Czy to właściwy moment, by bić na alarm? Czy to ta chwila, w której powinniśmy się bardzo niepokoić? Zdania są podzielone. Trenerzy powiedzą, że panują nad sytuacją, kibic stwierdzi, że czeka nas potwornie ciężka walka utrzymanie. Gdzie jest prawda? Pewnie jak zwykle po środku. Faktem jest, że nie tak wyobrażaliśmy sobie ten początek sezonu. O ile porażka z Rakowem była jeszcze w jakimś sensie wkalkulowana, to jeden punkt w dwóch meczach u siebie, w tym z jednak – słabiakami z Zagłębia Lubin, to nie jest zdobycz zadowalająca.
Oczywiście mogło być dużo, dużo gorzej. Mogliśmy ten mecz spektakularnie wtopić. Pierwsza połowa była bowiem koszmarna, daliśmy się zdominować rywalowi, który w pełni zasłużenie prowadził dwiema bramkami. Oprócz goli mieli jeszcze swoje klarowne sytuacje. A GieKSa? Biła głową w mur i to bez większego przekonania. Ileś rzutów rożnych nie przynosiło praktycznie żadnego zagrożenia. Te słabiaki z Zagłębia, wcale nie okazały się takie słabe. Albo to my byliśmy tak beznadziejnie słabi, że przybysze z Lubina robili na boisku, co chcieli.
Nie no… Zagłębie będzie się bronić przed spadkiem. To nie jest ekipa, która zawojuje tę ligę i jeśli katowiczanie sami nie chcą drżeć o utrzymanie, to muszą z takimi zespołami wygrywać. Z całym szacunkiem, ale jeśli trener mówi, że Zagłębie ma podobny potencjał personalny, to albo tak nisko ceni naszą drużynę (nie sądzę), albo wyolbrzymia siłę Miedziowych.
Ktoś powie, że w głowie mi się poprzewracało od ekstraklasy, ale nie no – jeśli chcemy na poważnie w niej grać, to w drugim sezonie musimy już powoli uznawać się za lepszych, przynajmniej na swoim boisku, od kilku ekip. Przynajmniej od trzech. I jedną z takich jest Zagłębie. Szacun dla trenera Ojrzyńskiego za świetną robotę, ale takich efektownych meczów, jak wczorajsza pierwsza połowa, Zagłębie zbyt wielu nie rozegra.
Odszczekam, jeśli Zagłębie na koniec sezonu zajmie wyżej niż 13. miejsce. Napiszę specjalny felieton pochwalny dla Zagłębia Lubin.
Nie możemy się sytuować tak nisko, nawet… jeśli dość nisko jesteśmy.
Porażka byłaby katastrofą i na nią się zanosiło. Tym bardziej, że od początku drugiej połowy nie było dużo lepiej. Nie potrafiliśmy skonstruować groźnej sytuacji, takiej soczystej. Z pomocą przyszedł stały fragment. Trzeba bić w światło bramki – no, trzeba. Tak też uczynił niemrawy do tej pory Bartosz Nowak i do siatki trafił. GieKSa na jakiś czas dalej ruszyła z animuszem, ale potem gra się znów nieco wyrównała. Znów wiatru wniósł Marcel Wędrychowski i był bliski zarówno strzelenia gola, jak i sprokurowania jego straty, po swojej fatalnej stracie właśnie. Natomiast znów błysnął Nowak i w jednej akcji zrobił efektowny zwód najpierw przy rozegraniu, a potem już przygotowując sobie piłkę do strzału. Mieliśmy jeszcze trochę czasu.
Niestety, GieKSa nie ruszyła z huraganowymi atakami. Trener mówi, że nie chcieli zwariować i dać się ponieść emocjom. I okej, mówi też, że z taką wyważoną grą też byłaby szansa na zwycięstwo. Kwestia proporcji. Ostatecznie wygląda na to, że bardzo mocno postawili na asekurację i pilnowanie wyniku, choć i to mogło się nie udać, bo Zagłębie widząc to – samo ruszyło do szturmu na koniec. Z jednej strony rozumiem sztab szkoleniowy, który po tak wypracowanym remisie nie chce go utracić, z drugiej – serce kibica mówi „nie godzi się z takim Zagłębiem u siebie modlić się o końcowy gwizdek”.
Trzeba pochwalić drużynę za doprowadzenie do tego remisu, bo to jednak zawsze sztuka odrobić dwubramkową stratę, a już w ekstraklasie, to wielki wyczyn. Przesunęli grę i strzelili te bramki. Ale jednocześnie nagana za pierwszą połowę się należy. Bo to nie były bramki z przypadku, tylko z dobrej, ofensywnej gry Zagłębia i bardzo słabej naszej. To oni narzucili nam swoje warunki już od początku i w tym zakresie trener Ojrzyński przechytrzył nasz zespół.
Gdybyśmy mieli zero punktów po tych dwóch meczach byłoby naprawdę fatalnie. Tym bardziej w obliczu zbliżających się wyjazdów do Łodzi i Warszawy, o czym pisałem w przedmeczowym felietonie. Teraz jest tylko umiarkowanie źle. Jednak z pewnym promykiem w postaci tego doprowadzenia do wyrównania. Choć wszystko mogło pójść jak krew w piach, bo goście mieli przecież w doliczonym czasie gry setkę.
Ciekaw jestem czy i jakie zmiany wprowadzi trener przed meczem z Widzewem. Wydają się one bowiem nieodzowne, bo póki co, niektórzy zawodnicy bardzo zawodzą. Kacper Łukasiak na ten moment niewiele wniósł dobrego, Maciej Rosołek jest niewidzialny. Aleksander Buksa stara się, ale ze swoimi warunkami mógłby jednak wygrywać więcej pojedynków. Tak naprawdę na ten moment jedynie Marcel Wędrychowski jest minimalnym wzmocnieniem. Czekamy na resztę. Podobnie jak podniesienie poziomu gry przez „starych”, bo póki co wygląda to słabiutko.
Nie będzie zbyt wiele czasu na rozpatrywanie, bo za chwilę piekielnie ciężki mecz z Widzewem. Jeszcze podrażnionym porażką w Białymstoku w takich okolicznościach. Może być tak, że Widzew ruszy na nas podobnie jak Zagłębie, tylko z bardziej jakościowymi zawodnikami i z większą siłą. Więc taktycznie naprawdę trzeba to rozegrać wybitnie, żeby nie dać się stłamsić i wbić sobie dwóch goli na początku spotkania.
GieKSa nie jest bez szans. Na szczęście w poprzednim sezonie mimo że zdarzyło nam się przegrać z drużynami z dolnych rejonów tabeli, to potrafiliśmy też wygrywać z czołówką. Jeśli odpowiednio do tego podejdziemy, to przecież nasi zawodnicy nie zapomnieli jak się gra w piłkę. Trzeba tylko przywrócić kurs z poprzedniego sezonu i uodpornić się na niepowodzenia.
Najnowsze komentarze