Felietony
Felieton: Piłkarze – trenerzy
W drużynie piłkarskiej najważniejsi są piłkarze, ich jakość, talent i zapał do pracy w klubie. Jednak ktoś musi nimi dowodzić, szkolić ich, pomagać, strofować i chwalić, motywować. Trener, to właśnie osoba przeznaczona do tych zadań, biorąca na siebie presję i odpowiedzialność za wyniki. Szkoleniowiec musi posiadać odpowiednie predyspozycje, które w tym zawodzie pomogą mu przetrwać. Taki człowiek musi cieszyć się przede wszystkim wśród zawodników odpowiednią estymą. Dziś trener to po prostu wyuczony zawód, ludzie kształcą się latami, aby zostać sławnym „coachem”. Piłkarskich bossów dzielimy oczywiście na tych, którzy nigdy w piłkę nie grali, bo szybko się zorientowali, że Bozia talentu poskąpiła oraz na tych, którzy kiedyś byli czynnymi przez lata graczami, a teraz postanowili stanąć po drugiej stronie lustra. Mimo wszystko więcej jest raczej tych drugich, choć te trendy pomalutku się zmieniają. Niestety ławka trenerska szybko obnaża wszelkie braki, podobnie jak boisko weryfikuje, kto się nadaje do ekstraklasy, a kto do okręgówki. Wielu znakomitych niegdyś zawodników udowodniło sobie i innym, że absolutnie nie nadają się na szkoleniowców. Często jednak bardzo trudno im to zaakceptować i przyznać przed sobą, że zajęcie się trenerką to był kiepski pomysł. O tych właśnie spełnionych i niespełnionych trenerach – piłkarzach, będzie dzisiejszy felieton.
Takim pierwszym z brzegu przykładem, faceta, który szybko pojął, że żadnym piłkarzem to on nie będzie jest Jose Mourinho. Pokopał trochę w podrzędnych portugalskich klubikach, lecz szybko zrezygnował z gry w piłkę i wyjechał do Anglii, aby zgłębiać tajemnice zawodu szkoleniowca. Co potem osiągnął i wciąż osiąga, jako trener wszyscy wiemy. Natomiast jego najbliższy niegdyś współpracownik, a potem zastępca na stanowisku w FC Porto Andre Villas – Boas, nawet nie zaczynał zabawy z piłką przy nodze, tylko od początku postawił na karierę szkoleniowca. Villas- Boas z Porto w jednym sezonie zdobył absolutnie wszystko na krajowym podwórku i dorzucił jeszcze Ligę Europejską. Dopiero w Chelsea podwinęła mu się noga i musiał odejść w niesławie. W Polsce takim perspektywicznym trenerem, który piłkarzem był żadnym jest 28 letni zaledwie Artur Skowronek, boss Ruchu Radzionków.
Przejdźmy jednak teraz do znanych i wspaniałych zawodników, którzy swoich sił postanowili spróbować, jako szkoleniowcy. Najpierw poznęcajmy się nad tymi, którym ewidentnie nie wyszło.
Diego Maradona to postać, której nikomu przedstawiać nie trzeba. Wielki, a być może największy piłkarz w historii futbolu? Tymczasem, jako trener totalna katastrofa i nie wypał. Zaczynał od pracy w ojczyźnie z Deportivo Corrientes i Racing Club, jednak zajął w lidze z tymi ekipami słabiutkie miejsce w dolnej części tabeli. Następnie bardzo niespodziewanie został selekcjonerem reprezentacji Argentyny, z którą nie bez przeszkód awansował na Mundial w 2010 roku. Na mistrzostwach Argentyna dotarła do ćwierć finału, gdzie została upokorzona przez Niemców (0:4). Diego został zwolniony. Obecnie Maradona jest trenerem Al.-Wasi Dubaj w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
Lothar Matthaus wybitny obrońca reprezentacji Niemiec oraz takich klubów jak Borussia Monchengladbach, Bayern Monachium i Inter Mediolan. W kadrze naszych zachodnich sąsiadów wystąpił w 150 spotkaniach, strzelił 23 bramki, a grał w reprezentacji od 1980 do 2000 roku! Jako trener dno, dna i kupa mułu. Prowadził Rapid Wiedeń, Partizan Belgrad, kadrę Węgier, Atletico Paranaense, Red Bull Salzburg, Maccabi Netanja i kadrę Bułgarii. Dziwny to człowiek i trener. Odniósł poważny sukces zdobywając z Partizanem Belgrad mistrzostwo kraju w dobrym stylu, lecz niespodziewanie podał się do dymisji. Potem podał do sądu działaczy klubu, których oskarżył o niewypłacenie obiecanych premii. Również skonfliktowany wyjeżdżał z Węgier, a z Brazylii po prostu uciekł, a jako powód podał tęsknotę za rodziną. Marzy o pracy w Bundeslidze, jednak nikt nigdy w ojczyźnie nie zaproponował mu pracy.
Ronald Koeman gwiazda FC Groningem, Ajaxu, PSV, Barcelony i Feyenoordu oraz reprezentacji Holandii. Jako piłkarz zdobył praktycznie wszystko, jako trener dobrze może wspominać jedynie pierwszą „robotę” w Vitesse Arnhem, z którym zakwalifikował się do europejskich pucharów. Potem był zwalniany lub rezygnował ze względu na słabe wyniki w takich klubach jak Ajax, Benfica, Valencia, Alkmaar. Obecnie jest szkoleniowcem Feyenoordu.
Oczywiście takich przykładów znalazłoby się więcej, jak Jose Mari Bakero, Ruud Gullit, ale teraz poszukajmy na własnym podwórku.
Na pierwszy ogień oczywiście Zbigniew Boniek. Każdy wie, jakie sukcesy „Zibi” osiągał z Widzewem, Romą i Juventusem oraz reprezentacją Polski. Ten znakomity piłkarz postanowił sprawdzić się w zawodzie szkoleniowca i to był jego błąd. Kariera Bońka – szkoleniowca to kompromitacji do potęgi. Boniek trenował Lecce i Bari, które spuścił do Serie B. Następnie był trenerem występującego w Serie C1 Sambenedettese, lecz zwolniono go w trakcie sezonu. Boniek był też selekcjonerem reprezentacji Polski, jednak po serii fatalnych wyników podał się do dymisji, jako powód podając problem rodzinne.
Andrzej Lesiak piłkarzem wybitnym nie był, natomiast bardzo dobrym ma pewno. Jako zawodnik zdobył Puchar Polski z naszym GKS-em potem z powodzeniem grał w Austrii i Niemczech, ale jako coach dał plamę. Objął Zagłębie Lubin, z którego wyleciał z hukiem po zaledwie dwóch miesiącach, ponieważ notował same porażki. Nie do końca powiodło się również w tym zawodzie takim gwiazdom jak Jacek Zieliński, Dariusz Dziekanowski czy Władysław Żmuda.
Przejdźmy do tych, którym się udało być świetnym piłkarzem i znakomitym trenerem.
Johan Cruijff to człowiek instytucja, żywa legenda futbolu. Święcił triumfy, jako zawodnik, a potem, jako szkoleniowiec. Już, jako trener z Ajaxem zdobywał europejskie i krajowe puchary, a z Barceloną praktycznie wszystko. Do Barcy wprowadził na wzór Ajaxu ofensywny styl gry, oraz sprowadził doskonałych zawodników, którzy stali się gwiazdami futbolu ( Stoiczkow, Laudrup, Bakero, Begristian, Hagi, Romario, Ferer, Nadal, Gaurdiola itd.)
Josep Guardiola kolejna ikona Barcy, świetny, jako zawodnik i jeszcze lepszy, jako trener. Jego sukcesów nikomu nie trzeba przybliżać, gdyż wszyscy mamy je na świeżo w pamięci.
Frank Rijkaard kolejna postać związana z Barceloną. Wiele sukcesów w karierze piłkarskiej i równie dużo, jako trener. W nowym zawodzie od razu został rzucony na głęboką wodę, bo zaczynał od posady selekcjonera reprezentacji Holandii i udało mu się doprowadzić Holendrów do pół finału mistrzostw Świata! Następnie pracował w Sparcie Rotterdam, z która spadł z ligi. Kluczowe w jego karierze szkoleniowej było przejście do pogrążonej w kryzysie Barcelony, zdobył z Barcą mistrzostwo kraju oraz Ligę Mistrzów. To Rijkaard wykreował takich graczy jak Ronaldinho, Valdes i Deco. Obecnie Holender jest selekcjonerem reprezentacji Arabii Saudyjskiej.
Kenny Dalglish wspaniały szkocki piłkarz, który święcił sukcesy, jako zawodnik z Celtickiem i Liverpoolem. Dalglish zaczynał, jako grający trener w ekipie The Reds i od razu zdobył tytuł mistrzowski. W sumie pod jego wodzą Liverpool zdobył trzy mistrzostwa kraju. Potem Szkot objął drugoligowy Blacburn Rovers i natychmiast awansował z zespołem do ekstraklasy zdobywając w pierwszym sezonie 4. miejsce, a był to powrót do elity, pierwszy od 1966 roku. Dalglish ściągnął za rekordowe wtedy kwoty napastników Alana Shearera i Chrisa Suttona i w kolejnym sezonie Blacburn było mistrzem Anglii! Następnie był dyrektorem sportowym, a potem tymczasowym trenerem Celticu, z którym zdążył zdobyć Puchar Ligi. Jego powrót po latach do zawodu mogliśmy obserwować w minionym sezonie, kiedy z Liverpoolem zdobył Puchar Ligi oraz doprowadził go do finału Pucharu Anglii. Został jednak zwolniony za tragiczna postawę The Reds w lidze.
Henry Kasperczak bardzo dobry piłkarz Stali Zabrze, Stali Mielec i FC Metz. Przede wszystkim osiągał sukcesy, jako reprezentant Polski. Karierę trenerska rozpoczął w Metz i od razu zdobył Puchar Francji. Pracował w tym klubie 5 lat, a następnie objął Strasbourg. We Francji pracował wiele lat, później jeszcze w Racing Club, Montpellier i Lille. Następnie był selekcjonerem reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej, z która zdobył 3. miejsce na Pucharze Narodów Afryki. Później objął kadrę Tunezji, z którą uczestniczył w igrzyskach olimpijskich w Atlancie oraz w mistrzostwach świata 1998. Dwa lata wcześniej zdobył 2. miejsce na Pucharze Narodów Afryki. Następnie miał krótki epizod w Bastii, z której trafił do Al Wasi Club, a stamtąd do reprezentacji Maroka. Potem był Shenyng Sealion i kadra Mali, z którą był 4 w PNA. Po latach emigracji Kasperczak powrócił do ojczyzny i objął stery w Wiśle Kraków, z która zdobył 3 tytuły mistrza Polski, zdobył 2 krajowe puchary oraz awansował z klubem do 1/8 Pucharu UEFA. Potem były już tylko klęski w Senegalu oraz ukochanym Górniku Zabrze, którego Henry spuścił z ligi i zrujnował finansowo. Następnie nieudany powrót do Wisły oraz grecki AO Kavala.
Piotr Nowak kojarzony ze świetnych występów w TSV Monachium czy Chicago Fire. Jako szkoleniowiec zdobył mistrzostwo MLS w swoim debiutanckim sezonie z DC United. Nowak prowadził również kadrę U-23 U.S.A oraz był asystentem selekcjonera w dorosłej reprezentacji. Obecnie jest wiceprezesem Philadelphia Union.
Postarałem się przytoczyć tylko kilka przykładów piłkarzy-trenerów, którym się udało lub nie. Oczywiście wielu pominąłem, ale to temat rzeka. Jak zostać dobrym szkoleniowcem? Trudne pytanie, na pewno zależy to od wielu czynników również od szczęścia. Zapraszam do dyskusji jaki Waszym zdaniem jest przepis na doskonałego szkoleniowca, no i kogo Wam brakuje w tym felietonie?
Piłka nożna
Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl
Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.
Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.
Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.
Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.
Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.
Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.
Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.
Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂
Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.
Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.
Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.
Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉
Galeria Piłka nożna
Coraz bliżej… Narodowy
Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski.
Felietony
I co, niedowiarki?
Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.
Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić. Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.
O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.
Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.
Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.
Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.
Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.
Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.
Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.
W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?
Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.
Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.
Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.
Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.
Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.
Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.
O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!
Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.
Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.
GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.
Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.
A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.
Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.



bigslaw
23 maja 2012 at 22:58
dobry artykuł ja myślę ze w naszym klubie to my mam kupę darmozjadów pierwsze pan furtok był wielki piłkarz ale jako działacz? nie nadaje się drugi pan piekarczyk wielki trener zasługi dla gieksy nie do ocenienia ale jako detektor skanadl pan numer trzy jojko wielki pilarz bramkarz ale trener żaden wiec pytam po co klub ich czyma tu trzeba odpowiednich ludzi a nie byłych graczy trenerow itp.
mitchx
24 maja 2012 at 14:29
Beckenbauer?
hanysek1964
24 maja 2012 at 23:37
TAK TO JUZ HISTORIA CZASEM DOBRY PILKARZ NIE BEDZIE DOBRYM TRENEREM .PANOWIE MACIE KASE TO PRACUJCIE DLA KLUBU SPOLECZNIE
mózG
28 maja 2012 at 02:48
Felieton interesujący. A kogo brakuje 🙂 Może trenerów którzy byli w GieKSie na przestrzeni ostatnich 10(?) lat.