Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka
Wielosekcyjny przegląd mediów: Gerard Rother kończy 80 lat!

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ostatnich sześciu dni dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.
Zespoły piłkarek oraz piłkarzy przygotowują się do startu rundy wiosennej rozgrywek. Panie miały zaplanowany w niedzielę sparing z Medykiem Polomarket Konin, który nie został rozegrany ze względu na trudne warunki atmosferyczne. Następny sprawdzian został zaplanowany na niedzielę 13 lutego z Tarnovią Tarnów. Drużyna męska z zaplanowanych trzech sparingów rozegrała dwa (zrezygnowano z meczu z Ruchem Radzionków). W środę drużyna zremisowała z Podbeskidziem 2:2 (0:1). Na zakończenie zgrupowania w Bielsku-Białej piłkarze wygrali 3:1 (1:0) z LKS-em Goczałkowice-Zdrój. Następne test mecze zaplanowano na najbliższą sobotę, z Hutnikiem Kraków i Pniówkiem Pawłowice.
Siatkarze rozegrali jedno spotkanie na wyjeździe z AZS-em Olsztyn. Niestety, drużyna przegrała po pięciosetowym meczu 2:3. W tym tygodniu siatkarze rozegrają dwa spotkania: jutro, wyjazdowe z Treflem Gdańsk w ramach Pucharu Polski oraz w niedzielę ligowe z Cuprum Lubin.
Hokeiści rozegrali trzy spotkania: wygrane z Zagłębiem 3:2, z GKS-em Tychy 2:0 oraz przegrany z JKH GKS-em Jastrzębie 3:5. Podobnie jak w ubiegłym tygodniu zespół rozegra trzy spotkania: jutro z Ciarko Sanok, w piątek z Cracovią oraz w niedzielę z Energą Toruń. Obecnie drużyna zajmuje drugie miejsce w tabeli, ze stratą jednego punktu do lidera Unii Oświęcim i przewagą pięciu punktów nad trzecią Cracovią.
PIŁKA NOŻNA
sportdziennik.com – Ucho jeszcze czerwone…
Trwa drugie zimowe zgrupowanie GieKSy w Bielsku-Białej. Sztab I-ligowca podjął decyzję o odwołaniu sparingu z Ruchem Radzionków.
W poniedziałek GieKSa rozpoczęła drugie tej zimy zgrupowanie w Bielsku-Białej. Tym razem w ośrodku Rekordu przebywać będzie do soboty. – Praca, praca, praca! – odparł trener Rafał Górak, pytany o plan pobytu pod Klimczokiem.
– Będzie siłownia, biegi, dużo taktyki, dużo piłki i sparingi. Będzie się działo. Bielsko ma swój klimat, jest blisko, nie trzeba ruszać w długą podróż. Oby tylko zdrowie dopisywało – dodał szkoleniowiec pierwszoligowca, którego włodarze uznali, że na obecnym etapie rozwoju i budowy drużyny nie ma jeszcze potrzeby organizacji zimowego obozu w jednym z ciepłych krajów.
Kadra na zgrupowanie liczy 27 zawodników. Czterej z nich to bramkarze, wśród których zameldował się Kamil Korczak, 18-latek testowany już tej zimy przez III-ligowców: Rekord Bielsko-Biała, a ostatnio Unię Janikowo. Z grona młodych graczy trenujących z zespołem od początku zimy wypadli Norbert Warmuz i kontuzjowany Kacper Pietrzyk, a ostali się Kamil Komandera, Bartosz Wodnicki i Alan Bród. Ten ostatni to środkowy pomocnik, który zebrał bardzo pochlebne recenzje za sobotni występ w sparingu z GKS-em Jastrzębie.
Na zgrupowanie nie pojechał Paweł Gierach, umieszczony na liście transferowej i szukający nowego klubu. Jeśli go nie znajdzie, wiosnę spędzi w rezerwach, z którymi w tym tygodniu podjął treningi, Z Bukową wiąże go ważny jeszcze przez 1,5 roku kontrakt. Nie ma też juniora Dawida Brzozowskiego. Prawy wahadłowy był testowany podczas pierwszego zgrupowania w Bielsku-Białej.
Dobrze spisał się w grze kontrolnej z Rekordem i katowiczanie chcieli go pozyskać, ale nie dogadali się z Chełmianką, klubem, w którym Brzozowski od 1,5 roku występuje.- Szkoda, że na niższych poziomach niektórym ludziom czasem wydaje się zbyt wiele w kontekście chłopaka z 2003 rocznika. To trochę oderwane od rzeczywistości. Może jeszcze ochłoną i znajdziemy jakąś możliwość, ale dziś temat jest zamknięty – stwierdził Rafał Górak.
Błysk nastolatków
Przedstawiciel rocznika 2006 strzelił gola dla Podbeskidzia, a przedstawiciel rocznika 2004 rozprowadził dwie bramkowe akcje GieKSy. Środowy sparing I-ligowców „na górce” zakończył się remisem 2:2.
Mimo iż był to jedynie sparing, to starcie pierwszoligowców, które rozegrano ostatecznie na boisku przy ul. Młyńskiej, czyli na popularnej „górce”, przyniosło sporo emocji. Bielszczanie objęli prowadzenie w 13 minucie, a swojego pierwszego gola w barwach seniorskiego zespołu spod Klimczoka zdobył Bartosz Bieroński. Młodszy brat Jakuba wykorzystał niefrasobliwość defensywy „GieKSy” i strzałem do pustej bramki dał prowadzenie swojej drużynie. To spore wydarzenie dla piłkarza, który w maju tego roku skończy dopiero 16 lat. Już sam fakt, że młody pomocnik pojawił się na placu gry w wyjściowym ustawieniu drużyny trenerów Piotra Jawnego i Marcina Dymkowskiego było zaskoczeniem, a co dopiero premierowy wśród seniorów gol, nawet jeśli tylko w spotkaniu nieoficjalnym.
W I połowie więcej goli nie padło, choć sytuacje ku temu były. W końcówce tej odsłony Arkadiusz Woźniak dostał dobre podanie od Filipa Kozłowskiego, ale trafił w boczną siatkę. Co nie udało się w pierwszej, udało się katowiczanom w drugiej odsłonie i to dwukrotnie. Jako pierwszy bliski wyrównania był Krystian Sanocki, a piłka po jego uderzeniu została przez „górali” wybita z linii bramkowej. Chwilę później gospodarze tyle szczęścia już nie mieli, a Maciej Urynowicz doprowadził do remisu.
Sześć minut później GKS zupełnie zasłużenie objął prowadzenie. Tym razem Sanockiego już nikt nie powstrzymał, a bardzo ładnym podaniem w tek akcji popisał się Patryk Szwedzik, który przytomnym zagraniem po kontrataku obdarował kolegę z zespołu. Warto zauważyć, że obie bramkowe akcje zapoczątkował Alan Bród, środkowy pomocnik z rocznika 2004, tej zimy dokooptowany do zespołu Rafała Góraka.
By wygrać pod Klimczokiem GieKSie zabrakło niespełna 10 minut. Kamil Biliński był faulowany w polu karnym, a następnie skutecznie wymierzył sprawiedliwość z 11 metrów. W tym sezonie oba zespoły już o punkty ze sobą nie zagrają, bo dwa mecze odbyły się jesienią. Bielszczanie są wprawdzie na miejscu barażowym, ale GKS plasuje się zdecydowanie niżej w tabeli i raczej nie marzy o tym, by zmieścić się po 34 kolejkach w czołowej szóstce. Choć w środę przy ul. Młyńskiej znacznej różnicy, jaka znajduje się w pomiędzy tymi zespołami w tabeli, nie było widać.
Gerard Rother kończy 80 lat! „Mam takie marzenie…”
Rozmowa z Gerardem Rotherem, legendarnym napastnikiem GKS-u Katowice, który kończy dziś 80 lat.
Kończy pan 80 lat. Piękny wiek… Czego tu życzyć?
Gerard ROTHER: – Zdrowia, tylko zdrowia! W tym wieku już niczego więcej nie trzeba. Człowiek przeżył swoje. Byle rodzina była w formie. Ja czuję się bardzo dobrze, chodzę na mecze.
Z czym kojarzą się panu urodziny w czasach, gdy grał pan w piłkę?
Gerard ROTHER: – Z obozami! To przeważnie był ten okres. Kawę z ciastkiem się postawiło drużynie – i to było wszystko. Zwykle wódki nie było, wina nie było – bieda była! Siadało się kameralnie i rozmawiało, jak te lata lecą… Polską wódkę to udało mi się przywieźć do Francji. Dostał trener, a przede wszystkim nasz klubowy lekarz. Uwielbiał naszą wódkę, no i głowę miał do tego, bo był z niego kawał chłopa. Tam na urodziny był „biskut” z szampanem. Siadaliśmy w świetlicy pod trybuną, każdy sobie nalał.
Do dziś chodzi pan na mecze.
Gerard ROTHER: – Nie tylko piłki, ale też hokeja. Bardzo go lubię. Miałem 9 lat – i już przyjeżdżało się z Piaśnik na „Torkat”, dopóki istniał. Kojarzyłem hokeistów. Teraz chodzimy na hokej z córką. Staram się być na każdym meczu w Satelicie.
Był kiedyś dylemat, łyżwy czy piłka?
Gerard ROTHER: – Na stawach graliśmy. Wtedy nie było lodowisk. Ale – od razu powiem – do wody nikt nie wpadał, skąd! To był mocny lód, inne zimy. W jednym domu było nas sześciu chłopaków, w drugim sześciu – to graliśmy między sobą. Jedni to byli Rusy, drudzy – Kanada… Ale żeby wyczynowo, to nie, absolutnie. Do Katowic było jednak za daleko. Bardziej mnie piłka interesowała.
Teraz jak zapatruje się pan na GieKSę?
Gerard ROTHER: – To całkiem inna piłka niż ta, w którą myśmy grali. Spójrzmy, jaki teraz mają sprzęt… Myśmy mieli zwykłe dresy, buty kolarki. Nie było tyle pieniędzy, co dziś. Ale ja im nie zazdroszczę. Byle tylko grali.
I grali jesienią?
Gerard ROTHER: – Powiem szczerze, że najbardziej to w tej chwili podobają mi się kibice. Mamy ich świetnych. Zdarzały się narzekania, ale gdybyśmy my mieli takich, to ho ho… Wtedy to wypił taki dwa piwa, setkę gorzoły, poszedł na mecz, ryknął kilka razy „ty ch…” i jeszcze chciał nazot pieniądze, a pewnie i tak wchodził za darmo (śmiech). To, jak dzisiaj bawią się nasi kibice na Bukowej i hokeju, jest naprawdę super.
Piłkarskie mecze oglądacie w stałym gronie dawnych legend.
Gerard ROTHER: – Sput, Olsza, Góralczyk, Morcińczyk… Od czasu do czasu przyjdzie Wijas. Janek Furtok niestety jest chory, ludzi nie poznaje, żona go już nie wypuszcza… Smutne. Jak przyjdzie choroba, to co nam po tym wszystkim, co nam po pieniądzach. Dlatego dopóki zdrowie dopisuje, trzeba korzystać. I co tu robić, skoro jest się na emeryturze… Jeszcze nie tak dawno brałem do samochodu trzech kolegów i jeździliśmy na mecze, nawet na hokej. Do Krakowa, albo na Podhale… Teraz, z wiekiem, już tak dobrze nie ma. Wieczorem trochę strach wychodzić, no i nie lubię po zmroku jeździć. Już nie te oczy. Dlatego fajnie mam z córą, że wozi mnie na hokej. W telewizji też sporo oglądam. Teraz patrzę na futsal, na mistrzostwa Europy, ale jakoś mnie to nie pociąga. Wolę na żywo.
Daleko na Bukową pan nie ma.
Gerard ROTHER: – Ze Ściegiennego mam jakieś 500-600 metrów. Już prawie 40 lat, jak tak mieszkam. Gdy grałem w AKS Chorzów, przed jednym meczem powiedziano mi, że gola strzelisz – to dostaniesz. Pytałem, czy żartujecie, ale nie żartowali. Graliśmy z Górnikiem Siemianowice. Strzeliłem dwie i drugiego dnia rano odebrałem klucze. Poprzednie mieszkanie – na Koszutce – oddałem, na nowe wpłaciłem kilka groszy i tak mieszkam.
W stronę Chorzowa jeszcze zerka pan z sentymentem?
Gerard ROTHER: – No jakże, całą rodzinę tam mam! Jeżdżę na cmentarz do mamy, taty, siostry, szwagrów. Chorzów to ja znam jak własną kieszeń. Fajnie byłoby zobaczyć kiedyś derby GKS-u z Ruchem w ekstraklasie. My jesteśmy nisko, a Ruch jeszcze niżej… Jedyny klub z województwa, który teraz się liczy, to Raków. Ale co to za Śląsk! Nasz prezes Wojtek poszedł tam, jak widać zrobił trochę porządku, powstała ekstradrużynka.
O Barcelonę jeszcze pana pytają?
Gerard ROTHER: – Ojej, to już chyba każdy zna. Przede wszystkim, to ja na Camp Nou miałem strzelić dwa gole! Jednego już miałem, gdy ruszyłem z połowy boiska, minąłem ze czterech rywali i sfaulowano mnie na polu karnym. Była wtedy taka zasada, że jak na tobie jest faul, to nie strzelaj karnego, dlatego podszedł Jerzy Nowok. Ale trochę tych bramek nastrzelałem, w kraju i we Francji.
W Katowicach za kilka lat powieje większą piłką, jeśli powstanie nowy stadion.
Gerard ROTHER: – Byłem tam ostatnio na Załęskiej Hałdzie z córką. Mówi, że jak będziesz żył, to tu cię będę wozić na GieKSę. Chciałbym jeszcze zobaczyć ten stadion. No i doczekać powrotu GKS-u do ekstraklasy. To takie moje małe marzenie.
Gerard Rother – urodzony 27 stycznia 1942 – to jeden z najlepszych napastników w historii GKS-u Katowice. Był autorem pierwszej bramki dla GieKSy w europejskich pucharach. W 1970 roku strzelił Barcelonie w meczu Pucharu Miast Targowych. Katowiczanie po porywającym widowisku przegrali na Camp Nou 2:3, choć prowadzili już 2:0. W GKS-ie rozegrał ponad 180 meczów, strzelił ponad 30 bramek. Poza tym grał też w Rapidzie Wełnowiec, Polonii Jelenia Góra, Śląsku Wrocław, AKS-ie Chorzów i francuskich zespołach US Boulogne i Calais RUFC. Z GieKSą wywalczył awans do ekstraklasy w 1965 roku. Do dziś jest stałym bywalcem Bukowej.
LKS Goczałkowice wysoko zawiesił GieKSie poprzeczkę
GieKSa na zakończenie drugiego zgrupowania w Bielsku-Białej pokonała lidera III ligi z Goczałkowic. Trenera Rafała Góraka martwią urazy.
To było dla nas bardzo trudne spotkanie. Jesteśmy po bardzo intensywnym zgrupowaniu, a rywal okazał się wymagający i zawiesił poprzeczkę naprawdę wysoko. Gratulacje dla LKS-u, dziękuję za tę grę. My zgodnie z naszymi oczekiwaniami staraliśmy się, jak mogliśmy, aby wygrać – powiedział Rafał Górak, trener GieKSy, po sparingowym zwycięstwie z przewodzącym III lidze zespołem z Goczałkowic.
Sobotnie spotkanie na boisku „na górce” zakończyło trwające od poniedziałku zgrupowanie katowiczan w Bielsku-Białej.
Choć LKS grał bez swoich kontuzjowanych liderów, Łukasza Piszczka i Piotra Ćwielonga, to mógł rozwiązać worek z bramkami. Po dośrodkowaniu Łukasza Hanzela z rzutu rożnego i główce Przemysława Trytki piłka odbiła się jednak od poprzeczki. GKS wyszedł na prowadzenie krótko przed przerwą. Z prawej flanki dogrywał Zbigniew Wojciechowski, Dominik Zięba do spółki z Adamem Danchem nie dali rady zapobiec zagrożeniu, a Filip Kozłowski mocnym strzałem pokonał Patryka Szczukę.
Wyrównanie padło na początku II połowy. Przemysław Mońka napędził akcję goczałkowiczan przerzutem do Oliviera Nowaka, a następnie sam, mierzonym uderzeniem głową, sfinalizował jego centrę. Nie popisał się w tej sytuacji Jakub Karbownik. Jeden z dwóch zawodników zakontraktowanych tej zimy przez GieKSę zgubił krycie i umożliwił Mońce precyzyjny strzał.
Pierwszoligowiec odzyskał, a następnie podwyższył prowadzenie po dograniach z lewej flanki. Najpierw dośrodkowanie Michała Kołodziejskiego niefortunnie przeciął Michał Szymała, kierując piłkę do własnej siatki. Co ciekawe, Szymała do Goczałkowic trafił 1,5 roku temu właśnie z Katowic. Wynik ustalił strzelając z bliska Filip Szymczak, a asystę zanotował Adrian Błąd.
Trener Górak nie skorzystał w sobotę z licznego grona zawodników: obok bramkarzy Dawida Kudły i Kamila Korczaka, byli to także Grzegorz Janiszewski, Dominik Kościelniak, Bartosz Jaroszek, Danian Pawłas, Oskar Repka czy Bartosz Wodnicki.
– Na zgrupowaniu wszystko poszło zgodnie z planem, ale nie jesteśmy ludźmi z żelaza. Mamy trochę urazów, graliśmy bez kilku ważnych zawodników, a to zawsze martwi – przyznał szkoleniowiec GieKSy, która tej zimy odbyła w ośrodku bielskiego Rekordu dwa zgrupowania. Od niedzieli do środy ma wolne, a w sobotę czekają ją dwa sparingi: z II-ligowym Hutnikiem i III-ligowym Pniówkiem.
– Mamy teraz kilka dni wytchnienia, resetu, bo na obozie było intensywnie, często i gęsto. A później będzie już widać ligę. Już musimy myśleć o tym, co dla nas najważniejsze. Akcenty przesuną się w kierunku elementów taktycznych, byśmy mogli mocno wejść w rozgrywki – stwierdził Górak, którego zespół zanotował dotąd tej zimy 1 remis (z Podbeskidziem) i 3 zwycięstwa (z LKS-em, Rekordem i Jastrzębiem).
SIATKÓWKA
siatka.org – Zespoły z Olsztyna i Katowic podzieliły się punktami
Zespoły Indykpolu AZS Olsztyn i GKS-u Katowice dostarczyły swoim kibicom mnóstwa emocji. Pierwsze dwa sety zakończyły się po walce na przewagi. W kolejnych dwóch partiach drużyny również wygrywały naprzemiennie. W efekcie byliśmy świadkami tie-breaka. W nim również nie brakowało zwrotów akcji. Ostatecznie triumfowali olsztynianie, a najlepszym zawodnikiem meczu został wybrany Jan Firlej.
W pierwszych chwilach meczu drużyny dobre akcje w ataku przeplatały popsutymi zagrywkami. Blok zanotował Jakub Jarosz, co dało remis 4:4. Natomiast, gdy kontrę wykorzystał Karol Butryn, a Jarosz popsuł swoje uderzenie, miejscowi objęli trzypunktowe prowadzenie 8:5. Jednak od razu Piotr Hain i Gonzalo Quiroga wzięli sprawy w swoje ręce i to katowicka ekipa, dzięki ich uderzeniom, prowadziła dwoma punktami (10:8). Błąd w ataku GKS-u szybko przywrócił remis, natomiast zatrzymany przez Andringę Jarosz przywrócił akademików na minimalne prowadzenie. Sytuacja zmieniała się co trochę. Butryn zagrywką zwiększył przewagę, natomiast kontra Jarosza niedługo później dała gościom prowadzenie 18:17, które zwiększył po kilku wymianach do 21:19. Miejscowi odpowiadali co rusz udanymi uderzeniami i w najważniejszym momencie DeFalco wykorzystał kontrę, a Andringa punktował serwisem i to AZS miał piłkę setową (25:24). Tę wykorzystał od razu Mateusz Poręba – zatrzymując atak Jarosza.
Akademicy dzięki akcjom w bloku od początku kolejnej odsłony budowali przewagę. Gdy kontrę dołożył Butryn było 5:2. Po stronie gości skuteczny był Tomas Rousseaux i gdy skończył on długą akcję, po której Quiroga zagrał asa serwisowego był remis 7:7. Katowicka ekipa starała się przejąć inicjatywę i gdy punkt popsutym atakiem podarował jej Poręba, prowadziła 11:9. Drużyna z Olsztyna powoli, ale skutecznie wracała do gry. Jan Firlej najpierw punktował blokiem, a za jakiś czas dołożył do tego punktujący serwis i to miejscowi byli na prowadzeniu 14:12. Gdy zagrywką punktował DeFalco, grę przerwał trener GKS-u i trafił. DeFalco popsuł serwis, a nieskończony atak Butryna wykorzystał w kontrze Hain, odrabiając straty (15:16). To jego blok dał też wynik remisowy 18:18. Indykpol AZS cały czas jednak próbował uciec z wynikiem, w czym pomagała dobra postawa na siatce. Przez błędy własne nie mógł zbudować jednak znacznej przewagi, a goście co rusz doprowadzali do remisu (20:20 – po bloku Jakuba Lewandowskiego, 23:23 – po jego zagrywce). Cierpliwa gra i zagrywka Quirogi pozwoliły gościom w ważnym momencie wyjść na prowadzenie, a następnie po kontrze Rousseaux wygrali partię.
Na otwarcie trzeciej odsłony Damian Domagała długą wymianę zakończył popsutym atakiem, ale Hain zagrywką od razu dał gościom prowadzenie. Na krótko, bowiem DeFalco najpierw udaną kontrą, a następnie zagrywką dał akademikom przewagę, którą zwiększył jeszcze kolejny błąd w ataku Domagały (6:3). Ta sytuacja nie trwała długo, bowiem przy zagrywce Lewandowskiego GKS wyrównał po 7 i od razu poszedł za ciosem. Skuteczny Quiroga i blok Haina dały przyjezdnym przewagę 10:7, która niebawem zwiększyła się jeszcze bardziej. Dobre zagrywki gości zmuszały rywali do błędów i po kolejnym katowicka ekipa prowadziła 17:10. Olsztynianie nie byli już w stanie nawiązać walkę, a całą partię zamknął udanym serwisem Quiroga.
Akademicy nie odpuszczali i po bloku na Quirodze otworzyli czwartą odsłonę prowadzeniem 2:0. Goście wyrównali, ale gdy w polu zagrywki stanął DeFalco miejscowi znowu zaczęli uciekać z wynikiem (7:4). Chwilę później również Butryn pokazał swoje umiejętności za linią końcową, goście się mylili i różnica była już znaczna (14:6). Po kolejnym ataku blok rywali w miejsce Rousseaux na boisku pojawił się Jakub Szymański, który starał się wziąć ciężar gry na swoje barki. Po kolejnym jego ataku oraz kontrze Quirogi różnica nadal była jednak znaczna na korzyść gospodarzy (20:15). Katowicki zespół nie było w stanie jej odrobić, a zagrywka Averilla zamknęła tego seta i doprowadziła do tie-breaka.
Tego od dobrej zagrywki rozpoczął Quiroga, dzięki czemu Domagała wykorzystał szansę w kontrze. Po wyrównanych wymianach, olsztynianie przy zagrywce DeFalco, a po bloku Poręby oraz po kontrach Andringi i Butryna objęli prowadzenie 6:3, które utrzymywało się w kolejnych akcjach, mimo presji jaką starali się wywrzeć goście. Gdy po zagrywce Quirogi Hain wykorzystał kontrę i zminimalizował dystans do stanu 9:10 wydawało się, że gra rozpoczyna się od nowa. Gospodarze jednak znowu zagrali dobrze w polu zagrywki, dzięki czemu DeFalco skończył kontrę i dał AZS-owi prowadzenie 13:10, a chwilę później kolejnym atakiem piłkę meczową (14:11). Ostatnie słowo w spotkaniu należało do Andringi.
Indykpol AZS Olsztyn – GKS Katowice 3:2 (26:24, 26:28, 16:25, 25:17, 15:12)
sportdziennik.com – Jak na huśtawce
Katowiczanie wracają z Warmii i Mazur z punktem. W ostatnich dwóch odsłonach, w kluczowych momentach zabrakło im wyrachowania i zimnej krwi.
Zawodnicy GKS na własne życzenie zafundowali sobie horror na parkiecie w Iławie i ostatecznie przegrali ważne spotkanie z Indykpolem AZS Olsztyn po tie-breaku. Mecz trwał 139 minut i obfitował w wiele zwrotów akcji. Jednak gra z jednej i drugiej strony mocno falowała.
Oba zespoły pojawiły się w najmocniejszych składach i spodziewaliśmy się wyrównanego spotkania. I tak też było. W pierwszym secie gospodarze rozpoczęli od prowadzenia 8:5, ale w jednym ustawieniu, przy zagrywce Gonzalo Quirogi, stracili pięć „oczek z rzędu. Potem gra toczyła się niemal punkt za punkty. W końcówce goście wypracował sobie minimalna przewagę 24:22, ale zaprzepaścili szansę.
[…] Nic nie zapowiadało, że GKS odniesie zwycięstwo w drugiej partii, bowiem gospodarze przez cały czas prowadzili, a do tego kontuzji kolana doznał środkowy GieKSy Marcin Kania. Jego miejsce Jakub Lewandowski i okazał się bohaterem. Blokiem doprowadził do remisu (20:20), a następnie asem serwisowym (23:23). Chwilę później gospodarze mieli piłkę setową, bo katowiczanie wpadli w siatkę. Miejscowi nie wykorzystali szansy. Goście byli barziej skuteczni. Wykorzystali trzecią piłkę setową, zdobywając punkt po ataku belgijskiego przyjmującego.
W kolejnej partii gospodarze znów prowadzili (7:4). Po chwili jednak przeżyli istny koszmar. Goście, przy sporym udziale Lewandowskiego w polu serwisowym, wywalczyli sześć„oczek” i „rozregulowali” akademików. Systematycznie powiększali przewagę. Trener Javier Weber co rusz miał pretensje do swoich podopiecznych, ale niewiele wskórał. Seta kończył asem serwisowym Quiroga.
W czwartej odsłonie role się odwróciły, głównie za sprawą Butryna, który wszedł na zagrywkę i „zafundował” rywalom trzy asy, zaś jego koledzy dołożyli kolejne trzy. Akademicy objęli prowadzenie i pewnie zmierzali do końca. Przy stanie 18:11 w zespole GKS pojawił się, wracający po kontuzji barku Jakub Szymański i pokazał się z dobrej strony. Straty były jednak zbyt duże do odrobienia.
W tie-breaku rozpędzeni akademicy objęli prowadzenie 6:3 i nie oddali go do samego końca. Ciężar gry spoczywał na Butrynie oraz DeFalco, którzy solidnie atakowali i byli nie do zatrzymania.
HOKEJ
sportdziennik.com – Powrót w fotel lidera
Hokeiści GKS-u Katowice w zaległym meczu wygrali z Zagłębiem i wykorzystali potknięcie najgroźniejszego rywala – Re-Plast Unii Oświęcim i powrócili na pierwsze miejsce. Rywalizacja o palmę pierwszeństwa będzie trwała do samego końca sezonu regularnego, a oba zespoły będą grały jeszcze między sobą.
Szyki obronne gospodarzy zostały uszczuplone przez Oskara Krawczyka, który został wypożyczony do Zagłębia i w umowie był zapis, że obrońca i zarazem wychowanek sosnowieckiego zespołu nie może wystąpić w meczach z GKS-em. Goście byli faworytem i szybko potwierdzili swoją siłę, bo Bartosz Fraszko, znajdujący się w wybornej formie strzeleckiej, szybko pokonał Michał Czernika.
Przewaga była po stronie przyjezdnych, ale gospodarze również szukali swoich szans, choć ich akcje nie miały elementu zaskoczenia. Gra GKS-u w przewadze nie jest najmocniejszą stroną, ale tym razem Mathias Lehtonen wykorzystał osłabienie i napięcie nerwowe jakie towarzyszyło drużynie opadło. Zespół z Katowic dość łatwo przedostawał się do strefy sosnowiczan, ale gorzej było ze strzałami. Jednak „bezpieczne” prowadzenie w pełni usatysfakcjonowało gości.
Trzeba być czujnym i nie lekceważyć rywala i o tym przekonali się hokeiści z Katowic. Na 2. tercję wyjechali pewni siebie, ale zostali skarceni przez gospodarzy i Aleksandr Wasilijew zdobył kontaktowego gola. To był sygnał dla zespołu, żeby jeszcze powalczyć o korzystny rezultat. Jedni i drudzy mieli sytuacje, ale obaj bramkarze spokojnie interweniowali. Sędziowie zasygnalizowali karę dla gospodarzy i John Murray szybko zjechał z lodu. Ten manewr przyniósł wymierne korzyści, bo Mateusz Bepierszcz podwyższył wynik na 3:1.
Na początku 38 min sosnowiczanie znaleźli się w trudnej sytuacji, bo Kamil Sikora i Oskar Jaśkiewicz powędrowali do boksu kar. Jednak gospodarzom należą się słowa uznania, bowiem nie stracili gola w podwójnym osłabieniu. Owszem, goście przez cały czas przebywali w ich tercji, ale Czernik oraz jego koledzy dzielnie się bronili.
Właśnie gra w przewadze jest największą bolączką z licznych okazji wykorzystali zaledwie jedną. To stanowczo za mało dla zespołu, który posiada wysokie aspiracje w tym sezonie.
Uczta jakich mało
[…] Chóralne śpiewy w czasie meczu, a po końcowym gwizdku nieustające wiwaty na część hokeistów – to niemylny znak, że katowicka GieKSa po raz kolejny wygrała z rywalem z Tychów. To było nadzwyczaj interesująca potyczka i hokeiści z jednej i drugiej strony uraczyli nas prawdziwym widowiskiem.
W derbach nie ma oszczędzania się i obie drużyny od pierwszego gwizdka podjęły walkę. Początek należał do tyszan i młody Jan Krzyżek w 4 min strzelił w boczną siatkę. A potem Aleks Szczechura oraz Christian Mroczkowski mieli okazje sprawdzić umiejętności Johna Murraya. Amerykanin z polskim paszportem od początku był pobudzony, ale trudno się dziwić skoro grał przeciwko byłym kolegom.
Goście mieli 2 razy liczebną przewagę, ale nic z tego nie wynikało; nawet poważnego zagrożenia nie stworzyli w tercji katowiczan. Inna sprawa, że gospodarze w owym okresie grali agresywnie i starali się oddalać niebezpieczeństwo. W 18 min Patryk Wronka popisał się dynamicznym rajdem i niewiele brakowało, by wrzucił krążek przy słupku. Tuż przed końcową syrena okazje miał Patryk Krężołek. Szybka, ciekawa tercja i tylko goli zabrakło.
Po przerwie obie drużyny były jeszcze bardziej zmotywowane i zwiększyły tempo akcji, ale bramkarze nadal byli czujni. W 25:26 min za trzymanie do boksu kar powędrował katowiczanin Mateusz Rompkowski, ale… Denis Sergiuszkin stracił krążek na niebieskiej i w stronę bramki Tomasa Fuczika pomknął Anthon Eriksson. Szweda gonił Grigorij Żełdakow i sędzia zasygnalizował faul, ale Eriksson popisał się płaskim uderzeniem tuż przy słupku i gospodarze w najmniej oczekiwanym momencie objęli prowadzenie. I jedni, i drudzy mieli okazje, by zmienić wynik, ale bramkarze skutecznie interweniowali. Kolejna tercja też była na wysokim poziomie i kibice byli w pełni usatysfakcjonowani.
Ostatnia odsłona nic nie straciła na jakości. Jedni i drudzy robili wszystko, by skierować krążek do siatki, ale golkiperzy nie zawodzili. W 48 min Jegor Fieofanow z bliskiej odległości trafił w poprzeczkę, a w innych sytuacjach Murray bronił rewelacyjnie. W końcu jednak Wronka skierował krążek do siatki z bliskiej odległości, ale przy dużym współudziale Marcina Kolusza.
Niezrażeni goście rzucili się do ataku i wycofali bramkarza. Na 63 sek. przed końcem Mateusz Bepierszcz skierował krążek do pustej bramki, ale sędziowie odgwizdali spalonego. Na 53 sek. przed końcem Fuczik zjechał do boksu, ale wynik nie uległ zmianie.
Łotewski koncert
Mistrz Polski rozbroił na „Jastorze” lidera PHL, ale w ostatniej tercji hokeiści JKH popełniali banalne błędy.
GieKSa przyjechała na „Jastor” bez swojego asa atutowego, Grzegorza Pasiuta, natomiast trener obrońców mistrzowskiego tytułu, Robert Kalaber, wystawił wszystko, co ma najlepszego. Zabrakło oczywiście łotewskiego obrońcy Marisa Jassa, ale raczej nie ma się co łudzić – on sezon 2021/2022 ma już z głowy.
Od pierwszego gwizdka sędziów jastrzębianie rzucili się na rywali niczym wściekłe psy. Nie minęła nawet minuta zmagań, gdy akcji braci Szewczenko zakończyła się zdobyciem gola. Starszy Eriks w pozycji leżącej podał przed bramkę, a młodszy Arturs zaskoczył Johna Murraya. W kolejnej akcji bramkowej JKH role się odwróciły, wyrok na katowiczanach wykonał Eriks. W I tercji podopieczni Roberta Kalabera może nie grali koncertowo, ale bardzo dobrze. Oddali na bramkę rywali 11 strzałów, a lider zrewanżował się tylko czterema próbami. W okresie liczebnej przewagi (na ławce kar siedział Kamieniew) goście tylko na kilkanaście sekund założyli zamek, ale nie zagrozili poważnie rywalom.
Gospodarze podwyższyli prowadzenie po pięknym strzale z niebieskiej Jewgienija Kamieniewa, po którym „guma” wylądowała w „okienku” bramki katowiczan. W tym momencie z lodu zjechał Murray, a jego miejsce między słupkami bramki gości zajął Maciej Miarka. Pół minuty po tej roszadzie podopieczni trenera Jacka Płachty zdobyli gola – z niebieskiej uderzał Mateusz Rompkowski, tor lotu krążka przeciął Marcin Kolusz i Patrik Nechvatal skapitulował.
Jeżeli lider liczył na to, że gol doda mu skrzydeł, to szybko został sprowadzony na ziemię. Sędziowie sygnalizowali karę dla Carla Hudsona, Nechvatal zjechał do boksu, a jego koledzy koncertowo rozegrali akcję, którą wykończył celnym strzałem Frenks Razgals.
Kiedy w III tercji Dominik Paś zdobył dla JKH piątego gola, wydawało się, że będzie to mecz bez historii. Gospodarze jednak zafundowali swoim sympatykom nadprogramowe emocje i niewiele brakowało, by GieKSa zdobyła czwartego gola. W 59 min. Paś sam jechał na pustą bramkę rywali i tak długo zwlekał ze strzałem, że obrońca katowiczan wybił mu krążek!
Do wygranej JKH największą cegiełkę dorzucili Łotysze, którzy mieli udział przy czterech golach swojej drużyny.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze