Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do Chojnic

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Wyjazd do Chojnic był chyba najciekawszym wyjazdem redakcyjnym w tej rundzie. Chociaż wszystko może się zdarzyć w Ostródzie, w każdym razie jedno jest pewne, jeńców nie bierzemy. Poniżej tradycyjne „Post scriptum” na podsumowanie:

  1. Wyjazd zaplanowaliśmy z zapasem 2 godzin do meczu, więc około godziny 11:00 wyruszyliśmy w trasę.
  2. Tym razem wybraliśmy się z Miśkiem (foto), który zapowiadał się od dawna, że takiego widowiska nie przepuści.
  3. Przejazd w stronę Chojnic umilał nam HejtPark z Jasiem poetą, ponieważ dzień wcześniej wpadłem na ten program emitowany na żywo i nie mogłem uwierzyć w te głupoty, które tam słyszałem.
  4. 6 godzin w podróży wydawało się idealne do tego, jak coś to nie wiem, czy to komukolwiek polecić. Ten program był bardziej popierdolony niż los kibica GieKSy.
  5. Niestety za Częstochową złapał nas potworny korek, przez co nasz zapas zmniejszył się o godzinę.
  6. Potem, pokonując dalsze kilometry, dowiedzieliśmy się, że ów korek wynikał z braku umiejętności jazdy na suwak oraz włączania się do ruchu na rondzie – dramat.
  7. Za Łodzią wskoczyliśmy na szybkiego Maca, zbijając żółwika z oficjalną i poszliśmy w długą.
  8. Mieliśmy 3 drogi do wyboru na zjazd z A1 w stronę Chojnic.
  9. Wybraliśmy tę, która od początku się wyświetlała jako najszybsza.
  10. Podpowiem tak – chuja była, nie najszybsza, ponieważ straciliśmy kolejne 30 minut na remontowanych odcinkach drogi.
  11. Wkurzała narastająca presja związana z czasem, powinniśmy być na stadionie 45 minut przed spotkaniem, żeby na spokojnie wszystko przygotować i znaleźć miejsca prasowe.
  12. Cisnęliśmy na pełnej w stronę stadionu po informacji, że miejscowy Michał z Chojnic miał dla nas wuszty.
  13. Przed Chojnicami mijaliśmy po lewej stronie spory patrol psiarni, który zmierzyła nas wzrokiem.
  14. Mówimy uhuh, na pewno pojadą, jednak nie podjechali.
  15. Natomiast 1,5 km dalej wyskoczył pan z lizakiem z prawej niczym sierżant Owczarek z Kilera.
  16. Nie mieliśmy fest czasu, a tu jeszcze nas zatrzymują, no trudno, zjeżdżamy na bok.
  17. Pytanie: „aspirant blabla, w jakim celu podróżujecie w rejonie Gminy Chojnice blablabla” odp: „na mecz”. Zapadła cisza… „No kurwa na mecz, redakcja Gieksa.pl, spóźnieni jesteśmy”. Nie zadziałało, padło pytanie o legitymacje dziennikarskie, a, jako że nie mieliśmy, to tłumaczę, że mamy w aucie aparat, kompy i na mailu przyznane akredytacje. Wziął, otworzył drzwi, kuknął i mówi, żeby jechać dalej, trochę tak jakby nietakt. Myślę sobie, że z prawnikiem Maykiem, to byśmy na drugą połowę i nie zdążyli przy tej kontroli.
  18. No to kij, 3 minuty stracone, ale jedziemy. Nagle jednak podbiega po uwadze kolegi i pyta: „psst, chłopaki, a nie wiecie, czy kibice jadą na ten mecz z Katowic?” Nie zastanowiłem się, mówię: „nie mam pojęcia, kurwa spieszymy się serio”.
  19. No i pojechaliśmy, potem myślałem, że warto było mu wrzucić, że jadą i są 10 minut za nami. Pewnie by się zebrali i siedzieli przygotowani, odliczając te mityczne 10 minut. HE HE.
  20. Pod bramę dotarliśmy finalnie o godzinie 18:20, więc mieliśmy 25 minut do rozpoczęcia spotkania. Uff, pomyślałem, że damy radę.
  21. Tutaj kolejny zonk, ponieważ typ na bramie stwierdził, że nas nie wpuści, tylko mamy zaparkować tu przed stadionem po lewej.
  22. Po kilku wymianach zdań mówię ok, zaparkujemy. Jeździmy jak debile po zapełnionym parkingu i oczywiście nie ma miejsca, więc wracamy do typa (już była 18:30) i mówię, że ma nas kurwa wpuścić, bo nie możemy sobie pozwolić na spóźnienie i będzie miał potem problemy z tego powodu.
  23. Pierwszy raz się spotkałem, żeby nie zadziałały na ochroniarzy moje, czy innych kolegów z redakcji zajawki słowne na wejściu. Przecież równo 5 lat temu wjechaliśmy w 5 za bramę na stadion Zawiszy, gdzie potem okazało się, że nawet nam akredytacji nie przyznali.
  24. Dobra, zaczęliśmy krążyć wokół stadionu w poszukiwaniu miejsca, typ pod bramą wskazał nam, że w budynku VIP odbierzemy akredytacje.
  25. Finalnie, po ogarnięciu terenu w okolicy godziny 18:40 parkujemy w odległości około kilometra od stadionu, przy samym rynku.
  26. Doskonałe miejsce, mijał je każdy kibic Chojniczanki.
  27. Dalej zaczęliśmy krążyć między wszystkimi ludźmi w poszukiwaniu akredytacji.
  28. Wbiliśmy na wejście VIP i tam musieliśmy czekać, aż przyjdzie rzecznik prasowy.
  29. Każdy nas tam wpuszczał i mówił, że to tutaj, itp.
  30. Mecz się już rozpoczął, a my dalej czekamy na rzecznika.
  31. Przyszedł po 5 minutach rzecznik i mówi, że mamy sobie iść, bo to nie tutaj i o co nam w ogóle chodzi.
  32. Wytłumaczyła nam pani, że mamy obejść cały murek dookoła i tam jest wejście.
  33. Niestety znowu nie zadziałała perswazja, żeby nas jakoś wprowadziła, bo mecz już jest i jesteśmy w dupie.
  34. Po wyjściu dalej krążymy między miejscową ekipą i szukamy, każdy już nas tam dokładnie zna, bo trudno nie rozpoznać wkurwionych, nieogarniętych do wejścia mietków.
  35. W końcu Misiek przeczytał dokładnie maila z Accredito i jest info, że brama jest na ul. Okrężnej.
  36. No ok, to brama gdzie podjeżdżaliśmy autem, ale typ nas wysłał na VIP, jednak poszliśmy tam wzdłuż betonowego płotu, bo tamtego skrawka terenu jeszcze nie zweryfikowaliśmy.
  37. Okazało się za 200 metrów, że są w tym płocie wstawione takie drzwi jak w bunkrach z okienkiem, gdzie jak wchodzisz do meliny, to musisz powiedzieć hasło, mówię: PTAKI LECĄ KLUCZEM!
  38. A tak na poważnie wołam, żeby nas wpuścili, bo jesteśmy w dupie. Na szczęście był tam ochroniarz i siedziały dwie miłe panie, które wydały nam akredytacje i pokazały wejście.
  39. Okazuje się, że tam są ultra BOXy dla mediów i miałem swój własny Chojnicki SKY BOX do relacjonowania dla Was meczu. Był doskonale wyciszony, więc dobrze by się prowadziło relację radiową.
  40. Sam mecz pod nasze dyktando, obok mnie zasiadała ekipa z oficjalki. Po każdej bramce skakali w tym boksie, a ja miałem problem z tym co się dzieje na boisku. Nie mogłem w to szczerze uwierzyć, że tak gromimy te Chojnice.
  41. Po meczu wrzuciliśmy posty i wyruszyliśmy w poszukiwaniu samochodu z nadzieją, że jeszcze stoi.
  42. Wiecie, jakbyśmy przegrali to wszyscy mega gościnni, ale jak wygraliśmy, no to już jest różnie.
  43. Niestety przez spóźnienie nie udało się uścisnąć ręki z Chojnickim Michałem, który miał dla nas wuszty, ale mam nadzieję, że uda się to przy następnej okazji! W mojej ocenie robi bardzo dobrą robotę.
  44. Idziemy sobie spokojnie już po rynku w stronę samochodu między ludźmi po meczu i wtedy Misiek decyduje się odebrać telefon od córki.
  45. Słyszę, że lecą tam GieKSiarskie przyśpiewki i widzę kątem oka, że Misiek wpadł na pomysł odpalenia tego w tryb głośnomówiący przy tym chojnickim rynku.
  46. No to świetnie, zaraz nas wyniosą, jeszcze zanim dojdziemy do tego auta w ramach podziękowania za starą wizytę GieKSiarzy na ich sektorze.
  47. Na szczęście Misiek ze śmiechu wyłączył ten telefon i przemknęliśmy przez rynek do samochodu.
  48. Udało się wyjechać z Chojnic, a ja jeszcze dalej nie ogarniałem sytuacji, że wygraliśmy 3:0 i jesteśmy o krok od celu.
  49. Dopiero na trasie zaczęło dochodzić do mnie, że my przyjechaliśmy sobie po swoje, wciągnęliśmy rywala do lewej dziurki, wycharkaliśmy, przemieliliśmy i wypluliśmy.
  50. Na powrocie mieliśmy doskonałą atmosferę, śmialiśmy się z całego tego chaosu na wejściu i córki Miśka śpiewającej HEJ GIEKSA GOOL na chojnickim rynku. Czytanie niektórych komentarzy na TT również powodowało, że kilka razy wypadłbym z trasy ze śmiechu, a nagrodę publiczności wygrał Yaro ze swoim Pepco.
  51. Na powrocie znowu zdecydowaliśmy się w późniejszej fazie posłuchać HejtParku, tym razem z fajnym, inteligentnym gościem, czyli KęKę. Dotarliśmy do domów w okolicach godziny 3:00 naładowani pozytywną energią.
  52. Dobrze, że nie było wyścigów z kurczakami, natomiast niestety nie wiem, co za umysłowa ameba wsadziła dwukrotnie bardzo długi, odcinkowy pomiar prędkości na remontowanym odcinku z ograniczeniem 70 km/h. Wydaje mi się, że ten wyjazd będzie nas kosztował nieco więcej z tego powodu, ale i tak – warto było!


5 komentarzy
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

5 komentarzy

  1. Avatar photo

    Jarosław

    30 maja 2021 at 20:19

    Coraz bardziej lubię te wasze pot scriptum. Czytając to czułem się jakbym był z wami. Robicie dobra robotę. Tak trzymać chłopaki.

  2. Avatar photo

    tomassi

    30 maja 2021 at 22:42

    Fajnie się to czyta. Super robota.

  3. Avatar photo

    Kibic

    30 maja 2021 at 22:49

    Kawał dobrej roboty redakcja ???????? ????????????

  4. Avatar photo

    Scifo

    30 maja 2021 at 23:55

    Super!

  5. Avatar photo

    Łukasz Z.

    31 maja 2021 at 10:41

    Świetna robota! Dzięki Wam przetrwaliśmy złe czasy a teraz przyjemniej będzie świętować pierwszy sukces od lat. Dzięki!!!

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Galeria Piłka nożna

Coraz bliżej… Narodowy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski. 

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: trzymałem kciuki za Rafała Góraka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Nie ma czasu na chwilę oddechu – zwycięstwo z Koroną za nami, a naszą uwagę kierujemy w stronę Łodzi, gdzie czeka już pucharowy rywal. Jak na Łódź przystało, forma Łódzkiego Klubu Sportowego faluje raz w górę, raz w dół. Jak będzie jutro? Między innymi o to zapytaliśmy Jakuba Olkiewicza, „największego” optymistę wśród fanów z białej części tego miasta, znanego zarówno z kibicowskich wojaży za ŁKS-em, jak i pracy dziennikarskiej, obecnie na horyzontalnym portalu leszekmilewski.pl i kanale Tetrycy. [fot. Wojciech Pakulski (ŁKS Łódź)]

Twoim znakiem rozpoznawczym jest fakt, że gdy inni widzą szklankę do połowy pełną, ty pytasz: jaka szklanka? Rozczarowania to chleb powszedni kibica, a ostatnio w naszym futbolowym uniwersum więcej jest rozczarowanych niż zadowolonych. Dlaczego, może oprócz Górnika i Wisły Kraków, reszta ma mniejsze lub większe powody do narzekania?
To jest pytanie, które dość dobrze obrazuje, czym tak naprawdę jest piłka nożna, bo żywot kibica składa się jednak w porażającej większości z chwil cierpienia, rozczarowania i oczekiwania na to, co się na pewno nie wydarzy. Jest to też odprysk dyskusji o tym, jak się rozwija Ekstraklasa, bo rozwija się w szalonym tempie: budżety rosną, kwoty transferowe są rekordowe, ale to też oznacza, że rozczarowania będą coraz większe. Mistrz jest tylko jeden, mimo że kandydatów jest już pewnie z siedmiu, więc i rozczarowanych będzie więcej. Co ciekawe, to samo przenosi się na pierwszą ligę, bo przypominam sobie wyścig ŁKS-u o awans w czasach pierwszego powrotu po bankructwie, gdzie jedynymi logicznymi rywalami byli Stal Mielec, Sandecja i Raków, który wtedy ostatecznie awansował. Trudno oceniać, że Sandecja, która nie zwiększyła drastycznie budżetu w porównaniu do lat ubiegłych, była szczególnie rozczarowana brakiem awansu, gdy do Ekstraklasy wszedł Raków i ŁKS. Podejrzewam, że w tym sezonie rozczarowana rekordowymi wydatkami i rekordowo niską pozycją będzie połowa pierwszej ligi, a tych, którzy nie są rozczarowani, policzymy na palcach jednej ręki.

A z czego ty będziesz zadowolony w tym sezonie w kontekście ŁKS-u?
Ja będę zadowolony, jeśli do końca będziemy o coś walczyć. Doprecyzuję, że to coś to nie jest utrzymanie, bo już nie raz los potrafił ze mnie zadrwić na różne sposoby. Cel minimum to baraże. Nie jest tajemnicą, że nie jestem człowiekiem, który zawsze mierzy wysoko, ale nie chciałbym, żebyśmy na 34. kolejkę ligową jechali z przekonaniem, że nic nas już nie czeka, tylko żywili nadzieję, że przy korzystnym wyniku na naszym stadionie i na kilku innych uda się na to szóste miejsce wskoczyć i potem jeszcze sprawić niespodziankę w barażach. Niestety udało mi się przywyknąć do sezonów ŁKS-u w pierwszej lidze, gdy od około 30. kolejki już tylko ślizgamy się do końca sezonu. Piłka nożna dlatego nas w sobie rozkochała, bo gwarantuje potężne emocje i potężne huśtawki nastrojów, rollercoastery, gdzie na przestrzeni kilkunastu minut wędrujesz z piekła do nieba, a trudno się wędruje, jeśli na miesiąc przed końcem ligi grasz mecze bez żadnej stawki.

Jeden z naszych kibiców ukuł stwierdzenie o klątwie miejsc 8-12, która dręczyła GieKSę w 1. lidze. Nie boisz się, że ŁKS przejmie tę pałeczkę?
Tak, trochę się tego boję. Jestem oczywiście pesymistą i czarnowidzem, ale bywam też realistą i staram się rzetelnie oceniać sytuację. Dlatego w sezonach, gdy ŁKS-owi idzie nieźle, a zapowiedzi są wysokie, to staram się je tonować, bo nigdy aż tak dobrze nie jest. Na przykład przed obecnym sezonem, gdy niektórzy rozpędzali się i widzieli ŁKS w pierwszej dwójce, ja tonowałem nastroje, że nie posiadamy ani kadry, ani budżetu na poziomie Wisły, Śląska czy Wieczystej, ani też pierwszoligowego doświadczenia i ciągłości pracy, którą kilka innych klubów ma. Teraz z kolei nie wpadam w totalne czarnowidztwo, że za moment przywita nas strefa spadkowa, bo zwyczajnie jest to zbyt silna drużyna. Dlatego wydaje mi się, że cel, który wyznaczyłem, czyli to, żebyśmy do końca bili się o szóste miejsce, jest dosyć realny. Być może nawet jest to opcja dla minimalistów, bo siła kadry, budżet ŁKS-u i – jak podejrzewam – zimowe transfery, będą nas raczej pchały w kierunku tych miejsc 4-6. Tabela jest dosyć ciasna i wszystko zmierza do tego, że ŁKS będzie o coś walczył do ostatniej kolejki i to oznacza, że ja będę umiarkowanie zadowolony z tego sezonu, bo oczekuję emocji i chcę, żeby ta 34. kolejka i mecz u siebie z Górnikiem Łęczna miał stawkę.

1:3 w Siedlcach w zimny październikowy wieczór – gorzej być nie może czy „potrzymaj mi piwo”?
To jest ten moment, na który staram się patrzeć realistycznie i z pewnym dystansem. Tak samo jak nie rozpaczałem całkowicie po 0:5 z Wisłą Kraków, bo wiedziałem, że Wisła w tym sezonie będzie cholernie mocna. Kiedy utrzymała Rodado, to byłem pewny, że jest to sygnał, że pójdzie po awans dosyć pewnym krokiem. Tak samo nie skakałem z radości po niektórych zwycięstwach ŁKS-u, a raczej mówiłem, że musimy się w tej lidze najpierw rozejrzeć. Trener Szymon Grabowski, który po pierwsze sam jest nowy w ŁKS-ie, a po drugie ma praktycznie zupełnie nowy skład, potrzebuje dużo czasu, żeby faktycznie dostarczyć nam docelowy produkt. Po fatalnym meczu w Grodzisku Mazowieckim, który przegraliśmy 0:3, wielu domagało się zwolnienia Szymona Grabowskiego. Ja tonowałem nastroje, bo wydawało mi się, że może nastąpić odbicie. Po następnych dwóch meczach, gdzie wygraliśmy z GKS-em Tychy i w świetnym stylu przełamaliśmy się na wyjeździe ze Stalą Rzeszów, niektórzy znowu mówili, że wszystko zaskoczyło i teraz już będzie dobrze. Spokojnie, to jest pierwsza liga – tutaj dopiero po dłuższej serii można stwierdzić, że jest dobrze. Staram się trzymać zdrowy dystans i ani nie zwalniać Szymona Grabowskiego po każdym przegranym meczu, ani też nie wynosić pod niebiosa tej drużyny po każdym meczu, który wygra. Pierwsza połowa w Siedlcach daje nadzieję, że powoli wiemy co, jak i kim chcemy grać. Teraz pytanie, czy będziemy w stanie taką jakość dostarczać regularnie.

To ciekawe, co mówisz o trenerze, bo wasi sąsiedzi z drugiej strony Łodzi nie są tak wyrozumiali…
Wydaje mi się, że pod tym względem Widzew jest mniej w tym miejscu, w którym my byliśmy w ubiegłym sezonie, czyli oficjalnie na transparencie piszesz, że to jest sezon przejściowy, że spokojnie, będzie zaufanie, ale gdzieś w głębi duszy właściciel, a za nim też najbardziej znaczący działacze wiedzą, że nakłady finansowe były przeogromne i musi zaskoczyć od razu. A to, co mówisz mediom, że będziesz trzymał ciśnienie to jedna sprawa, możesz udawać najbardziej cierpliwego mnicha świata, na koniec liczysz, ile wydajesz na tych zawodników i mówisz sobie: dobra, spróbujmy z innym trenerem, innym dyrektorem, innym prezesem. I nie dziwi mnie to, bo każdy właściciel musi sam przejść tą ścieżką, żeby przekonać się, że to tak nie działa, że wystarczy wrzucić te wszystkie grzyby do wody i nagle powstaje fantastyczna pieczarkowa. Trzeba dorzucić jeszcze trochę cierpliwości i właściwych ludzi. Trzymam kciuki, żeby w ŁKS-ie tej cierpliwości było więcej, zwłaszcza że byłem bardzo rozczarowany ubiegłym sezonem.

Jednym spośród tych, którzy będą decydować o ewentualnej zmianie trenera, będzie Marcin Janicki, w Katowicach wspominany raczej dobrze, choć czarną kartą w jego CV jest nasz spadek do 2. ligi po golu bramkarza Bytovii w 97. minucie decydującego meczu. Jak oceniasz jego pracę w Łodzi?
Na razie staram się nie oceniać, bo jest zdecydowanie za wcześnie na to, by oceniać pracę wszystkich nowych działaczy, a trochę ich przybyło w Łodzi. Pewne, że piłkarze nie ułatwiają chłopakom roboty – poziom sportowy nie do końca idzie w parze z akcjami marketingowymi czy tymi związanymi z ticketingiem, bo to ma ręce i nogi, natomiast nie ma głowy, bo głową jest wynik piłkarski, dlatego tym ludziom trudniej jest działać. Marcin Janicki to człowiek, którego bardzo cenię i wiązałem z nim duże nadzieje, kiedy przychodził do ŁKS-u. Czekam na efekty jego pracy i czekam dość spokojnie, bo zdaję sobie sprawę, że jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia. Jest mnóstwo nowych dyrektorów, a ja czekam, żeby teraz ci dyrektorzy pozatrudniali odpowiednich wykonawców i żeby ci wykonawcy wprowadzili klub na zdecydowanie wyższy poziom organizacyjny. Marcin Janicki to gość, który zna się na robocie i trzymam kciuki, żeby po pierwsze dostał tyle czasu, ile potrzebuje, a po drugie, żeby piłkarze mu za bardzo nie bruździli swoją postawą na boisku.

Masz szczególne wspomnienia z meczów z GieKSą?
Zawsze będę darzył sentymentem stary sektor gości przy Bukowej. To nieprawdopodobne, jak przyjemnie się dopingowało zza bramki jeszcze na starym stadionie, ściana za plecami robiła fantastyczny klimat, do tego mecze – choć z tradycyjną wymianą uprzejmości – odbywały się jednak z dużym szacunkiem z obu stron. To był też jeden z moich pierwszych wyjazdów, a na pewno pierwszy samochodowy, na którym byłem kierowcą. To mógł być sezon 2009/10.

Pamiętam ten mecz. Wygraliśmy 4:1, ŁKS dostał dwie czerwone kartki, a pierwszego gola zdobył Krzysztof Kaliciak strzałem praktycznie z połowy boiska.
Przypominam sobie, że po tym meczu ówczesny prezes ŁKS-u chyba wysyłał Bogusława Wyparłę do okulisty, żeby sprawdził wzrok, bo coraz więcej miał takich pomyłek. Natomiast muszę przyznać, że wtedy wynik nie za bardzo mnie interesował. My byliśmy wtedy w sektorze gości w ok. 1000 osób, był naprawdę świetny doping. I mimo że to były moje początki na wyjazdowym szlaku, to pomyślałem wtedy, że na tym szlaku zadomowię się na dobre. Zawsze wspominam GKS z dużą sympatią, bo tamten sektor gości był godny – to jest naprawdę dobre słowo, bo zapewniał godność wyjazdowiczom, nie jak wiele innych sektorów, w których miałem okazję zasiąść pozniej. No i na pewno też ciepło wspominam… Choć to akurat złe słowo – bardziej pasowałoby zimno, więc zimno wspominam mecz, gdy graliśmy z wami jakoś w końcówce października i było okrutnie zimno. Zasiedliśmy na tym tymczasowym sektorze gości. Pamiętam, że doszło między nami do krótkiej wymiany ognia podczas oprawy pirotechnicznej, dlatego z sektora byliśmy wypuszczani pojedynczo i zajęło to długi czas. Stałem więc w trampkach na mrozie myśląc, co ja mam w głowie, że ciągle chce mi się jeździć. Dzisiaj oczywiście wspominam to już ze śmiechem.

Przy okazji naszego meczu z Widzewem Michał Nibarski podzielił się ze mną anegdotą z czasów waszej rywalizacji w 3. lidze, gdy próbowali przeszkodzić w waszym awansie wymuszając porażkę Widzewa z Drwęcą Nowe Miasto Lubawskie. Pamiętasz tamte czasy?
Jest pewna przyśpiewka, która towarzyszyła mi przez większość młodzieńczych lat: róg róg róg – gol gol gol!, która królowała na początku XX wieku, a potem była trochę zapomniana. Pamiętam, że w tamtym meczu część kibiców Widzewa skandowała ją przy rzutach rożnych Drwęcy, no i od tej pory na ŁKS też ta przyśpiewka wróciła i jest dość często proponowana przez gniazdowych. Pamiętamy to Widzewiakom, ale znam też takich, którzy wypominają to części swoich kibiców uważając, że zwyczajnie nie powinno tak być, że kibicujesz rywalowi, nawet jeśli ten rywal może zaszkodzić twojemu lokalnemu, derbowemu przeciwnikowi. Dlatego tutaj sytuacja była dość niejednoznaczna i nie chciałbym przesadnie krytykować wszystkich Widzewiaków, bo sam nie wiem, jak bym się zachował w odwrotnej sytuacji. Temat na pewno ciekawy i nieco absurdalny, że dwie potężne marki, które rywalizują gdzieś na czwartym poziomie rozgrywkowym, zostały pogodzone przez zespół Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie.

Na Łódź padł już blady strach przed najbliższym meczem, gdy patrzycie na rozpędzającą się maszynę Rafała Góraka?
Nie ukrywam, że trzymałem kciuki za trenera Góraka. Wydaje mi się, że to topowy fachowiec i było mi przykro, że radzi sobie odrobinę słabiej w tym sezonie. Byłem oczarowany tym, jak GieKSa radziła sobie jako beniaminek. Nie skłamię, jeśli powiem, że wiele osób z pewną zazdrością wypowiadało się o tym, co GieKSa robi w swoim pierwszym sezonie, tym bardziej pamiętając, jak wyglądał nasz pierwszy sezon po awansie do Ekstrakasy, zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem. Dlatego cieszę się, że GieKSa się odkręciła, tym bardziej, że ważną postacią u was jest Mateusz Kowalczyk, czyli wychowanek Szkoły Gortata, były uczeń – gość, któremu oczywiście kibicuję.

Wisła Kraków udowodniła, że w Pucharze niemożliwe nie istnieje. To co, może i ŁKS tą drogą trafi do Europy?
Mógłbym odpowiedzieć, że po tym, co zobaczyliśmy w ostatnich meczach ligowych, to pozostało nam skupić się na Pucharze Polski, ale mówiąc serio trzymam kciuki, żeby ŁKS jeszcze coś pokazał w lidze. Na pewno to, czego bym nie chciał, to żebyśmy ten mecz odpuścili, a trochę się tego boję, chyba jak każdy kibic. Jak ostatecznie się to zakończy? Nie wiem, bo trener Grabowski jest w pierwszej kolejności rozliczany z wyczynów w lidze i to dla nas kluczowa sprawa. Ja liczę przede wszystkim na to, że ktokolwiek wyjdzie na murawę, to po prostu pokaże, że ambitnie walczy o miejsce w składzie, a Puchar traktuje tak samo poważnie jak ligę. Sam jestem ciekaw, jak ŁKS do tego podejdzie i chciałbym, aby to podejście było poważne, bo Puchar Polski nie zasługuje na to, jak czasem traktują go kluby.

W pierwszej rundzie dopiero po dogrywce pokonaliście Chrobrego Głogów, a jedną z bramek zdobył Serhij Krykun. Odpracował już bramkę, którą strzelił wam w finale baraży jeszcze jako zawodnik Górnika Łęczna?
Chyba tak. Wiadomo, że tamta historia zatrzymała nas w rozwoju na długie lata. Bez tamtej porażki barażowej ŁKS zupełnie inaczej wyglądałby zarówno dzisiaj, jak i wtedy, po awansie do Ekstraklasy. Jeśli prześledzić nasze losy, to tak naprawdę awansowaliśmy w najbardziej niefortunnych momentach, jakie można sobie wyobrazić, bo za pierwszym razem ten awans robiliśmy wraz z Rakowem, więc drugi spośród beniaminków był bardzo mocny. W dodatku był to sezon reorganizacji, gdy przy dwóch beniaminkach z ligi spadały trzy zespoły. Natomiast kiedy Stal Mielec robiła awans, to już w zdecydowanie bardziej sprzyjających okolicznościach, gdy spadał tylko jeden zespół, w dodatku trafiło się bardzo słabe Podbeskidzie. Takie jest przynajmniej moje wrażenie. Dlatego tym bardziej żal, że kiedy trzeba było awansować po barażu z Górnikiem Łęczna, to tę szansę wypuściliśmy z rąk. Fakt – awansowaliśmy później, ale znowu stało się to w takim zestawieniu, że trudno było nawiązać walkę o utrzymanie, biorąc pod uwagę ograniczenia finansowe, jakie wówczas miał ŁKS. Zadra może już nie tkwi w sercu, ale na pewno Serhij musi się mocno starać, żeby nie przypominać mi o tych słabszych momentach, które ŁKS miał, a on odegrał w tym kluczową rolę.

Czy wśród łódzkich kibiców czuć specjalną mobilizację przed naszym meczem?
Niestety, decydujący jest tutaj termin, który jest wybitnie niesprzyjający. Podejrzewam, że tego nie przeskoczymy i frekwencja nie będzie szalona. Z drugiej strony wydaje mi się, że ci, którzy mają przyjść, to i tak się na tym stadionie zjawią. Martwi mnie jedynie, że przy innych wynikach osiąganych w lidze, zupełnie inaczej również wyglądałby ten mecz pucharowy, bo to zniechęcenie jest jednak mocno wyczuwalne, zwłaszcza u mniej zaangażowanych kibiców. Każdy kolejny miesiąc rozczarowań, a tych mamy już za sobą kilka, a nawet kilkanaście, utrudnia nam działania czysto kibicowskie. Najlepszy dowód to moment, gdy mieliśmy mecz pucharowy z Chrobnym Głogów, a chwilę wcześniej wyjazd, kiedy wracaliśmy na szlak po zakazie, to bilety na wyjazd rozchodziły się w szybszym tempie niż na mecz u siebie. To dobitnie podkreśla, jakie nastroje panują wśród kibiców mniej zaangażowanych, a jakie wśród fanatyków. Więc fanatyków spodziewam się ujrzeć tylu co zwykle, zwłaszcza, że sam będę wśród nich razem z synami, żoną i tatą, natomiast sądzę, że mimo wszystko nie będzie to mecz o rekordowej frekwencji.

Jaki scenariusz przewidujesz we wtorkowe popołudnie przy Alei Unii Lubelskiej 2?
Zupełnie szczerze wydaje mi się, że ŁKS nie jest skazany na porażkę w tym meczu dlatego, że kluby Ekstraklasy o podobnych ambicjach i podobnych celach jak GieKSa, czyli spokojne utrzymanie i niewiele więcej, to raczej ten Puchar Polski mają wpisany jako obowiązek do odbębnienia, a nie szansę na świetną przygodę. Dlatego po losowaniu nawet się ucieszyłem, że skoro mieliśmy trafić na kogoś z Ekstraklasy, to nie jest to ekipa, która zaplanowała sobie w budżecie grę w europejskich pucharach w przyszłym roku i wręcz liczy na to, że przez Puchar Polski uda się pójść drogą na skróty. Myślę, że np. Pogoń i Widzew właśnie w Pucharze Polski upatrują największą szansę na to, żeby w tych pucharach zagrać wcześniej. Dlatego ucieszyłem się, że to GKS, gdzie myślę że nikt nie będzie rozdzierał szat, jeśli okaże się, że to w Łodzi się wasza pucharowa przygoda skończy. A moim zdaniem ŁKS ma sporo jakości piłkarskiej, zwłaszcza po dołączeniu Bastiena Tomy, więc sądzę, że jeśli poważnie potraktuje ten mecz i zagra z takim zaangażowaniem jak w Rzeszowie i będzie miał przy tym odrobinę szczęścia, to nie jest skazany na porażkę. Ale czy powiedziałbym, że wierzę głęboko w to, że Łódzki Klub Sportowy jutro postawi kolejny krok na długiej ścieżce do Stadionu Narodowego? Raczej nie.

Ile jest kilometrów z Łodzi do Skierniewic?
To jest mniej więcej w połowie drogi do Warszawy, więc pewnie będzie jakieś 70-80. Mniej więcej podobna droga z Katowic jak do Łodzi. Odwiedziliśmy z Leszkiem Milewskim Skierniewice, gdy robiliśmy reportaż o ich szalonych pucharowych przygodach. Być może nie będzie to dla was wielkie pocieszenie, ale stoicie w dosyć długim rzędzie drużyn, które były murowanym faworytem, a ostatecznie w Skierniewicach poniosły klęskę. Widziałem gablotę Unii, gdzie obok wszystkich trofeów z niższych lig jest też bardzo dużo gadżetów – koszulek i proporczyków z licznych meczów Pucharu Polski. Więc nie macie powodów do odczuwania zbyt dużego wstydu, bo Unia niejednego zaskoczyła w tych rozgrywkach.

Kto i ile jutro wygra?
Nie lubię tego pytania, bo zawsze muszę się mocno gryźć w język, żeby nie wyjść na totalnego czarnowidza. Uwzględniając to, jak Puchar Polski jest traktowany przez ekipy o pozycji zbliżonej do GKS-u, liczę na walkę, która zakończy się jednobramkowym zwycięstwem jednej z drużyn. A której? Mam nadzieję, że los będzie sprzyjał gospodarzom. Ale czy załamię się totalnie, jeśli okaże się, że to GKS Katowice będzie o krok bliżej Narodowego? No, niestety – aby mnie złamać, trzeba zdecydowanie więcej porażek Łódzkiego Klubu Sportowego.

Kontynuuj czytanie

Hokej

Bezradna GieKSa

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ramach 14. kolejki Tauron Hokej Ligi podejmowaliśmy w Satelicie lidera tabeli – Unię Oświęcim. Po końcowej syrenie powody do radości mieli goście, a losy spotkania rozstrzygnęły się w pierwszej tercji. 

Spotkanie rozpoczęło się od gola dla oświęcimian. W 2. minucie McNulty tak niefortunnie wybijał krążek spod własnej bramki, że trafił w głowę Petrasa, a następnie „guma” znalazła się w naszej bramce. Uskrzydleni zdobytą bramką goście szukali okazji na podwyższenie prowadzenia, jednak Eliasson nie dał się pokonać. W 7. minucie w zamieszaniu pod bramką Tyczyńskiego żaden z naszych zawodników nie potrafił wepchnąć krążka do bramki. Od tego meczu mecz nabrał tempa, a krążek szybko przemieszczał się z jednej strony lodowiska na drugą. W połowie meczu w odstępie 54 sekund przyjezdni zdobyli dwie bramki. Najpierw Ahopelto zagrał w tempo do Krzemienia, a ten nie dał szans na skuteczną interwencję naszemu bramkarzowi. Niespełna minutę później strzałem spod linii trzeciego gola dla unitów zdobył Peresunko. Po stracie trzeciej bramki do boksu zjechał Eliasson, a jego miejsce między słupkami zajął Kieler. Do końca tercji goście kontrolowali przebieg wydarzeń na lodzie.

Początek drugiej tercji należał do unitów, którzy stworzyli sobie kilka groźnych okazji. W 25. minucie dwójkową akcję Wronka-Fraszko na gola zamienił ten drugi. Dwie minuty później powinno być 2:3, ale tylko w wiadomy sobie sposób strzał Varttinena obronił Tyczyński. Z upływem czasu groźniejsze okazje zaczęli stwarzać nasi hokeiści. W 30. minucie Lundegard trafił w poprzeczkę. Napór katowiczan trwał, ale próby Bepierszcza, Chodora, Vervedy i Pasiuta nie przyniosły efektu bramkowego. Niewykorzystane okazje się zemściły na 32 sekundy przed syreną kończącą drugą tercję. Ahopelto zagrał krążek do Morrowa, a ten huknął jak z armaty w samo okienko. Jednak to nie było koniec emocji. Niemal równo z syreną kończącą tę część meczu Wronka strzałem pod poprzeczkę zdobył drugiego gola dla GieKSy.

Trzecia tercja rozpoczęła się od festiwalu kar po obu stronach. Najpierw na dwie minuty do boksu kar odesłany został Makela. Tuż po zakończeniu jego kary, nieprzepisowo zagrał Petras. Podczas tego czterominutowego okresu gry w powerplay’u najbliżej zdobycia gola był Anderson. Po wyrównaniu sił na lodzie role się odwróciły i to oświęcimianie grali praktycznie przez cztery minuty w przewadze, po wykluczeniach dla Chodora, a następnie dla Hoffmana. Oświęcimianie również tego okresu nie zwieńczyli golem. Co się odwlecze to nie uciecze. W 51. minucie Partanen strzałem pod poprzeczkę z okolic koła bulikowego zdobył gola numer 5 dla Unii Oświęcim. Na pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry do boksu zjechał Kieler, a w jego miejsce wszedł dodatkowy zawodnik z pola. Manewr ten zakończył się niepowodzeniem, a strzelcem szóstej bramki był Peresunko, ustalając wynik meczu.

GKS Katowice – Unia Oświęcim 2:6 (0:3, 2:1, 0:2)

0:1 Samuel Petras 1:46
0:2 Łukasz krzemień (Erik Ahopelto, Roman Dyukow) 10:20
0:3 Ołeksandr Peresunko (Reece Scarlett) 11:14
1:3 Bartosz Fraszko (Patryk Wronka) 24:58
1:4 Joe Morrow (Erik Ahopelto)39:28
2:4 Patryk Wronka (Grzegorz Pasiut) 39:59
2:5 Mika Partanen (Samuel Petras) 50:21, 5/4
2:6 Ołeksandr Peresunko (Scarlett Reece, Radosław Galant) 56:46, do pustej bramki

GKS Katowice: Eliasson (Kieler) – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Bapierszcz, Anderson, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jonasz – Chodor, Hornik, Kosmęda, Dawid, Hofman Jakub.

Unia Oświęcim: Tyczyński (Dyukov Anton) – Morrow, Scarlett, Peresunko, Rac, Kasperlik – Dyukov Roman, Makela, Ahopelto, Galant, Partanen – Florczak, Soderberg, Moutrey, Trkulja, Petras – Matthews, Mościcki, Ziober, Krzemień, Kusak.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga