Wracamy! Po kolejnych dwóch tygodniach przerwy spowodowanych przerwą reprezentacyjną, czas na ekstraklasę i naszą w niej walkę. Na kadrę narodową jak się okazało, na ten moment nie ma co liczyć, bo choć gra efektownie, to bramek strzela mało, a traci dużo.
Do pewnego momentu przed przerwą wydawało się, że GieKSa ma w samej grze coś wspólnego z reprezentacją. Do tego kontuzje i urazy, które trawiły ostatnio zarówno drużynę narodową, jak i ekipę Rafała Góraka. Różnica jest jednak taka, że Michał Probierz mógł wybierać spośród czterdziestu milionów Polaków, nasz szkoleniowiec natomiast musi się obracać wokół dostępnej – jak się okazuje średnio szerokiej – kadry.
No i Probierz przekombinował, chaotyczne zmiany w składzie, brak stabilizacji jedenastki (nawet mimo tych urazów) i ogólnie jedno wielkie zamieszanie spowodowały, że Polska spadła do dywizji B Ligi Narodów.
Jeśli chodzi o samą grę, to ograniczając się do okienka nie-reprezentacyjnego, w którym rozgrywane są kolejki ligowe, to ostatni miesiąc był dla GieKSy do ostatniego meczu po prostu słaby. O ile ze Śląskiem jeszcze udało się zachować czyste konto, to z Legią, Unią i Koroną straciliśmy osiem bramek, sami przy tym nie strzelając zbyt wiele (po jednym golu na mecz). Średnia straconych goli została podtrzymana w Krakowie, no ale właśnie – i tu dochodzimy do różnicy pomiędzy GieKSą, a Polską. Kadrowicze w meczu ze Szkocją stworzyli sobie kilka naprawdę dobrych sytuacji, tylko z reguły trafiali w bramkarza. Nasi zawodnicy z Cracovią natomiast byli bardzo skuteczni. Praktycznie jedyna sytuacja, z której powinien był być gol, a nie było, to okazja Sebastiana Bergiera. Ale Jezu… czemu to Mateuszowi Makowi nie wpadło…
Ile ważył gol Sebastiana Milewskiego, wiemy wszyscy. Gdyby nie jego zdecydowane zachowanie i uderzenie z pierwszej piłki, po meczu wszyscy bylibyśmy struci, że nie wygraliśmy tego meczu. Miesiąc rozpatrywalibyśmy w kategoriach czasu bez zwycięstwa. Plus oczywisty żal, że nie udało się osiągnąć spektakularnego wyniku. A jednak – ten spektakularny wynik był i mecz przeszedł do historii – będzie wspominany latami. Tak jak spotkanie z Pogonią Szczecin wygrane 4:3, którego 14. rocznica była kilka dni temu – wtedy w rolę ostatecznego kata Portowców wpisał się Gabriel Nowak. Swoją drogą przypomina mi się sytuacja z Gabrielem w którymś z meczów – z Flotą lub Sandecją – kiedy strzelił gola głową po rzucie wolnym, a na konferencji prasowej trener Wojciech Stawowy powiedział, że zawodnika tam w ogóle nie powinno być i dostałby opiernicz w szatni, ale skoro strzelił gola, to mu wybacza.
GieKSa wróciła z Cracovią na swoje tory, ofensywne, odważne, z pewnością przy piłce. Kapitalnie się to oglądało. Musieliśmy jednak trzymać kciuki za obrońców, bo choć katowiczanie grają ofensywnie, to jednak jako cały zespół nadal jesteśmy beniaminkiem i nie mamy ustabilizowanej nie wiadomo jakiej pozycji, żeby by pewnym, że nie stracimy jednej czy dwóch bramek w końcówce meczów. Zwłaszcza z najskuteczniejszą drużyną w ekstraklasie. Zresztą – tu nie tylko chodzi o to, czy mamy dobrą obronę czy nie. W tej lidze kilka drużyn ma naprawdę mocną siłę ofensywną i przekonała się o tym ostatnio Legia, która w Poznaniu straciła pięć bramek.
Teraz w Poznaniu zagramy my. Parafrazując Darka Szpakowskiego powiem, że „ekstraklasa nauczyła mnie”, że tutaj NAPRAWDĘ mecz meczowi nierówny. I nawet jakbyśmy w jednym meczu przegrali 0:8, to nie oznacza, że w kolejnym nie jesteśmy w stanie wygrać z dobrym przeciwnikiem. Choć w naszej sytuacji wydarzyło się odwrotnie – po naszym 6:0 z Puszczą w kolejnych trzech meczach zdobyliśmy tylko jeden punkt. Więc działa to w obie strony, a czynnikiem, który na to wpływa być może faktycznie jest ta przerwa reprezentacyjna.
Wygrana w Krakowie była ważna też po prostu z perspektywy tabeli. Mecz z Koroną trzeba było wygrać w perspektywie arcytrudnego kalendarza. Jednak GieKSa powiedzmy „odrobiła” stracone punkty z kielczanami przy Kałuży. Przed meczem wygrana była postrzegana w kategorii pewnej sensacji, a każda nasza zdobycz punktowa miała być sukcesem. Zapunktowanie za trzy w takim meczu to kapitalna sprawa.
Nie możemy jechać na Bułgarską jak na pożarcie. To, że Lech jest w świetnej formie nie oznacza, że GieKSa nie jest tam w stanie zdobyć punktów. Oczywiście, że faworytem jest Kolejorz i przed meczem bardziej prawdopodobne jest, że to on wygra, ale nasz punkt lub nawet trzy to nie jest coś abstrakcyjnego. Musimy grać swoje i mieć trochę szczęścia. Plus Lech też potrafi zagrać słabszy mecz, tak jak z Puszczą dwie kolejki temu.
Przypominam też, że w Poznaniu w tym sezonie wygrał Motor. Zespół, z którym idziemy łeb w łeb w niepisanej rywalizacji beniaminków. Jeszcze na dokładkę obie ekipy zaznały smaku porażki w Skierniewicach. Wiele nas z Motorem łączy. No i jeśli piłkarze Mateusza Stolarskiego potrafili zdobyć Bułgarską, to dlaczego nie my? Mamy swoje atuty i po prostu trzeba zagrać swoje.
26 maja GieKSa pokonała w Gdyni Arkę i awansowała do ekstraklasy. Dwa tygodnie temu katowiczanie zdobyli stadion Cracovii. Lech Poznań jest trzecim elementem Triady, czyli największej obecnie potrójnej zgody kibicowskiej w Polsce. Czy katowiczanie wzniosą się na wyżyny i zatriumfują na trzecim stadionie z tej kibicowskiej grupy? Oczywiście to rozważania kibicowskie. Czysto piłkarsko – niech piłkarze po prostu robią swoje i znów zaprezentują całej piłkarskiej Polsce katowicki charakter.
Najnowsze komentarze