Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka
Wielosekcyjny przegląd mediów: Gerard Rother kończy 80 lat!
Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ostatnich sześciu dni dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.
Zespoły piłkarek oraz piłkarzy przygotowują się do startu rundy wiosennej rozgrywek. Panie miały zaplanowany w niedzielę sparing z Medykiem Polomarket Konin, który nie został rozegrany ze względu na trudne warunki atmosferyczne. Następny sprawdzian został zaplanowany na niedzielę 13 lutego z Tarnovią Tarnów. Drużyna męska z zaplanowanych trzech sparingów rozegrała dwa (zrezygnowano z meczu z Ruchem Radzionków). W środę drużyna zremisowała z Podbeskidziem 2:2 (0:1). Na zakończenie zgrupowania w Bielsku-Białej piłkarze wygrali 3:1 (1:0) z LKS-em Goczałkowice-Zdrój. Następne test mecze zaplanowano na najbliższą sobotę, z Hutnikiem Kraków i Pniówkiem Pawłowice.
Siatkarze rozegrali jedno spotkanie na wyjeździe z AZS-em Olsztyn. Niestety, drużyna przegrała po pięciosetowym meczu 2:3. W tym tygodniu siatkarze rozegrają dwa spotkania: jutro, wyjazdowe z Treflem Gdańsk w ramach Pucharu Polski oraz w niedzielę ligowe z Cuprum Lubin.
Hokeiści rozegrali trzy spotkania: wygrane z Zagłębiem 3:2, z GKS-em Tychy 2:0 oraz przegrany z JKH GKS-em Jastrzębie 3:5. Podobnie jak w ubiegłym tygodniu zespół rozegra trzy spotkania: jutro z Ciarko Sanok, w piątek z Cracovią oraz w niedzielę z Energą Toruń. Obecnie drużyna zajmuje drugie miejsce w tabeli, ze stratą jednego punktu do lidera Unii Oświęcim i przewagą pięciu punktów nad trzecią Cracovią.
PIŁKA NOŻNA
sportdziennik.com – Ucho jeszcze czerwone…
Trwa drugie zimowe zgrupowanie GieKSy w Bielsku-Białej. Sztab I-ligowca podjął decyzję o odwołaniu sparingu z Ruchem Radzionków.
W poniedziałek GieKSa rozpoczęła drugie tej zimy zgrupowanie w Bielsku-Białej. Tym razem w ośrodku Rekordu przebywać będzie do soboty. – Praca, praca, praca! – odparł trener Rafał Górak, pytany o plan pobytu pod Klimczokiem.
– Będzie siłownia, biegi, dużo taktyki, dużo piłki i sparingi. Będzie się działo. Bielsko ma swój klimat, jest blisko, nie trzeba ruszać w długą podróż. Oby tylko zdrowie dopisywało – dodał szkoleniowiec pierwszoligowca, którego włodarze uznali, że na obecnym etapie rozwoju i budowy drużyny nie ma jeszcze potrzeby organizacji zimowego obozu w jednym z ciepłych krajów.
Kadra na zgrupowanie liczy 27 zawodników. Czterej z nich to bramkarze, wśród których zameldował się Kamil Korczak, 18-latek testowany już tej zimy przez III-ligowców: Rekord Bielsko-Biała, a ostatnio Unię Janikowo. Z grona młodych graczy trenujących z zespołem od początku zimy wypadli Norbert Warmuz i kontuzjowany Kacper Pietrzyk, a ostali się Kamil Komandera, Bartosz Wodnicki i Alan Bród. Ten ostatni to środkowy pomocnik, który zebrał bardzo pochlebne recenzje za sobotni występ w sparingu z GKS-em Jastrzębie.
Na zgrupowanie nie pojechał Paweł Gierach, umieszczony na liście transferowej i szukający nowego klubu. Jeśli go nie znajdzie, wiosnę spędzi w rezerwach, z którymi w tym tygodniu podjął treningi, Z Bukową wiąże go ważny jeszcze przez 1,5 roku kontrakt. Nie ma też juniora Dawida Brzozowskiego. Prawy wahadłowy był testowany podczas pierwszego zgrupowania w Bielsku-Białej.
Dobrze spisał się w grze kontrolnej z Rekordem i katowiczanie chcieli go pozyskać, ale nie dogadali się z Chełmianką, klubem, w którym Brzozowski od 1,5 roku występuje.- Szkoda, że na niższych poziomach niektórym ludziom czasem wydaje się zbyt wiele w kontekście chłopaka z 2003 rocznika. To trochę oderwane od rzeczywistości. Może jeszcze ochłoną i znajdziemy jakąś możliwość, ale dziś temat jest zamknięty – stwierdził Rafał Górak.
Błysk nastolatków
Przedstawiciel rocznika 2006 strzelił gola dla Podbeskidzia, a przedstawiciel rocznika 2004 rozprowadził dwie bramkowe akcje GieKSy. Środowy sparing I-ligowców „na górce” zakończył się remisem 2:2.
Mimo iż był to jedynie sparing, to starcie pierwszoligowców, które rozegrano ostatecznie na boisku przy ul. Młyńskiej, czyli na popularnej „górce”, przyniosło sporo emocji. Bielszczanie objęli prowadzenie w 13 minucie, a swojego pierwszego gola w barwach seniorskiego zespołu spod Klimczoka zdobył Bartosz Bieroński. Młodszy brat Jakuba wykorzystał niefrasobliwość defensywy „GieKSy” i strzałem do pustej bramki dał prowadzenie swojej drużynie. To spore wydarzenie dla piłkarza, który w maju tego roku skończy dopiero 16 lat. Już sam fakt, że młody pomocnik pojawił się na placu gry w wyjściowym ustawieniu drużyny trenerów Piotra Jawnego i Marcina Dymkowskiego było zaskoczeniem, a co dopiero premierowy wśród seniorów gol, nawet jeśli tylko w spotkaniu nieoficjalnym.
W I połowie więcej goli nie padło, choć sytuacje ku temu były. W końcówce tej odsłony Arkadiusz Woźniak dostał dobre podanie od Filipa Kozłowskiego, ale trafił w boczną siatkę. Co nie udało się w pierwszej, udało się katowiczanom w drugiej odsłonie i to dwukrotnie. Jako pierwszy bliski wyrównania był Krystian Sanocki, a piłka po jego uderzeniu została przez „górali” wybita z linii bramkowej. Chwilę później gospodarze tyle szczęścia już nie mieli, a Maciej Urynowicz doprowadził do remisu.
Sześć minut później GKS zupełnie zasłużenie objął prowadzenie. Tym razem Sanockiego już nikt nie powstrzymał, a bardzo ładnym podaniem w tek akcji popisał się Patryk Szwedzik, który przytomnym zagraniem po kontrataku obdarował kolegę z zespołu. Warto zauważyć, że obie bramkowe akcje zapoczątkował Alan Bród, środkowy pomocnik z rocznika 2004, tej zimy dokooptowany do zespołu Rafała Góraka.
By wygrać pod Klimczokiem GieKSie zabrakło niespełna 10 minut. Kamil Biliński był faulowany w polu karnym, a następnie skutecznie wymierzył sprawiedliwość z 11 metrów. W tym sezonie oba zespoły już o punkty ze sobą nie zagrają, bo dwa mecze odbyły się jesienią. Bielszczanie są wprawdzie na miejscu barażowym, ale GKS plasuje się zdecydowanie niżej w tabeli i raczej nie marzy o tym, by zmieścić się po 34 kolejkach w czołowej szóstce. Choć w środę przy ul. Młyńskiej znacznej różnicy, jaka znajduje się w pomiędzy tymi zespołami w tabeli, nie było widać.
Gerard Rother kończy 80 lat! „Mam takie marzenie…”
Rozmowa z Gerardem Rotherem, legendarnym napastnikiem GKS-u Katowice, który kończy dziś 80 lat.
Kończy pan 80 lat. Piękny wiek… Czego tu życzyć?
Gerard ROTHER: – Zdrowia, tylko zdrowia! W tym wieku już niczego więcej nie trzeba. Człowiek przeżył swoje. Byle rodzina była w formie. Ja czuję się bardzo dobrze, chodzę na mecze.
Z czym kojarzą się panu urodziny w czasach, gdy grał pan w piłkę?
Gerard ROTHER: – Z obozami! To przeważnie był ten okres. Kawę z ciastkiem się postawiło drużynie – i to było wszystko. Zwykle wódki nie było, wina nie było – bieda była! Siadało się kameralnie i rozmawiało, jak te lata lecą… Polską wódkę to udało mi się przywieźć do Francji. Dostał trener, a przede wszystkim nasz klubowy lekarz. Uwielbiał naszą wódkę, no i głowę miał do tego, bo był z niego kawał chłopa. Tam na urodziny był „biskut” z szampanem. Siadaliśmy w świetlicy pod trybuną, każdy sobie nalał.
Do dziś chodzi pan na mecze.
Gerard ROTHER: – Nie tylko piłki, ale też hokeja. Bardzo go lubię. Miałem 9 lat – i już przyjeżdżało się z Piaśnik na „Torkat”, dopóki istniał. Kojarzyłem hokeistów. Teraz chodzimy na hokej z córką. Staram się być na każdym meczu w Satelicie.
Był kiedyś dylemat, łyżwy czy piłka?
Gerard ROTHER: – Na stawach graliśmy. Wtedy nie było lodowisk. Ale – od razu powiem – do wody nikt nie wpadał, skąd! To był mocny lód, inne zimy. W jednym domu było nas sześciu chłopaków, w drugim sześciu – to graliśmy między sobą. Jedni to byli Rusy, drudzy – Kanada… Ale żeby wyczynowo, to nie, absolutnie. Do Katowic było jednak za daleko. Bardziej mnie piłka interesowała.
Teraz jak zapatruje się pan na GieKSę?
Gerard ROTHER: – To całkiem inna piłka niż ta, w którą myśmy grali. Spójrzmy, jaki teraz mają sprzęt… Myśmy mieli zwykłe dresy, buty kolarki. Nie było tyle pieniędzy, co dziś. Ale ja im nie zazdroszczę. Byle tylko grali.
I grali jesienią?
Gerard ROTHER: – Powiem szczerze, że najbardziej to w tej chwili podobają mi się kibice. Mamy ich świetnych. Zdarzały się narzekania, ale gdybyśmy my mieli takich, to ho ho… Wtedy to wypił taki dwa piwa, setkę gorzoły, poszedł na mecz, ryknął kilka razy „ty ch…” i jeszcze chciał nazot pieniądze, a pewnie i tak wchodził za darmo (śmiech). To, jak dzisiaj bawią się nasi kibice na Bukowej i hokeju, jest naprawdę super.
Piłkarskie mecze oglądacie w stałym gronie dawnych legend.
Gerard ROTHER: – Sput, Olsza, Góralczyk, Morcińczyk… Od czasu do czasu przyjdzie Wijas. Janek Furtok niestety jest chory, ludzi nie poznaje, żona go już nie wypuszcza… Smutne. Jak przyjdzie choroba, to co nam po tym wszystkim, co nam po pieniądzach. Dlatego dopóki zdrowie dopisuje, trzeba korzystać. I co tu robić, skoro jest się na emeryturze… Jeszcze nie tak dawno brałem do samochodu trzech kolegów i jeździliśmy na mecze, nawet na hokej. Do Krakowa, albo na Podhale… Teraz, z wiekiem, już tak dobrze nie ma. Wieczorem trochę strach wychodzić, no i nie lubię po zmroku jeździć. Już nie te oczy. Dlatego fajnie mam z córą, że wozi mnie na hokej. W telewizji też sporo oglądam. Teraz patrzę na futsal, na mistrzostwa Europy, ale jakoś mnie to nie pociąga. Wolę na żywo.
Daleko na Bukową pan nie ma.
Gerard ROTHER: – Ze Ściegiennego mam jakieś 500-600 metrów. Już prawie 40 lat, jak tak mieszkam. Gdy grałem w AKS Chorzów, przed jednym meczem powiedziano mi, że gola strzelisz – to dostaniesz. Pytałem, czy żartujecie, ale nie żartowali. Graliśmy z Górnikiem Siemianowice. Strzeliłem dwie i drugiego dnia rano odebrałem klucze. Poprzednie mieszkanie – na Koszutce – oddałem, na nowe wpłaciłem kilka groszy i tak mieszkam.
W stronę Chorzowa jeszcze zerka pan z sentymentem?
Gerard ROTHER: – No jakże, całą rodzinę tam mam! Jeżdżę na cmentarz do mamy, taty, siostry, szwagrów. Chorzów to ja znam jak własną kieszeń. Fajnie byłoby zobaczyć kiedyś derby GKS-u z Ruchem w ekstraklasie. My jesteśmy nisko, a Ruch jeszcze niżej… Jedyny klub z województwa, który teraz się liczy, to Raków. Ale co to za Śląsk! Nasz prezes Wojtek poszedł tam, jak widać zrobił trochę porządku, powstała ekstradrużynka.
O Barcelonę jeszcze pana pytają?
Gerard ROTHER: – Ojej, to już chyba każdy zna. Przede wszystkim, to ja na Camp Nou miałem strzelić dwa gole! Jednego już miałem, gdy ruszyłem z połowy boiska, minąłem ze czterech rywali i sfaulowano mnie na polu karnym. Była wtedy taka zasada, że jak na tobie jest faul, to nie strzelaj karnego, dlatego podszedł Jerzy Nowok. Ale trochę tych bramek nastrzelałem, w kraju i we Francji.
W Katowicach za kilka lat powieje większą piłką, jeśli powstanie nowy stadion.
Gerard ROTHER: – Byłem tam ostatnio na Załęskiej Hałdzie z córką. Mówi, że jak będziesz żył, to tu cię będę wozić na GieKSę. Chciałbym jeszcze zobaczyć ten stadion. No i doczekać powrotu GKS-u do ekstraklasy. To takie moje małe marzenie.
Gerard Rother – urodzony 27 stycznia 1942 – to jeden z najlepszych napastników w historii GKS-u Katowice. Był autorem pierwszej bramki dla GieKSy w europejskich pucharach. W 1970 roku strzelił Barcelonie w meczu Pucharu Miast Targowych. Katowiczanie po porywającym widowisku przegrali na Camp Nou 2:3, choć prowadzili już 2:0. W GKS-ie rozegrał ponad 180 meczów, strzelił ponad 30 bramek. Poza tym grał też w Rapidzie Wełnowiec, Polonii Jelenia Góra, Śląsku Wrocław, AKS-ie Chorzów i francuskich zespołach US Boulogne i Calais RUFC. Z GieKSą wywalczył awans do ekstraklasy w 1965 roku. Do dziś jest stałym bywalcem Bukowej.
LKS Goczałkowice wysoko zawiesił GieKSie poprzeczkę
GieKSa na zakończenie drugiego zgrupowania w Bielsku-Białej pokonała lidera III ligi z Goczałkowic. Trenera Rafała Góraka martwią urazy.
To było dla nas bardzo trudne spotkanie. Jesteśmy po bardzo intensywnym zgrupowaniu, a rywal okazał się wymagający i zawiesił poprzeczkę naprawdę wysoko. Gratulacje dla LKS-u, dziękuję za tę grę. My zgodnie z naszymi oczekiwaniami staraliśmy się, jak mogliśmy, aby wygrać – powiedział Rafał Górak, trener GieKSy, po sparingowym zwycięstwie z przewodzącym III lidze zespołem z Goczałkowic.
Sobotnie spotkanie na boisku „na górce” zakończyło trwające od poniedziałku zgrupowanie katowiczan w Bielsku-Białej.
Choć LKS grał bez swoich kontuzjowanych liderów, Łukasza Piszczka i Piotra Ćwielonga, to mógł rozwiązać worek z bramkami. Po dośrodkowaniu Łukasza Hanzela z rzutu rożnego i główce Przemysława Trytki piłka odbiła się jednak od poprzeczki. GKS wyszedł na prowadzenie krótko przed przerwą. Z prawej flanki dogrywał Zbigniew Wojciechowski, Dominik Zięba do spółki z Adamem Danchem nie dali rady zapobiec zagrożeniu, a Filip Kozłowski mocnym strzałem pokonał Patryka Szczukę.
Wyrównanie padło na początku II połowy. Przemysław Mońka napędził akcję goczałkowiczan przerzutem do Oliviera Nowaka, a następnie sam, mierzonym uderzeniem głową, sfinalizował jego centrę. Nie popisał się w tej sytuacji Jakub Karbownik. Jeden z dwóch zawodników zakontraktowanych tej zimy przez GieKSę zgubił krycie i umożliwił Mońce precyzyjny strzał.
Pierwszoligowiec odzyskał, a następnie podwyższył prowadzenie po dograniach z lewej flanki. Najpierw dośrodkowanie Michała Kołodziejskiego niefortunnie przeciął Michał Szymała, kierując piłkę do własnej siatki. Co ciekawe, Szymała do Goczałkowic trafił 1,5 roku temu właśnie z Katowic. Wynik ustalił strzelając z bliska Filip Szymczak, a asystę zanotował Adrian Błąd.
Trener Górak nie skorzystał w sobotę z licznego grona zawodników: obok bramkarzy Dawida Kudły i Kamila Korczaka, byli to także Grzegorz Janiszewski, Dominik Kościelniak, Bartosz Jaroszek, Danian Pawłas, Oskar Repka czy Bartosz Wodnicki.
– Na zgrupowaniu wszystko poszło zgodnie z planem, ale nie jesteśmy ludźmi z żelaza. Mamy trochę urazów, graliśmy bez kilku ważnych zawodników, a to zawsze martwi – przyznał szkoleniowiec GieKSy, która tej zimy odbyła w ośrodku bielskiego Rekordu dwa zgrupowania. Od niedzieli do środy ma wolne, a w sobotę czekają ją dwa sparingi: z II-ligowym Hutnikiem i III-ligowym Pniówkiem.
– Mamy teraz kilka dni wytchnienia, resetu, bo na obozie było intensywnie, często i gęsto. A później będzie już widać ligę. Już musimy myśleć o tym, co dla nas najważniejsze. Akcenty przesuną się w kierunku elementów taktycznych, byśmy mogli mocno wejść w rozgrywki – stwierdził Górak, którego zespół zanotował dotąd tej zimy 1 remis (z Podbeskidziem) i 3 zwycięstwa (z LKS-em, Rekordem i Jastrzębiem).
SIATKÓWKA
siatka.org – Zespoły z Olsztyna i Katowic podzieliły się punktami
Zespoły Indykpolu AZS Olsztyn i GKS-u Katowice dostarczyły swoim kibicom mnóstwa emocji. Pierwsze dwa sety zakończyły się po walce na przewagi. W kolejnych dwóch partiach drużyny również wygrywały naprzemiennie. W efekcie byliśmy świadkami tie-breaka. W nim również nie brakowało zwrotów akcji. Ostatecznie triumfowali olsztynianie, a najlepszym zawodnikiem meczu został wybrany Jan Firlej.
W pierwszych chwilach meczu drużyny dobre akcje w ataku przeplatały popsutymi zagrywkami. Blok zanotował Jakub Jarosz, co dało remis 4:4. Natomiast, gdy kontrę wykorzystał Karol Butryn, a Jarosz popsuł swoje uderzenie, miejscowi objęli trzypunktowe prowadzenie 8:5. Jednak od razu Piotr Hain i Gonzalo Quiroga wzięli sprawy w swoje ręce i to katowicka ekipa, dzięki ich uderzeniom, prowadziła dwoma punktami (10:8). Błąd w ataku GKS-u szybko przywrócił remis, natomiast zatrzymany przez Andringę Jarosz przywrócił akademików na minimalne prowadzenie. Sytuacja zmieniała się co trochę. Butryn zagrywką zwiększył przewagę, natomiast kontra Jarosza niedługo później dała gościom prowadzenie 18:17, które zwiększył po kilku wymianach do 21:19. Miejscowi odpowiadali co rusz udanymi uderzeniami i w najważniejszym momencie DeFalco wykorzystał kontrę, a Andringa punktował serwisem i to AZS miał piłkę setową (25:24). Tę wykorzystał od razu Mateusz Poręba – zatrzymując atak Jarosza.
Akademicy dzięki akcjom w bloku od początku kolejnej odsłony budowali przewagę. Gdy kontrę dołożył Butryn było 5:2. Po stronie gości skuteczny był Tomas Rousseaux i gdy skończył on długą akcję, po której Quiroga zagrał asa serwisowego był remis 7:7. Katowicka ekipa starała się przejąć inicjatywę i gdy punkt popsutym atakiem podarował jej Poręba, prowadziła 11:9. Drużyna z Olsztyna powoli, ale skutecznie wracała do gry. Jan Firlej najpierw punktował blokiem, a za jakiś czas dołożył do tego punktujący serwis i to miejscowi byli na prowadzeniu 14:12. Gdy zagrywką punktował DeFalco, grę przerwał trener GKS-u i trafił. DeFalco popsuł serwis, a nieskończony atak Butryna wykorzystał w kontrze Hain, odrabiając straty (15:16). To jego blok dał też wynik remisowy 18:18. Indykpol AZS cały czas jednak próbował uciec z wynikiem, w czym pomagała dobra postawa na siatce. Przez błędy własne nie mógł zbudować jednak znacznej przewagi, a goście co rusz doprowadzali do remisu (20:20 – po bloku Jakuba Lewandowskiego, 23:23 – po jego zagrywce). Cierpliwa gra i zagrywka Quirogi pozwoliły gościom w ważnym momencie wyjść na prowadzenie, a następnie po kontrze Rousseaux wygrali partię.
Na otwarcie trzeciej odsłony Damian Domagała długą wymianę zakończył popsutym atakiem, ale Hain zagrywką od razu dał gościom prowadzenie. Na krótko, bowiem DeFalco najpierw udaną kontrą, a następnie zagrywką dał akademikom przewagę, którą zwiększył jeszcze kolejny błąd w ataku Domagały (6:3). Ta sytuacja nie trwała długo, bowiem przy zagrywce Lewandowskiego GKS wyrównał po 7 i od razu poszedł za ciosem. Skuteczny Quiroga i blok Haina dały przyjezdnym przewagę 10:7, która niebawem zwiększyła się jeszcze bardziej. Dobre zagrywki gości zmuszały rywali do błędów i po kolejnym katowicka ekipa prowadziła 17:10. Olsztynianie nie byli już w stanie nawiązać walkę, a całą partię zamknął udanym serwisem Quiroga.
Akademicy nie odpuszczali i po bloku na Quirodze otworzyli czwartą odsłonę prowadzeniem 2:0. Goście wyrównali, ale gdy w polu zagrywki stanął DeFalco miejscowi znowu zaczęli uciekać z wynikiem (7:4). Chwilę później również Butryn pokazał swoje umiejętności za linią końcową, goście się mylili i różnica była już znaczna (14:6). Po kolejnym ataku blok rywali w miejsce Rousseaux na boisku pojawił się Jakub Szymański, który starał się wziąć ciężar gry na swoje barki. Po kolejnym jego ataku oraz kontrze Quirogi różnica nadal była jednak znaczna na korzyść gospodarzy (20:15). Katowicki zespół nie było w stanie jej odrobić, a zagrywka Averilla zamknęła tego seta i doprowadziła do tie-breaka.
Tego od dobrej zagrywki rozpoczął Quiroga, dzięki czemu Domagała wykorzystał szansę w kontrze. Po wyrównanych wymianach, olsztynianie przy zagrywce DeFalco, a po bloku Poręby oraz po kontrach Andringi i Butryna objęli prowadzenie 6:3, które utrzymywało się w kolejnych akcjach, mimo presji jaką starali się wywrzeć goście. Gdy po zagrywce Quirogi Hain wykorzystał kontrę i zminimalizował dystans do stanu 9:10 wydawało się, że gra rozpoczyna się od nowa. Gospodarze jednak znowu zagrali dobrze w polu zagrywki, dzięki czemu DeFalco skończył kontrę i dał AZS-owi prowadzenie 13:10, a chwilę później kolejnym atakiem piłkę meczową (14:11). Ostatnie słowo w spotkaniu należało do Andringi.
Indykpol AZS Olsztyn – GKS Katowice 3:2 (26:24, 26:28, 16:25, 25:17, 15:12)
sportdziennik.com – Jak na huśtawce
Katowiczanie wracają z Warmii i Mazur z punktem. W ostatnich dwóch odsłonach, w kluczowych momentach zabrakło im wyrachowania i zimnej krwi.
Zawodnicy GKS na własne życzenie zafundowali sobie horror na parkiecie w Iławie i ostatecznie przegrali ważne spotkanie z Indykpolem AZS Olsztyn po tie-breaku. Mecz trwał 139 minut i obfitował w wiele zwrotów akcji. Jednak gra z jednej i drugiej strony mocno falowała.
Oba zespoły pojawiły się w najmocniejszych składach i spodziewaliśmy się wyrównanego spotkania. I tak też było. W pierwszym secie gospodarze rozpoczęli od prowadzenia 8:5, ale w jednym ustawieniu, przy zagrywce Gonzalo Quirogi, stracili pięć „oczek z rzędu. Potem gra toczyła się niemal punkt za punkty. W końcówce goście wypracował sobie minimalna przewagę 24:22, ale zaprzepaścili szansę.
[…] Nic nie zapowiadało, że GKS odniesie zwycięstwo w drugiej partii, bowiem gospodarze przez cały czas prowadzili, a do tego kontuzji kolana doznał środkowy GieKSy Marcin Kania. Jego miejsce Jakub Lewandowski i okazał się bohaterem. Blokiem doprowadził do remisu (20:20), a następnie asem serwisowym (23:23). Chwilę później gospodarze mieli piłkę setową, bo katowiczanie wpadli w siatkę. Miejscowi nie wykorzystali szansy. Goście byli barziej skuteczni. Wykorzystali trzecią piłkę setową, zdobywając punkt po ataku belgijskiego przyjmującego.
W kolejnej partii gospodarze znów prowadzili (7:4). Po chwili jednak przeżyli istny koszmar. Goście, przy sporym udziale Lewandowskiego w polu serwisowym, wywalczyli sześć„oczek” i „rozregulowali” akademików. Systematycznie powiększali przewagę. Trener Javier Weber co rusz miał pretensje do swoich podopiecznych, ale niewiele wskórał. Seta kończył asem serwisowym Quiroga.
W czwartej odsłonie role się odwróciły, głównie za sprawą Butryna, który wszedł na zagrywkę i „zafundował” rywalom trzy asy, zaś jego koledzy dołożyli kolejne trzy. Akademicy objęli prowadzenie i pewnie zmierzali do końca. Przy stanie 18:11 w zespole GKS pojawił się, wracający po kontuzji barku Jakub Szymański i pokazał się z dobrej strony. Straty były jednak zbyt duże do odrobienia.
W tie-breaku rozpędzeni akademicy objęli prowadzenie 6:3 i nie oddali go do samego końca. Ciężar gry spoczywał na Butrynie oraz DeFalco, którzy solidnie atakowali i byli nie do zatrzymania.
HOKEJ
sportdziennik.com – Powrót w fotel lidera
Hokeiści GKS-u Katowice w zaległym meczu wygrali z Zagłębiem i wykorzystali potknięcie najgroźniejszego rywala – Re-Plast Unii Oświęcim i powrócili na pierwsze miejsce. Rywalizacja o palmę pierwszeństwa będzie trwała do samego końca sezonu regularnego, a oba zespoły będą grały jeszcze między sobą.
Szyki obronne gospodarzy zostały uszczuplone przez Oskara Krawczyka, który został wypożyczony do Zagłębia i w umowie był zapis, że obrońca i zarazem wychowanek sosnowieckiego zespołu nie może wystąpić w meczach z GKS-em. Goście byli faworytem i szybko potwierdzili swoją siłę, bo Bartosz Fraszko, znajdujący się w wybornej formie strzeleckiej, szybko pokonał Michał Czernika.
Przewaga była po stronie przyjezdnych, ale gospodarze również szukali swoich szans, choć ich akcje nie miały elementu zaskoczenia. Gra GKS-u w przewadze nie jest najmocniejszą stroną, ale tym razem Mathias Lehtonen wykorzystał osłabienie i napięcie nerwowe jakie towarzyszyło drużynie opadło. Zespół z Katowic dość łatwo przedostawał się do strefy sosnowiczan, ale gorzej było ze strzałami. Jednak „bezpieczne” prowadzenie w pełni usatysfakcjonowało gości.
Trzeba być czujnym i nie lekceważyć rywala i o tym przekonali się hokeiści z Katowic. Na 2. tercję wyjechali pewni siebie, ale zostali skarceni przez gospodarzy i Aleksandr Wasilijew zdobył kontaktowego gola. To był sygnał dla zespołu, żeby jeszcze powalczyć o korzystny rezultat. Jedni i drudzy mieli sytuacje, ale obaj bramkarze spokojnie interweniowali. Sędziowie zasygnalizowali karę dla gospodarzy i John Murray szybko zjechał z lodu. Ten manewr przyniósł wymierne korzyści, bo Mateusz Bepierszcz podwyższył wynik na 3:1.
Na początku 38 min sosnowiczanie znaleźli się w trudnej sytuacji, bo Kamil Sikora i Oskar Jaśkiewicz powędrowali do boksu kar. Jednak gospodarzom należą się słowa uznania, bowiem nie stracili gola w podwójnym osłabieniu. Owszem, goście przez cały czas przebywali w ich tercji, ale Czernik oraz jego koledzy dzielnie się bronili.
Właśnie gra w przewadze jest największą bolączką z licznych okazji wykorzystali zaledwie jedną. To stanowczo za mało dla zespołu, który posiada wysokie aspiracje w tym sezonie.
Uczta jakich mało
[…] Chóralne śpiewy w czasie meczu, a po końcowym gwizdku nieustające wiwaty na część hokeistów – to niemylny znak, że katowicka GieKSa po raz kolejny wygrała z rywalem z Tychów. To było nadzwyczaj interesująca potyczka i hokeiści z jednej i drugiej strony uraczyli nas prawdziwym widowiskiem.
W derbach nie ma oszczędzania się i obie drużyny od pierwszego gwizdka podjęły walkę. Początek należał do tyszan i młody Jan Krzyżek w 4 min strzelił w boczną siatkę. A potem Aleks Szczechura oraz Christian Mroczkowski mieli okazje sprawdzić umiejętności Johna Murraya. Amerykanin z polskim paszportem od początku był pobudzony, ale trudno się dziwić skoro grał przeciwko byłym kolegom.
Goście mieli 2 razy liczebną przewagę, ale nic z tego nie wynikało; nawet poważnego zagrożenia nie stworzyli w tercji katowiczan. Inna sprawa, że gospodarze w owym okresie grali agresywnie i starali się oddalać niebezpieczeństwo. W 18 min Patryk Wronka popisał się dynamicznym rajdem i niewiele brakowało, by wrzucił krążek przy słupku. Tuż przed końcową syrena okazje miał Patryk Krężołek. Szybka, ciekawa tercja i tylko goli zabrakło.
Po przerwie obie drużyny były jeszcze bardziej zmotywowane i zwiększyły tempo akcji, ale bramkarze nadal byli czujni. W 25:26 min za trzymanie do boksu kar powędrował katowiczanin Mateusz Rompkowski, ale… Denis Sergiuszkin stracił krążek na niebieskiej i w stronę bramki Tomasa Fuczika pomknął Anthon Eriksson. Szweda gonił Grigorij Żełdakow i sędzia zasygnalizował faul, ale Eriksson popisał się płaskim uderzeniem tuż przy słupku i gospodarze w najmniej oczekiwanym momencie objęli prowadzenie. I jedni, i drudzy mieli okazje, by zmienić wynik, ale bramkarze skutecznie interweniowali. Kolejna tercja też była na wysokim poziomie i kibice byli w pełni usatysfakcjonowani.
Ostatnia odsłona nic nie straciła na jakości. Jedni i drudzy robili wszystko, by skierować krążek do siatki, ale golkiperzy nie zawodzili. W 48 min Jegor Fieofanow z bliskiej odległości trafił w poprzeczkę, a w innych sytuacjach Murray bronił rewelacyjnie. W końcu jednak Wronka skierował krążek do siatki z bliskiej odległości, ale przy dużym współudziale Marcina Kolusza.
Niezrażeni goście rzucili się do ataku i wycofali bramkarza. Na 63 sek. przed końcem Mateusz Bepierszcz skierował krążek do pustej bramki, ale sędziowie odgwizdali spalonego. Na 53 sek. przed końcem Fuczik zjechał do boksu, ale wynik nie uległ zmianie.
Łotewski koncert
Mistrz Polski rozbroił na „Jastorze” lidera PHL, ale w ostatniej tercji hokeiści JKH popełniali banalne błędy.
GieKSa przyjechała na „Jastor” bez swojego asa atutowego, Grzegorza Pasiuta, natomiast trener obrońców mistrzowskiego tytułu, Robert Kalaber, wystawił wszystko, co ma najlepszego. Zabrakło oczywiście łotewskiego obrońcy Marisa Jassa, ale raczej nie ma się co łudzić – on sezon 2021/2022 ma już z głowy.
Od pierwszego gwizdka sędziów jastrzębianie rzucili się na rywali niczym wściekłe psy. Nie minęła nawet minuta zmagań, gdy akcji braci Szewczenko zakończyła się zdobyciem gola. Starszy Eriks w pozycji leżącej podał przed bramkę, a młodszy Arturs zaskoczył Johna Murraya. W kolejnej akcji bramkowej JKH role się odwróciły, wyrok na katowiczanach wykonał Eriks. W I tercji podopieczni Roberta Kalabera może nie grali koncertowo, ale bardzo dobrze. Oddali na bramkę rywali 11 strzałów, a lider zrewanżował się tylko czterema próbami. W okresie liczebnej przewagi (na ławce kar siedział Kamieniew) goście tylko na kilkanaście sekund założyli zamek, ale nie zagrozili poważnie rywalom.
Gospodarze podwyższyli prowadzenie po pięknym strzale z niebieskiej Jewgienija Kamieniewa, po którym „guma” wylądowała w „okienku” bramki katowiczan. W tym momencie z lodu zjechał Murray, a jego miejsce między słupkami bramki gości zajął Maciej Miarka. Pół minuty po tej roszadzie podopieczni trenera Jacka Płachty zdobyli gola – z niebieskiej uderzał Mateusz Rompkowski, tor lotu krążka przeciął Marcin Kolusz i Patrik Nechvatal skapitulował.
Jeżeli lider liczył na to, że gol doda mu skrzydeł, to szybko został sprowadzony na ziemię. Sędziowie sygnalizowali karę dla Carla Hudsona, Nechvatal zjechał do boksu, a jego koledzy koncertowo rozegrali akcję, którą wykończył celnym strzałem Frenks Razgals.
Kiedy w III tercji Dominik Paś zdobył dla JKH piątego gola, wydawało się, że będzie to mecz bez historii. Gospodarze jednak zafundowali swoim sympatykom nadprogramowe emocje i niewiele brakowało, by GieKSa zdobyła czwartego gola. W 59 min. Paś sam jechał na pustą bramkę rywali i tak długo zwlekał ze strzałem, że obrońca katowiczan wybił mu krążek!
Do wygranej JKH największą cegiełkę dorzucili Łotysze, którzy mieli udział przy czterech golach swojej drużyny.
Piłka nożna
Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl
Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.
Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.
Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.
Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.
Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.
Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.
Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.
Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂
Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.
Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.
Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.
Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉
Felietony
I co, niedowiarki?
Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.
Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić. Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.
O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.
Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.
Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.
Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.
Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.
Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.
Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.
W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?
Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.
Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.
Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.
Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.
Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.
Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.
O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!
Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.
Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.
GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.
Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.
A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.
Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.
Galeria Piłka nożna
Coraz bliżej… Narodowy
Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski.



Najnowsze komentarze