Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka

GKS Katowice w blasku mistrzowskiego złota!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ostatniego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.

Zakończono rozgrywki w Polskiej Hokej Lidze – mistrzem Polski w hokej na lodzie po 52 latach została GieKSa. W meczach o złoty medal nasi hokeiści pokonali Re-Plast Unię Oświęcim 4:0, w poszczególnych meczach 4:2, 1:0, 5:3, 4:1.

Rozgrywki Ekstraligi Kobiet wrócą na boiska w Wielką Sobotę 16 kwietnia. Nasza kobieca drużyna rozegra spotkanie w Szczecinie z Olimpią. Mecz rozpocznie się o godzinie 11:00. Piłkarze fatalnie zakończyli ubiegły tydzień, przegraną z Odrą Opole 1:3. Ponadto w środę zespół uległ Widzewowi 0:2. Prasówkę po meczach z Odrą i Widzewem można przeczytać TUTAJ i TUTAJ. Następny mecz męska drużyna rozegra na wyjeździe w przyszły wtorek (19 kwietnia o 20:30) ze Stomilem Olsztyn.

Siatkarze poznali przeciwnika w ćwierćfinale PlusLigi – będzie nim finalista siatkarskiej Ligi Mistrzów drużyna Grupa Azoty ZAKSy Kędzierzyn-Koźle. Do półfinału awansuje drużyna która wygra dwa mecze. Pierwszy z meczy zostanie rozegrany jutro (13 kwietnia o godzinie 20:30) w Kędzierzynie.

 

PIŁKA NOŻNA

sportdziennik.com – PZPN zamyka Bukową!

Takiej zadymy, jak podczas meczu z Widzewem, nie było w Katowicach już dawno. GieKSa zagra z Odrą Opole i Skrą Częstochowa przy pustych trybunach.
Stadion zamknięty na dwa najbliższe spotkania, półroczny zakaz wyjazdowy dla kibiców, do tego grzywna 10 tys. zł. Taką karę Komisja Dyscyplinarna PZPN wymierzyła GieKSie za wydarzenia ze środowego wieczoru.

 

Na kolanach w błocie
Rozmowa z Rafałem Górakiem, trenerem GKS-u Katowice.
1:2 z Górnikiem Polkowice, 0:2 z Widzewem, 1:3 z Odrą Opole… Co tu powiedzieć po trzech z rzędu domowych porażkach?
Rafał GÓRAK: – Towarzyszy mi burza myśli. Wiele z nich jest trudnych, wynikających z frustracji tym, co się wydarzyło. 3 mecze u siebie, 3 przegrane – to będzie nam ciążyło, a kwestia mentalna jest dla zespołu bardzo istotna. W walce o utrzymanie uczestniczą drużyny o trudniejszej sytuacji w tabeli, ale ich morale jest wyższe. Nasze upadło na kolana, do błota. Sztuką będzie w jakiś sposób o tym zapomnieć, bardzo ciężko trenując, pracując przygotowywać się do następnych spotkań. Walka o utrzymanie rozgorzała na całego i musimy zdać sobie z tego sprawę. W tej walce bardzo pomogliśmy rywalom, tracąc w tak banalny sposób bramki.

Historia trochę zatacza koło. Jesienią po porażce 2:4 w Opolu doszło do poważnych decyzji, zmiany sposobu gry, ustawienia. Minęła runda – a zagraliście z Odrą chyba najsłabszy mecz w sezonie. Znów można spodziewać się wstrząsu?
Rafał GÓRAK: – Nie chcę tego oceniać na gorąco i mówić jednoznacznie, co teraz, jakie elementy wprowadzimy. To nie takie proste. Trzeba rzetelnie do tego podejść, przeanalizować sytuację, wyciągnąć wnioski. Nie jest tak, że ta drużyna sobie nie radzi, nie potrafi w tej lidze funkcjonować. Wydaje mi się, że z każdym rywalem potrafimy nawiązać równorzędną walkę, często wygrać. Niestety, piłka ma również to do siebie, że sprawiedliwości jest bardzo mało. Cóż z tego, że w niedzielę nasze posiadanie piłki było w okolicach 65-70 procent, skoro solą są bramki, wykorzystywane sytuacje, a my przecież mieliśmy swoje nawet przy stanie 0:0. Wynik jednak obnaża, torpeduje, ale nie mówmy, że to było najsłabsze spotkanie w tym sezonie. Liczmy się z faktami, o nich rozmawiajmy. Z drużyną będziemy realizować plan naprawczy względem tego, co stało się przed naszą bramką. Spójrzmy na tracone gole w tych trzech meczach – dochodziło do sytuacji kuriozalnych, a takie wykluczać ciężko. Niekiedy nie ma na to sposobu.

Z Polkowicami był kiks Zbigniewa Wojciechowskiego. Z Widzewem – dwa indywidualne błędy Huberta Sadowskiego. Z Odrą – dwa gole stracone wskutek tego, że zawodnicy zderzali się ze sobą zamiast wybić piłkę po stałych fragmentach gry. Da się to racjonalnie wytłumaczyć?
Rafał GÓRAK: – Musimy o tym rozmawiać w szatni. To indywidualne sprawy, bardzo trudne, niekiedy wynikające z poddenerwowania zawodników. Ta liga weryfikuje bardzo mocno, ma po prostu bardzo wysoki poziom. Wydarzyły się takie historie, wskutek których nie mamy po 3 meczach ani jednego punktu. To sprawiedliwe. Bo jeśli popełniasz takie błędy, rywal je wykorzystuje – to c’est la vie!

[…] Wasza przewaga nad strefą spadkową w pewnym momencie wydawała się bezpieczna, ale stopniała do 5 punktów. Tyle dzieli was od Stomilu, z którym tuż po świętach zmierzycie się na wyjeździe. To rozczarowanie, że doprowadziliście do takiej sytuacji?
Rafał GÓRAK: – Jako trener chyba nie mam prawa być rozczarowany. Nie jestem żadną primadonną, która będzie dąsać się, mówić, że jeden czy drugi popełniają błędy i pytać, co to za materiał. To nie jestem ja. Rozczarowany to byłem w szkole, gdy się nauczyłem, a dostałem z klasówki jedynkę. Ja po prostu jestem zły, czuję maksymalne wkurzenie. Siedzi we mnie ogromna chęć udowodnienia tego, że my tacy słabi nie jesteśmy! Znam swój zespół. Wkurza mnie, że w tych trzech meczach tak daliśmy ciała, skoro dla sportu w Katowicach to akurat jest tak fajny czas.

Grając przy pustych trybunach odbywaliście w niedzielę część kary za zadymę z Widzewem. Może dobrze, że takiej porażki, jak z Odrą, nie widzieli z wysokości trybun kibice?
Rafał GÓRAK: – Pandemia nam pokazała, że czasem bez publiczności grać trzeba. Kibice mieliby prawo być wkurzeni. Nie po to przychodzisz na mecz, by klaskać przy stanie 0:3. Trochę złości by było, ale jestem pewien, że pomogliby nam też w trudnym momencie.

Dbacie o amplitudę nastrojów u kibiców, którzy w piątek świętowali hokejowe mistrzostwo Polski.
Rafał GÓRAK: – Dlatego powiedziałem, ze to fajny czas dla sportu w Katowicach. Hokeiści zrobili coś wspaniałego, gratulujemy im, trzymaliśmy na trybunach kciuki. Rozwalili ten finał tak, jak należy, w męski sposób. Mamy od kogo brać przykład. Mam nadzieję, że moi zawodnicy również powiedzą sobie w szatni trochę dosadnych słów. Wiem, że mam tam wielu fajnych, wartościowych chłopaków. Pociągniemy to, staniemy na nogi.

Czy kontuzjowani zawodnicy zdążą wrócić na bardzo ważny mecz w Olsztynie?
Rafał GÓRAK: – Po to jest szeroka kadra, byśmy mogli ich zastąpić. Mam nadzieję, że wróci Grzesiek Rogala. To problem mięśniowy, po tygodniowym okresie leczenia trzeba go zdiagnozować, ale trochę czasu jeszcze jest. Oskar Repka w ostatnich dniach borykał się znowu z dolegliwością pleców, jak w okresie przygotowawczym. Musieliśmy mu dać odpocząć. Zobaczymy, w jakim będzie stanie w tym tygodniu.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – Grzegorz Słaby: Jesteśmy z tego dumni

– Będziemy po prostu czerpać radość z okazji do walki o najwyższe cele w PlusLidze, a gdzie nas to zaprowadzi, zobaczymy – powiedział trener Grzegorz Słaby w rozmowie z mediami klubowymi podsumowującej rundę zasadniczą PlusLigi w wykonaniu siatkarskiej GieKSy, która po raz pierwszy awansowała do fazy play-off tych rozgrywek.

Jakie emocje dominują po takiej rundzie? Radość, ulga, zmęczenie, satysfakcja?
– Raczej nie ulga, bo ona by nam towarzyszyła, gdybyśmy w ostatniej kolejce uniknęli ostatniego miejsca w lidze. Teraz czujemy przede wszystkim radość z faktu, że udało nam się wspólnym wysiłkiem – prezesa, dyrektora, sztabu, zawodników i pracowników Klubu – zbudować zespół, który był w stanie skutecznie powalczyć o play-off w prawdopodobnie najsilniejszej PlusLidze od lat. Jest to pierwszy awans do play-offów w historii GKS-u Katowice, dlatego tym bardziej jesteśmy z tego dumni.

Po meczu w Suwałkach nie wiedzieliśmy, jak będą wyglądały nasze dalsze losy w lidze, natomiast tego samego dnia okazało się, że w meczu Projektu Warszawa z PSG Stalą Nysa padł wynik, który okazał się dla nas korzystny.
– Tak, i chciałbym w tym momencie podziękować serdecznie zespołowi z Nysy i trenerowi Danielowi Plińskiemu. Stali były potrzebne trzy punkty, żeby zachować szansę na uniknięcie barażu; stracili ją, gdy Projekt doprowadził do tie-breaka, ale walczyli do samego końca o zwycięstwo, zaprezentowali sportową postawę i za to należą się nysanom brawa.

Nie każdy zespół w tym sezonie był w stanie podnieść się po zawirowaniach zdrowotnych i kadrowych, tym większy powinien być podziw dla całej drużyny siatkarskiej GieKSy…

– Dwa pierwsze mecze sezonu i pięć punktów w spotkaniach z Treflem i Asseco Resovią pokazały, że jesteśmy nieźle przygotowani do ligi. Potem złożyło się wiele rzeczy, które przeszkadzały nam w uwolnieniu potencjału, ale wiedzieliśmy, że jesteśmy w stanie prezentować wysoką jakość i jeżeli tylko będziemy w stanie normalnie trenować i powoli wychodzić na prostą, będziemy zbierać ważne punkty.
Aczkolwiek byłbym hurra optymistą, gdyby powiedział, że byłem pewien tak dużej zdobyczy punktowej w drugiej połowie sezonu. Nie ugraliśmy punktów jedynie z ZAKSĄ, PGE Skrą i Asseco Resovią, a w Rzeszowie zabrakło jednej wygranej piłki do tie-breaka. Dokonaliśmy wielkiego wyczynu, a kluczem do tego były relacje między zawodnikami, o których powtarzam niezmiennie od początku sezonu. Do jakości sportowej prezentowanej przez naszych siatkarzy dołożyliśmy jedność w drużynie, a to pozwoliło pokazać w pełni nasze możliwości.

polsatsport.pl – PlusLiga: Znamy pary ćwierćfinałowe! Projekt za burtą

Poznaliśmy komplet ćwierćfinalistów PlusLigi w sezonie 2021/2022. Po zwycięstwie Trefla Gdańsk 3:2 nad Grupą Azoty ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle miejsce w czołowej ósemce stracił Projekt Warszawa.
[…] Poniedziałkowy wynik ustalił więc ostateczny skład par, które zmierzą się w pierwszej rundzie fazy play-off. ZAKSA podejmie GKS Katowice, a Jastrzębski Węgiel zmierzy się z Treflem Gdańsk. Dwie pary znane były wcześniej. W jednej z nich PGE Skra Bełchatów, która zajęła trzecie miejsce, zmierzy się z szóstym Indykpolem AZS Olsztyn. Drugą tworzą Aluron CMC Warta Zawiercie (4) i Asseco Resovia Rzeszów (5).
Pary ćwierćfinałowe PlusLigi:
Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle (1) – GKS Katowice (8)
Jastrzębski Węgiel (2) – Trefl Gdańsk (7)
PGE Skra Bełchatów (3) – Indykpol AZS Olsztyn (6)
Aluron CMC Warta Zawiercie (4) – Asseco Resovia Rzeszów (5)

 

HOKEJ

sportdziennik.com – Każdy ma swojego „kata”!

„Złote” trafienie kapitana zadecydowało o drugiej wygranej GKS-u!
Patryk Krężołek w ćwierćfinale play-off był „katem” Zagłębia Sosnowiec; z Tychami w tę rolę wcielił się Patryk Wronka. Natomiast Grzegorz Pasiut, kapitan GKS-u, jest nieuchwytny dla hokeistów z Oświęcimia. Zdobył już 3 gole w dwumeczu, w tym dzisiaj „złotego” na wagę niezwykle cennej wygranej.
Oba zespoły doskonale zdawały sobie sprawę z wagi tego spotkania. Jednak gospodarze nie zamierzali kalkulować i od pierwszego gwizdka ruszyli do ataku. Zdominowali wydarzenia na lodzie i cały czas szukali szansy, by krążek umieścić krążek w siatce. Goście byli skupieni na swojej strefie obronnej, ale od czasu do czasu ruszali do przodu. To jednak gospodarze mogli cieszyć z prowadzenia, bo Patryk Krężołek (2 min), Patryk Wronka (10) oraz Mateusz Michalski (15) mieli wyśmienite, ale nie potrafili skierować krążka do siatki. Szczęście było po stronie Clarke’a Saundersa. Gospodarze grali agresywnym pressingiem i stąd też goście nie mogli się skonstruować składnej akcji. Ich gra sprowadzała się do szukania jednego podania, które otworzyłoby napastnikowi drogę do katowickiej bramki. Szybka gra i, co najważniejsze, czysta z jednej i drugiej strony mogła się podobać. Lepsze wrażenie „artystyczne” pozostawili gospodarze, ale wynik bezbramkowy nie mógł zadowolić kibiców zgromadzonych w „Satelicie”.
Pewnie po rozmowach w szatni goście stwierdzili, że już nie można kalkulować, lecz inicjatywę przejąć we własne ręce. Stąd też zaczęli niezwykle ochoczo i Daniił Orechin (23) i Andrej Themar (26) mieli okazję odczarować bramkę Johna Murraya. Waga spotkania sprawiła, że akcje były szarpane. W 28 min do boksu kar powędrował Peter Bezuszka i to był świetny moment dla gospodarzy. Na lodzie pojawił się „eksportowy” atak i bramka „wisiała” w powietrzu. Gol był, oczywiście, dziełem Grzegorza Pasiuta, który niezwykle popisał się i Saunders był bez szans. Na dodatek Kanadyjczyk był nieco zasłonięty. Niemniej uderzenie kapitana „GieKSy” było najwyższej jakości. W 31 min na środku lodu doszło do starcia Teddy’ego Da Costy i Joony Monto. Potem włączył do tego Jakub Wanacki. Wszyscy powędrowali do boksu kar, ale napastnik gości otrzymał podwójną karę mniejszą za ostrość. W 35 min kibice z grozy zamarzli, ponieważ na linii niebieskiej w starciu padł na lód Pasiut. Sędzia przerwał spotkanie, ale na szczęście napastnik gospodarzy po interwencji fizjoterapeuty o własnych siłach opuścił taflę.
A w ostatniej była szaleńcza walka i goście wszystko postawili na jedną kartą. Sporo przebywali w tercji gospodarzy, ale niewiele z tego wynikało. Strzały były blokowano lub mijały bramkę Murraya. W 54 min do boksu kar powędrował Smal i było gorąco pod bramką GKS-u. Jednak gospodarze umiejętnie się bronili i oddali niebezpieczeństwo od własnej strefy. Gospodarze przetrzymali trudny okres i sami również starali się powiększyć konto bramkowe. W 58:44 min trener Tom Coolen wycofał bramkarza, ale ten manewr nie przyniósł zmiany wyniku. Gospodarze starali się bronić i chyba specjalnie nie byli zainteresowani atakiem. To była dobra, solidna praca w wykonaniu GKS-u i teraz mają wszystkie atuty w swoich rękach. Teraz rywalizacja przenosi się na dwumecz w czwartek i piątek do Oświęcimia.
– To był zupełnie inny mecz niż pierwszy- powiedział trener GKS-u, Jacek Płachta. – Dwie tercje w naszym wykonaniu były dobre, z kolei w ostatniej ostro ruszyli. Jednak potrafiliśmy się umiejętnie bronić. Ta rywalizacja jeszcze się nie zakończyła się i należy się spodziewać kolejnych emocji w kolejnym dwumeczu.

 

hokej.net – GieKSa o krok od złota! Świetny występ Erikssona

Hokeiści GKS-u Katowice pokonali w Oświęcimiu Re-Plast Unię Oświęcim 5:3 i do wywalczenia złotych medali potrzebują już tylko jednego zwycięstwa. Po pierwszy od 52 lat tytuł mistrzowski mogą sięgnąć już jutro!
[…] Oświęcimianie przystąpili do spotkania bez Teddy’ego Da Costy, który był jednym z liderów formacji ofensywnej w tym sezonie. „Tadek” w drugim meczu finału play-off doznał kontuzji nogi i w tym sezonie raczej go nie zobaczymy.
Biało-niebiescy zaczęli odważniej niż w dwóch poprzednich meczach. Grali aktywniej z przodu, ale efekt zmiany taktyki był połowiczny. Na pewno mecz był bardziej otwarty, ale gospodarzom przytrafiały się proste błędy.
Wynik spotkania w 6. minucie otworzył Andrej Themár, popisując się znakomitym uderzeniem w okienko. Chwilę później znakomitą okazję miał Aleksandr Strielcow, ale tym razem John Murray nie dał się pokonać.
Goście odpowiedzieli z nawiązką i na pierwszą odsłonę zeszli w lepszych humorach. Wyrównał Maciej Kruczek, który uderzył z bulika, a prowadzenie dał GieKSie Miro-Pekka Saarelainen. Fiński skrzydłowy, podczas gry swojego zespołu w przewadze, uderzył z bulika i zmusił Saundersa do kapitulacji.
Podopieczni Jacka Płachty w drugiej odsłonie prezentowali się korzystniej. Szybciej odbudowali ustawienie, lepiej wyprowadzali krążek i kreowali sobie więcej okazji. Słowem – ich hokej był po prostu dojrzalszy i osadzony na trwalszych podstawach.
To odbiło się również na wyniku. W 28. minucie na 3:1 podwyższył Grzegorz Pasiut, popisując się precyzyjnym uderzeniem w długi róg. Warto jednak zaznaczyć, że ten gol został poprzedzony poważnym błędem przy zmianie. Czy był to kluczowy moment tego meczu? Z pewnością nie, bo pięć minut później Daniił Oriechin wykorzystał dogranie Victora Rollina Carlssona i przechytrzył Johna Murraya
Przed przerwą katowiczanie wykorzystali bierność defensywy gospodarzy i podwyższyli prowadzenie na 4:2. Precyzyjnym uderzeniem z bekhendu popisał się Joona Monto. Guma zanim wpadła do siatki, odbiła się jeszcze od poprzeczki. Sędziowie sprawdzili zapis wideo, a później pewnym gestem wskazali na środek tafli.
W trzeciej odsłonie Unia rzuciła wszystkie siły do ataku. W 44. minucie Daniił Oriechin zdobył kontaktowego gola i wlał nadzieję w serca swojego zespołu.
W końcówce oświęcimianie mocno przycisnęli. Przed katowicką bramką mocno się kotłowało, ale ani Daniił Oriechin, ani Wasilij Strielcow nie zdołali doprowadzić do wyrównania. Na niespełna półtorej minut przed końcem regulaminowego czasu gry trener Tom Coolen zdecydował się na manewr z wycofaniem bramkarza. Nie przyniósł on zamierzonego efektu, bo przyczynił się do straty piątego gola. Gumę w pustej bramce umieścił Anthon Eriksson, który do trzech asyst dołożył gola.

 

sportdziennik.com – GKS Katowice w blasku mistrzowskiego złota!
Gdy hokeiści GKS-u Katowice przed 52 laty zdobywali zloty medal, wówczas Jacek Płachta, obecny trener, miał niespełna rok, a i kibice tak samo długo czekali na tę chwilę.
Katowicka ekipa wygrała sezon zasadniczy, w półfinale rozegrała niesłychaną batalię z GKS-em Tychy, wygraną dopiero w 7. meczu, ale finale z Re-Plastem Unią Oświęcim, jak się okazało, było znacznie łatwiej. GKS na początku września wystartuje w Lidze Mistrzów i to będzie frajda dla sympatyków hokeja.

Obie ekipy doskonale zdawały sobie z wagi meczu i stąd tuż po pierwszym gwizdku obserwowaliśmy szybkie, dynamiczne akcje. Solidniejsze wrażenie sprawiali goście, którzy akcje mieli przemyślane i groźne. Sprawiali wrażenie bardziej zregenerowanych, bo poruszali szybciej i znacznie częściej gościli pod bramką gospodarzy.

Gdy Nikołaj Stasienko w 3:07 powędrował na ławę kar, nastały trudne czasy dla Clarke’a Saundersa. Goście, pozornie nie śpiesząc się, starannie rozgrywali krążek, ale w odpowiednim momencie akcje nabierały przyśpieszenia. Gdy Stasienko opuszczał boks kar, Carl Hudson zdecydował na uderzenie z niebieskiej linii. Kanadyjski golkiper próbował interweniować, ale „guma” przemknęła pod łokciem i wpadła do siatki. To trafienie wprowadziło w szeregi gospodarzy jeszcze więcej nerwowości i nie mogli przeprowadzić skutecznej akcji. Katowiczanie bez większego trudu rozbijali ataki i sami wcale nie rezygnowali z podwyższenia wyniku.

Hudson, obrońca z podwójnym obywatelstwem kanadyjsko-włoskim, znów dał o sobie znać. Otrzymał krążek do Matiasa Lehtonena i znów uderzył z dalszej odległości. Krążek tym razem przeleciał między parkanami golkipera. Wszyscy zgromadzeni w katowickim boksie mocno odetchnęli, bo to przecież była wymierna zaliczka na kolejne odsłony.

Przy tak wyrównanych drużynach nawet 2-bramkowa przewaga nic nie znaczy, bo znów rozpoczęła się twarda walka. Jedni i drudzy zupełnie nie odpuszczali. Jednak agresywniejsi w tej odsłonie byli gospodarze. Nie mieli nic do stracenia i w rezultacie i John Murray był kilka razy w poważnych opałach. Okazję do zmiany rezultatu miał Patryk Krężołek i zdecydował się na uderzenie, choć dobrze byli ustawieni Mateusz Bepierszcz oraz Hudson.

W 29 min Andrej Themar chciał sprawdzić umiejętności Murraya, ale po jego niezwykle silnym uderzeniu krążek minimalnie minął bramkę. W końcu wysiłki Unii zostały uwieńczone golem. Daniił Apalkow uderzał z lewej strony przy linii niebieskiej. Aleksander Strielcow stał przy słupku i z łatwością skierował krążek do siatki. To była iskierka nadziei na wyrównanie, ale do końca tej odsłony nic się nie zmieniło.
Niezwykle byliśmy ciekawi ostatniej tercji, bo przecież goście chcieli utrzymać przewagę lub ewentualnie ją powiększyć. Gospodarze rzucili się do ataku, ale ich poczynania nie były zbyt przemyślane. Goście umiejętnie wybijali ich z rytmu i sami szukali okazji na szybką i skuteczną akcję. GieKSiarze skarcili rywala. Na początku 47 min Jonna Monto podał do Anthona Erikssona i ten pewnie skierował krążek do siatki.
Szwed pewnie na długo zapamięta dwie wizyty w Oświęcimiu. Zdobył 2 gole oraz zaliczył 2 asysty. Czas płynął, ale gospodarze wcale nie zamierzali rezygnować z odrobieniem strat. Katowiczanie starali się przeprowadzać krótkie zmiany, by jak najefektywniej wykorzystać ten czas. Było dużo walki w strefach neutralnych lodowiska, ale gościom było to na rękę. W 55 min karę meczu otrzymał Aleksander Strielcow, bowiem bezpardonowo zaatakował bez krążka Lehtonena. To była oznaka niemocy gospodarzy i ostatnie minuty nie należały do najładniejszych.
GKS po 4 meczach sięgnął po złoto i to jest niespodzianka. Spodziewaliśmy się bardziej wyrównanej serii. Jednak hokeiści z Katowic w przekroju całej rywalizacji byli zespołem lepszym i w pełni zasłużenie sięgnęli po 7. tytuł mistrzowski w historii klubu.

 

Bywają piękne chwile…

GKS Katowice wystąpi w eliminacjach Ligi Mistrzów – to dodatkowy bonus za zdobycie miana najlepszej drużyny kraju.
Najpierw, jeszcze na tafli, łyk szampana, a potem chóralne śpiewy w szatni w oczekiwaniu na trenera, który był oblegany przez dziennikarzy i fotoreporterów. Tylko Carl Hudson wyłamał się z tego towarzystwa, dumnie chodził po korytarzu w górniczej czapce z czerwonym pióropuszem, perorował przez telefon, mocno gestykulując. Zawodnik ten w ostatnim, decydującym meczu o mistrzostwo Polski zdobył 2 gole i został MVP GKS-u Katowice. 36-letni Kanadyjczyk już wcześniej zapowiedział koniec kariery, a zdobycie korony mistrzowskiej to doskonały na to moment. Radość w katowickiej ekipie jest trudna do opisania – na tytuł mistrzowski czekano przez 52 lata!
Marcin Kolusz dołączył do drużyny w styczniu, gdy jego klub macierzysty, Podhale Nowy Targ, stracił szansę na grę w play offie. Nie chciał kończyć sezonu w połowie lutego, stąd też za namową działaczy GKS-u przeniósł się do Katowic. Z adaptacją nie miał żadnych problemów, bo przecież z większością zawodników miał okazję grać. Kolusz, hokeista uniwersalny, początkowo występował jako środkowy napastnik, ale w play offie trafił do obrony.
– Mam nadzieję, że zbytnio nie odstawałem od moich kolegów – mówił z uśmiechem „Kolos”, bo taki nosi przydomek. – W play offie niczego się nie oszuka, wówczas widać, jak drużyna jest przygotowana. Na finiszu sezonu czuliśmy się niezwykle mocni nie tylko na lodzie, ale również poza nim. W szatni była chemia, braterstwo, przez cały czas trzymaliśmy się razem. Oczywiście, mieliśmy trudne chwile, i to na własne życzenie, podczas półfinałowej rywalizacji z GKS-em Tychy.
Zresztą hokeistom tego klubu chciałbym podziękować za przygotowanie nas do finałowej rywalizacji. Gdy wygraliśmy trudną serię 4-3, adrenalina nam skoczyła i wiedzieliśmy, że tej szansy na tytuł już nie zmarnujemy. GKS był najsolidniejszą firmą w tym sezonie i co do tego nikt nie miał żadnych wątpliwości.
Fachowcy byli zdania, że gra GKS-u opiera się na pierwszym ataku: Patryk Wronka – Grzegorz Pasiut – Bartosz Fraszko. Tę ocenę trzeba jednak nieco zmienić, patrząc na dokonania poszczególnych formacji w play offie.
– Jestem czwarty sezon w GKS-ie, więc pamiętam, jak te play offy się dla nas kończyły – mówi Grzegorz Pasiut, kapitan i lider zespołu. – Chyba od początku sezonu mieliśmy zakodowane w podświadomości to mistrzostwo. Zespół składał się zarówno z doświadczonych, jak i młodych zawodników i trzeba było sobie radzić z presją. Owszem, grałem sporo minut, ale od pewnego momentu stałem się dojrzalszym zawodnikiem, dbającym o dietę oraz regenerację; dlatego nie czuję się zmęczony. Chciałbym zwrócić uwagę na dokonania pozostałych formacji. Każda dodała od siebie wiele i bez nich nie byłoby tego sukcesu.
Zespół był odpowiednio zbilansowany, choć zaczynaliśmy w innych piątkach (poza pierwszą – przyp. red.). Sezon był wyczerpujący pod względem psychicznym, bo przecież czuliśmy tę odpowiedzialność. Kiedy jeśli nie teraz? – dało się słyszeć w kuluarach. Trener trzymał nas w ryzach, ciągle był niezadowolony z naszej postawy i wytykał błędy. Uśmiech na jego twarzy pojawił się z chwilą końcowej syreny po czwartym meczu, dającym nam mistrzostwo. Trenerowi trudno było dogodzić (śmiech), ale taka jest jego rola.
Trener Jacek Płachta to „GieKSiarz” z krwi i kości. W tym klubie zaczynał swoją bogatą karierę sportową, a teraz doprowadził go do 7. mistrzostwa Polski.
– Chłopaki wykonali fantastyczną pracę przez cały sezon – podkreśla szkoleniowiec. – Zostaliśmy zespołem nr 1 w sezonie zasadniczym, ale to była tylko część zadania. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, jakie możemy spotkać trudności w play offie. I oczywiście one były, ale zdołaliśmy je pokonać. Z każdym meczem wzmacnialiśmy się mentalnie, a kiedy jechaliśmy na ostatni mecz do Oświęcimia, widziałem, jak zawodnicy są nastawieni. Na ich twarzach malowała się determinacja, więc nie odzywałem się ani słowem. To niezwykle charakterne chłopaki. Chcieliśmy kibicom, działaczom i sobie sprawić prezent, bo wszyscy na to zasłużyliśmy.
Sztab szkoleniowy i – wedle naszych informacji – trzon zespołu pozostanie na następny sezon niezmieniony. Może tylko zmieni się część składu obcokrajowców. Trzeba pamiętać, że tę drużynę czekają spore wyzwania – nie tylko będzie bronić tytułu, ale również wystąpi w eliminacjach Ligi Mistrzów. – No ale teraz pozwól się nacieszyć sukcesem i jeszcze trochę poświętować – powiedział na pożegnanie trener Płachta.
Droga do złota
Sezon zasadniczy
1. GKS Katowice 40 83 142:85 26/2 11/1
Play off
Ćwierćfinały: GKS Katowice – Zagłębie Sosnowiec 6:1, 2:3 5:3, 4:3D, 9:1, seria 4-1.
Półfinały: GKS Katowice – GKS Tychy 2:0, 2:3D, 2:6, 6:2, 2:1, 2:3K, 3:2D, seria 4-3
Finał: GKS Katowice – Re-Plast Unia Oświęcim 4:2, 1:0, 5:3, 4:1, seria 4-0.
Sukcesy GKS-u
Mistrzostwo Polski (7): 1958, 1960, 1962, 1965, 1968, 1970, 2022;
Wicemistrzostwo (10): 1956, 1957, 1959, 1961, 1967, 1969, 2001, 2002, 2003, 2018
Brązowy medal (10): 1955, 1963, 1966, 1975, 1994, 1995, 1997, 1998, 2019, 2020
Puchar Polski (1): 1970
Brąz Pucharu Kontynentalnego (1): 2019

Mistrzowie Polski
Bramkarze: John Murray, Maciej Miarka;
Obrońcy: Carl Hudson, Maciej Kruczek, Dawid Musioł, Mateusz Rompkowski, Kalle Valtola, Oskar Krawczyk, Patryk Wajda, Jakub Wanacki;
Napastnicy: Mateusz Bepierszcz, Piotr Ciepielewski, Anthon Eriksson, Bartosz Fraszko, Marcin Kolusz, Patryk Krężołek, David Lebek, Matias Lehtonen, Mateusz Michalski, Joona Monto, Szymon Mularczyk, Grzegorz Pasiut, Jakub Prokurat, Miro-Pekka Saarelainen, Igor Smal, Filip Wielkiewicz, Patryk Wronka.
Trenerzy: Jacek Płachta, Ireneusz Jarosz i Arkadiusz Sobecki (odpowiedzialny za szkolenie bramkarzy)
Dyrektor sekcji: Roch Bogłowski.
Kierownik drużyny: Kamil Berggruen.
Fizjoterapeuta: Maciej Kleinert.

 

sport.interia.pl – GKS Katowice hokejowym mistrzem Polski. Czekali na to 52 lata!

Zaledwie cztery mecze w finale play-off wystarczyły do rozstrzygnięcia kto został mistrzem Polski w hokeju. GKS Katowice za każdym razem wygrał z Unią Oświęcim, zarówno u siebie, jak i na wyjeździe. W efekcie tytuł wraca do Katowic po 52 latach przerwy!
Ostatnie mistrzostwo GKS Katowice zdobył w 1970 roku, tamten tytuł pamiętają już nieliczni fani katowickiej drużyny. Teraz mają satysfakcję; zespół trenera Jacka Płachty rzeczywiście w tym sezonie był najlepszy. Tytuł zdobył zasłużenie i znakomitym stylu!
Po trzech meczach GKS Katowice prowadził 3-0, ale przed czwartym spotkaniem oświęcimscy kibice nie zwątpili we własną drużynę. Przyszło ich – jeśli to w ogóle możliwe – chyba jeszcze więcej niż wcześniej. Wychodzili rozczarowani – i tym razem nie udało się ograć katowiczan.

 

sport.tvp.pl – GKS Katowice mistrzem Polski w hokeju na lodzie

Mamy nowego mistrza Polski w hokeju na lodzie. GKS Katowice po raz czwarty w serii okazał się lepszy od Unii Oświęcim. Na tafli rywala pokonał go 4:1 i domknął serię wynikiem 4:0.
Po znakomitym sezonie zasadniczym, w którym katowiczanie wygrali 26 spotkań, przystępowali do play-offów w roli faworytów. Zgodnie z przewidywaniami wygrali w ćwierćfinale 4:1 z Zagłębiem Sosnowiec. W półfinale pokonali natomiast po zaciętej serii 4:3 GKS Tychy.
W finale czekała już na nich Unia Oświęcim. Zespół Toma Coolena zajął drugie miejsce w tabeli i po pokonaniu torunian oraz jastrzębian zameldował się w meczu o złoto.
Nie nawiązał w nim jednak walki ze stawianymi w roli faworytów katowiczanami. Ci wygrali najpierw dwa mecze na własnym lodowisku. W kolejnych dwóch okazali się lepsi na wyjeździe. W piątek przypieczętowali zwycięstwo pokonując Unię 4:1.
[…] Zwycięstwo dało GKS-owi siódme w historii, a pierwsze od 52 lat mistrzostwo Polski.

 

hokej.net – Dlaczego wygrała GieKSa? Pięć faktów po finale play-off

GKS Katowice po 52 latach wrócił na hokejowy tron. Podopieczni Jacka Płachty w finałowej rywalizacji pokonali Re-Plast Unię Oświęcim już w czterech meczach, będąc zespołem zdecydowanie lepszym. Postanowiliśmy przeanalizować elementy, w których biało-niebiescy okazali się słabsi.
TAKTYKA
– Katowiczanie imponowali porządkiem na tafli. Byli dobrze zorganizowani nie tylko pod własną bramką, ale również w tercji neutralnej. To właśnie tam spowalniali albo całkowicie przerywali akcje rywali.
Nie da się ukryć, że sztab szkoleniowy GieKSy lepiej zdiagnozował słabe punkty rywali. Dzięki takim detalom pokonanie Unii było znacznie łatwiejsze.
Sztab szkoleniowy Unii kurczowo trzymał się swoich założeń. Z ich strony brakowało sprawnej reakcji czy mówiąc kolokwialnie – odstawienia od gry zawodników, którzy danego dnia nie prezentowali się najlepiej.
Nie wspominamy już o tym, że pierwszy atak GKS-u Patryk Wronka – Grzegorz Pasiut – Bartosz Fraszko wciąż rządził i dzielił, a swoje dołożyła też formacja złożona z Anthona Erikssona, Matiasa Lehtonena i Igora Smala.
DEFENSYWA
– Różnica w tym elemencie na korzyść katowiczan była wskazywana przez wielu ekspertów już przed rozpoczęciem finałowej rywalizacji. Zresztą nie bez powodu GieKSa straciła w sezonie zasadniczym najmniej bramek. To był monolit.
Z kolei oświęcimianie w destrukcji popełniali proste błędy. Na dodatek przytrafiały się one tak doświadczonym zawodnikom jak choćby Nikołaj Stasienko, który w ekstralidze białoruskiej, KHL był odpowiedzialny przede wszystkim za utrzymanie spokoju we własnej tercji. Taką samą rolę pełnił też w reprezentacji Białorusi, w której grał nawet na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver.
Wielu dziwiło też to, że trener Tom Coolen tak uporczywie trzyma się gry na sześciu obrońców, podczas gdy bracia Patryk i Miłosz Noworytowie oglądali spotkania z perspektywy trybun lub boksu. A są to zawodnicy, którzy wsadzą głowę tam, gdzie inny gracz boi się włożyć kij. Ofiarna gra jest wpisana w ich hokejowe DNA.
Blokowanie strzałów własnym ciałem to poświęcenie, jakie w fazie play-off jest niezbędne. Ba, pozwala napędzić zespół do jeszcze większego wysiłku i zaangażowania.
DYNAMIKA
– W nowoczesnym hokeju niezwykle ważna jest dynamika. Pierwsze trzy-cztery kroki pozwalają zdobyć przewagę nad rywalem. Wyprowadzić szybką kontrę albo zneutralizować zagrożenie.
Przewagę w tym elemencie również mieli katowiczanie, którzy sprawniej i żwawiej poruszali się po lodzie. Potrafili „odjechać” oświęcimianom, a gdy ci decydowali się na kontry, szybko je przerywali. Dość powiedzieć, że liczba kontrataków wyprowadzanych przez Unię była znikoma. A to też o czymś świadczy.
Gdzie można szukać przyczyn takiego stanu rzeczy? Hokejowi eksperci, którzy często obserwowali treningi Unii, wielokrotnie podkreślali, że biało-niebiescy trenują zbyt krótko, a za dużo odpoczywają. Uważali, że urlopy w trakcie sezonu i treningi o sygnaturze „optional” nie wróżą nic dobrego przed fazą play-off i mogą sprawić, że „pary” w końcu zabraknie.
Oświęcimskiemu zespołowi z pewnością nie pomogła też styczniowa przerwa spowodowana faktem, iż kilkunastu zawodników musiało udać się na kwarantannę. To też miało wpływ na to, że aspekty dynamiczno-kondycyjne poszły w dół i trzeba było je odbudować. A czasu było niewiele.
AGRESYWNA GRA
– Teddy Da Costa po drugim meczu finału play-off zwrócił uwagę na fakt, że jego zespół nie prezentuje agresywnego hokeja. I trudno było się z nim nie zgodzić. Unia podczas gry forecheckingiem unikała twardych ataków ciałem. W każdym razie było ich za mało, jak na starcia o najwyższą stawkę.
Unia nie prowokowała też katowickich liderów, jak robili to tyszanie z Filipem Starzyńskim na czele. A przecież faza play-off to także wojna psychologiczna.
HOKEJOWE „STAŁE FRAGMENTY GRY”
– Pokaż mi swoje przewagi i osłabienia, a ja ci powiem jaki masz zespół. Parafraza słynnego piłkarskiego powiedzenia idealnie ukazuje też różnicę pomiędzy katowiczanami a oświęcimianami. W tych elementach podopieczni Jacka Płachty byli po prostu lepsi. W finale play-off rozgrywali przewagi ze skutecznością wynoszącą 40 procent, a ich procent wybronionych osłabień wyniósł 85,7 procent.
Dość powiedzieć, że gole zdobywane w przewadze były niezwykle ważne. Dodajmy, że gol Grzegorza Pasiuta z drugiego meczu zapewnił zwycięstwo, bo cały mecz skończył się piłkarskim wynikiem 1:0. Trafienie Miro-Pekki Saarelainena pozwoliło GieKSie wyjść na prowadzenie przed zakończeniem pierwszej tercji w meczu numer trzy, a gol Carla Hudsona otworzył czwarty mecz finału.
Jak łatwo policzyć oświęcimianie w tych dwóch statystykach wypadli blado. Przewagi w ich wykonaniu miały skuteczność oscylującą w granicach 14,3 procent, a osłabienia zaledwie 60-procentową.

 

Bramkarz sezonu – John Murray

Podstawą każdej drużyny hokejowej jest solidny bramkarz. Z tym powiedzeniem trudno się nie zgodzić, dlatego tytuł najlepszego golkipera tego sezonu musi powędrować w ręce Johna Murraya. Był on jednym z architektów złotego medalu, po jaki sięgnęli w piątek hokeiści GKS-u Katowice.
„Jasiek Murarz” po czterech sezonach spędzonych w ekipie GKS-u Tychy musiał poszukać sobie nowego miejsca. Był to efekt decyzji sztabu szkoleniowego oraz pewnego zbiegu okoliczności, który wydarzył się podczas fazy play-off i po którym doświadczony golkiper stracił miejsce w bramce na rzecz Ondřeja Raszki. To spotkało się z niezadowoleniem części kibiców i odbiło się też na wynikach osiąganych przez drużynę z „Piwnego Miasta”.
[…] Przeprowadzka do Katowic była dla Johna Murraya okazją do udowodnienia swojej wartości. Do pokazania wszystkim niedowiarkom, że zbyt szybko postawiono na jego karierze krzyżyk.
Katowiccy działacze strzelili w dziesiątkę, bo w drużynie z alei Korfantego „Jasiek Murarz” znalazł swoją bezpieczną przystań. Od początku sezonu bronił niezwykle solidnie i nie popełniał większych błędów, choć lubił wyjeżdżać z bramki, grać kijem – często na granicy ryzyka.
W sezonie zasadniczym wystąpił w 38 spotkaniach, w których interweniował ze skutecznością oscylującą w granicach 92,7 procent i wpuszczał średnio 2,08 bramki na mecz. Trzykrotnie kończył mecz z czystym kontem.
W fazie play-off jeszcze mocniej wyśrubował statystyki. W 15 starciach wpuszczał średnio 1,97 gola na mecz, a na jego koncie widniały też dwa shutouty i uwaga – 93,5 procentowa skuteczność interwencji.
– Myślę ,że wybór Murraya jako najlepszego bramkarza jest trafny. „Jasiek” zabronił w tym sezonie w największej liczbie meczów i zejście w sezonie poniżej 90 straconych bramek bardzo dobrze świadczy o bramkarzu, a także o jego dobrej współpracy z linią defensywy – wyjaśnił Mariusz Kieca, były golkiper polskich klubów i reprezentacji naszego kraju, a obecnie ceniony ekspert.
– John przez cały sezon utrzymywał równą formę z małym jej załamaniem na przełomie grudnia i stycznia. Jednak po kilku słabszych meczach i odpoczynku wrócił na decydującą część sezonu w bardzo dobrym stylu. John nie jest super technicznym bramkarzem, jeżeli chodzi o styl butterfly, jednak bardzo dobra jazda na łyżwach, dobra gra kijem, umiejętność czytania gry, współpraca z linią defensywną oraz znakomity refleks pozwalają zaliczyć go do najlepszych bramkarzy na polskich taflach – ocenił Kieca.
I dodał: – Ciekawostką niech będzie fakt, iż Tychy zrezygnowały z dobrego bramkarza, a potem wyrzuciły trenera bramkarzy, który go podobno nie chciał. Koniec końców wspomniany szkoleniowiec (Arkadiusz Sobecki – przyp. red.) współpracował z Murrayem, przykładając cegiełkę do jego bardzo dobrej formy w tym sezonie. A myślałem, że po 40 latach przy hokeju już nic mnie nie zaskoczy.
Świetne występy Murraya z pewnością zaowocują nową umową, co zagwarantuje katowickiemu klubowi spokój w tyłach. Już teraz jesteśmy ciekawi, jak 34-letni golkiper zaprezentuje się w rozgrywkach Hokejowej Ligi Mistrzów, na tle wyżej notowanych zespołów.
Nim to jednak nastąpi pochodzący z Pensylwanii golkiper musi się szybko zregenerować, bo w sezonie był mocno eksploatowany. A przed nim jeszcze przecież Mistrzostwa Świata Dywizji IB, które zostaną rozegrane w Tychach, czyli na obiekcie, który zna jak własną kieszeń.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Lechia Gdańsk kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Pisałem to już wielokrotnie, ale mam przyjemność napisać ponownie – przyjeżdża topowa ekipa. Lechia Gdańsk to jedna z najważniejszych kapel w historii polskiego ruchu kibicowskiego.

Historia ruchu kibicowskiego w Gdańsku jest na swój sposób upolityczniona. Gdańsk jest miastem, w którym zapoczątkowana została „Solidarność”, a spora część osób zaangażowanych w walki z ZOMO była jednocześnie kibicami Lechii. Przełożyło się oczywiście na chuligańską potęgę Betonów, którzy byli zaprawieni w bojach i nie jedna ekipa, która miała przyjechać do Trójmiasta, zwyczajnie wymiękła. Banda BKS-u pod dowództwem śp. Dufo i Wolfa sprawiła, że Lechia namieszała w Polsce konkretnie. Potrafili pojechać na mecz Polska – Anglia na Stadionie Śląskim w 1993 roku w 700 głów (wspólnie ze Śląskiem) i zlać mundurowych. Przez granie w niskich ligach, to na kadrze załatwiali chuligańskie sprawy, między innymi z Legią Warszawa czy Triadą (Arka Gdynia, Cracovia i Lech Poznań). W Gdańsku, przez regularne lanie milicjantów przez kibiców, mecze Lechii ochraniał oddział antyterrorystyczny.

Największym chuligańskim sukcesem Lechii były wydarzenia z 20 czerwca 1984 roku, kiedy grali na Arce Gdynia. Fani Lechii najechali w 12 tys. i stanowili większość stadionu. Mało tego – zajęli legendarną Górkę, czyli młyn Arkowców. Lechia w połowie lat 90. nie przestawała schodzić z chuligańskiej glorii. Banda Młode Orły ’95 regularnie wojowała z Arką (pod dowództwem Zbyszka Rybaka), a Trójmiasto w latach ’90 to było piekło. Była tam jeszcze jedna, wówczas solidna, ekipa – Bałtyk Gdynia. Popularne Kadłuby nie wytrzymały jednak próby czasu.

Lechia „od zawsze” ma sztamę ze Śląskiem Wrocław. Data założenia zgody to 1977 rok, czyli… bardzo dawno temu. W tych latach w innych miastach jeszcze na dobre nie rozwinął się (lub nawet nie zaczął się) zorganizowany ruch kibicowski. Jednak przez silne i konkretne grupy skinów, które nienawidziły komuny, ta zgoda scementowała się i cały czas rozwijała na kolejne dekady. W dzisiejszych czasach to naprawdę sztama z prawdziwego zdarzenia.

Oprócz WKS-u mają sztamę z Gryfem Słupsk, który pierwszy raz wsparł Lechię w Koszalinie jesienią 1993 roku. Natomiast Gryf swoje płótno powiesił na Lechii w derbach Trójmiasta z Arką wiosną 1995 roku. Z Gryfem, i u boku Czarnych Słupsk, Lechiści starli się konkretnie z policją zimą 1998 roku, kiedy z rąk milicjanta został zamordowany 13-letni Przemysław Czaja. Co do fanów Czarnych są bardziej z szacunku traktowani jako zgoda po wydarzeniach w Słupsku, ale ich funkcjonowanie jest mniejsze niż niejednej ekipy działającej jako FC.

Lechia pod swoimi skrzydłami ma sporą rodzinę fan clubów lub ekip, z którymi żyją w komitywie: Chojniczanka Chojnice, Bytovia Bytów, KP Starogard Gdański, GKM Grudziądz, Pomezania Malbork, Unia Tczew czy Mławianka Mława. Od kilku sezonów Jeziorak Iława, który miał różne okresy w swoich szeregach, zdecydował się zostać FC Lechii.

Od 2016 roku mają układ chuligański ze Stomilem Olsztyn. Od lat również mają bardzo dobre relacje z Rakowem Częstochowa, wielu nawet mylnie przez wspólną oprawę w tym sezonie pomyślało, że została na tym meczu w Gdańsku przyklepana zgoda.

Nasza rywalizacja miała miejsce, odkąd pojawiliśmy się na piłkarskiej mapie Polski. Dopiero w połowie lat 80. zagraliśmy ze sobą w ekstraklasie. Lechia zameldowała się na 4 sezony i spadła, z kolei GieKSa zaczynała pisać swoją piłkarską dekadę, która przyniosła najlepszy okres w dziejach klubu. Wtedy z Lechią Gdańsk nic nas nie łączyło, oprócz wzajemnej zgody ze Śląskiem Wrocław, z którym w 1987 roku zagraliśmy finał Pucharu Polski w Opolu. W latach 90. futbol w Gdańsku grał na poziomie obecnej pierwszej ligi, jednak klub regularnie borykał się z trudnościami organizacyjnymi i finansowymi.

W 1995 roku doszło do fuzji z Olimpią Poznań i Lechia grała pod nazwą Lechia/Olimpia Gdańsk. Kibice Betonów podjęli decyzję o wspieraniu klubu, bo wtedy była to jedyna okazja do pokazania się na salonach. W tym samym sezonie podobny ruch uczynili kibice GKS-u Tychy, którzy dosłownie świętowali fuzję z Sokołem Pniewy, przez co także mieli okazję pokazać się kibicowsko w ekstraklasie.

Nasz wyjazd „na Lechię” miał mieć miejsce jesienią 1995 roku, ale doszło do kuriozalnej sytuacji. Piłkarze GieKSy pojechali do Poznania, gdzie Olimpia miała stadion „w remoncie”, ale departament PZPN wyznaczył ten obiekt do rozegrania spotkania. Z kolegi równolegle na Traugutta w Gdańsku stadion Lechii wyczekiwał naszych zawodników i… kibiców. Finalnie mecz nie został rozegrany, GieKSa otrzymała walkower na swoją korzyść, a fanatycy GKS Katowice nie pojechali w tamtym sezonie jedynie do Poznania i Pniew (GKS Tychy grał tam domowe mecze), ponieważ nie akceptowali fuzji z kibicowskiego punktu widzenia. Z kolei fani Lechii znienawidzili nas ze względu na osobę Mariana Dziurowicza, który przejął wtedy władzę w PZPN.

Wiosną 1996 roku mecz był w Katowicach. Lechia mocno się zmobilizowała i przyjechała w 130 głów, co na tamte czasy było bardzo dobrą liczbą. Jednak sporym szokiem było, kiedy Lechia zobaczyła swoje płótno („Lechia love forever”) na Blaszoku do góry kołami. Trochę czasu potrzebowali kibice BKS-u, aby połączyć kropki. Płotno przekazali Śląskowi Wrocław, z którym flaga jeździła lub wisiała na Oporowskiej, później WKS flagę przekazał Wiśle Kraków, która miała sztamę równolegle z Gdańskiem i Wrocławiem. Gdy był mecz GieKSy ze Śląskiem Wrocław jesienią 1995 roku, to jadąca wspierać Śląsk ekipa Białej Gwiazdy została trafiona przez chuliganów GieKSy. Wiśle zabrakło odwagi nie tylko do podjęcia rękawic, ale także poinformowania o straconej fladze.

Lechia mimo fuzji i zjeżdżenia Polski oraz konkretnego młynu na swoim stadionie, musiała się zadowolić jedynie sezonem i… znów spadła. W sezonie 1999/2000 spotkaliśmy się ponownie. I ponownie w Gdańsku doszło do fuzji… Tym razem Betony grały jako Lechia/Polonia Gdańsk po połączeniu dwóch gdańskich klubów. Jesienią 1999 roku GieKSiarze wybrali się w 240 osób, w tym 10 Banik Ostrava – na tamte lata była to świetna liczba. I kto wtedy zakładał, że to była nasza ostatnia wizyta? Ale o tym zaraz…

Wiosną 2000 roku graliśmy u siebie. Lechia przyjechała w 132 głowy, z czego 80 głów Betonów, reszta to była Wisła Kraków (27) i delegacje Gryfa Słupsk oraz Śląsk Wrocław. Przed meczem doszło do awantury – GieKSa wysypała się na gości, ale policja rozgoniła towarzystwo. Na meczu Blaszok palił sporo pirotechniki, a chuligani GieKSy zaprezentowali, w formie dywanów, szaliki Ruchu Chorzów z Katowic. Był to znak czystek w mieście.

Lechia, a konkretnie ich kibice, zdecydowali w 2001 roku, że napiszą własną historię – „sama” Lechia Gdańsk choćby od najniższej ligi (jednocześnie klub z fuzją cały czas kopał się w otchłani lig). Mieli zaczynać od B klasy, ale okazało się, że zespół Startu Kulice wycofał się z ligi i na starcie dostali od losu „handicap” – zaczynali od A klasy. Zaczynała się nowa, ale dumna historia gdańskiego futbolu, który w 2007 roku spotkał się w jednej lidze z nami. My zaczynaliśmy na poziomie obecnej trzeciej ligi, ale wspólnym mianownikiem tej rywalizacji jest fakt, że na zapleczu ekstraklasy spotkały się dwa kluby, które uratowali kibice.

Jesienią 2007 roku mieliśmy pojechać do Gdańska. Ciśnienie było ogromne, ale wcześniej zaliczyliśmy, po bardzo długiej rozłące, GKS Jastrzębie na wyjeździe. Doszło tam do awantury i dostaliśmy dwa mecze zakazu wyjazdowego.

Wiosną 2008 roku zagraliśmy na Bukowej. Lechia zapowiadała pociąg specjalny, ale coś poszło nie tak, bo goście dotarli w 87 głów i nie mieli ze sobą żadnej flagi.

Minęło 15 lat. GieKSa cały czas to samo pierwszoligowego granie (z dwuletnią przerwą na drugą ligę), natomiast Lechia była cały czas w Ekstraklasie. Gdańszczanie dorobili się nowego stadionu, który służył także podczas Euro 2012.

Ponownie zagraliśmy na zapleczu Ekstraklasy i znowu… nie pojechaliśmy na Lechię. Tym razem PZPN zamknął stadion BKS-u za ich pokaz pirotechniczny z Podbeskidziem Bielsko-Biała i nasza skromna delegacja, przekazała jedynie to, co myśli jako społeczność fanów GieKSy o PZPN.

Wiosną 2024 roku zagraliśmy u siebie z Lechią. Od niepamiętnych czasów pęknął „sold out”, co tylko pokazywało, jak brakuje nam wielkich spotkań. Goście, po 7-miesięcznej przerwie za przerwany mecz w Gliwicach, wygłodniali wyjazdów na legalu, wyprzedali wszystkie bilety. Zawitali w 550 głów, w tym 100 Śląsk Wrocław i 40 Raków Częstochowa. Weszli wszyscy i zaliczyli najliczniejszy wyjazd w historii do Katowic.

Minęło pół roku i zagramy ponownie. GKS Katowice kontra Lechia Gdańsk, ale już w Ekstraklasie. Dwa kluby, które ze zgliszczy podniosły grupy kibiców. Tylko fanatycy z obu stron wiedzą, jaką przeszliśmy drogę, żeby tu się spotkać!

Kontynuuj czytanie

Klub Piłka nożna

„Ludzie GieKSy” wspominają Jana Furtoka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Od wczoraj w sieci pojawiają się pożegnania, wspomnienia, i anegdoty o Janie Furtoku. Naszą legendę żegna cała piłkarska Polska. Postanowiliśmy o najlepsze wspomnienia związane z „Jasiem” zapytać ludzi, którzy byli lub są blisko Klubu – prezesów, zawodników, dziennikarzy, pracowników i kibiców.

Swoimi wspomnieniami podzielili się z nami między innymi Wojciech Cygan, Grzegorz Proksa czy Grzegorz Goncerz. Zapraszamy na sentymentalną podróż i wspomnienia o prawdziwej legendzie GKS-u Katowice.

Wojciech Cygan, były Prezes GKS Katowice:

„Jana Furtoka bliżej poznałem w momencie gdy dołączyłem do GieKSy. I od razu udzielił pomocy. Z tym zawsze będzie mi się kojarzył. Wybitny piłkarz. Uśmiechnięty, skromny, serdeczny, z żartem i zawsze chętny do pomocy. Pamiętam jak razem z Marcinem Janickim potrzebowaliśmy wsparcia u jednego ze sponsorów, który był nałogowym palaczem. My z Marcinem nie paliliśmy, więc zabraliśmy także Jasia, żeby mógł towarzyszyć sponsorowi i opowiedzieć kilka anegdot ze swojej wspaniałej kariery. Sponsor był zachwycony. My też, bo dopięliśmy szczegóły umowy”.

Grzegorz Goncerz, były napastnik GKS Katowice:

„Pamiętam sytuację gdy na początku swojej przygody z GKS-em wszedłem do gabinetu Jasia, a tam jeden wielki dym od opalanych co chwila papierosów. Mówię: „dzień dobry, tak tu jest nadymione że Pana w ogóle nie widzę!” A Jasiu na to… „Mnie nie musisz widzieć, masz widzieć bramkę!””

Leszek Błażyński, dziennikarz, autor książek sportowych:

„Z przyjemnością oglądało się grę Jasia Furtoka, widziałem na żywo sporo meczów z jego udziałem, ale jeden utkwił mi najbardziej w pamięci. To słynne spotkanie 1 maja 1986 roku. Chodziłem wtedy do podstawówki, a w finale Pucharu Polski GKS Katowice grał z Górnikiem Zabrze. Przed spotkaniem wszyscy, od ekspertów po kibiców, zastanawiali się, ile Górnik wygra. GieKSa zwyciężyła 4:1, a Furtok strzelił trzy efektowne gole. Co ciekawe, na zegarze jeszcze po zakończeniu spotkania było 2:1. Kibice żartowali, że zegar obsługiwał fan Górnika, który wkurzył się i poszedł do domu… Później jako dziennikarz wiele razy miałem okazję porozmawiać z Furtokiem, który był osobą wesołą, sympatyczną, skromną i małomówną. Na boisku błyszczał, poza murawą wolał być w cieniu. Jego syn Jacek opublikował we wtorek zdjęcie ze swoim tatą, na którym Jasiu Furtok śmieje się od ucha do ucha. Takiego go zapamiętam.”

Artur Łój, były wiceprezes GKS Katowice, współtwórca akcji „Ratujmy GieKSę”:

„W okolicach roku 2006, gdy ś.p Jan Furtok był prezesem odradzającej się GieKSy, dostał bardzo intratną propozycję objęcia stanowiska dyrektora sportowego w Groclinie (teraz każdy wie jak ten klub skończył, ale wtedy to był organizacyjny top w kraju). Drzymała był zdeterminowany żeby Go ściągnąć do siebie. W GieKSie Jasiu zarabiał przysłowiowe orzeszki, a tam nie dość że kasa to jeszcze wizja walki o najwyższe sportowe cele.

Nie wiem czy są na świecie ludzie, którzy poświęciliby pieniądze i karierę dla ratowania idei pracowaliby społecznie, ale Jasiu wiedział że bez niego nie damy rady i został. Wrócił na szczebel centralny, a potem… już wszyscy wiemy.”

Grzegorz Proksa, bokser, mistrz Europy w wadze średniej, kibic GieKSy:

„Trudno w kilku zdaniach wymienić najlepsze historie czy wspomnienia, ponieważ z okresu mojej pracy w GKS-ie mam ich bardzo wiele. Z pewnością szybko złapaliśmy bardzo bliskie relacje, potrafiliśmy przegadać wiele godzin. Pamiętam że Jasiu miał biuro zaraz obok mojego i bardzo często wpadał po mnie przed treningami czy to pierwszej drużyny, czy drużyn młodzieżowych, bardzo lubił je oglądać i oceniać. Często robiliśmy to razem.

Dużo mi opowiadał o całym systemie szkolenia jak i o swojej karierze. Był bardzo dobrym kolegą. Bardzo długo mnie przekonywał żebyśmy przeszli na „Ty”, a ja miałem z tym ogromny problem. Dla mnie Jan Furtok to była legenda,, wielki sportowiec i idol z dzieciństwa. Długo utrzymywaliśmy kontakt prywatny. Jestem zdruzgotany tą starszną informacją…”

Marcin Janicki, były Prezes GKS-u Katowice:

„Janek Furtok to niekwestionowana legenda GieKSy. Kiedy przychodziłem do klubu w 2012 roku był jedną z pierwszych osób, którą miałem okazję poznać. Otwarty i z poczuciem humoru. Kiedy udawaliśmy się klubową delegacją na uroczystości górnicze każdy chciał mieć z Jankiem zdjęcie. Zanim zasiadł do stołu zawsze stanął do zdjęcia, z każdym zamienił słowo. Roztaczała się wokół niego aura osoby wyjątkowej dla polskiej i katowickiej piłki nożnej, ale przy tym wszystkim był szalenie normalny. Wyjątkowa osoba, którą miałem okazję poznać.”

Olga Bieganowska, dyrektor marketingu GKS Katowice w latach 2010-2020:

„Pan Jasiu był osobą, która zostawiła niezatarte ślady w sercach wielu osób, za swoje zaangażowanie i ciepło. Dla GieKSy nigdy nie odmawiał, zawsze miał czas, nawet ucząc podstawy piłki dzieciaki z programu Zagraj na Bukowej. Po cichu zawsze mówił: „Pani Olgo bombona?”…wciskając go od razu do ręki. Jego odejście to wielka strata, a wspomnienia o nim będą nas prowadzić, przypominając o wartościach, które wnosił w nasze kibicowskie życie. Panie Jasiu, Pana życie było darem dla wszystkich GieKSiarzy.”

Dariusz Leśnikowski, dziennikarz „Super Express”:

„Jako nastolatek Jana Furtoka – paradoksalnie – częściej widywałem w koszulce reprezentacji: pierwszej albo olimpijskiej na Stadionie Śląskim, niż w stroju GKS-u. Pamiętam jednak, że jako ówczesny kibic Szombierek gdzieś w połowie lat 80. „kląłem” na niego, gdy w Bytomiu walnął pięknego gola z rzutu wolnego. GieKSa wygrała 4:1, niewielkiej grupce „szombierkorzy” została jedynie marna satysfakcja z gola strzelonego przewrotką przez Marka Koniarka. Parę miesięcy później GKS zabrał „Koniara” Szombierkom, dzięki czemu trochę później narodził się przy Bukowej kultowy atak Furtok-Koniarek-Kubisztal.

Po latach miałem okazję – przyjemność, zaszczyt – poznać Jana Furtoka osobiście, już w zawodowych kontaktach na linii dziennikarz – piłkarz/trener/prezes. Zanim koszmarna choroba zabrała mu wspomnienia, parę kaw wypiliśmy i parę historii zdążył opowiedzieć do mojego cyklu „Z lamusa”, który przez wiele lat prowadziłem w „Sporcie”. Potrafił opowiadać z humorem, z emocjami, z werwą.

Kiedy na jedną z takich rozmów przyniosłem mu jego zdjęcie na… nartach, długo się na jego widok śmiał. A potem, opowiadając o tym, jak dwa razy w życiu: za Alojzego Łyski przy Bukowej oraz w okresie gry w Eintrachcie założył deski na nogi, ekspresyjnie zerwał się z krzesła i sugestywnie zademonstrował, czym się skończyła owa druga próba. Paru gości lokalu ze zdumieniem przyglądało się facetowi, który dramatycznie niemal pada na podłogę kawiarni. Cóż, gwiazdorstwa, sztuczności i fałszu nie było w Nim ani krztyny. Była godna najwyższego szacunku skromność i naturalność.”

Maciej Wierzbicki, były bramkarz GKS Katowice:

„Na pewno sama obecność Jasia dużo wnosiła, bo to był otwarty człowiek. Jak zazwyczaj bramkarze irytują się na słowo „SZAKET” tak z jego ust przywitanie „cześć szaket” odbierałem bardzo miło. Za czasu trenera Fornalaka Jasiu wchodził czasem do treningu, jednego takiego dnia chyba z 30 minut męczył mnie swoimi uderzeniami, bo zostaliśmy sami. Pytał kaj chcesz i tam uderzał. Czy prawą czy lewą nogą potrafił uderzyć na prawdę celnie…”

Grzegorz Górski, były zawodnik GKS Katowice, wychowanek Jana Furtoka:

„Jako dzieciaki rocznika 85 mieliśmy szczęście być trenowanymi przez wiele lat przez człowieka z wielką pasją do piłki nożnej, z którym każdy trening to była przyjemność i nauka.

Jako trener naszej ekstraklasowej drużyny sezonu 2004/2005 zbudował niesamowitą atmosferę, którą do dziś wspominamy z chłopakami z boiska. Każdy mecz to był bój w którym szło się za przyjaciółmi. Dzięki Furtokowi stanowiliśmy kolektyw.

Kiedy Jasiu został prezesem GKS-u to z punktu widzenia piłkarza doskonale wiedziałeś że rozmawiasz z uczciwym człowiekiem, który robi więcej niż pozwalałybyśmy to warunki klubowe w tamtych czasach. Był to serdeczny człowiek, który ukształtował mnie jako piłkarza, ale również co ważne ma niebagatelny wpływ na to jakim jestem człowiekiem.”

Maurycy Sklorz, były rzecznik prasowy GKS Katowice:

„Osobiście miałem okazję poznać Pana Jana Furtoka w pierwszym dniu mojej pracy w GKS-ie. Zawsze uśmiechnięty, zawsze pomocny. Uwielbiałem z nim rozmawiać, słuchać o dawnych czasach i potędze GieKSy. Janek miał miliony historii. Opowiadał o grze w trójkolorowych barwach, ale też o tym że w Niemczech zaczął strzelać dopiero jak mu zaczęli podawać schabowe na obiad!”

Rafał Kędzior, komentator sportowy:

„Moje pierwsze zetknięcie z Janem Furtokiem to czasy kiedy grał w Eintrahcie Frankfurt, a ja jako dzieciak zafascynowany Bundesligą oglądałem magazyn Ran na Sat 1 i bramki, które strzelał dla ekipy z Frankfurtu. Najbardziej utkwił mi w pamięci jednak pucharowy mecz z 1995 roku przeciwko wielkiemu wtedy Juventusowi. Byłem dumny, że synek z GieKSy strzelił gola drużynie Del Piero, Viallego i Deshampsa. Nie przypuszczałem wtedy, że będę go mógł jeszcze zobaczyć w barwach GieKSy już jako bardziej świadomy kibic.

Również tym bardziej wtedy nie przypuszczałem, że będę mógł poznać legendę GieKSy co stało się, kiedy pracowałem w dziale marketingu Klubu. Jan Furtok był wówczas wiceprezesem. Największym przeżyciem było jednak dla mnie, kiedy kilka razy miałem okazję zagrać w meczach reprezentacji Śląskich dziennikarzy wzmocnionej kilkoma byłymi ligowcami. Pochwałę za jedną z akcji od Jasia zapamiętam do końca życia podobnie jak swojską atmosferę, która wtedy panowała w szatni. Ale pamiętam też, że choć Furtok ze względu na wiek w tamtym czasie biegał najmniej ze wszystkich, to zawsze kończył mecz z 2 czy 3 golami. Anegdot z tamtych czasów jest sporo, ale większość z nich jednak nie nadaje się o cytowania przy tak smutnej okazji. Na pewno zapamiętam go jako wybitnego piłkarza i zwykłego, skromnego, normalnego chłopaka z Katowic z dużym poczuciem humoru i życzliwością.”

Tomasz Błaszczyk, wieloletni fotograf GKS Katowice:

„Pierwsze wspomnienie jakie przychodzi mi do głowy związane z Janem Furtokiem to zlecenie z gazety „FAKT” żeby zrobić zdjęcie… ręki którą Jan Furtok strzelił bramkę w pamiętnym meczu z San Marino. Byłem bardzo zdziwiniony tą propozycją i zastanawiałem się jak Pan Jan zareaguje. On natomiast jak zawsze szeroko się uśmiechnął i powiedział że nie ma żadnego problemu. Sesję ręki zrobiliśmy na klubowym parkingu.”

Maciej Biskupski, Wiceprezydent Miasta Katowice:

„Jan Furtok to był mój prawdziwy idol piłkarski w czasach w czasach mojego dzieciństwa. Gdy graliśmy na boisku w piłkę nożną każdy chciał być Janem Furtokiem. Gdy poznałem Janka w czasie działalności społecznego komitetu „Ratujmy GieKSę” okazał się zupełnie normalnym, życzliwym i otwartym człowiekiem. Takim właśnie go zapamiętam.”

Filip Burkhardt, były pomocnik GKS Katowice:

„Wczorajsza informacja mnie zszokowała. Pan Jan był cudownym człowiekiem, zawsze uśmiechniętym i życzliwym. Poznaliśmy się osobiście w czasie kiedy grałem w GKS-ie. Rozmawialiśmy najczęściej po meczach, bo bardzo przeżywał mecze GieKSy i zwracał uwagę na grę każdego zawodnika. Mam nadzieję że jego legenda będzie czuwała nad GieKSą i już nigdy GieKSsa nie spadnie z Ekstraklasy.”

Michał „Shellu” Murzyn, twórca i redaktor naczelny GieKSa.pl:

„Moim pierwszym kontaktem z wówczas prezesem Furtokiem był dzień, w którym po raz pierwszy pojechałem na mecz pracować na rzecz klubu. To był wyjazd na KS Częstochowa w IV lidze. Wcześniej filmowałem w trybun GieKSiarskie bramki, zaproponowano mi więc, żebym pojechał do Częstochowy i sfilmował mecz. Niesamowite było to dla mnie wydarzenie. W drodze powrotnej w autokarze puszczałem panu Janowi Furtokowi bramki z tego meczu na swojej analogowej kamerze. Po powrocie z ekipą z SSK i panem Jankiem mieliśmy… małą nasiadówkę w pokoju trenerów. Niesamowite było dla mnie bycie w takim kontakcie z Legendą. No i po wszystkim, jako że wracaliśmy w tym samym, kierunku – prezes na Kostuchnę, ja na Zarzecze – jechaliśmy jednym autem i nakazał kierowcy, odwiezienie mnie pod sam dom. Pomyślałem sobie wtedy – tyle wygrać. Tego dnia zaczęło się moje udzielanie na rzecz GieKSy, a duma jaką miałem z obcowania z Janem Furtokiem była olbrzymia.

Innego razu podczas wyjazdu do Ząbek zespół się naszej wyjazdowej ekipie samochód. Nie wiem, jak to się stało, ale akurat przejeżdżał pan Janek ze swoją ekipą. Ja jako, że miałem filmować mecz, byłem niezbędny na spotkaniu, więc wzięli mnie do swojego samochodu – wiem, że był tam jeszcze wtedy Piotr Stach. Dyskutowali w aucie o składzie, więc ja dałem komuś cynk, żeby wrzucił na stronę. To jeszcze były czasy tuż przed Facebookiem, więc szybkość informowania była na wagę złota.

Rozmowy z Janem Furtokiem były specyficzne. Pamiętam zwłaszcza jedną, co do której do dziś uśmiecham się na wspomnienie. Poszedłem do gabinetu prezesa podpytać o poszukiwania zawodnika na jakąś pozycję albo lokalizację obozu przygotowawczego. Pan Jan patrzył na mnie w milczeniu. Zaciągnął się papierosem i rzekł:

– Działamy.

Zamilkł. Wziął kolejny chaust papierosa. Po kilku sekundach dodał.

– Szukamy.

Ton jakim to mówił był naprawdę jednorazowy.

No i ogólnie znana wszystkim historia, kiedy to pan Jan Furtok zarzucił na jednej z prezentacji GieKSy sucharem wszechczasów 🙂

„Pijcie mleko, druga liga niedaleko”.

Dla mnie postać Jana Furtoka jest szczególna. 13 października 1996 byłem na swoim pierwszym meczu GKS Katowice. Żałowałem, że akurat w tym spotkaniu nie może wystąpić Sławek Wojciechowski. Niepotrzebnie. W 75. minucie do ustawionej tuż za linią pola karnego piłki podszedł Jan Furtok, który już był po swoich zachodnich wojażach. Precyzyjnym strzałem nie dał szans… śp. Arturowi Sarnatowi, który zmarł kilkanaście dni temu.

Na własne oczy widziałem ponad 840 bramek GKS Katowice. Strzeliło je niemal 200 piłkarzy. Jasiu Furtok był autorem pierwszej z nich.”

Piotr Koszecki, Prezes Zarządu Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964”:

„Jan Furtok to po prostu (i aż) GKS Katowice.

Bardzo dobroduszny Człowiek. Wiele osób wie o jego zasługach piłkarskich, ale dla mnie – z racji wieku – to przede wszystkim osoba, dzięki której GieKSa w ogóle istnieje.

Cieszę się, że doczekał się powrotu do Ekstraklasy, szkoda że nie zobaczył GieKSy na nowym stadionie, który – zgodnie ze słowami Prezydenta Marcina Krupy – będzie nosił Jego imię.

Jak sobie teraz pomyślę, że przez ponad 20 lat miałem okazję obcować i rozmawiać z taką Legendą… Ale to też pokazuje, jakim Człowiekiem był Jasiu – tak wspaniałym, że w ogóle nie czuło się dystansu.

Zawsze był z nami kibicami, a my zawsze będziemy z Nim.”

Krzysztof Pieczyński, radny miasta Katowice:

„Z Jankiem znaliśmy się wiele lat i mam dziesiątki wspomnień związanych z tą przyjaźnią.

Najpierw była to relacja na linii idol-fan. Gdy Jasiu zakończył karierę wielokrotnie miałem zaszczyt grać z nim w jednej drużynie na wielu turniejach na terenie Polski a nawet Europy. Dzięki temu nasze więzi się zacieśniły, i zostaliśmy przyjaciółmi, a z całą rodziną Furtoków od lat żyję w bardzo bliskich relacjach.

Anegdotę jednak przytoczę związaną z działalnością samorządową, w której uczestniczę, a sam Jasiu też w pewnym okresie swojego życia był blisko tej działalności.

Otóż w roku 2006 oboje po raz pierwszy startowaliśmy do Rady Miasta Katowice z list Forum Samorządowe i Piotr Uszok. Wraz z Jasiem razem jechaliśmy na spotkanie organizacyjne z ówczesnym Prezydentem Piotrem Uszokiem.

W czasie jazdy Janek zapytał co będzie na tym spotkaniu. Odpowiedziałem że pewnie głównym tematem będzie rozmowa o naszych numerach na listach wyborczych. Wtedy też zaproponowałem Jasiowi, żebyśmy prowadzili wspólną, spójną i podobną kampanię, gdyż startujemy w innych okręgach, więc nie będziemy sobie przeszkadzać. Zapytałem Jasia jaki chciałby mieć numer na liście to ja również poproszę o taki sam. Jasiu bez chwili zastanowienia odpowiedział: „No jak to jaki, ino dziewiątka!”. Wiadomo, że takie numery na listach nie należą do tych „biorących”, więc starałem się wytłumaczyć mu, że to niezbyt fortunny numer jak na wybory, na co Jasiu rzekł: „To był zawsze szczęśliwy numer do mie, zoboczysz!”.

Koniec końców obydwoje wystartowaliśmy z dziewiątego miejsca na listach. Wprawdzie mandatów radnych nie zdobyliśmy, ale mimo odległego miejsca byliśmy tego naprawdę blisko.

Żegnaj Idolu, Żegnaj Kolego, Żegnaj Przyjacielu…”

Kontynuuj czytanie

Galeria Kibice SK 1964

Odsłonięto mural stworzony przez kibiców GieKSy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Dziś o godzinie 11:00 uroczyście odsłonięto mural wykonany z inicjatywy i siłami członków Stowarzyszenia Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964”.

Odsłonięcia muralu dokonał Robert Ciupa – dyrektor Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności oraz przedstawiciel Stowarzyszenia Kibiców „SK 1964” – Marcin Gruszczyński. W wydarzeniu wzięła również udział Joanna Bojczuk – Członek Zarządu Województwa Śląskiego.

Mural stworzony na bocznej ścianie dobrze znanej wszystkim mieszkańcom Brynowa kawiarni „Gruba Ciotka” znajduje się zaledwie 800 metrów od Kopalni Wujek. Na przygotowanym przez fanów GieKSy muralu oprócz nazwisk poległych górników znajdziemy panoramę Brynowa, podkreśloną na czerwono datę 16.12.1981 oraz tekst będący pierwszą zwrotką wiesza „Chłopcy z Kopalni Wujek”, którego autorką jest Maria Szcześniak. Mural zrealizowany przy ul. Pięknej 48 to czwarty mural o tej tematyce w Katowicach, w tym trzeci powstały z inicjatywy kibiców GieKSy !

„Od wielu lat staramy się na różne sposoby przypominać o tych tragicznych wydarzeniach w historii naszego Miasta i Kraju. Robimy to na różne sposoby, w tym również te nam najbliższe jak graffiti. Jestem szczęśliwy, że w sercu Brynowa, w które miejscu dziennie odwiedzają dziesiątki osób, udało się stworzyć pracę, która rzuca się w oczy i niesie za sobą wyraźny przekaz. Bardzo bym chciał, by ludzie chociaż na chwilę zastanowili się nad jego przesłaniem i nad tym, że w dzielnicy, w której mieszkają, nie tak dawno tworzyła się historia wolnej Polski” – podsumował Gruszczyński.

Historię strajku w kopalni „Wujek” w stanie wojennym i jego pacyfikacji przez siły milicyjno-wojskowe 16 grudnia 1981 roku dokumentuje i upowszechnia Śląskie Centrum Wolności i Solidarności w Katowicach. Tu czynna jest stała wystawa opowiadająca o tych wydarzeniach, a także szerzej o walce o wolność i godność w latach PRL.

FOT. Sylwester Strzałkowski/ŚCWIS

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga