Dołącz do nas

SK 1964

Czy aby na pewno „Gala”? – relacja z Rialta

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Wczoraj z kinoteatrze Rialto odbył się finał kolejnej edycji Złotych Buków. Statuetki wręczono w pięciu kategoriach: Mecz Roku, Odkrycie Roku, Bramka Roku, Wydarzenie Roku i Piłkarz Roku.

Od godziny 16.00 do Rialta zaczęli schodzić się goście: znane osobistości, piłkarze i trenerzy GKS Katowice oraz kibice, którzy zajmowali miejsca na balkonie.

Na sali można było zobaczyć takie osoby jak wiceprezydent Katowic Krystyna Siejna, były marszałek Województwa Ślaskiego Adam Matusiewicz, kilku radnych z Katowic, a także byli zawodnicy i działacze GieKSy, jak choćby Mirosław Dreszer, Dariusz Grzesik, Bronisław Lisiecki.

Początek imprezy był nietypowy – zamiast tradycyjnych oficjalnych powitań na ekranie puszczono wspomnienie naszego zmarłego Kolegi i jednego z redaktorów GieKSa.pl – Jacka Walczaka.

Zaraz potem wypowiedziała się Krystyna Siejna, która w swoim dość długim wywodzie zawarła wiele pięknych słów, mówiąc m.in.: „Cieszę się ta sala jest pełna ludzi, którzy kochają GieKSę, którzy tworzą dla GieKSy. Klaszcze się jedenastu, a na pracę dla klubu składa się praca niezliczonej rzeszy ludzi. Życzę aby za rok ten klub poszczycił się taką stabilizacją, której wszyscy będą nam zazdrościć”.

Potem jak ekspres prowadzący przeszli do nominacji. W kategorii Mecz Roku wygrało spotkanie z Cracovią. Mecz tak naprawdę średni w wykonaniu katowiczan, ale zadecydowała dramaturgia w końcówce meczu i wyrównanie. Nagrodę odebrał trener Rafał Górak: „Kibice ściągnęli na ten mecz nawet Rejtana. To oni popchnęli nas do przodu, to dzięki nim udało się osiągnąć korzystny wynik. Życzyłbym sobie, aby za rok wszystkie nominowane w tej kategorii mecze były zwycięskie” – powiedział. Co ciekawe już drugi raz z rzędu wygrał mecz, w którym GieKSa nie zdobyła trzech punktów (rok temu spotkanie z Zawiszą).

Po chwili przyszedł czas na odkrycie roku. Tutaj zdecydowanym faworytem był Arkadiusz Kowalczyk. On też wygrał tę kategorię. „Chciałbym podziękować mojej mamie, która przyprowadziła mnie na pierwszy trening oraz kolegom z drużyny, którzy bardzo mnie wspierają” – powiedział Kowalczyk. Piłkarz ma potencjał i na pewno może być jeszcze lepszy, w co mocno wierzymy.

Po tej kategorii miała miejsce dziwna uroczystość. Prowadzący galę Rafał Kędzior i Olga Rybicka poinformowali, że dwudzieste urodziny obchodzi Alan Czerwiński. Dlaczego dziwna? Alan został zaproszony na scenę, cichaczem złożono mu życzenia i wrócił na swoje miejsce. Równie dobrze można było podejść do niego siedzącego na krześle i zrobić to samo. Oczywiście Alanowi życzymy dużo zdrowia i jak najwięcej udanych występów w GieKSie!

Wkrótce wypowiedziała się Monika Bajka z Domu Aniołów Stróżów, na który zostanie przeznaczony zysk z biletów. Pani Monika wypowiadała się długo opisując historię DAS, przeszłe oraz obecne problemy, a także związki z GieKSą. Jak zauważyła: „Na tej sali jest wielu ludzi, bez których tego domu by nie było. Rocznie z naszego domu korzysta ok. 100 dzieci. To dla nich taki dom zastępczy”.

Potem mogliśmy obejrzeć gole nominowane w kategorii „Bramka Roku”. Mimo czterech nominacji dla Przemysława Pitrego, wygrał Grzegorz Fonfara, co nie okazało się zaskoczeniem, gdyż jego gol w meczu z Niecieczą rzeczywiście chyba był najpiękniejszy. Prowadzący zwrócili uwagę, że był to gol w przegranym meczu. Grzegorz odpowiedział – „niestety”.

Następnie wyświetlono film o Filipie Kubackim, chorym onkologicznie chłopcu, który również jest wspierany przez GieKSę. Zaraz potem na mównicę weszli rodzice Filipa – ojciec z trudem wyduszając słowa powiedział, że Filipa nie może być z nami, gdyż właśnie jest w trakcie ostatniego dnia cyklu chemioterapii, natomiast podziękował przede wszystkim Bartoszowi Sobotce, który „ich odnalazł”. Był to naprawdę wzruszający moment.

Wydarzeniem roku zostały „Przedsezonowe działania kibiców mające na celu ratowanie klubu GKS Katowice”. Nagrodę z rąk Krystyny Siejnej odebrał prezes SK1964 Piotr Koszecki. „Ten Złoty Buk ma nas zmobilizować, bo to co zrobiliśmy na pewno było czymś wielkim, ale nasze działania jeszcze się nie skończyły i mam nadzieję, że w ciągu kilku miesięcy cała sprawa będzie zamknięta” – powiedział popularny Kosa. Każdy z kibiców na pewno domyśla się o co chodzi i miejmy nadzieję, że życzenie Kosy, aby za rok to Siejna odbierała nagrodę – świadczyło o tym, że na dobre uwolniliśmy się od największego szkodnika w historii GKS Katowice – wiadomo o kogo chodzi.

Potem odbyły się licytacje: kompletu koszulki meczowej oraz łączonego szalika GKS i Bordeaux (udostępnił Piotr Piekarczyk), a także koszulki hokejowej z sezonu 2004/05, czyli tego, w którym katowicki klub spadł z ekstraligi. Obie licytacje zakończyły się na sumie 700 zł.

W końcu przyszedł czas na Piłkarza Roku. Tutaj bezapelacyjnym faworytem był Przemysław Pitry i to oczywiście on zgarnął Złotego Buka. Jego bramki i asysty w 2012 zapewniły GieKSie mnóstwo punktów i aż strach pomyśleć, co by było gdyby zawodnik nie przedłużył kontraktu z GieKSą. „Złotego buka dedykuję córeczkom i żonie. Mam nadzieję, że runda wiosenna będzie bardziej owocna w bramki i punkty. Dziękuję wszystkim kibicom, którzy na mnie głosowali” – powiedział Piłkarz Roku.

Na koniec wszyscy laureaci zostali zaproszeni na scenę do pamiątkowego zdjęcia, a Olga Rybicka powiedziała: „Dziękujemy Państwu za spędzenie tych 90 minut z nami”. Następnie odbyła się część nieoficjalna.

Na koniec musimy napisać kilka krytycznych słów. Oczywiście, że w sytuacji klubu nie można na tego typu imprezie oczekiwać fajerwerków, ale przydałaby się jakaś namiastka święta. Tutaj takiej namiastki nie było. Ustrzeżono się co prawda gaf i wpadek, które bywały w poprzednich latach, natomiast cała gala sama w sobie była po prostu słaba. No właśnie, czy słowo „gala” jest odpowiednie? Duża niestety w tym „zasługa” prowadzących, którzy prowadzili przecież tę imprezę rok temu, więc powinni mieć doświadczenie. To oni powinni nadawać tempo wydarzeniom. Tymczasem słowa Olgi Rybickiej o „90 minutach” świadczą, że według scenariusza tyle to miało trwać. Trwało jednak dokładnie 60 minut, niemal co do sekundy. Naprawdę dużą sztuką jest „ukraść” pół godziny w tak krótkim czasie. A dodajmy, że gdyby nie rozgadała się Krystyna Siejna i Monika Bajka, trwałoby to jeszcze z 10 minut krócej. Za mało było przerywników, zabrakło może krótkiego przerywnika artystycznego (jak rok temu akordeonista), za szybko były rozstrzygnięcia w dwóch kategoriach, już po 19 minutach od rozpoczęcia uroczystości mieliśmy 40% kategorii za sobą. Laureaci wypowiadali się krótko, a niestety prowadzący nie pomagali w tym, aby stali dłużej na mównicy – zadając im kilka pytań – raczej było to jedno pytanie i na miejsce. Zwłaszcza Przemysława Pitrego jako piłkarza roku można było dłużej przepytać. W końcu to właśnie na gali powinno być wręczenie (a przynajmniej ogłoszenie zwycięzcy) nagrody w konkursie SMS-owym.

Swoje dołożyli też kibice, którzy w marnej liczbie pojawili się na balkonie, nie było żywych reakcji, był cisza i spokój i ogólnie jakaś taka przeciętność.

Wszystko to sprawiło, że zamiast słowa „gala” bardziej pasowało do wczorajszego wydarzenia określenie „rozdanie nagród”. Z galą nie miało to wiele wspólnego, nie było pierwiastka święta klubu GKS Katowice.

Miejmy nadzieję, że za rok będzie lepiej, a wszystkim laureatom serdecznie gratulujemy!

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

3 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

3 komentarze

  1. Avatar photo

    Olo

    3 lutego 2013 at 13:42

    Gala jak gala, ale dla mnie było ok. Faktycznie zabrakło jakiegoś elementu artystycznego, ale wole taką skróconą formę, niż 2 godziny gadania o niczym.
    Zabrakło większego włączenia się kibiców np. przy urodzinach Alana, albo na koniec gali jakiś śpiew by się przydał.

  2. Avatar photo

    GzG

    3 lutego 2013 at 23:36

    nie bedzie grubasa beda kibice !!!

  3. Avatar photo

    biała siła

    5 lutego 2013 at 09:49

    czarnuch na pewno mioł stoisko z badziewiem ten to na wszystkim zarobi

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Radomiak Radom kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Warchoły, bo tak potocznie nazywa się kibiców Radomiaka Radom, są naprawdę starą i solidną ekipą kibicowską na piłkarskiej mapie Polski. Ich wizerunkowy problem polegał na tym, że nie grali 36 lat w Ekstraklasie, więc nie było za bardzo możliwości, by o nich usłyszeć. W latach 90., kiedy kształtowały się wszystkie chuligańskie składy, Zieloni grali na poziomie obecnej II i III ligi, siejąc spustoszenie po okolicznych miejscowościach.

Ich żywot na trybunach zapoczątkował się pod koniec lat 70., a na dobre weszli w kibicowską mapę Polski w latach 80. Od zawsze byli pozytywni nastawieni do Legii Warszawa, natomiast wzajemna nienawiść między miastami Kielce – Radom, sprawiła, że z Koroniarzami mają do dziś największą kosę.

W sezonie 1984/1985, który był ich wtedy jednosezonowym epizodem, a my graliśmy ze sobą ostatni raz, zawarli zgodę z Legią, jadąc do stolicy w 1000 głów. Przyjaźń ta nie przetrwała ze względu na ostatnią kolejkę sezonu, w której Legia zremisowała  z Pogonią Szczecin, przez co Portowcy utrzymali się w elicie, zaś Warchoły spadli z ligi.

W 1994 roku była ponowna próba nawiązania sztamy z Legią, jednak kością niezgody była Pogoń, z którą Legioniści kilka miesięcy wcześniej odnowili zgodę i fani z Radomia mieli w pamięci, przez kogo spadli z ligi, więc temat poszedł w zapomnienie.

Przez cały kolejny okres kibicowski fani Radomiaka związali się jedynie układem chuligańskim z GKS-em Bełchatów i Stalą Rzeszów, ale czas zweryfikował, że do siebie nie pasowali i relacje zostały zakończone. Okres bycia osamotnioną ekipą nie oznaczał, że stali w miejscu. Klub się piął w górę i grali na zapleczu Ekstraklasy, a dzięki temu, że polska scena kibicowska się mocno rozwijała, to dorobili się solidnych fan clubów takich ekip jak: Polonia Iłża, Proch Pionki czy Szydłowianka Szydłowiec (wszystkie już wymarły), które w swoim „primie” mocno się udzielały w regionie i trwała ciekawa regionalna rywalizacja z koalicją Broni Radom i Powiślanki Lipsko.

Odnośnie do derbowego rywala – Chłopców z placu Broni, którzy w latach 90. mieli naprawdę solidną bandę i dobrze funkcjonowali. W 2004 roku było apogeum wyjaśnienia kto „nosi spodnie” w mieście. Podczas derbów Broń – Radomiak, Zieloni wjechali na stadion gospodarzy i zajęli ich młyn, śpiewając: „Nie ma już Broni, w Radomiu nie ma już Broni”. Na uratowanie honoru gospodarzy wybiegła garstka kibiców Broni na przegrane starcie, ale było już po wszystkim. Po tym meczu ówczesna zgoda Broni – Hutnik Kraków podziękował im za przyjaźń.

Wiosną 2016 roku Radomiak zawarł układ chuligański z warszawską Legią, a finałem był mecz Radomiak – Siarka Tarnobrzeg jesienią 2017 roku, gdzie ogłoszono kibicowskiej Polsce, że Radom i Warszawę łączy sztama.

Nasze relacje z Radomiakiem ciężko opisać… Ostatni mecz ligowy na Bukowej graliśmy w październiku 1984 roku, czyli chwilę po tym jak Blaszok został oddany do użytku. Wtedy „luksusowa” trybuna i nikt nie zakładał, że będzie to siedlisko jednych z najwierniejszych grup kibicowskich w Polsce, które wyznaczą standardy, czym jest niezłomność w walce o swój klub.

W maju 1996 roku podczas meczu z Legią Warszawa, kiedy dostaliśmy sromotne lanie 0:5, doszło do zakończenia zgody z Avią Świdnik, która przyjeżdżając, usłyszała, że nic już nas nie łączy i nieświadoma tego dnia ekipa Radomiaka zawitała „po zgodę”, ale nie znalazła uznania ani chętnych do przybicia tej relacji, mimo bycia goszczonym wielokrotnie w Katowicach.

Jesienią 1996 roku na Bukowej odbył się mecz reprezentacji Polski z Mołdawią, który wygraliśmy 2:1, a samo spotkanie miało historyczny moment na naszym obiekcie, gdyż został wprowadzony przepis, że na meczach reprezentacji mogą obowiązywać tylko i wyłącznie biało-czerwone barwy, do których oczywiście nie wszyscy się zastosowali. Na Blaszoku (przy pełnym stadionie) zasiadło mnóstwo ekip, ale to chuligani GieKSy byli w tym dniu gospodarzami swojej trybuny i widząc 50-osobową ekipę Radomiaka w sektorze A, stojącą razem ze Stomilem Olsztyn i Polonią Bydgoszcz, wpadli w nich, przez co doszło do mocnej awantury, zaś „goście” musieli zostać wyprowadzeni przez policję ze stadionu. Na „pożegnanie” nasi chuligani wybili szyby w ich autokarze i niemal go wywrócili.

Jesienią 2016 roku los skrzyżował nas w Pucharze Polski, ale wtedy Szaleńcy z Bukowej nie mogli zawitać z powodu „remontu sektora gości”, co w późniejszych latach stało się mottem działaczy z Radomia. Obecnie Radomiak posiada nowy obiekt, powstał sektor gości, ale… nikt na nim nie zasiada. Miasto jest specyficznie uzależnione politycznie od służb mundurowych, które skutecznie wpływają na działaczy, przez co fani Radomiaka na meczach domowych bawią się sami. Jedynie mecz zgodowy z Legią Warszawa ma inny charakter widowiska, przez wspólny doping na jednej trybunie.

Do zobaczenia na Bukowej, bo Warchoły pierwszy i ostatni raz usłyszą huk z Blaszoka!

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Ekstraklasa zawitała na Bukową

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ekstraklasa znowu na Bukowej. Pierwszy mecz GieKSa niestety przegrała z Radomiakiem Radom. Zapraszamy do fotorelacji z tego spotkania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Pierwsze śliwki – robaczywki

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i wielki mecz za nami. Doświadczyliśmy tego – niektórzy po raz pierwszy w życiu, inni po niemal jednej piątej wieku. Na Bukową zawitała ekstraklasa. Wspomniani w felietonie przedmeczowym Marcin Rosłoń i Kamil Kosowski musieli przeżyć niezły szok zasiadając na szczycie Trybuny Głównej, na miejscach prasowych. Obdrapanych z farby, z powiewem oldchoolu.

– To jest Bukowa, tu się żyje! – powiedział ten pierwszy na zakończenie transmisji Canal Plus, dając do zrozumienia, że poczuł ten już tak rzadki klimat dawnych czasów.

Morze ludzi na stadionie już długo przed meczem, ta żółta armia kibiców spragnionych wielkiego futbolu. Historia za chwilę miała dziać się na naszych oczach. Wielu kibiców spotykało dawno niewidziane twarze. Jak choćby autor tegoż felietonu, który mecz obserwował w towarzystwie swojego kolegi z podstawówki, z którym to przecież onegdaj na mecze ligowe się jeździło regularnie (pozdro Krzysiu!).

Piękna oprawa spotkania i mogliśmy grać. Niespotykane było to, że w początkowej fazie meczu nawet Główna stała, dopiero potem zaczęliśmy siadać. Czuć było, że to coś zupełnie innego niż te początki wszystkich poprzednich sezonów z 19 lat. No, może poza spotkaniem ze… Źródłem Kromołów w 2005 roku. Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, wtedy mieliśmy narodziny nowej GieKSy, które podczas tego czwartoligowego meczu zostały godnie uczczone.

Teraz to było ukoronowanie tego całego okresu i nagroda za te wszystkie lata. Będę utrzymywał, że wynik tego meczu miał drugorzędne znaczenie. Oczywiście punkty w lidze będą na pierwszy miejscu, ale ta inauguracja była po to, by ją po prostu przeżyć. Poczuć zapach ekstraklasy, poczuć klimat wielkiej piłki w Katowicach.

Dlatego apeluję o rozwagę przy ocenach za to spotkanie, bo czytając na forum wypowiedzi pomeczowe kibiców – oczy trochę więdły. Zasłużona krytyka po tym meczu – jak najbardziej, jednak defetystyczna narracja i rozprzestrzenianie widma bezdyskusyjnego spadku powodowała, że można było sobie zadać pytanie, czy niektórzy odnotowali w ogóle fakt awansu. Narracja ta niczym się bowiem nie różniła od wieloletnich na zapleczu elity. Można wręcz odnieść wrażenie, że choćbyśmy grali z Realem Madryt i przegrali np. 0:4, to psioczenie na tego czy tamtego, że się nie nadaje, że błędy trenera, byłoby wyraźne.

Nie chodzi o to, że chcę i zamierzam bronić kogokolwiek. Chodzi mi tylko o tę narrację. W meczu z Radomiakiem mieliśmy aspekty pozytywne i negatywne. I choć przed meczem mogliśmy oczekiwać wygranej z podobno zkryzysowanym Radomiakiem, to jednak ostatecznie – mimo przegranej – mecz ten pokazał, że z drużynami tego pokroju jesteśmy w stanie rywalizować.

Katowiczanie wykreowali sobie okazje bramkowe, stworzyli kilka dynamicznych, ciekawych akcji, a indywidualne wejście Rogali ze skrzydła było wręcz spektakularne. W drugiej połowie GKS zdominował Radomiak i przy odrobinie szczęścia mógł doprowadzić do wyrównania. Gra na czas rywali także dowodziła tego, że po prostu boją się o wynik. Choć i w ofensywie mogło być lepiej, to trzeba przyznać, że było całkiem nieźle.

Gorzej było z defensywą. Nasz zespół dawał się stłamsić i wepchnąć we własne pole karne, zawodnicy nie potrafili wybić piłki i zażegnać nawałnicy piłkarzy Baltazara. W zasadzie obie bramki padły po tego typu sytuacjach. Coraz bardziej pachniało bramką dla rywali, ten wskaźnik dochodził do czerwoności – aż następowało przesilenie – gol.

Nie chcę dywagować o personaliach, bo każdy widział, co się działo. Trener też starał się reagować (już w przerwie) i zapewne sam musi zobaczyć, kto się sprawdza na ekstraklasowym poziomie, a kto nie. Faktem jest, że na pierwszy mecz w ekstraklasie wyszliśmy tylko dwoma nowymi zawodnikami – Klemenzem i Galanem. No może trzema, bo Baranowicz był tak jakby nowy. Czy to była forma nagrody dla poszczególnych piłkarzy za awans – nie wiadomo. W kolejnych meczach jednak najprawdopodobniej proporcje nowych i starych zawodników będą już bardziej zbalansowane.

Widać było, że ekstraklasowe granie to inna para butów. W pierwszej połowie Radomiak pokazał ogranie, technicznie też byli niczego sobie. Trzeba się przystosować do nowych okoliczności. Pierwsza liga to był styl życia, Ekstraklasa też nim będzie – tylko innego rodzaju.

Nie ma co psioczyć, tylko zakasać rękawy i działać. Następne spotkanie gramy ze Stalą Mielec, rywalem wydaje się w naszym zasięgu. Ale to wszystko kwestia względna. Nie wiemy tak naprawdę, jaki poziom względem GKS mają rywale. Musimy więc organoleptycznie się o tym przekonać.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga