Felietony Piłka nożna
Filozofia Góraka – radość, spontan, walka
No to proszę państwa, jedziemy dalej! Ekstraklasa w pełni, a ostatnim meczem pokazaliśmy, że do tej Ekstraklasy się po prostu nadajemy, nie jesteśmy jakimś piątym kołem u wozu czy beniaminkiem, który dostaje oklep od wszystkich. Choć i poprzednie mecze przecież nie były gruntownie na naszą niekorzyść. Katowiczanie są zespołem, który jest w stanie wygrać z każdym w tej lidze. Inna sprawa, że prawdopodobnie jesteśmy też w stanie z każdym przegrać. Całość obecnego sezonu do tej pory jest jednak na plus. Może nie super plus, ale pewnie jest pozytywniej, niż mogło się nam wydawać.
Co to był za tydzień dla całej społeczności GKS. Najpierw wygrana z Mistrzem Polski, potem powołania – bardziej spodziewane dla Martena Kuuska i to zaskakujące dla Mateusza Kowalczyka. Choć możecie mi wierzyć lub nie, ale przysięgam, że w trakcie lub po meczu z Jagiellonią przeszła mi luźna myśl przez głowę – „zaraz Probierz powoła Kowalczyka”. Żałuję, że nigdzie tego nie napisałem, bo zbierałbym laury, jako wizjoner 😉 Dodatkowo Adam Zrelak jest na liście rezerwowej reprezentacji Słowacji. No i zaraz błyskawicznie rozeszły się bilety na wyjazd do Zabrza. Jakież to będzie niesamowite derbowe święto!
Bardzo dobrą robotę wykonał Błażej, przypominając „nagrodę” klubu dla pierwszego zawodnika z GieKSy, który zagra w reprezentacji Polski. Sam nie jestem do końca pewien, czy ta „zasada” z 2007 roku dotyczyła występu czy powołania, mnie się wydaje, że chodziło o występ, ale prezes Krzysztof Nowak już wypłacił Mateuszowi nagrodę. W każdym razie bardzo dobrze, że to zostało przypomniane, bo jak znam życie, w klubie nikt o tym kompletnie nie wiedział i takie PR-owe zagrywki sprzed 17 lat – bo przecież wtedy szansa na powołanie była żadna – szybko potrafią pójść w zapomnienie, tym bardziej jeśli zmieniają się na przestrzeni lat władze klubu czy po prostu pracownicy, którzy ten ślad pamięciowy w głowie mogą mieć. Ale tak poza tym, to to powołanie jest po prostu kapitalne i chyba każdy kibic GieKSy czuje dumę, a Mateusz spektakularnie się pokazał w tych pierwszych meczach. Można mu wybaczyć tę bramkę, którą strzelił dla ŁKS w meczu przy Bukowej wygranym przez łodzian 5:1 😉
Jutro gramy z Zagłębiem Lubin, czyli synonimem i archetypem średniaka w polskiej Ekstraklasie. Na przestrzeni ostatnich 20 lat co prawda pojawiły się jakieś wyłomy w postaci mistrzostwa czy dwóch spadków (po których od razu następowały awanse), jednak trudno o „bardziej średnią” i w sumie bezbarwną drużynę, w której najbardziej barwnymi postaciami są trenerzy (jak Piotr Stokowiec czy obecnie Waldemar Fornalik). I właśnie w kontekście takiego średniaka ważne, by również dobrze wypaść. A że w piłce mecz meczowi nierówny, wszyscy wiemy. Wystarczy wspomnieć… dwa ostatnie mecze GieKSy, czyli pojedynki z Motorem i Jagiellonią. A odnosząc się do Zagłębia, to wrócić do wiosny 2001, kiedy to katowiczanie w środku tygodnia wygrali w Warszawie z Legią 2:0 i do meczu z Zagłębiem u siebie przystępowali w bojowych nastrojach, ostatecznie przegrywając 0:2.
GieKSa jest na fali mentalnej. I nie jest to przypadek, tylko efekt. Chcę tutaj wspomnieć o pewnej refleksji, która przyszła mi w ciągu tygodnia, zarówno po meczu z Jagą, jak i obserwując materiały z konferencji prasowych i okołoklubowe. Gdzieś w okolicach meczu z Motorem czy zaraz po nim trener Rafał Górak został zapytany o mecz z „Mistrzem Polski”. Pojawił się wtedy na jego twarzy mimowolny uśmiech. Można było sobie wyobrazić, że sam jednocześnie wierzy i nie wierzy, że taka sytuacja ma miejsce. Widać w oczach szkoleniowca autentyczną radość z tego wszystkiego, ja bym powiedział, że nawet taką dziecięcą radość.
I to wewnętrzne dziecko trener uruchamia ciągle w Ekstraklasie i dzięki temu mamy tyle radości. To nie jest GieKSa asekuracyjna, wycofana czekająca na najniższy wymiar kary, ewentualnie szukająca swojej jednej kontry w meczu. To GieKSa spontaniczna, grająca piłką, walcząca, wywierająca presję na rywalu, chcąca strzelać bramki. Chcąca cieszyć się grą, niepękająca przed nikim. Bezlitośnie wykorzystująca błędy. A jednocześnie mająca po prostu swój plan taktyczny, niegrająca chaotycznie i przypadkowo. Nie zawsze to wychodzi, bo nie zawsze się da – ale to, że potrafiliśmy zdominować Raków czy Jagiellonię, postawić się w Gliwicach Piastowi, to naprawdę wynika z filozofii gry, filozofii, którą obrał trener, którą przecież znamy z rundy wiosennej poprzedniego sezonu. Trenerze – nie zmieniaj tego! Taką GieKSę chcemy oglądać!
Czasem ponarzekamy, popsioczymy – tak jak po meczu z Motorem, który był dość koszmarny 😉 Ale trend jest w końcu jasny i widoczny i tak naprawdę teraz tylko od szkoleniowca i zawodników zależy, czy zostanie utrzymany. Jeśli tak – wiele meczów jeszcze wygramy i z podobną euforią jak w niedzielę będziemy opuszczać stadion.
Straszono nas, jak to beniaminkowie mają ciężko w Ekstraklasie i rzeczywiście, sporo z nich w ostatnich latach spadało z najwyższej klasy rozgrywkowej. Zobaczmy, jaki był dorobek punktowy w trzech ostatnich sezonach po 6 kolejkach i jaki był efekt końcowy:
Radomiak 9 (utrzymanie)
Nieciecza 2 (spadek)
Łęczna 2 (spadek)
Miedź 2 (spadek)
Widzew 7 (utrzymanie)
Korona 7 (utrzymanie)
ŁKS 6 (spadek)
Ruch 5 (spadek)
Puszcza 7 (utrzymanie)
GKS Katowice ze swoimi ośmioma punktami naprawdę dobrze plasuje się w tej statystyce. Oczywiście kompletnie o niczym to nie przesądza, bo dwie kolejki mogą wszystko zmienić i ten sam dorobek po np. ośmiu kolejkach będzie już mizerny. Obecnie jednak punktowanie plus gra jest bardziej na plus niż na minus.
Mecz z Zagłębiem będzie ostatnim przed prezerwą reprezentacyjną, a te przerwy na kadrę są zawsze oddechem dla zespołów i kibiców. Są też takimi checkpointami, w których – może nie analitycznie – ale mentalnie można zrobić małe podsumowanie danego okresu. Jeśli zdarzyłoby się tak, że GKS w Lubinie wygra, możemy zameldować się nawet w okolicy szóstego miejsca. Jest więc o co grać.
Cieszmy się i bawmy tą ligą. Każdy mecz jest dla nas świętem i oby tak było jak najdłużej, po tych wszystkich latach meczów średnich, niemrawych, często o pietruszkę jeszcze w środku sezonu. Piłkarskie Katowice nabrały jaskrawych odcieni złota, zieleni i czerni!
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.
Kibice Klub Piłka nożna
Puchar Polski dla wyjazdowiczów
Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.
Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.
To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).
Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).



Najnowsze komentarze