Piłka nożna
Post scriptum do meczu ze Śląskiem
Mecz we Wrocławiu uradował nas bardzo. Dobra gra i zwycięstwo przed świętami było jak znalazł. Liga jednak się toczy, więc zamykamy temat meczu ze Śląskiem tradycyjnym post scriptum i teraz myślimy już tylko o sobotnim spotkaniu z Legią Warszawa.
1. Obecna kolejka została rozłożona nietypowo, gdyż liga nie grała w Wielki Piątek, ani Wielkanoc. W związku z tym cztery mecze odbyły się w Wielką Sobotę, cztery w Poniedziałek Wielkanocny, a przed nami jeszcze starcie w Mielcu. Nam przypadła gra w Wielką Sobotę i to o rozsądnej godzinie. Cieszyliśmy się, że nie mamy meczu w święto.
2. Z racji niedalekiej odległości nie musieliśmy wyjeżdżać z Katowic skoro świt. W ogóle wyjazdy w tym sezonie były takie, że nie startowaliśmy np. o szóstej. Te dalekie bowiem graliśmy o dość późnej godzinie dnia: 17.30, 19.00 czy 20.15, jak na Legii. Wiązało się to natomiast z późnymi powrotami do domu, dlatego często wracaliśmy do Katowic po drugiej czy nawet trzeciej.
3. Wyruszyliśmy w trójkę: ja, Patryk i Magda. Innym osobom obowiązki świąteczne przeszkodziły w wyjeździe. Wyjechaliśmy o 10:30 i prościutką drogą, autostradą zmierzaliśmy do Wrocławia.
4. Po drodze mijaliśmy wiele aut z kibicami GKS Katowice, którzy tłumnie wybrali się na ten niezbyt odległy wyjazd. Co rusz były w samochodach widoczne barwy klubowe czy żółty kolor. Wiedzieliśmy, że atmosfera na stadionie będzie bardzo dobra.
5. Kibice jak to kibice na wyjazdach, czasem stawali za potrzebą. Mnie szczególną uwagę przykuł na poboczu załatwiający pewną sprawę kibic z numerem 4 na plecach i nazwiskiem Jędrych. Przez ułamek sekundy miałem mały mindfuck – „dlaczego Arek to robi?”. Koszulki kapitana sprzedają się dobrze.
6. Droga przebiegła szybko i (prawie) sprawnie, czasem musieliśmy gwałtownie hamować, bo kolumna poruszała się tak, a nie inaczej, a policja kilkukrotnie wjeżdżała w środek i powodowała pewne zamieszanie na drodze.
7. Po dwóch godzinach dojechaliśmy do Wrocławia. Skorzystaliśmy ze stacji benzynowej, a uwagę zwrócił pewien jegomość, który wyszedł z budynku stacji i prowadził rower, ale prowadził go będąc do niego on face, czyli de facto pchał go do tyłu. Magda skwitowała to słusznym „tutaj rowery prowadzi się odwrotnie”.
8. Po chwili byliśmy pod stadionem, którą mijaliśmy niedawno, gdy jechaliśmy chyba do Poznania. Stadion z zewnątrz prezentuje się… nieładnie. Narzucony jakiś wór niczym te plandeki na rusztowaniach remontowanych budynków, do tego sprawiający wrażenie brudnego. No i to logo Tarczyński Arena – centralnie. No nie prezentuje się to jakoś estetycznie i w ogóle nie widać na początku, że to stadion.
9. To co zawsze jest mile przez nas widziane to możliwość wjazdu na stadionowy parking. Nie zawsze jest to oczywistością, a tutaj wjazdówka była zapewniona. Dlatego komfortowo mogliśmy zostawić samochód i udać się do wejścia.
10. Pewnym mankamentem jest to, że akredytacje wydawane są na zaledwie godzinę przed meczem. Na większości stadionów wejściówki te można odebrać wcześniej, a właśnie dużo wcześniej jesteśmy w tym sezonie zawsze.
11. No ale trudno, jest taki hol, poczekalnia ze stolikami i krzesłami, więc przynajmniej jest gdzie usiąść w oczekiwaniu. I tak sobie siedzieliśmy ponad pół godziny i ostatecznie akredytacje przyszły… o 13:20, czyli i tak 25 minut przed zapowiadanym czasem.
12. Same plakietki na różnych stadionach są większe, mniejsze, czasem zalaminowane, czasem nie, ze smyczką lub bez. Tutaj trzeba przyznać, że akredytacja była jedną z najładniejszych na polskich stadionach. Estetyczna, z dużymi herbami obu drużyn. No i i zalaminowana i ze smyczką. Widać, że klub przykłada wagę do takich rzeczy. A na ściance były też wzory wszystkich wejściówek z objaśnieniem kto, gdzie może wchodzić. Wszystko przejrzyste.
13. Na dole zrobiłem zdjęcie loginu i hasła do WiFi. I tutaj kolejna pochwała dla Śląska, bo internet stadionowy, na przecież dużym stadionie, działał bez zarzutu cały mecz. Dzięki temu nie musieliśmy kombinować z naszymi internetami. To znacznie ułatwiało pracę.
14. Wjechaliśmy windą na czwarte piętro, czyli już było wiadomo, że będziemy wysoko. Gdy wyszliśmy na trybunę oczom naszym ukazał się potężny jak na polskie warunki obiekt. Ponad czterdzieści tysięcy miejsc, przy czym miejsce to widziało już taką frekwencję na meczach ligowych. Prawdziwy kocioł. I bardzo wysokie trybuny.
15. Miałem okazję być na tym stadionie dwa razy, w którychś eliminacjach (chyba za Waldemara Fornalika) na meczu z Mołdawią i przede wszystkim na ostatnim meczu fazy grupowej Euro 2012 z Czechami. Choć bilet na ten mecz było zdobyć zdecydowanie najtrudniej z wszystkich trzech meczów grupowych – udało się. Polska przegrała 0:1, grając niestety ultradefensywnie. Co ciekawe w samej końcówce na murawie pojawił się Tomas Pekhart, obecny zawodnik Legii Warszawa.
16. W tamtym meczu mijałem między sektorami panów Krysiaka i Bryłkę. Pamiętacie tych ancymonów? Dobrze, że to zamierzchłe czasy.
17. Przeszliśmy na prasówkę, która była obok. I naprawdę była godna, a stanowisk mnóstwo, z dużymi blatami. No w końcu musieli pomieścić telewizje z całego świata na Euro. Dzięki temu teraz nie ma problemu z miejscami prasowymi.
18. Widoczność – idealna. Niby daleko, bo wysoko, a jednak ma się wrażenie, że boisko jest na wyciągnięcie ręki, właśnie dzięki stromym trybunom. Już było wiadomo, że relacjonowanie tego meczu to będzie czysta przyjemność.
19. No, może poza moim samopoczuciem, które było fatalne, na święta złapała mnie jakaś infekcja, która nie była na tyle silna, żeby zrezygnować z wyjazdu, jak jesienią na Cracovię, i nie na tyle słaba, by… dobrze się czuć. Przez cały mecz towarzyszył mi silny ból głowy, a podczas nagrywek jakieś problemy z gardłem były. No ale praca to praca.
20. Zanim zasiedliśmy na stanowiskach, na stoliczku na trybunie można było sobie zrobić herbatę lub kawę. To super rozwiązanie w kontekście, że jakiś tam poczęstunek pewnie był dopiero niedługo przed meczem i na parterze, więc daleko. Dla mnie osobiście fakt, że na prasówce była moja ulubiona herbata, czyli czarny Lipton Earl Grey, by dodatkowym plusem. Magda też zachwalała, że mieli jej ulubioną kawę – Jacobs.
21. Mając tak dużo czasu do meczu odpaliłem końcówkę meczu Piast – Korona. Niebywałe, ale zawodnik totalnie marginalny zarówno w Piaście, jak i GieKSie strzelił wyrównującego gola i miał swój moment chwały. W GKS Katowice rozegrał tylko sześć meczów. Z Piastem Mistrz Polski, ale w dziesięć sezonów rozegrał około sto meczów.
22. Bardzo fajnym pomysłem jest studio przedmeczowe na telebimie. Co prawda mało było ono poświęcone meczowi, ale zawsze coś. Najpierw jakiś pan opowiadał o koniach i evencie z końmi w roli głównej. Skwitował to tym, że będzie „końska dawka emocji”. A potem była jakaś kobieta chyba z Urzędu Miasta. Fajne urozmaicenie.
23. Podczas rozgrzewki piłkarze obu drużyn byli w koszulkach „Szwaniu jesteśmy z Tobą”. Ta solidarność z nietypowo kontuzjowanym Petrem Schwarzem całej ligi – był m.in. film z wypowiedziami piłkarzy każdego klubu – jest naprawdę godna uwagi. Także i nasz trener przed kamerami Canal Plus był w tejże koszulce.
24. W końcu wyszli na boisko główni aktorzy tego widowiska. Przy 20-tysięcznej publiczności rozpoczął się mecz – dla nas o kolejny dobry wynik, dla Śląska – o potrzebne jak tlen ligowe punkty. Gospodarze muszą wygrywać, jeśli chcą się utrzymać.
25. Ciekawi byliśmy występu Sebastiana Bergiera, który po raz pierwszy miał okazję zagrać we Wrocławiu przeciw Śląskowi. Zawodnik miał kilka okazji, jedną nawet bardzo dobrą, choć jak mówił w wywiadzie, dobić wyplutą przez Leszczyńskiego piłkę było trudno, bo mało było miejsca. Hm… brak miejsca nie przeszkadzał napastnikowi w Częstochowie, kiedy posłał futbolówkę do mysiej dziury 😉
26. Mimo stadionu wypełnionego w połowie, młyn i sektor gości prezentowały się bardzo godnie. Siedzieliśmy na środku i mieliśmy wrażenie, że głośniejsi są kibice GieKSy. Zewsząd zresztą chwaleni za postawę w tym meczu, zarówno przez kibiców Śląska, jak i w całej Polsce. Żółta Armia w dużych liczbach znakomicie prezentuje się na ekstraklasowych stadionach.
27. Za dobrym dopingiem poszła świetna gra naszych piłkarzy w pierwszej połowie. I dwie bramki. Dobrze, że w końcu trafił Oskar Repka, bo brakowało jego goli ostatnio, a wiemy przecież, że zawodnik raz na jakiś czas wpisuje się na listę strzelców.
28. Za to po świetnej akcji Mateusza Kowalczyka (wykupić!) Petkow wpakował piłkę do własnej siatki. Istny to pechowiec, bo przecież w poprzednim meczu na Cracovii również pokonał własnego bramkarza. Rzadka sytuacja. Co prawda do Mateusza Kamińskiego, który też na Dolnym Śląsku pokonał swojego golkipera dwa razy w meczu nieco mu brakuje, ale niewiele.
29. W przerwie podostrzył w wywiadzie Adrian Błąd, który zapytany przez Cezarego Olbrychta o kwestię lubińską powiedział, że cieszy się, że może pomóc Zagłębiu Lubin w utrzymaniu. Dobry gagatek 😉 A Zagłębie pomogło samo sobie wygrywając w Białymstoku.
30. A Śląsk czekają derby z Zagłębiem już za dwa tygodnie i to również będzie kluczowy mecz, jeśli chodzi o pozostanie w lidze.
31. My natomiast musieliśmy mały sprint zrobić do salki, w której częstowali żurkiem. Patryk nic tego dnia nie jadł, ja ze względu na infekcję miałem zwiększone łaknienie, więc też byłem fest głodny. Żureczek – pierwsza klasa. Gęsty, pożywny, kiełbasa, jajko. Nie poprzestałem na jednej miseczce. Bardzo sympatyczna sprawa i co najlepsze – w mailu potwierdzającym akredytację zapowiadana, więc wiedzieliśmy, że możemy się tego spodziewać.
32. Druga połowa była już z atakami Śląska, ale pudłował bardzo Arnau Ortiz. Al-Hamlawi też na szczęście ostatnio nie jest sobą. Za to niektórzy uważają, że ostatnio jest sobą Rafał Leszczyński. Przemilczymy to.
33. GieKSa grała ofiarnie i choć druga połowa była trudna, to nie musieliśmy jakoś rozpaczliwie się bronić, aby dowieźć wynik. Katowiczanie zachowali czyste konto i po czterech wyjazdowych porażkach w końcu zgarnęli w delegacji trzy punkty.
34. Po niedosycie z meczu z jesieni, kiedy Śląsk był w kryzysie, tym razem GKS wygrał. Cztery punkty sumarycznie z wicemistrzem Polski, ale też drużyną ze strefy spadkowej to ostatecznie dobry wynik.
35. Piłkarze świętowali z kibicami, na co na wyjeździe czekali od meczu z Rakowem. W końcu GieKSa wygrała przy dużej publice, bo wszelkie mecze, które graliśmy przy publiczności w granicach 20 tysięcy lub więcej, były przegrywane. Także i jest to pierwsze zwycięstwo przy tak licznie wypełnionym sektorze gości.
36. Gdy kibice śpiewali po meczu można było wyczuć na tym wielkim stadionie vibe wielkiej piłki. Przez lata wielkim sukcesem wszystkich polskich klubów była frekwencja w granicach 10 tysięcy, bo takie też były stadiony. I ten doping też brzmiał inaczej. Tutaj dwa tysiące ryknęło i naprawdę to był inny wydźwięk, niż gdy ryknie dwieście.
37. Zjechaliśmy na dół, Patryk poszedł do mix zony, ja na konferencje prasową. Salka bardziej przypomina salkę kinową z jakiegoś kina studyjnego niż konferencyjną. Zamocowane miękkie fotele w rzędach (akurat te fotele mają vibe PRL-u), mnóstwo, naprawdę mnóstwo miejsc. Trenerzy przyszli dość szybko.
38. Trener Rafał Górak życzył wszystkim wesołych świąt, a Ante Simundza wypowiadał się za pomocą tłumaczki. Trochę dziwne wrażenie wywarł albo raczej nie wywarł. Szkoleniowiec przecież był mistrzem kraju z Mariborem czy Łudogorcem, grał w Lidze Mistrzów, gdzie remisował z Schalke, Chelsea czy Sportingiem, a tutaj wydał się taki mało charyzmatyczny.
39. Oczywiście to tylko maleńki wycinek i pierwsze wrażenie. Faktem jest, że musi mieć coś w sobie, skoro odmienił Śląsk z rundzie wiosennej. Ciekawe, jak to się dalej potoczy, bo utrzymanie Śląska może być większym sukcesem niż te tytuły.
40. Ze stadionu zebraliśmy się szybciej niż zwykle, bo wiedzieliśmy, że kibice jeszcze nie wyjechali, więc chcieliśmy wjechać przed nimi, aby uniknąć potem spowolnień. Z mojej strony więc padła jeszcze szybka miska chłodnego już żurku (nie może się zmarnować) i ruszyliśmy w drogę powrotną.
41. W Katowicach byliśmy około dwudziestej, jeszcze za widna. Bardzo szybko i bardzo wcześnie, czym byliśmy ukontentowani.
42. Warunki dla mediów na stadionie Śląska są doskonałe, więc z tego miejsca serdeczne podziękowania dla WKS za tak sprawną i miłą obsługę. Jeśli Śląsk utrzyma się w ekstraklasie, z przyjemnością ponownie zawitamy na ten stadion.
43. No i w parze poszedł wynik. Brawo GieKSa!
44. Czekamy na wynik z Mielca. Jeśli Górnik nie wygra, wyprzedzimy zabrzan w tabeli. Zrównaliśmy się też punktami z Cracovią i mamy lepszy mecz bezpośredni.
45. Legio, bój się!
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Widzew rywalem GieKSy
Dziś w siedzibie TVP Sport odbyło się losowanie ćwierćfinałów Pucharu Polski. GKS Katowice zmierzy się w tej fazie z Widzewem Łódź. Mecz odbędzie się w Katowicach, a 1/4 Pucharu Polski zaplanowano na 3-5 marca.
Widzew obecnie zajmuje 13. miejsce w Ekstraklasie, mając w dorobku 20 punktów, czyli tyle samo co GKS. Na 18 meczów piłkarzy Igora Jovicevića (a wcześniej Żelijko Sopića i Patryka Czubaka) składa się 6 zwycięstw, 2 remisy i 10 porażek (bramki 26-28). We wcześniejszych rundach Widzew wyeliminował trzy drużyny z ekstraklasy: Termalikę, Zagłębie Lubin i Pogoń Szczecin.
Zanim dojdzie do pojedynku pucharowego, obie drużyny zmierzą się w lidze (także w Katowicach), w kolejce, która odbędzie się 6-8 lutego.
Pozostałe pary tej fazy to:
Lech Poznań – Górnik Zabrze
Zawisza Bydgoszcz – Chojniczanka Chojnice
Avia Świdnik – Raków Częstochowa




























Najnowsze komentarze