzeniu Komisji Ligi. Przyznano bowiem rację GKS Katowice i Stali Mielec. Wnioski o anulowanie kartek dla trenera Rafała Góraka (czerwona) i obrońcy Berta Esselinka (żółta) zostało rozpatrzone pozytywnie, przyznając jednocześnie rację, że sędziowie prowadzący mecze 15. kolejki PKO Ekstraklasy pomylili się.

W szalonym meczu Cracovia – GKS Katowice (3:4) Rafał Górak eksplodował z radości po decydującym golu. Prowadzący sędzia Damian Sylwestrzak (Wrocław) z niejasnych wtedy przyczyn pokazał mu w setnej minucie bezpośrednią czerwoną kartkę.

Trener beniaminka nie będzie jednak pauzować w dwóch kolejnych meczach, bo Komisja Ligi przyznała rację nie arbitrowi, lecz klubowi z Katowic. Górak nie eskalował napięcia, jak wynikało z oceny Sylwestrzaka (na murawie doszło do przepychanek między piłkarzami).

SIATKÓWKA

siatka.org – Długie i nierówne zawody. Stilon uniknął sensacji po kontrowersjach

Na zamknięcie 11. kolejki w PlusLiga doszło do tie-breaka. Curpum Stilon Gorzów i GKS Katowice podzieliły się punktami. Katowiczanie zapunktowali po raz drugi w tym sezonie, jednak musieli obejść się smakiem wobec drugiego triumfu. Gorzowianie mimo prowadzenia kropkę nad 'i’ postawili dopiero w piątej partii.

Mocny atak z szóstej strefy Kisiluka otworzył spotkanie. Goście górowali nie tylko na siatce. Gdy asa dołożył Bouguerra, interweniował trener Kowal (3:9). Mimo starań Nevesa Atu dystans pozostawał wyraźny. Dobrze funkcjonował katowicki blok. Goście ryzykowali w polu zagrywki, kończyli kolejne akcje po swoim przyjęciu. Raz za razem punktował Gomułka. Gdy zablokowany został Lorenc, ponownie zawodników do siebie przywołał trener gorzowian (16:20). Choć w szeregach GKS-u pojawiały się błędy, gospodarze tego nie wykorzystali. Atak przez środek Krulickiego dał kolejne piłki setowe. Efektowny kontratak po skosie Gomułki zamknął seta.

Od początku drugiego seta rozgorzała wyrównana walka. Wysoką skuteczność utrzymywał Kisiluk, ale GKS popełniał też sporo błędów. Coraz pewniej atakował Taht. Wynik pozostawał na styku. Na zagrania Kani odpowiadał Usowicz. Po bloku na Kisiluku interweniował trener Słaby (18:16). Gdy kiwką z szóstej strefy zapunktował Taht, gospodarze odskoczyli na 20:17. W końcówce siatkarze obu drużyn psuli zagrywki. Gdy kontratak skończył Kisiluk dystans stopniał i przerwę wykorzystał trener Kowal (21:20). Końcówka potoczyła się jednak po myśli gospodarzy. Dwa ostatnie punkty dla gorzowian padły po błędach rywali.

W trzeciego seta lepiej weszli gospodarze, po ataku Nevesa Atu prowadzili 7:5. Przy zagrywkach Kwasowskiego gorzowianie zaliczyli serię, gdy zrobiło się 11:7, interweniował trener Słaby. Dopiero po przerwie skutecznie zaatakował Bouguerra. Z czasem katowiczanie zaczęli odrabiać straty. Po dwóch zagraniach przez środek Usowicza różnica punktowa stopniała do jednego oczka (15:14). Atak Nevesa Atu i as tego zawodnika skłoniły katowickiego szkoleniowca do kolejnego poproszenia o czas (17:14). Katowiczanie starali się nie odpuszczać. Gdy asa posłał Bouguerra, interweniował trener Kowal (19:18). Atak Tahta i blok na Kisiluku pozwoliły odbudować przewagę, ale dwa zagrania Gomułki ponownie doprowadziły do kontaktu (21:20). Po drugim czasie dla trenera Kowala serię zaliczyli jego podopieczni (24:20). Drugą piłkę setową wykorzystał Neves Atu.

Po autowym kontrataku Kisiluka ponad potrójnym blokiem GKS przegrywał 2:4 w czwartym secie. Sytuacja szybko odmieniła się przy zagrywkach ukraińskiego przyjmującego, bo po jego asie katowiczanie prowadzili 5:4. Uaktywnił się katowicki blok, goście wykorzystywali kontrataki. Po kolejnym bloku GKS-u było już 11:5. W krótkim czasie obie przerwy wykorzystał trener Kowal. Niemoc gospodarzy przerwał dopiero Taht. Skuteczny atak Kwasowskiego i jego celne zagrywki pozwoliły zmniejszyć dystans (12:15). Swoje akcje kończył Taht. Po kontrataku Kani o czas poprosił trener Słaby (15:17). Po przerwie Granieczny obronił atak Krulickiego klatką piersiową i piłka wpadła w boisko GKS-u. W końcówce gospodarze regularnie psuli zagrywki. GKS ostatnie punkty w tej odsłonie zdobył po zagraniach Usowicza i Bouguerra.

Z wysokiego 'c’ w tie-breaka weszli gospodarze, szybko o czas poprosił trener Słaby (3:0). Problemy z dokładną wystawą miał Tuaniga. Gospodarze utrzymywali się na prowadzeniu (8:5). GKS walczył w obronie i po kontrataku Gomułki złapał kontakt punktowy (10:9). Po jednej z akcji weryfikację wygrał GKS, po czym sędzia… ukarał czerwoną kartką katowiczan (12:10). Mariański od razu zgłosił sytuację do protokołu. Przez pewien czas trwała dyskusja. Po tej sytuacji swoje ataki kończył Gomułka. Gdy długą akcję zamknął blok Gomułki, wynik wyrównał się (13:13). Po czasie dla trenera Kowala Domagała zepsuł zagrywkę. Autowy atak Bouguerry zamknął mecz.

Cuprum Stilon Gorzów – GKS Katowice 3:2 (20:25, 25:22, 25:21, 21:25, 15:13)

Stracone szanse będą się śnić po nocach. Gospodarz na kolanach

W meczu 12. kolejki Trefl wygrał 3:1. Mimo dobrego poziomu ofensywy GKSu i wyrównanej gry, to gdańscy siatkarze wyszli obroną ręką ze spotkania na wyjeździe. W czwartym secie pachniało tie-breakiem, jednak zdeterminowany Trefl wygrał za 3 punkty. Z kolei podopieczni Grzegorza Słabego ponownie musieli z frustracją przeboleć stracone szanse.

Początek nie zwiastował dużej dominacji żadnej z ekip. Remis utrzymywał się do stanu 5:5. Później dwa błędy w ataku popełnił Paweł Pietraszko, z czego punktowo skorzystał GKS. Katowiczanie zdobywali punkty przy swojej zagrywce i odskoczyli na 10:6. W ataku rozkręcał się Bartosz Gomułka i jego ekipa długo utrzymywała bezpieczny dystans. Gospodarze jednak zbyt dużo oddawali rywalom błędami w polu serwisowym i sami doprowadzili do nerwowej końcówki – 22:24. Co prawda potem obronili dwie piłki setowe, ale kolejną zagrywkę zepsuł Łukasz Usowicz, a kropkę nad „i” postawił Piotr Orczyk.

Błędów zza dziewiątego metra i dłuższych wymian nie brakowało też w drugiej partii. Tym razem przy stanie 4:4 sprawy w swoje ręce wzięli gdańszczanie. Punkt w ataku zdobył nawet Lukas Kampa, co dało Treflowi dwa „oczka” zapasu. Przyjęcie katowiczan zadrżało, gdy w polu serwisowym stanął Orczyk. Jego seria zapewniła prowadzenie 11:6. Gospodarze zbliżyli się na moment po zagrywce Krzysztofa Gibka (13:14), ale wystarczyło kilka obejść i znów dużo dobrego zrobił Orczyk. Przed decydującą fazą seta ekipa z Pomorza prowadziła 21:16. Sytuację z zaangażowaniem próbował ratować Bartłomiej Krulicki, ale gdańszczanie nie wypuścili już takiej okazji z rąk.

Zmotywowany GKS wszedł pewniej w trzecią odsłonę i po błędzie Alaksieja Nasewicza mieli po swojej stronie wynik 3:1. Świetną grę kontynuował Gomułka. Przyszedł jednak czas dłuższych wymian, które kończyły się zwycięstwem gości – 8:8. Kiedy trzeba było wsparcia, przypominał o sobie Jewgienij Kisiliuk. Po podwójnym bloku na Nasewiczu ekipa z Katowic prowadziła ponownie trzema „oczkami”. Miejscowi przechylali na swoją stronę długie akcje, ale i punktowali przy własnym przyjęciu. Po skutecznym zbiciu Aymena Bouguerry było już 21:16. GKS utrzymał przewagę do końca, tym samym przedłużając to spotkanie.

Przy serwisie Bouguerry katowiczanie kontynuowali swój marsz. Najpierw zbudowali przewagę 4:1. Niemal wszystko kończył Kisiliuk, a do tego dobrą zagrywkę dołożył Joshua Tuaniga i zrobiło się 8:2. Tym bardziej może być im szkoda roztrwonienia tej przewagi. Wówczas wszędzie był Orczyk i to dzięki niemu przyjezdni doprowadzili do remisu. Katowiczanie znajdowali jednak sposoby na utrzymanie niewielkiego dystansu. Na półmetku prowadzili 15:11. Pomoc dobrą zagrywką przyniósł Treflowi Rafał Sobański, a później zaskoczył Kamil Droszyński i po raz kolejny doszło do remisu – 17:17. Gdańszczanie zyskali drugie życie i po chwili odskoczyli na trzy „oczka”, tworząc widowisko w bloku. Tym razem gospodarze już się po tej stracie nie podnieśli i znów stracili szansę na punkty, które mieli na wyciągnięcie ręki.

GKS Katowice – Trefl Gdańsk 1:3 (24:26,  21:25,  25:21, 20:25)

HOKEJ

infokatowice.pl – Puchar Kontynentalny: łatwe zwycięstwo GieKSy na początek turnieju

W swoim pierwszym meczy w turnieju półfinałowym Pucharu Kontynentalnego GieKSa, wspierana przez liczną grupę swoich kibiców, pokonała rumuńską Coronę Brasov 9:2.

GieKSa rozpoczęła zmagania w turnieju półfinałowym Pucharu Kontynentalnego rozgrywanym w duńskim Aalborg z rumuńską Coroną Brasov. Już w 70 sekundzie Trójkolorowi objęli prowadzenie po trafieniu Mroczkowskiego, który z najbliższej odległości dobił odbity przez bramkarza krążek po uderzeniu Dupuy’a. Potem katowiczanie nadal przeważali i momentami można było odnieść wrażenie, że grają z przewagą jednego zawodnika. Pomimo tego nie udawało im się znaleźć sposobu na Toke, a na dodatek w 8 min. po jednej z nielicznych okazji Corona doprowadziła do wyrównania. W 14 min. na ławkę kar powędrował Salituro, ale wicemistrzowie Polski się wybronili, a nawet przeprowadzili szybką kontrę, ale Dupuy strzelił wprost w bramkarza. W 28 min. GieKSa znów wyszła na prowadzenie. Tym razem na bramkę uderzał Mroczkowski, a udaną dobitką popisał się Dupuy. Po pierwszej tercji było więc 2:1 dla GKS-u.

Druga odsłona znów rozpoczęła się od gola dla GieKSy, którego autorem został Koponen, który w swoim stylu huknął z niebieskiej. W 27 min. po faulu na Wronce po raz pierwszy szansę gry w przewadze otrzymali katowiczanie i jej nie zmarnowali, a strzelcem czwartego gola został Pasiut. W 32 min. karę dwóch minut otrzymał Michalski. Chwilę potem z szybką kontrą wyszedł Fraszko, który jednak przegrał w sytuacji sam na sam z Toke. W 33 min. gra Rumunów w przewadze przyniosła rezultat po strzale Van Vormera, który przeleciał pomiędzy parkanami Murraya. W 34 min. podwójną karę mniejszą otrzymał Skaczow. GieKSa długo nie mogła wykorzystać gry pięciu na czterech, w końcu w 37 min. Fraszko otrzymał podanie od Wronki i strzałem z pierwszego krążka zaskoczył golkipera rywali. Po 40 min. podopieczni trenera Jacka Płachty prowadzili więc 5:2.

Trzecia tercja zgodnie z tradycją rozpoczęła się od gola dla Trójkolorowych, którego autorem był Dupuy. W kolejnych minutach katowiczanie dołożyli jeszcze trzy trafienia. Najładniejszym popisał się w 57 min. Wronka, który zakończył świetną dwójkową akcję z Fraszko. W końcówce licznie wspierający katowiczan kibice głośno domagali się dziesiątej bramki, ale hokeistom zabrakło już na to czasu. Ostatecznie GieKSa pokonała więc Coronę Brasov 9:2.

hokej.net – Dublet Malleta i kontrowersyjne decyzje arbitrów zatrzymały GieKSe

GKS Katowice w drugim spotkaniu grupy F Pucharu Kontynentalnego uległ Brûleurs de Loups de Grenoble 2:4. Bohaterem „Wilków” z Grenoble okazał się Alexandre Mallet, który dwukrotnie wpisał się na listę strzelców. Spotkanie prowadzone było na bardzo wysokiej intensywności, a zawodnicy nie szczędzili sobie twardych, fizycznych zagrań. Taki poziom widowiska sportowego okazał się sporym wyzwaniem dla arbitrów, których decyzję w kluczowych momentach należy określić mianem kontrowersyjnych.

Zgodnie z przedmeczowymi przewidywaniami podrażniona inauguracyjną porażką drużyna Brûleurs de Loups de Grenoble od pierwszego wznowienia ruszyła do mocnych ataków. GieKSa wyprowadzając krążek z własnej tercji musiała liczyć się z wysokim forecheckingiem rywala. Gęste zasieki „Wilków” zapuszczone były również w środkowej tercji, przez którą trudno było przebić się podopiecznym Jacka Płachty. Doraźną receptą na tak usposobionego rywala były długie podania z własnej tercji do pozostających w ruchu napastników. Defensorzy GKS-u Katowice próbujący wstrzeliwać krążek spod niebieskiej linii, musieli liczyć się z dużo większą presją ze strony wysoko broniących skrzydłowych. Stąd gra wzdłuż niebieskiej linii w tercji rywala obwarowana była sporą odpowiedzialnością i ryzykiem kontry. W 7. minucie szybką kontrę wyprowadził Jean Dupuy. W skutecznym wykończeniu akcji Kanadyjczykowi przeszkodził faulujący rywal, zatem decyzja arbitrów mogła być tylko jedna- karny. Do najazdu podszedł Christian Mroczkowski, jednak napastnikowi GieKSy zabrakło pomysłu na zaskoczenie Matija Pintarica. W 9. minucie podopieczni Jacka Płachty musieli zmierzyć się z pierwszą grą w osłabieniu, gdy do boksu kar przez arbitrów został skierowany Igor Smal. Choć katowiczanom udało się przetrwać okres dwuminutowego natarcia rywala, to było jasne, że zbyt naiwne wykluczenia mogą mieć opłakane skutki. Na okres intensywnych ataków Brûleurs de Loups de Grenoble, GKS Katowiczanie odpowiedział w najlepszy możliwy sposób. Szybki kontratak prawym skrzydłem zainicjował Patryk Wronka. Dynamiczny skrzydłowy, choć mógł się pokusić o strzał, doskonale nagrał krążek do Bartosza Fraszki, a ten zmieścił gumę przy krótkim słupku. Goście blisko wyrównania byli już w 12. minucie, gdy krążek po strzale Matiasa Bachalety wybrzmiał na słupku. Sędziowie poddali jeszcze tę sytuację jeszcze analizie video, jednak podtrzymali decyzję o tym, że krążek nie przekroczył linii bramkowej. Mocnym atutem Francuzów w dzisiejszym spotkaniu była gra na wznowieniach. Właśnie po wygranej walce na buliku w 14. minucie i sporym zamieszaniu podbramkowym wyrównującą bramkę zdobył Alexandre Mallet. Remis nie utrzymał się jednak zbyt długo w Sparekassen Arenie. W 16. minucie na przebój ruszył Ben Sokay, choć nie zdołał oddać strzału, to krążek padł łupem Marcusa Kallionkieliego, który odwracając się z gumą przy kiju posłał ją poza zasięgiem interweniującego Matija Pintarica. W 17’ minucie wyprowadzającego atak z własnej tercji Grzegorza Pasiuta sfaulował Valentin Grossetete. Okres gry w przewadze katowiczan trwał jedynie 40 sekund, gdy w drugim boksie kar zasiadł Mateusz Michalski. Na domiar złego, na 30 sekund przed końcem drugiej tercji karą mniejszą z gry został wykluczony również Christian Mroczkowski.

W drugiej tercji obraz gry zmienił się diametralnie. Drużyna Grenoble wyjechała na lód z mocnym postanowieniem poprawy i ewidentnie wrzuciła wyższy bieg. Takie tempo gry wprowadziło sporo nerwowości w szeregu GKS-u. Katowiczanie długimi momentami nie potrafili przejąć krążka, a po jego odbiorze brakowało spokoju i precyzji, która pozwoliła by na oddalenie zagrożenia z własnej tercji. W okresie największego naporu ze strony rywali, próbujący przeciwstawić się zawodnicy GieKSy nie wystrzegali się przewinień, które skutkowały kolejnymi wykluczeniami. W 33. minucie karę dwóch minut zmuszony był odsiadywać Kacper Maciaś. W okresie gry w liczebnej przewadze hokeiści z Grenoble z każdym zagraniem krążka podkręcali tempo gry, jednocześnie mocno pracując na Johnie Murrayu, którego świetne interwencje pozwoliły GKS-owi zachować korzystny rezultat. Mrówczą pracę w okolicach bramki wykonywał Pontus Englund, który nie pozwalał rywalom bezkarnie pracować na bramkarzu. Choć i w tym elemencie nie zabrakło kontrowersji, gdy katowicki golkiper dwukrotnie został uderzony przez rywala. Szczególnie zaskakująca była bierność arbitrów, gdy wstający z lodu napastnik Grenoble bez oporów kolanem uderzył Johna Murraya. Twarda walka pod bramką Pontusa Englunda sprawiła niestety, że obrońca GieKSy wdarł się w utarczki z rywalem, po których został wykluczony z gry. Zaskakująca jednak była decyzja o braku nałożonej kary na zawodnika Grenoble. Choć John Murray starał się swoimi interwencjami zaczarować katowicką bramkę, to coraz mocniej niepokojona defensywa katowiczan została przełamana w 36. minucie za sprawą trafienia Aureliena Daira.

Na początku trzeciej tercji to GKS Katowice był stroną mającą okazję grać w przewadze. Nie przyczyniło się to jednak do zdobycia bramki przez wicemistrzów Polski. Co gorsza po wyrównaniu formacji drużyna „Wilków” zadała dwa kolejne ciosy. Drugie trafienie zapisał Alexandre Malleta oraz znanego z występów w drużynie STS-u Sanok Alexisa Binnera. Twarda walka na lodzie przyniosła kolejne wykluczenia. W 54. minucie zakończyło się spotkanie dla Mateusza Michalskiego, który został odesłany przez arbitrów do szatni po nałożeniu kar 5 minut za atak łokciem, oraz 20 minut za niesportowe zachowanie. W 59. minucie podobnym wymiarem kar został wykluczony z gry Kyle Hardy. Należy jednak podkreślić, że defensor Grenoble już wcześniej powinien zostać wykluczony z gry, kiedy wyrwał kij z rąk Dantego Salituro, jednak i tak czytelne przewinienie nie spotkało się z reakcją arbitrów.

Walka godna salonów Europy! GKS Katowice wyrwał przepustkę do turnieju finałowego

Imponującą walką i determinacją zawodnicy GKS-u Katowice odnieśli zwycięstwo, promujące ich do gry w Turnieju Finałowym Pucharu Kontynentalnego. Podopieczni Jacka Płachty pokonali drużynę Aalborg Pirates 4:1. Jednym z architektów efektownego zwycięstwa był Michał Kieler, który zatrzymał 34 strzały rywali.

Szybkie, oparte na rywalizacji czterech zespołów w grupie turnieje mają swoją wyraźne specyfikę. W ostatecznym rozliczeniu na wagę awansu może okazać się każda zdobyta bądź stracona bramka. Po zakończonym spotkaniu Brûleurs de Loups Grenoble z Coroną Braszów było jasne, że nie tylko zdobycie trzech punktów, ale również wypracowanie korzystnego bilansu bramkowego zapewni GieKSie awans do turnieju finałowego. Wynikiem promującym katowiczan, poza wszelką kalkulację było zwycięstwo różnicą trzech bramek.

Podopieczni Jacka Płachta być może wzięli sobie do serca legendarną wypowiedź Kazka Węgrzyna i przysposobili przed rozpoczęciem spotkania wiaderko witamin. Wicemistrzowie Polski wyjechali na taflę Sparekassen Danmark Isareny z pełną świadomością, że jest to ich spotkanie o być albo nie być w Europie. Wejście w spotkanie na najwyższych obrotach przyniosło błyskawiczny efekt. Już po 42 sekundach gry Georga Sorensena zdołał pokonać Pontus Englund. Szwed jakby przyodział na sobie pelerynę niewidkę i pozostawiony bez opieki ze strony rywali swobodnie podjechał pod samą bramkę, gdzie zdołał przy krótkim słupku zmieścić krążek. Jak szybko przyszła katowiczanom radość z objętego prowadzenia, tak prędko nadeszła również gorycz straconej. Niesygnalizowany strzał z okolic niebieskiej linii posłał Julian Jakobsen, krążek choć zbity jeszcze przez Michała Kielera, ostatecznie przekroczył linie bramkową i arbitrzy zasygnalizowali zdobycie wyrównującej bramki. Taki obrót spraw nie podciął skrzydeł zawodnikom GKS-u, którzy w dalszym ciągu wyraźnie chcieli zaakcentować na rywalu chęć przewodzenia na lodzie. Twarda praca w tercji rywala odpłaciła się kolejną zdobytą bramkę. Jean Dupuy przecinając lot krążka po strzale Aleksi Varttinena ponownie wyprowadził katowiczan na prowadzenie.

Tempo prowadzenia spotkania przez obie ekipy powinno zaspokoić nawet najbardziej wygórowane oczekiwania kibiców. Nie brakowało twardej walki, podsycanej prowokacjami. W ferworze walki zawodnicy nie zapomnieli jednak o odpowiedniej jakości gry na krążku. Dogodne sytuacje wypracowywane były po obu stronach i z każdą minutą stawało się jasne, że każda z drużyn weźmie z tego spotkania tyle, ile zdoła wykorzystać. Twarda gra niosła swoje żniwo w postaci wykluczeń, które arbitrzy nakładali na obie strony. Kolejne okresy gry w liczebnych przewagach nie przyczyniły się jednak do zdobycia bramki przez żadną z drużyn.

Druga odsłona spotkania nie przybliżyła GKS-u Katowice do upragnionego wyniku dającego awans. Wydarzenia na lodzie zaostrzały się z każdą akcją, co odczuli między innymi Pontus Englund czy Aleksi Varttinen. Fiński defensor ucierpiał na tyle mocno, że na jego bluzie pojawiła się krew i była potrzeba założenia prowizorycznego opatrunku. Charakter i stawka meczu sprawiła jednak, że Varttinen wymienił koszulkę i wrócił do walki na tafli.

O losach awansu zadecydować zatem miała trzecia tercja. Po wzajemnej walce po obu stronach tafli, kolejny cios udało się zadać katowiczanom. Grzegorz Pasiut wyprowadzając kontrę, w ostatniej fazie podał krążek do Patryka Wronki, który wlał w serca kibiców nadzieję na osiągnięcie korzystnego rezultatu. Momentem, który zapisze się złotymi zgłoskami na kartach historii hokeja w Katowicach okazała się 55. minuta spotkania. Pontus Englund pokusił się o mocny, niesygnalizowany strzał z niebieskiej linii. Gumę odbił przed siebie Sorensen i właśnie na to czekał Bartosz Fraszko, który dobijając krążek do pustej bramki, sprawił, że żółta ściana kibiców GKS-u wybuchła. Pozostałe do końca spotkania 5 minut były próbą odwrócenia losów ze strony zawodników Aalborga. Trener Heiskanen podjął nawet decyzję o wycofaniu bramkarza, lecz heroiczna obrona i przyjęte na ciało strzały sprawiły, że w momencie gdy minęła 60 minuta spotkania na kostce pod dachem Sparekassen Danmark Isareny wciąż wyświetlał się wynik 4:1 na korzyść GKS-u Katowice.

Znamy wszystkich rywali GKS-u Katowice w turnieju finałowym Pucharu Kontynentalnego

Znamy już pełny skład uczestników turnieju finałowego Pucharu Kontynentalnego, w którym weźmie udział GKS Katowice.

Obok turnieju w Aalborgu w grupie F, który wygrałGKS Katowice, w ten weekend równolegle odbywał się taki sam turniej w słowackiej Żylinie. Wczoraj awans do styczniowego finału zapewnił sobie brytyjski zespół Cardiff Devils. A dziś dołączył do niego Arłan Kokczetaw.

Kazachska ekipa, by być pewną awansu, potrzebowała pokonania właśnie „Diabłów” z Cardiff w ostatnim dniu imprezy. I mimo że w połowie drugiej tercji przegrywała 1:3, to odwróciła losy rywalizacji. Najpierw w drugiej odsłonie doprowadziła do remisu, a 3 gole zdobyte w ostatnich 3 minutach spotkania dały jej zwycięstwo 6:3.

Bramkę na wagę awansu zdobył w 58. minucie Rosjanin Stiepan Sannikow, który wcześniej zaliczył także asystę. 2 gole i asystę miał jego rodak Dmitrij Archipow, gola i asystę Władisław Nikulin, a strzelali także Władimir Borowkow i Fiodor Choroszew. Arłan ostatecznie z 7 punktami wygrał grupę E.

W styczniu w turnieju finałowym będzie chciał powtórzyć swój sukces z 2019 roku, gdy w Belfaście sięgnął po puchar kontynentalny. Kazachskie drużyny do tej pory zdobywały to trofeum dwukrotnie. Co ciekawe, w obu przypadkach w Wielkiej Brytanii i w obu, gdy w turnieju finałowym uczestniczył także GKS Katowice. Przed rokiem w Cardiff w takich okolicznościach zwyciężył Nomad Astana.

[…] Turniej finałowy Pucharu Kontynentalnego (16-19 stycznia 2025):

GKS Katowice

Arłan Kokczetaw

Brûleurs de Loups Grenoble

Cardiff Devils

Organizatora turnieju finałowego poznamy w najbliższych tygodniach.

SZACHY

katowice.tvp.pl – Patryk Cieślak z Hetmana GKS Katowice szachowym mistrzem świata do lat 14

Cztery medale wywalczyli młodzi Polacy w mistrzostwach świata juniorów w szachach w brazylijskim Florianopolis. Złoty zdobył Patryk Cieślak (do lat 14), srebrne Wiktoria Śmietańska (do lat 16) i Krzysztof Raczek (U-16), a brązowy Jan Klimkowski (U-18). Reprezentacja Polski zajęła też drugie miejsce w klasyfikacji drużynowej.

Młodzi szachiści znad Wisły potwierdzili tym samym swoją pozycję w rywalizacji międzynarodowej. Przed rokiem we włoskim Montesilvano Polska wygrała bowiem klasyfikację drużynową, Jakub Seemann (U-16) i Paweł Sowiński (U-14) okazali się najlepsi w swoich kategoriach wiekowych, a srebrny medal wywalczył Klimkowski (U-16).

Tym razem Klimkowski i Seemann wystartowali w starszej kategorii – do lat 18. Ten pierwszy zrewanżował się koledze z reprezentacji, zajmując trzecie miejsce z dorobkiem 8 pkt z 11 partii. Seemann zajął ósmą lokatę – 7,5 pkt.

Sowiński był we Florianopolis rozstawiony z numerem 1, ale tę pozycję w klasyfikacji końcowej wywalczył Cieślak – 8,5 pkt, a obrońca tytułu zajął piąte miejsce z dorobkiem o pół punktu mniejszym.

Te wspaniałe informacje dotarły do nas w nocy czasu polskiego. Patryk Cieślak został mistrzem świata, a dwa lata temu był najlepszy w Europie. To jest owoc niesamowitej pracy wykonanej przez Patryka i jego obecnego trenera arcymistrza Daniela Sadzikowskiego, a także poprzez wszystkich wcześniejszych szkoleniowców – skomentował Łukasz Turlej, sekretarz generalny Międzynarodowej Federacji Szachowej (FIDE).

Cieślak wielkim talentem błysnął już w 2022 roku, gdy w Turcji wywalczył tytuł mistrza świata do 12 lat w szachach klasycznych. Rok później w turnieju szachowym Reykjavik Open pokonał… brazylijskiego arcymistrza Alexandra Fiera. Teraz zdobył złoto właśnie w Brazylii.

Patryk pokazał się na wielkiej scenie w Turcji, teraz zdobył złoto w mistrzostwach w Brazylii, to dla nas wielka duma i wszyscy w Katowicach cieszymy się z jego sukcesu – podkreślił trener Sadzikowski, jednocześnie kolega klubowy 14-letniego mistrza świata w Hetmanie GKS Katowice.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Lechia Gdańsk kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Pisałem to już wielokrotnie, ale mam przyjemność napisać ponownie – przyjeżdża topowa ekipa. Lechia Gdańsk to jedna z najważniejszych kapel w historii polskiego ruchu kibicowskiego.

Historia ruchu kibicowskiego w Gdańsku jest na swój sposób upolityczniona. Gdańsk jest miastem, w którym zapoczątkowana została „Solidarność”, a spora część osób zaangażowanych w walki z ZOMO była jednocześnie kibicami Lechii. Przełożyło się oczywiście na chuligańską potęgę Betonów, którzy byli zaprawieni w bojach i nie jedna ekipa, która miała przyjechać do Trójmiasta, zwyczajnie wymiękła. Banda BKS-u pod dowództwem śp. Dufo i Wolfa sprawiła, że Lechia namieszała w Polsce konkretnie. Potrafili pojechać na mecz Polska – Anglia na Stadionie Śląskim w 1993 roku w 700 głów (wspólnie ze Śląskiem) i zlać mundurowych. Przez granie w niskich ligach, to na kadrze załatwiali chuligańskie sprawy, między innymi z Legią Warszawa czy Triadą (Arka Gdynia, Cracovia i Lech Poznań). W Gdańsku, przez regularne lanie milicjantów przez kibiców, mecze Lechii ochraniał oddział antyterrorystyczny.

Największym chuligańskim sukcesem Lechii były wydarzenia z 20 czerwca 1984 roku, kiedy grali na Arce Gdynia. Fani Lechii najechali w 12 tys. i stanowili większość stadionu. Mało tego – zajęli legendarną Górkę, czyli młyn Arkowców. Lechia w połowie lat 90. nie przestawała schodzić z chuligańskiej glorii. Banda Młode Orły ’95 regularnie wojowała z Arką (pod dowództwem Zbyszka Rybaka), a Trójmiasto w latach ’90 to było piekło. Była tam jeszcze jedna, wówczas solidna, ekipa – Bałtyk Gdynia. Popularne Kadłuby nie wytrzymały jednak próby czasu.

Lechia „od zawsze” ma sztamę ze Śląskiem Wrocław. Data założenia zgody to 1977 rok, czyli… bardzo dawno temu. W tych latach w innych miastach jeszcze na dobre nie rozwinął się (lub nawet nie zaczął się) zorganizowany ruch kibicowski. Jednak przez silne i konkretne grupy skinów, które nienawidziły komuny, ta zgoda scementowała się i cały czas rozwijała na kolejne dekady. W dzisiejszych czasach to naprawdę sztama z prawdziwego zdarzenia.

Oprócz WKS-u mają sztamę z Gryfem Słupsk, który pierwszy raz wsparł Lechię w Koszalinie jesienią 1993 roku. Natomiast Gryf swoje płótno powiesił na Lechii w derbach Trójmiasta z Arką wiosną 1995 roku. Z Gryfem, i u boku Czarnych Słupsk, Lechiści starli się konkretnie z policją zimą 1998 roku, kiedy z rąk milicjanta został zamordowany 13-letni Przemysław Czaja. Co do fanów Czarnych są bardziej z szacunku traktowani jako zgoda po wydarzeniach w Słupsku, ale ich funkcjonowanie jest mniejsze niż niejednej ekipy działającej jako FC.

Lechia pod swoimi skrzydłami ma sporą rodzinę fan clubów lub ekip, z którymi żyją w komitywie: Chojniczanka Chojnice, Bytovia Bytów, KP Starogard Gdański, GKM Grudziądz, Pomezania Malbork, Unia Tczew czy Mławianka Mława. Od kilku sezonów Jeziorak Iława, który miał różne okresy w swoich szeregach, zdecydował się zostać FC Lechii.

Od 2016 roku mają układ chuligański ze Stomilem Olsztyn. Od lat również mają bardzo dobre relacje z Rakowem Częstochowa, wielu nawet mylnie przez wspólną oprawę w tym sezonie pomyślało, że została na tym meczu w Gdańsku przyklepana zgoda.

Nasza rywalizacja miała miejsce, odkąd pojawiliśmy się na piłkarskiej mapie Polski. Dopiero w połowie lat 80. zagraliśmy ze sobą w ekstraklasie. Lechia zameldowała się na 4 sezony i spadła, z kolei GieKSa zaczynała pisać swoją piłkarską dekadę, która przyniosła najlepszy okres w dziejach klubu. Wtedy z Lechią Gdańsk nic nas nie łączyło, oprócz wzajemnej zgody ze Śląskiem Wrocław, z którym w 1987 roku zagraliśmy finał Pucharu Polski w Opolu. W latach 90. futbol w Gdańsku grał na poziomie obecnej pierwszej ligi, jednak klub regularnie borykał się z trudnościami organizacyjnymi i finansowymi.

W 1995 roku doszło do fuzji z Olimpią Poznań i Lechia grała pod nazwą Lechia/Olimpia Gdańsk. Kibice Betonów podjęli decyzję o wspieraniu klubu, bo wtedy była to jedyna okazja do pokazania się na salonach. W tym samym sezonie podobny ruch uczynili kibice GKS-u Tychy, którzy dosłownie świętowali fuzję z Sokołem Pniewy, przez co także mieli okazję pokazać się kibicowsko w ekstraklasie.

Nasz wyjazd „na Lechię” miał mieć miejsce jesienią 1995 roku, ale doszło do kuriozalnej sytuacji. Piłkarze GieKSy pojechali do Poznania, gdzie Olimpia miała stadion „w remoncie”, ale departament PZPN wyznaczył ten obiekt do rozegrania spotkania. Z kolegi równolegle na Traugutta w Gdańsku stadion Lechii wyczekiwał naszych zawodników i… kibiców. Finalnie mecz nie został rozegrany, GieKSa otrzymała walkower na swoją korzyść, a fanatycy GKS Katowice nie pojechali w tamtym sezonie jedynie do Poznania i Pniew (GKS Tychy grał tam domowe mecze), ponieważ nie akceptowali fuzji z kibicowskiego punktu widzenia. Z kolei fani Lechii znienawidzili nas ze względu na osobę Mariana Dziurowicza, który przejął wtedy władzę w PZPN.

Wiosną 1996 roku mecz był w Katowicach. Lechia mocno się zmobilizowała i przyjechała w 130 głów, co na tamte czasy było bardzo dobrą liczbą. Jednak sporym szokiem było, kiedy Lechia zobaczyła swoje płótno („Lechia love forever”) na Blaszoku do góry kołami. Trochę czasu potrzebowali kibice BKS-u, aby połączyć kropki. Płotno przekazali Śląskowi Wrocław, z którym flaga jeździła lub wisiała na Oporowskiej, później WKS flagę przekazał Wiśle Kraków, która miała sztamę równolegle z Gdańskiem i Wrocławiem. Gdy był mecz GieKSy ze Śląskiem Wrocław jesienią 1995 roku, to jadąca wspierać Śląsk ekipa Białej Gwiazdy została trafiona przez chuliganów GieKSy. Wiśle zabrakło odwagi nie tylko do podjęcia rękawic, ale także poinformowania o straconej fladze.

Lechia mimo fuzji i zjeżdżenia Polski oraz konkretnego młynu na swoim stadionie, musiała się zadowolić jedynie sezonem i… znów spadła. W sezonie 1999/2000 spotkaliśmy się ponownie. I ponownie w Gdańsku doszło do fuzji… Tym razem Betony grały jako Lechia/Polonia Gdańsk po połączeniu dwóch gdańskich klubów. Jesienią 1999 roku GieKSiarze wybrali się w 240 osób, w tym 10 Banik Ostrava – na tamte lata była to świetna liczba. I kto wtedy zakładał, że to była nasza ostatnia wizyta? Ale o tym zaraz…

Wiosną 2000 roku graliśmy u siebie. Lechia przyjechała w 132 głowy, z czego 80 głów Betonów, reszta to była Wisła Kraków (27) i delegacje Gryfa Słupsk oraz Śląsk Wrocław. Przed meczem doszło do awantury – GieKSa wysypała się na gości, ale policja rozgoniła towarzystwo. Na meczu Blaszok palił sporo pirotechniki, a chuligani GieKSy zaprezentowali, w formie dywanów, szaliki Ruchu Chorzów z Katowic. Był to znak czystek w mieście.

Lechia, a konkretnie ich kibice, zdecydowali w 2001 roku, że napiszą własną historię – „sama” Lechia Gdańsk choćby od najniższej ligi (jednocześnie klub z fuzją cały czas kopał się w otchłani lig). Mieli zaczynać od B klasy, ale okazało się, że zespół Startu Kulice wycofał się z ligi i na starcie dostali od losu „handicap” – zaczynali od A klasy. Zaczynała się nowa, ale dumna historia gdańskiego futbolu, który w 2007 roku spotkał się w jednej lidze z nami. My zaczynaliśmy na poziomie obecnej trzeciej ligi, ale wspólnym mianownikiem tej rywalizacji jest fakt, że na zapleczu ekstraklasy spotkały się dwa kluby, które uratowali kibice.

Jesienią 2007 roku mieliśmy pojechać do Gdańska. Ciśnienie było ogromne, ale wcześniej zaliczyliśmy, po bardzo długiej rozłące, GKS Jastrzębie na wyjeździe. Doszło tam do awantury i dostaliśmy dwa mecze zakazu wyjazdowego.

Wiosną 2008 roku zagraliśmy na Bukowej. Lechia zapowiadała pociąg specjalny, ale coś poszło nie tak, bo goście dotarli w 87 głów i nie mieli ze sobą żadnej flagi.

Minęło 15 lat. GieKSa cały czas to samo pierwszoligowego granie (z dwuletnią przerwą na drugą ligę), natomiast Lechia była cały czas w Ekstraklasie. Gdańszczanie dorobili się nowego stadionu, który służył także podczas Euro 2012.

Ponownie zagraliśmy na zapleczu Ekstraklasy i znowu… nie pojechaliśmy na Lechię. Tym razem PZPN zamknął stadion BKS-u za ich pokaz pirotechniczny z Podbeskidziem Bielsko-Biała i nasza skromna delegacja, przekazała jedynie to, co myśli jako społeczność fanów GieKSy o PZPN.

Wiosną 2024 roku zagraliśmy u siebie z Lechią. Od niepamiętnych czasów pęknął „sold out”, co tylko pokazywało, jak brakuje nam wielkich spotkań. Goście, po 7-miesięcznej przerwie za przerwany mecz w Gliwicach, wygłodniali wyjazdów na legalu, wyprzedali wszystkie bilety. Zawitali w 550 głów, w tym 100 Śląsk Wrocław i 40 Raków Częstochowa. Weszli wszyscy i zaliczyli najliczniejszy wyjazd w historii do Katowic.

Minęło pół roku i zagramy ponownie. GKS Katowice kontra Lechia Gdańsk, ale już w Ekstraklasie. Dwa kluby, które ze zgliszczy podniosły grupy kibiców. Tylko fanatycy z obu stron wiedzą, jaką przeszliśmy drogę, żeby tu się spotkać!

Kontynuuj czytanie

Klub Piłka nożna

„Ludzie GieKSy” wspominają Jana Furtoka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Od wczoraj w sieci pojawiają się pożegnania, wspomnienia, i anegdoty o Janie Furtoku. Naszą legendę żegna cała piłkarska Polska. Postanowiliśmy o najlepsze wspomnienia związane z „Jasiem” zapytać ludzi, którzy byli lub są blisko Klubu – prezesów, zawodników, dziennikarzy, pracowników i kibiców.

Swoimi wspomnieniami podzielili się z nami między innymi Wojciech Cygan, Grzegorz Proksa czy Grzegorz Goncerz. Zapraszamy na sentymentalną podróż i wspomnienia o prawdziwej legendzie GKS-u Katowice.

Wojciech Cygan, były Prezes GKS Katowice:

„Jana Furtoka bliżej poznałem w momencie gdy dołączyłem do GieKSy. I od razu udzielił pomocy. Z tym zawsze będzie mi się kojarzył. Wybitny piłkarz. Uśmiechnięty, skromny, serdeczny, z żartem i zawsze chętny do pomocy. Pamiętam jak razem z Marcinem Janickim potrzebowaliśmy wsparcia u jednego ze sponsorów, który był nałogowym palaczem. My z Marcinem nie paliliśmy, więc zabraliśmy także Jasia, żeby mógł towarzyszyć sponsorowi i opowiedzieć kilka anegdot ze swojej wspaniałej kariery. Sponsor był zachwycony. My też, bo dopięliśmy szczegóły umowy”.

Grzegorz Goncerz, były napastnik GKS Katowice:

„Pamiętam sytuację gdy na początku swojej przygody z GKS-em wszedłem do gabinetu Jasia, a tam jeden wielki dym od opalanych co chwila papierosów. Mówię: „dzień dobry, tak tu jest nadymione że Pana w ogóle nie widzę!” A Jasiu na to… „Mnie nie musisz widzieć, masz widzieć bramkę!””

Leszek Błażyński, dziennikarz, autor książek sportowych:

„Z przyjemnością oglądało się grę Jasia Furtoka, widziałem na żywo sporo meczów z jego udziałem, ale jeden utkwił mi najbardziej w pamięci. To słynne spotkanie 1 maja 1986 roku. Chodziłem wtedy do podstawówki, a w finale Pucharu Polski GKS Katowice grał z Górnikiem Zabrze. Przed spotkaniem wszyscy, od ekspertów po kibiców, zastanawiali się, ile Górnik wygra. GieKSa zwyciężyła 4:1, a Furtok strzelił trzy efektowne gole. Co ciekawe, na zegarze jeszcze po zakończeniu spotkania było 2:1. Kibice żartowali, że zegar obsługiwał fan Górnika, który wkurzył się i poszedł do domu… Później jako dziennikarz wiele razy miałem okazję porozmawiać z Furtokiem, który był osobą wesołą, sympatyczną, skromną i małomówną. Na boisku błyszczał, poza murawą wolał być w cieniu. Jego syn Jacek opublikował we wtorek zdjęcie ze swoim tatą, na którym Jasiu Furtok śmieje się od ucha do ucha. Takiego go zapamiętam.”

Artur Łój, były wiceprezes GKS Katowice, współtwórca akcji „Ratujmy GieKSę”:

„W okolicach roku 2006, gdy ś.p Jan Furtok był prezesem odradzającej się GieKSy, dostał bardzo intratną propozycję objęcia stanowiska dyrektora sportowego w Groclinie (teraz każdy wie jak ten klub skończył, ale wtedy to był organizacyjny top w kraju). Drzymała był zdeterminowany żeby Go ściągnąć do siebie. W GieKSie Jasiu zarabiał przysłowiowe orzeszki, a tam nie dość że kasa to jeszcze wizja walki o najwyższe sportowe cele.

Nie wiem czy są na świecie ludzie, którzy poświęciliby pieniądze i karierę dla ratowania idei pracowaliby społecznie, ale Jasiu wiedział że bez niego nie damy rady i został. Wrócił na szczebel centralny, a potem… już wszyscy wiemy.”

Grzegorz Proksa, bokser, mistrz Europy w wadze średniej, kibic GieKSy:

„Trudno w kilku zdaniach wymienić najlepsze historie czy wspomnienia, ponieważ z okresu mojej pracy w GKS-ie mam ich bardzo wiele. Z pewnością szybko złapaliśmy bardzo bliskie relacje, potrafiliśmy przegadać wiele godzin. Pamiętam że Jasiu miał biuro zaraz obok mojego i bardzo często wpadał po mnie przed treningami czy to pierwszej drużyny, czy drużyn młodzieżowych, bardzo lubił je oglądać i oceniać. Często robiliśmy to razem.

Dużo mi opowiadał o całym systemie szkolenia jak i o swojej karierze. Był bardzo dobrym kolegą. Bardzo długo mnie przekonywał żebyśmy przeszli na „Ty”, a ja miałem z tym ogromny problem. Dla mnie Jan Furtok to była legenda,, wielki sportowiec i idol z dzieciństwa. Długo utrzymywaliśmy kontakt prywatny. Jestem zdruzgotany tą starszną informacją…”

Marcin Janicki, były Prezes GKS-u Katowice:

„Janek Furtok to niekwestionowana legenda GieKSy. Kiedy przychodziłem do klubu w 2012 roku był jedną z pierwszych osób, którą miałem okazję poznać. Otwarty i z poczuciem humoru. Kiedy udawaliśmy się klubową delegacją na uroczystości górnicze każdy chciał mieć z Jankiem zdjęcie. Zanim zasiadł do stołu zawsze stanął do zdjęcia, z każdym zamienił słowo. Roztaczała się wokół niego aura osoby wyjątkowej dla polskiej i katowickiej piłki nożnej, ale przy tym wszystkim był szalenie normalny. Wyjątkowa osoba, którą miałem okazję poznać.”

Olga Bieganowska, dyrektor marketingu GKS Katowice w latach 2010-2020:

„Pan Jasiu był osobą, która zostawiła niezatarte ślady w sercach wielu osób, za swoje zaangażowanie i ciepło. Dla GieKSy nigdy nie odmawiał, zawsze miał czas, nawet ucząc podstawy piłki dzieciaki z programu Zagraj na Bukowej. Po cichu zawsze mówił: „Pani Olgo bombona?”…wciskając go od razu do ręki. Jego odejście to wielka strata, a wspomnienia o nim będą nas prowadzić, przypominając o wartościach, które wnosił w nasze kibicowskie życie. Panie Jasiu, Pana życie było darem dla wszystkich GieKSiarzy.”

Dariusz Leśnikowski, dziennikarz „Super Express”:

„Jako nastolatek Jana Furtoka – paradoksalnie – częściej widywałem w koszulce reprezentacji: pierwszej albo olimpijskiej na Stadionie Śląskim, niż w stroju GKS-u. Pamiętam jednak, że jako ówczesny kibic Szombierek gdzieś w połowie lat 80. „kląłem” na niego, gdy w Bytomiu walnął pięknego gola z rzutu wolnego. GieKSa wygrała 4:1, niewielkiej grupce „szombierkorzy” została jedynie marna satysfakcja z gola strzelonego przewrotką przez Marka Koniarka. Parę miesięcy później GKS zabrał „Koniara” Szombierkom, dzięki czemu trochę później narodził się przy Bukowej kultowy atak Furtok-Koniarek-Kubisztal.

Po latach miałem okazję – przyjemność, zaszczyt – poznać Jana Furtoka osobiście, już w zawodowych kontaktach na linii dziennikarz – piłkarz/trener/prezes. Zanim koszmarna choroba zabrała mu wspomnienia, parę kaw wypiliśmy i parę historii zdążył opowiedzieć do mojego cyklu „Z lamusa”, który przez wiele lat prowadziłem w „Sporcie”. Potrafił opowiadać z humorem, z emocjami, z werwą.

Kiedy na jedną z takich rozmów przyniosłem mu jego zdjęcie na… nartach, długo się na jego widok śmiał. A potem, opowiadając o tym, jak dwa razy w życiu: za Alojzego Łyski przy Bukowej oraz w okresie gry w Eintrachcie założył deski na nogi, ekspresyjnie zerwał się z krzesła i sugestywnie zademonstrował, czym się skończyła owa druga próba. Paru gości lokalu ze zdumieniem przyglądało się facetowi, który dramatycznie niemal pada na podłogę kawiarni. Cóż, gwiazdorstwa, sztuczności i fałszu nie było w Nim ani krztyny. Była godna najwyższego szacunku skromność i naturalność.”

Maciej Wierzbicki, były bramkarz GKS Katowice:

„Na pewno sama obecność Jasia dużo wnosiła, bo to był otwarty człowiek. Jak zazwyczaj bramkarze irytują się na słowo „SZAKET” tak z jego ust przywitanie „cześć szaket” odbierałem bardzo miło. Za czasu trenera Fornalaka Jasiu wchodził czasem do treningu, jednego takiego dnia chyba z 30 minut męczył mnie swoimi uderzeniami, bo zostaliśmy sami. Pytał kaj chcesz i tam uderzał. Czy prawą czy lewą nogą potrafił uderzyć na prawdę celnie…”

Grzegorz Górski, były zawodnik GKS Katowice, wychowanek Jana Furtoka:

„Jako dzieciaki rocznika 85 mieliśmy szczęście być trenowanymi przez wiele lat przez człowieka z wielką pasją do piłki nożnej, z którym każdy trening to była przyjemność i nauka.

Jako trener naszej ekstraklasowej drużyny sezonu 2004/2005 zbudował niesamowitą atmosferę, którą do dziś wspominamy z chłopakami z boiska. Każdy mecz to był bój w którym szło się za przyjaciółmi. Dzięki Furtokowi stanowiliśmy kolektyw.

Kiedy Jasiu został prezesem GKS-u to z punktu widzenia piłkarza doskonale wiedziałeś że rozmawiasz z uczciwym człowiekiem, który robi więcej niż pozwalałybyśmy to warunki klubowe w tamtych czasach. Był to serdeczny człowiek, który ukształtował mnie jako piłkarza, ale również co ważne ma niebagatelny wpływ na to jakim jestem człowiekiem.”

Maurycy Sklorz, były rzecznik prasowy GKS Katowice:

„Osobiście miałem okazję poznać Pana Jana Furtoka w pierwszym dniu mojej pracy w GKS-ie. Zawsze uśmiechnięty, zawsze pomocny. Uwielbiałem z nim rozmawiać, słuchać o dawnych czasach i potędze GieKSy. Janek miał miliony historii. Opowiadał o grze w trójkolorowych barwach, ale też o tym że w Niemczech zaczął strzelać dopiero jak mu zaczęli podawać schabowe na obiad!”

Rafał Kędzior, komentator sportowy:

„Moje pierwsze zetknięcie z Janem Furtokiem to czasy kiedy grał w Eintrahcie Frankfurt, a ja jako dzieciak zafascynowany Bundesligą oglądałem magazyn Ran na Sat 1 i bramki, które strzelał dla ekipy z Frankfurtu. Najbardziej utkwił mi w pamięci jednak pucharowy mecz z 1995 roku przeciwko wielkiemu wtedy Juventusowi. Byłem dumny, że synek z GieKSy strzelił gola drużynie Del Piero, Viallego i Deshampsa. Nie przypuszczałem wtedy, że będę go mógł jeszcze zobaczyć w barwach GieKSy już jako bardziej świadomy kibic.

Również tym bardziej wtedy nie przypuszczałem, że będę mógł poznać legendę GieKSy co stało się, kiedy pracowałem w dziale marketingu Klubu. Jan Furtok był wówczas wiceprezesem. Największym przeżyciem było jednak dla mnie, kiedy kilka razy miałem okazję zagrać w meczach reprezentacji Śląskich dziennikarzy wzmocnionej kilkoma byłymi ligowcami. Pochwałę za jedną z akcji od Jasia zapamiętam do końca życia podobnie jak swojską atmosferę, która wtedy panowała w szatni. Ale pamiętam też, że choć Furtok ze względu na wiek w tamtym czasie biegał najmniej ze wszystkich, to zawsze kończył mecz z 2 czy 3 golami. Anegdot z tamtych czasów jest sporo, ale większość z nich jednak nie nadaje się o cytowania przy tak smutnej okazji. Na pewno zapamiętam go jako wybitnego piłkarza i zwykłego, skromnego, normalnego chłopaka z Katowic z dużym poczuciem humoru i życzliwością.”

Tomasz Błaszczyk, wieloletni fotograf GKS Katowice:

„Pierwsze wspomnienie jakie przychodzi mi do głowy związane z Janem Furtokiem to zlecenie z gazety „FAKT” żeby zrobić zdjęcie… ręki którą Jan Furtok strzelił bramkę w pamiętnym meczu z San Marino. Byłem bardzo zdziwiniony tą propozycją i zastanawiałem się jak Pan Jan zareaguje. On natomiast jak zawsze szeroko się uśmiechnął i powiedział że nie ma żadnego problemu. Sesję ręki zrobiliśmy na klubowym parkingu.”

Maciej Biskupski, Wiceprezydent Miasta Katowice:

„Jan Furtok to był mój prawdziwy idol piłkarski w czasach w czasach mojego dzieciństwa. Gdy graliśmy na boisku w piłkę nożną każdy chciał być Janem Furtokiem. Gdy poznałem Janka w czasie działalności społecznego komitetu „Ratujmy GieKSę” okazał się zupełnie normalnym, życzliwym i otwartym człowiekiem. Takim właśnie go zapamiętam.”

Filip Burkhardt, były pomocnik GKS Katowice:

„Wczorajsza informacja mnie zszokowała. Pan Jan był cudownym człowiekiem, zawsze uśmiechniętym i życzliwym. Poznaliśmy się osobiście w czasie kiedy grałem w GKS-ie. Rozmawialiśmy najczęściej po meczach, bo bardzo przeżywał mecze GieKSy i zwracał uwagę na grę każdego zawodnika. Mam nadzieję że jego legenda będzie czuwała nad GieKSą i już nigdy GieKSsa nie spadnie z Ekstraklasy.”

Michał „Shellu” Murzyn, twórca i redaktor naczelny GieKSa.pl:

„Moim pierwszym kontaktem z wówczas prezesem Furtokiem był dzień, w którym po raz pierwszy pojechałem na mecz pracować na rzecz klubu. To był wyjazd na KS Częstochowa w IV lidze. Wcześniej filmowałem w trybun GieKSiarskie bramki, zaproponowano mi więc, żebym pojechał do Częstochowy i sfilmował mecz. Niesamowite było to dla mnie wydarzenie. W drodze powrotnej w autokarze puszczałem panu Janowi Furtokowi bramki z tego meczu na swojej analogowej kamerze. Po powrocie z ekipą z SSK i panem Jankiem mieliśmy… małą nasiadówkę w pokoju trenerów. Niesamowite było dla mnie bycie w takim kontakcie z Legendą. No i po wszystkim, jako że wracaliśmy w tym samym, kierunku – prezes na Kostuchnę, ja na Zarzecze – jechaliśmy jednym autem i nakazał kierowcy, odwiezienie mnie pod sam dom. Pomyślałem sobie wtedy – tyle wygrać. Tego dnia zaczęło się moje udzielanie na rzecz GieKSy, a duma jaką miałem z obcowania z Janem Furtokiem była olbrzymia.

Innego razu podczas wyjazdu do Ząbek zespół się naszej wyjazdowej ekipie samochód. Nie wiem, jak to się stało, ale akurat przejeżdżał pan Janek ze swoją ekipą. Ja jako, że miałem filmować mecz, byłem niezbędny na spotkaniu, więc wzięli mnie do swojego samochodu – wiem, że był tam jeszcze wtedy Piotr Stach. Dyskutowali w aucie o składzie, więc ja dałem komuś cynk, żeby wrzucił na stronę. To jeszcze były czasy tuż przed Facebookiem, więc szybkość informowania była na wagę złota.

Rozmowy z Janem Furtokiem były specyficzne. Pamiętam zwłaszcza jedną, co do której do dziś uśmiecham się na wspomnienie. Poszedłem do gabinetu prezesa podpytać o poszukiwania zawodnika na jakąś pozycję albo lokalizację obozu przygotowawczego. Pan Jan patrzył na mnie w milczeniu. Zaciągnął się papierosem i rzekł:

– Działamy.

Zamilkł. Wziął kolejny chaust papierosa. Po kilku sekundach dodał.

– Szukamy.

Ton jakim to mówił był naprawdę jednorazowy.

No i ogólnie znana wszystkim historia, kiedy to pan Jan Furtok zarzucił na jednej z prezentacji GieKSy sucharem wszechczasów 🙂

„Pijcie mleko, druga liga niedaleko”.

Dla mnie postać Jana Furtoka jest szczególna. 13 października 1996 byłem na swoim pierwszym meczu GKS Katowice. Żałowałem, że akurat w tym spotkaniu nie może wystąpić Sławek Wojciechowski. Niepotrzebnie. W 75. minucie do ustawionej tuż za linią pola karnego piłki podszedł Jan Furtok, który już był po swoich zachodnich wojażach. Precyzyjnym strzałem nie dał szans… śp. Arturowi Sarnatowi, który zmarł kilkanaście dni temu.

Na własne oczy widziałem ponad 840 bramek GKS Katowice. Strzeliło je niemal 200 piłkarzy. Jasiu Furtok był autorem pierwszej z nich.”

Piotr Koszecki, Prezes Zarządu Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964”:

„Jan Furtok to po prostu (i aż) GKS Katowice.

Bardzo dobroduszny Człowiek. Wiele osób wie o jego zasługach piłkarskich, ale dla mnie – z racji wieku – to przede wszystkim osoba, dzięki której GieKSa w ogóle istnieje.

Cieszę się, że doczekał się powrotu do Ekstraklasy, szkoda że nie zobaczył GieKSy na nowym stadionie, który – zgodnie ze słowami Prezydenta Marcina Krupy – będzie nosił Jego imię.

Jak sobie teraz pomyślę, że przez ponad 20 lat miałem okazję obcować i rozmawiać z taką Legendą… Ale to też pokazuje, jakim Człowiekiem był Jasiu – tak wspaniałym, że w ogóle nie czuło się dystansu.

Zawsze był z nami kibicami, a my zawsze będziemy z Nim.”

Krzysztof Pieczyński, radny miasta Katowice:

„Z Jankiem znaliśmy się wiele lat i mam dziesiątki wspomnień związanych z tą przyjaźnią.

Najpierw była to relacja na linii idol-fan. Gdy Jasiu zakończył karierę wielokrotnie miałem zaszczyt grać z nim w jednej drużynie na wielu turniejach na terenie Polski a nawet Europy. Dzięki temu nasze więzi się zacieśniły, i zostaliśmy przyjaciółmi, a z całą rodziną Furtoków od lat żyję w bardzo bliskich relacjach.

Anegdotę jednak przytoczę związaną z działalnością samorządową, w której uczestniczę, a sam Jasiu też w pewnym okresie swojego życia był blisko tej działalności.

Otóż w roku 2006 oboje po raz pierwszy startowaliśmy do Rady Miasta Katowice z list Forum Samorządowe i Piotr Uszok. Wraz z Jasiem razem jechaliśmy na spotkanie organizacyjne z ówczesnym Prezydentem Piotrem Uszokiem.

W czasie jazdy Janek zapytał co będzie na tym spotkaniu. Odpowiedziałem że pewnie głównym tematem będzie rozmowa o naszych numerach na listach wyborczych. Wtedy też zaproponowałem Jasiowi, żebyśmy prowadzili wspólną, spójną i podobną kampanię, gdyż startujemy w innych okręgach, więc nie będziemy sobie przeszkadzać. Zapytałem Jasia jaki chciałby mieć numer na liście to ja również poproszę o taki sam. Jasiu bez chwili zastanowienia odpowiedział: „No jak to jaki, ino dziewiątka!”. Wiadomo, że takie numery na listach nie należą do tych „biorących”, więc starałem się wytłumaczyć mu, że to niezbyt fortunny numer jak na wybory, na co Jasiu rzekł: „To był zawsze szczęśliwy numer do mie, zoboczysz!”.

Koniec końców obydwoje wystartowaliśmy z dziewiątego miejsca na listach. Wprawdzie mandatów radnych nie zdobyliśmy, ale mimo odległego miejsca byliśmy tego naprawdę blisko.

Żegnaj Idolu, Żegnaj Kolego, Żegnaj Przyjacielu…”

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Katowickie złudzenia, poznański tryumf

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do trzeciej, a zarazem ostatniej galerii z Poznania. 

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga