Prasówka
Uratowane derby
Relacja piłkarska
Górnicy dwukrotnie musieli odrabiać straty w spotkaniu derbowym z Ruchem. Na gole Kuświka odpowiedzieli Augustyn oraz Gergel. W końcówce czerwoną kartkę otrzymał Helik i mecz zakończył się wielką awanturą.
Goście nie przeprowadzili jeszcze dobrej akcji, a zabrzanie podarowali im gola. Fatalne nieporozumienie Augustyna z Szeweluchinem, którzy we dwóch byli przy piłce, ale żaden z nich jej nie zagrał. Przejął ją Starzyński, który pobiegł w pole karne wyłożył Kuświkowi, a ten dopełnił formalności i trafił do pustej bramki.
To trochę obudziło Górników, którzy mieli ogromne kłopoty z rozgrywaniem akcji ofensywnych. Wyrównać udało się po rzucie rożnym. Krótko rozegrany, dośrodkowanie Gwaze i golkiper Ruchu, naciskany przez Kosznika wypiąstkował futbolówkę, ale zbyt krótko. Ta trafiła do Augustyna, który przytomnie płaskim uderzeniem posłał ją do opuszczonej przez Putnoskiego bramki.
To jednak goście prezentowali się lepiej, a ekipa „Trójkolorowych” grała bardzo nerwowo. Po kolejnym złym zachowanie w defensywie w świetnej sytuacji znalazł się Starzyński. Pomocnik z Chorzowa przymierzył w prawy dolny róg bramki Steinborsa, jednak Łotysz kapitalną interwencją jedną ręką odbił piłkę.
Fatalnie rozpoczęła się też druga połowa. Dośrodkowanie z prawego skrzydła Starzyńskiego, niepilnowany Kuświk miał dużo czasu na przyjęcie piłki i oddanie strzału. Piłka jeszcze po ręce Steinborsa wpadła do siatki. Górnicy mogli bardzo szybko odpowiedzieć, wychodzili trzech na dwóch, ale Łuczak zamiast dogrywać czekał i zdecydował się na strzał z ostrego kąta, ale posłał piłkę obok słupka. Było to fatalne zachowanie i zmarnowanie stuprocentowej sytuacji. Po chwili Łuczaka nie było już na murawie, bo zmienił go Skrzypczak, który przy pierwszym kontakcie oddał groźny strzał z głową, ale golkiper gości na raty złapał piłkę. Później nadal lepsze wrażenia sprawiał Ruch, a Górnicy walili głową w mur.
W końcówce ładnie dośrodkował wprowadzony Kurzawa, a Gergel pewnym strzałem pokonał bramkarza przyjezdnych. W doliczonym czasie doskonałą kontrę wyprowadzał Madej, który został ostro sfaulowany przez Helika. Piłkarz Ruchu dostał czerwoną kartkę i wtedy na murawie się zakotłowało. Wbiegli trenerzy oraz rezerwowi, a arbiter jeszcze pokazał kilka żółtych kartek. Później było jeszcze dośrodkowanie w pole karne, wybicie i sędzia niespodziewanie szybko zakończył mecz. Trzeba jednak powiedzieć, że remis był dość szczęśliwy, bo zabrzanie nie zachwycili.
Górnik Zabrze – Ruch Chorzów 2:2 (1:1)
0:1 – Kuświk, 13’
1:1 – Augustyn, 21′
1:2 – Kuświk, 51′
2:2 – Gergel, 85′
Górnik: Steinbors – Szeweluchin, Augustyn, Magiera, Sadzawicki (67′ Jeż) – Gergel, Sobolewski, Gwaze (77′ Kurzawa), Kosznik – Madej – Łuczak (60′ Skrzypczak).
Trener: Józef Dankowski
Ruch: Putnocky – Konczkowski, Malinowski, Helik, Oleksy– Gigołajew, Babiarz, Surma, Zieńczuk (67′ Kowalski), Starzyński (83′ Efir) – Kuświk (90′ Visnakovs).
Trener: Waldemar Fornalik
Żółte kartki: Gwaze, Magiera, Sobolewski, Jeż, Madej – Kuświk – Putnocky.
Czerwona kartka: Helik (90′ za faul).
Sędzia: Bartosz Frankowski (Toruń)
Widzów: 3000.
Relacja kibicowska
Tylko 3 tysiące widzów zasiadło na trybunach stadionu, po prawej stronie standardowo utworzony został “młyn”, który na tym spotkaniu był widocznie większy, tzn. więcej osób dołączało się do dopingu. Dopingu, który stał na bardzo dobrym poziomie przez całe spotkanie i nie słabnął nawet gdy dwukrotnie rywale wychodzili na prowadzenie. Standardowy repertuar przyśpiewek wzbogacony został dodatkowo o te “pozdrawiające” rywali, lecz to nikogo dziwić nie powinno.
http://roosevelta81.pl/gornik-ruch-kibicowsko-internet-swoje-ulica-swoje/
Konferencja
Józef Dankowski (trener Górnika): – Jak bardzo emocjonujący ten mecz był to widzieliśmy w końcówce spotkania. Zdarzenie te wyzwoliło emocje, które towarzyszyły całemu spotkaniu.
Robert Warzycha (dyrektor sportowy Górnika): – Zmieniliśmy ustawienie, aby pomóc drużynie. W tym meczu zdecydowaliśmy się zagrać czwórką z tyłu. W mecz wchodzi się lepiej lub gorzej. Zdarzają nam się błędy, które rzucają obraz na grę
http://roosevelta81.pl/konferencja-trenerow-szanujemy-ten-punkt-w-zabrzu-zostawilismy-dwa-punkty/
http://roosevelta81.pl/robert-warzycha-chwala-blazejowi-za-to-ze-strzelil-bramke/
Noty i cenzurki
Sadzawicki: 4 – W pierwszej połowie popełnił jeden rażący błąd, na szczęście obyło się bez konsekwencji. W drugiej odsłonie spotkania nie mieliśmy już tyle szczęścia. Pozostawiony samemu sobie Kuświk po raz drugi wpisał się na listę strzelców.
http://roosevelta81.pl/noty-i-cenzurki-za-mecz-z-ruchem-swiateczne-prezenty/
Galeria
http://roosevelta81.pl/galeria-z-meczu-gornik-zabrze-ruch-chorzow-bezkrolewie-na-slasku/
Pod lupą
Gwaze z konieczności wskoczył do składu na pozycję defensywnego pomocnika. Nie jest to jego naturalna pozycja, ale nie rozegrał najgorszych zawodów. Dość dobrze odbierał piłki lub je wybijał. W Górniku brakuje rozgrywającego, może “Dziki” spełnił by się w tej roli?
http://roosevelta81.pl/pod-lupa-dzikamai-gwaze-i-bartlomiej-babiarz-w-103-wds/
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




Najnowsze komentarze