Z opóźnieniem, ale udało mi się w końcu napisać felieton po Cracovii, uff…
Część z Was pewnie wie, co to jest FOMO. Fear of Missing Out, czyli lęk przed tym, że ominie nas coś ważnego, że w czymś istotnym, spektakularnym nie weźmiemy udziału. Że ktoś nas nie zaprosi na super imprezę, że sami z jakiegoś powodu gdzieś się nie udamy. Więc czasem mimo niezbyt wielkiej chęci – mimo wszystko idziemy, właśnie na wszelki wypadek. Bo a nuż…
W swojej 28-letniej bytności na GieKSie wielokrotnie tego doświadczałem. Potrzeba bycia na meczach była związania z FOMO, choć daleki jestem od stwierdzenia, że była to jedyna motywacja, bo… nigdy tak nie było. Zawsze były jeszcze inne – po prostu być. Natomiast to zjawisko pojawiało się u mnie wtedy, kiedy piętrzyły się różne przeszkody na drodze… dotarcia na mecz. Z tego powodu potrafiłem nie pójść na ślub kumpla, nie byłem na pogrzebie w rodzinie, nie zrobiłem kilku ważnych rzeczy w życiu. Bo GieKSa. Szczyciłem się za to serią 4,5 roku i 153 meczów z rzędu, na których byłem. To były czasy, kiedy kibice dość często nie mogli jeździć na wyjazdy (zakazy itp.). Piłkarze się zmieniali, trenerzy też, więc był to okres, w którym z całą pewnością dłuższą serię miał tylko śp. Paweł Maźniewski.
Dzisiaj z perspektywy czasu uważam to za moje niedojrzałe podejście. Są ważniejsze rzeczy niż piłka nożna i klub. Slogany „najpierw klub potem rodzina” są może i zabawne, ale raczej na poziomie gówniarskiego 25-latka. Nie mówię o sytuacjach ewidentnego szantażu, kiedy partnerka/żona każe wybierać, ale… to temat oklepany i też nie taki zero-jedynkowy. Klub i kibicowanie jak najbardziej może być jedną z najważniejszych i priorytetowych rzeczy w życiu. Jeśli jednak jest zdecydowanie najważniejszą i cierpi na tym np. rodzina, to polecam udać się na leczenie.
Gdy w końcu w którymś momencie musiałem w 2013 roku odpuścić mecz, potem już było nieco łatwiej, seria już nie była do pilnowania, ale obawa, że ominie mnie coś ważnego nadal była. I różnie bywało, GieKSa raz wygrywała, raz przegrywała, nigdy natomiast nie wydarzyło się nic spektakularnego.
No i w końcu – stało się. Sobota, Kraków. Jeszcze w tygodniu czułem się zmiennie. W poniedziałek byłem na Koronie mimo nie najlepszego samopoczucia, ale wtorek i środa były już w porządku. W czwartek zaczął mnie łapać ból migdałka, w piątek cały czas ten ból się utrzymywał, ale czułem się dobrze.
I buh – w nocy z piątku na sobotę rozszalało się choróbsko, ale takie, które mnie po prostu poskładało, rozłożyło, ścięło i można dołożyć do tego kilka innych synonimów. W swoim dorosłym życiu nie doświadczyłem czegoś takiego. O ile około drugiej jeszcze się łudziłem, że rano będę w stanie jako tako funkcjonować (musiałem na chwilę iść do pracy), to o piątej już wiedziałem, że tu ani z pracy, ani z meczu nic nie będzie.
Jakkolwiek moje opuszczenia meczów w przeszłości były z różnych powodów, to chodziłem czasem z gorszym samopoczuciem, ale szczęśliwie składało się tak, że… nie składało mnie tak akurat przed meczami. No i druga sprawa – wspomniana – w tych opuszczonych nie działo się nic spektakularnego.
Dodam jeszcze, że zaczynając udzielać się na GieKSie w 2005 roku – i tak w sumie zostało – posiadłem jeden zysk. Jak wiecie, nigdy na Bukowej czy GieKSa.pl nie zarabialiśmy, wszystko robimy w czynie społecznym. Pewnym zyskiem jest to, że mając akredytację, nie płaci się za bilet. To jeśli chodzi o stronę finansową, mniej istotną. Dla mnie zyskiem było właśnie to, że będę mógł być na meczach, na których w roli tylko kibica nie mógłbym być – z racji zamkniętego stadionu czy zakazów wyjazdowych. Tutaj mnie to przestało interesować, bo przecież jechałem „do pracy”.
I na Cracovii też miałem być – wszystko dograne, z ekipą redakcyjną umówiona godzina wyjazdu. I taki klops.
Dlatego, gdy Sebastian Milewski strzelił bramkę – miałem cień euforii i cień wściekłości. Cień, dlatego, bo nie miałem siły ekspresyjnie przeżywać tego wszystkiego, potem jeszcze musiałem i ten mecz „odchorować”. Euforia – wiadomo, dlaczego. A ta „wściekłość” to właśnie dlatego, że po raz pierwszy w życiu to FOMO na GieKSie mi się zrealizowało. Dlaczego teraz? Dlaczego nie mogłem uczestniczyć w tak spektakularnym meczu? W meczu, który stał się po prostu legendą. Był żal.
Oczywiście wiek robi swoje. Dzisiaj tego żalu nie przeżywam tak, jak jeszcze by to było te 10-12 lat temu. Wtedy bym absolutnie nie mógł sobie darować. Albo naprawdę bym miał wielkie pretensje do losu, dlaczego to choróbsko akurat w takim momencie się przydarzyło. Teraz po prostu uznałem, że tak – w życiu nie można mieć wszystkiego. Kropka.
Oczywiście to, co tu piszę jest bardzo egoistyczne, w kontekście tego, że kibice GieKSy nie mogli pojechać na ten mecz. Ale – przepraszam – wielokrotnie miałem wrażenie, że dla wielu kibiców to, czy będzie na meczu czy nie, bo np. będą pod stadionem, nie ma żadnego znaczenia. Bo gdyby interesowała ich piłka, zostaliby piłkarzami, a gdyby interesowały ich wyniki, zostaliby tabelą. W wielu opiniach na forum nie natrafiłem na zdanie „szkoda, że nas tam nie było, akurat na takim meczu”. Więc wydaje mi się, że mogę być odosobniony.
Dla mnie aspekt piłkarski zawsze był najważniejszy w moim podejściu do kibicowania. I tak pozostanie.
Spójrzmy jeszcze na temat od innej strony. Nie wiemy do końca, jak funkcjonuje świat i jakie są ciągi przyczynowo-skutkowe. Gdybym pojechał i na przykład przed meczem jakimś trafem przeciął się z trenerem Górakiem i zamienilibyśmy dwa zdania, to już zmieniłoby przebieg zdarzeń, bo coś wydarzyłoby się potem później, coś inaczej, użyłby w stosunku do drużyny innego słowa i taki Maczek nie zdecydowałby się dobijać z pierwszej po wolnym, tylko by przyjmował. I przegralibyśmy mecz.
To tak oczywiście z przymrużeniem oka.
Jakkolwiek oglądając ten mecz byłem przytępiony przez gorączkę i potężny ból migdałka, to jakiś zmysł miałem wyostrzony. I przysięgam, że w ostatniej akcji meczu, gdy Wasielewski już miał piłkę, czułem, że GieKSa strzeli bramkę. To tak jak niejednokrotnie w meczach Realu Madryt, którego fanem nie jestem, kiedy nieraz było dla mnie oczywiste, że strzelą w doliczonym. Tutaj to nie była nadzieja. Ja po prostu wiedziałem, że zaraz z tego zamieszania będzie gol. Niesamowite.
Przed meczem napisałem felieton pt. „Pierwszy egzamin dojrzałości”. Nie chcę tu wystawiać jednoznacznej oceny. Po prostu powiem, że GieKSa go zdała. Choć mankamenty były, to najważniejsze jest to, że katowiczanie po prostu naprawdę wrócili do swojego grania. Tego z Jagą czy Pogonią. Wyszli na boisko przy Kałuży i bez kompleksów, rzekłbym nawet – bezczelnie – poczynali sobie z rozpędzoną Cracovią. Ten styl, ta filozofia oparta na odwadze, na agresywnej i ofensywnej grze po raz kolejny się opłaciła.
Odniosę się tu jeszcze do meczu z Koroną Kielce, kiedy to pisałem, że to nie był dobry mecz. Trzeba porównywać do przeciwnika. Jeśli masz naprzeciw siebie słabą drużynę, a taką jest w tej lidze Korona, to jeśli przegrywasz u siebie, to widocznie coś jest nie halo. Raczej obowiązkiem jest taki mecz wygrać, a już w naprawdę niesprzyjających warunkach zremisować. Dlatego tak mocno skupiłem się na narracji o dobrym meczu (nie mylić z „byciem lepszym”, bo GieKSa może i była lepsza, ale to nie znaczy, że była dobra).
Inna sprawa z Cracovią. To jest naprawdę silna drużyna, z piekielnie mocną ofensywą, co pokazała nawet w tym meczu. „Ekspert” z terazpasy.pl powiedział z wywiadzie z naszym redaktorem Markiem, że GieKSa musi strzelić więcej niż jedną bramkę, żeby myśleć o zwycięstwie. To był eufemizm. GieKSa musiała strzelić więcej niż trzy, żeby wygrać.
To, że rywale mają problem z defensywą, to już nie nasza sprawa. Niezależnie od tego, czy obrona krakowian ma swoje deficyty, trzeba być naprawdę kozakiem, żeby na stadionie tak silnej ekipy strzelić cztery gole. A sposób, w jaki katowiczanie to zrobili był fantastyczny. Balans Maka przy drugiej bramce, gol Adriana Błąda to już naprawdę bez komentarza, Milewski też nie patyczkował się, tylko uderzył z pierwszej piłki z powietrza. Każdy z tych goli to było pewne, soczyste uderzenie. No może ten drugi gol Mateusza to taka bita śmietanka. Szkoda wielka, że nie padła bramka w sytuacji, w której Mak strzelił w słupek, bo przecież to minięcie rywala od razu przypomniało legendarną bramkę Dennisa Bergkampa w meczu z Newcastle United.
Tak jak napisałem, GieKSa wróciła do gry na swoich warunkach. Z trudnym przeciwnikiem nie daje to gwarancji zwycięstwa, ale daje na to szansę. Granie defensywnie, bycie cofniętym i czekanie na 2-3 kontry w meczu… no nie. Wszyscy wiemy, jakby się to skończyło.
Cytat z… samego siebie po meczu z Koroną:
Obecne rozgrywki też pokazały, że potencjał w tej drużynie jest naprawdę duży. Kwestią tylko jest, czy ekipa Rafała Góraka będzie grała tę swoją grę, którą naprawdę pokochaliśmy, czy nie. Ostatnio jej nie pokazuje i musi z całych sił pracować, by wrócić do swojego stylu. Agresywnego, pewnego, niezłomnego. Na razie mamy pewien dołek. Natomiast nikt nie powiedział, że GieKSa nie jest w stanie wygrać kolejnego meczu ligowego. Jest. Choć będzie bardzo trudno.
Naprawdę bardzo ważne jest, że nie zamknęliśmy tego okresu między przerwami na kadrę słabym występem nie w swoim stylu. Bez zwycięstwa, bez swojej gry. Nastroje po Cracovii mogą być po prostu dobre.
Życie nas wielokrotnie uczy, a my i tak wpadamy w te same pułapki. Ja staram się już czasem ugryźć się w język, choć nie zawsze mi wychodzi. Tak więc wzmocnienia w zimę nadal są konieczne, co pokazały mecze pucharowe. Tzw. drugi garnitur GieKSy nie radził sobie. Patrząc jednak indywidualnie, to co jest bardzo optymistyczne to to, że niektórzy zawodnicy… po prostu chcą chyba komuś utrzeć nosa.
Krytykowany Sebastian Milewski strzelił tak ważną bramkę, jako swoją pierwszą w GieKSie. Mateusz Mak ostatni dobry mecz zagrał ze Stalą Rzeszów, w tym sezonie na początku był w totalnej odstawce, ostatnio zaczął dostawać szansę, ale z Koroną grał bardzo źle. I co? I pokazał się typowy Maczek na Cracovii. Typowy, bo przecież doskonale wiemy, że on to potrafi. Przecież tylko on mógł zdecydować się na taki balans i minięcie bramkarza. Dlaczego więc nie pokazuje tych umiejętności na co dzień? Życzyłbym sobie i jemu, żeby to był początek jego naprawdę mocnego akcentu w GieKSie. Na razie, gdy mówię Mak, myślę: mecz z Chrobrym, mecz ze Stalą, mecz z Cracovią.
Już z Koroną dobrze zaprezentował się Borja Galan i potwierdził niezłą dyspozycję w sobotnim meczu. Oczywiście z przymrużeniem oka, ale wygląda tak, jakby znalazł swoje miejsce na boisku w GieKSie. Ale na razie łata dziury i czy tak zostanie – czas pokaże.
Dużym minusem jest gra defensywna, w ostatnich trzech meczach straciliśmy dziewięć bramek. To stanowczo za dużo. Brak koncentracji, indywidualne błędy. Dwa razy tracimy bramkę do szatni. Drugi gol dla Cracovii, to idealna asysta Repki na nogę przeciwnika. O ile ofensywa GieKSy, jak jest włączona, spisuje się w tej lidze po prostu świetnie – więc niech po prostu robi swoje – to nad defensywą trzeba mocno pracować, bo od początku sezonu mamy okresowo spore problemy i tracimy niektóre bramki na własne życzenie.
Summa summarum za to spotkanie należą się drużynie ogromne brawa. Wygrzebali się ze słabszego momentu, zrobili coś spektakularnego, nie załamali się straconym golem 93. minucie. Dali nam radość i euforię po raz już kolejny w tym roku. Tak więc, jak krytykowałem zespół po meczu z Koroną, tak teraz – widząc też rzeczy do poprawy – muszę powiedzieć w imieniu kibiców – „Dziękujemy!”.
I pal już licho to FOMO. Wszystko zostało zrobione, jak należy. Ja zadbałem o siebie i swoje zdrowie. Drużyna zagrała kapitalne zawody i wygrała.
No dobra, może oni nie zadbali o nasze zdrowie fizyczne i psychiczne – w sumie o zdrowie trenera również. Ale właśnie dokładnie o to chodzi w piłce! O takie emocje. Nie ma tego nigdzie indziej.
Gest Rafała Góraka kończący to spotkanie od razu mi przypomniał Marouane Chamakha, który kiedyś strzelił w Pucharze Ligi gola dla Arsenalu przeciw Reading na… 7:5 i wykonał dokładnie ten sam ruch. Wyszło idealnie.
Odpoczywajcie. Czas na regenerację i doprowadzenie do zdrowia zawodników z urazami. Niestety ostatni miesiąc przeorał drużynę zdrowotnie. Znów kontuzji doznał Adam Zrelak i nie wygląda to optymistycznie patrząc już całościowo na jego pobyt w GieKSie. Dodatkowo te inne urazy. Teraz więc praca jest przed sztabem medycznym, by przygotować zawodników zdrowotnie jak najlepiej do kolejnego wyzwania, jakim będzie mecz z rozpędzonym do prędkości światła Kolejorzem. Ale skoro Motor i Puszcza dały radę, to dlaczego nie my?
Najnowsze komentarze