Dołącz do nas

Piłka nożna Prasówka

Koniec serii. GieKSa przegrywa w Łodzi: media o meczu ŁKS-GieKSa

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień na temat wczorajszego meczu ŁKS Łódź – GKS Katowice 1:0 (0:0).

 

lksfans.pl – Nie styl, a wynik – wreszcie trzy punkty zostają w Łodzi. ŁKS Łódź – GKS Katowice 1:0

Nie było to piękne spotkanie, jednak piłkarzom Łódzkiego Klubu Sportowego udało się wreszcie osiągnąć upragniony rezultat – wygrali z GKS-em Katowice, a trzy punkty zostają na Stadionie Króla.

[…] Pierwsze minuty spotkania przebiegały spokojnie. Mecz kontrolowali Ełkaesiacy, jednak GieKSa nie pozwalała im na stworzenie skutecznej akcji pod bramką. Ładnym strzałem sprzed pola karnego popisał się Antonio Dominguez, jednak Królczykowi udało się go wybronić. Po stronie gości dobrze przedstawił się Adrian Błąd, który zagroził bramce łodzian po rajdzie przeprowadzonym prawą stroną boiska. Dobra sytuacja nadarzyła się w 13. minucie spotkania, kiedy po faulu na Macieju Radaszkiewiczu sędzia odgwizdał rzut wolny niedaleko pola karnego. Do piłki podszedł Pirulo, który spróbował bezpośredniego uderzenia na bramkę, jednak futbolówka minimalnie minęła poprzeczkę.

W 15. minucie blisko stuprocentowej okazji był Filip Szymczak, który po prostopadłej piłce między obrońcami wybiegał sam na sam z Markiem Koziołem. Pożar ugasił Mateusz Bąkowicz, który w ostatniej chwili dobiegł do napastnika i wybił mu piłkę wprost spod nóg, Chwilę później bliski strzelenia bramki był Szwedzik, jednak spudłował, posyłając piłkę obok słupka. Ten sam zawodnik w 18. minucie odebrał piłkę Oskarowi Koprowskiemu centralnie przy linii pola karnego, po czym stoper starł się z nim, powalając go na ziemię. Sędzia początkowo pokazał jedynie żółtą kartkę, jednak po użyciu systemu VAR anulował kartonik, nie odgwizdując także rzutu karnego. Dla „Rycerzy Wiosny” był to zastrzyk motywacji, po którym przeszli do ofensywy – już minutę później kolejny raz uderzyć sprzed pola próbował Dominguez, jednak ta próba była gorsza, piłka przeleciała obok bramki.

Ełkaesiacy w ostatnim kwadransie pierwszej połowy dyktowali tempo gry, jednak nie mogli sforsować zasieków zastawionych przez „Trójkolorowych” przed ich bramką. Zagrożenie za to stwarzali sami goście, którzy wyglądali bardzo sprawnie w kontratakach, wyprowadzanych błyskawicznie po przechwycie piłki.

[…] „Rycerze Wiosny’ nie weszli dobrze w drugą połowę spotkania. Choć mieli jedną sytuację, gdzie za sprawą Macieja Radaszkiewicza byli blisko gola, to ich gra spowolniła, nie potrafili przedostać się w okolice pola karnego rywali. W kolejnych minutach inicjatywę przejęli katowiczanie, którzy coraz częściej wychodzili w ataku pozycyjnym na połowę ŁKS-u. Do 60. minuty jedynym strzałem oddanym przez ełkaesiaków było uderzenie zza pola karnego oddane przez Macieja Radaszkiewicza.

[…] Goście nie poddawali się do samego końca. W 83. minucie byli bliscy strzelenia bramki po rzucie wolnym, jednak piłkę na linii zablokował Damian Nowacki. Ełkaesiacy mieli dzięki temu więcej przestrzeni do wyprowadzania własnych ataków, jednak dalej nie mogli stworzyć sobie odpowiednio dobrej sytuacji, aby strzelić bramkę z gry. Piłkarze obydwu drużyn prowadzili walkę na murawie aż do ostatnich minut – zarówno jeden, jak i drugi zespół chciały strzelić bramkę, jednak brakowało im dokładności i precyzji w okolicach pola karnego.

 

lkslodz.pl – Bardzo cenne. ŁKS – GKS Katowice 1:0

[…] Po drugiej stronie boiska też coś niecoś się działo – o szybsze bicie serca przyprawiła nas zatrzymana przez Marka Kozioła (powrót do składu po kontuzji) szarża Adriana Błąda i przede wszystkim starcie na skraju pola karnego z udziałem Oskara Koprowskiego. Katowiczanie domagali się podyktowania jedenastki, a że sprawa budziła wątpliwości sędzia długo zastanawiał się nad nią, posiłkując się VAR-em.

Skończyło się na naszym strachu (arbiter dopatrzył się przewinienia, ale jednego z piłkarzy GKS-u), niemniej jednak od tego momentu do końca pierwszej połowy na boisku nie było już ani tak ciekawie, ani tak składnie, więc z kronikarskiego obowiązku odnotujmy jedynie minimalnie niecelny strzał z kilkunastu metrów Filipa Szymczaka, nieudaną próbę Ricardinho, następnie Jana Sobocińskiego, który po dośrodkowaniu Pirulo z rzutu wolnego wyprzedził co prawda bramkarza, lecz nie trafił w światło bramki i w końcu raz jeszcze Pirulo z rzutu wolnego.

Na więcej emocji i przede wszystkim skuteczniejszą grę „Rycerzy Wiosny” liczyliśmy w drugiej połowie. Ta rozpoczęła się niespecjalnie – od błędu łodzian i niecelnego, na nasze szczęście, uderzenia Adriana Błąda, lecz z biegiem czasu i w okolicach bramki strzeżonej przez Patryka Królczyka coraz częściej dochodziło do niebezpiecznych z punktu widzenia gości sytuacji.

[…] W końcówce spotkania ełkaesiacy potrafili utrzymać się przy piłce, więc i kontrolowali wydarzenia na boisku, co więcej od czasu do czasu zapędzali się w okolice bramki GKS-u (groźnie uderzał m.in. Pirulo). Beniaminek rzucił się do bardziej śmiałych ataków dopiero w ostatnich minutach, lecz żaden z nich nie wyrządził gospodarzom krzywdy.

 

dziennikzachodni.pl – Przerwana seria zespołu Rafała Góraka

Porażka w Łodzi zakończyła trwającą sześć spotkań serię meczów bez porażki zespołu GKS Katowice. O wyniku zadecydował rzut karny sprezentowany ŁKS-owi przez gości.

[…] Katowiczanie rozegrali bardzo słabe spotkanie, ale nie musieli przegrać. ŁKS strzelił gola z rzutu karnego. Mateusz Bąkowicz został sfaulowany przez Michała Kołodziejskiego. Była to jedna z nielicznych sytuacji pod bramką GKS-u, który jednak w ataku spisywał się równie mizernie co gospodarze.

Dodatkowym problemem katowiczan mogą być kontuzje Huberta Sadowskiego i Adriana Błąda oraz nadmiar kartek Bartosza Jaroszka..

 

sportdziennik.com – Koniec serii. GieKSa przegrywa w Łodzi

Koniec świetnej passy GieKSy. Po sześciu z rzędu ligowych występach bez porażki przyszło jej wrócić na tarczy z Łodzi, a licznik minut bez straconego gola zatrzymał się na 438. To imponująca seria – lepszą w tym sezonie Fortuna 1 Ligi wykręciła tylko Korona Kielce – ale marna to pociecha dla katowiczan, skoro jej koniec był równoznaczny z przegraną.

Ich defensywa skapitulowała w 73. minucie, gdy Antonio Dominguez wykorzystał rzut karny podyktowany w niegroźnej sytuacji za nieodpowiedzialny faul Michała Kołodziejskiego na Mateuszu Bąkowiczu. Bez obaw można stwierdzić, że był to mecz na 0:0, a o porażce GieKSy przesądził indywidualny błąd stopera, którego nawet nie powinno być na boisku. Tak jak tydzień temu z kielczanami, tak i dziś obok Grzegorza Janiszewskiego i Arkadiusza Jędrycha trio środkowych obrońców w wyjściowym składzie stanowił Hubert Sadowski, ale już w pierwszej połowie opuścił boisko z powodu urazu. W tej samej chwili trener Rafał Górak zdjął też Bartosza Jaroszka, zapewne obawiając się, że ujrzy drugą żółtą kartkę.

By być uczciwym i nie biczować tylko Kołodziejskiego musimy też nadmienić, że stanowczo zbyt mało zrobiła tego dnia ofensywa GieKSy. Przypominamy sobie tylko dwie sytuacje – obie sprzed przerwy – gdy nieco poważniej zagroziła bramce ŁKS-u, ale strzał Filipa Szymczaka był niecelny, a dogranie Adriana Błąda zbyt głębokie i pomijające dobrze ustawionego Patryka Szwedzika. Poza tym była jeszcze kontrowersja związana z VAR-em. Katowiczanie domagali się karnego za zagranie ręką któregoś z łodzian, ale arbiter po długiej wideoweryfikacji ostatecznie zadecydował inaczej. Była to sytuacja niewynikająca jednak z efektownej akcji GKS-u, a (rzekomego) błędu technicznego rywala w zamieszaniu po stałym fragmencie.

Drużyna Rafała Góraka poniosła pierwszą ligową porażkę w systemie z trójką środkowych obrońców. Niepokonana pozostawała od wrześniowej wyprawy do Opola. Nowy styl można chwalić za efektywność i skuteczność, gdy daje punkty, ale nie ma co ukrywać, że podczas przegranych meczów może rodzić u kibiców pewną frustrację. Choć łodzianie mają swoje problemy, nie można jednak zapominać, że to oni mierzą w ekstraklasę, a GKS jako beniaminek – przede wszystkim w utrzymanie, a poza tym tak miałkie w ofensywie występy pewnie nie będą mu się zdarzać często.

GieKSa nie doczekała się wyjazdowego przełamania. W tym sezonie Fortuna 1 Ligi jeszcze nie przywiozła z obczyzny kompletu punktów, a 4 z kolejnych 5 meczów też zagra w roli gościa. Najbliższy – za 8 dni w Rzeszowie.

 

sport.inetria.pl – ŁKS Łódź pokonał GKS Katowice po rzucie karnym

[…] Mecz zapowiadał się bardzo ciekawie. Łodzianie nie wygrali żadnego z trzech ostatnich spotkań, z kolei goście punktowali w sześciu kolejnych meczach. Potwierdziło się jednak, że tego rodzaju statystyki nie mają znaczenia. Liczy się tu i teraz, a… tu i teraz wygrał ŁKS.

Gospodarze na początku meczu zepchnęli GieKSę do defensywy. Dużo pracy miał defensywny pomocnik Bartosz Jaroszek, który już w 12. minucie po kolejnym faulu dostał kartkę. Pirulo źle jednak wykonał rzut wolny z 17 metrów, piłka przeleciała nad poprzeczką (podobnie było w ostatniej minucie pierwszej połowy, Hiszpan miał wyraźnie rozregulowany celownik).

GKS też stwarzał okazje: w 19. minucie po faulu Oskara Koprowskiego na Patryku Szwedziku katowiczanie domagali się czerwonej kartki i karnego, jednak sędzia po konsultacji z VAR uznał, że nie było podstaw do takiej decyzji, w dodatku kartkę dla Koprowskiego anulował.

Rafał Górak po niespełna pół godzinie zdecydował się na rzadko spotykany ruch: dokonał podwójnej zmiany. Jaroszka, który mógłby dostać kolejną kartkę zastąpił Marcin Urynowicz, a sygnalizującego uraz Huberta Sadowskiego zastąpił Michał Kołodziejski.

[…] ŁKS coraz wyraźniej przeważał aż wreszcie wywalczył rzut karny: Michał Bąkowicz przewrócił się w polu karnym a sędzia podyktował jedenastkę. Konsultacja VAR trwała długo, ostatecznie arbiter podtrzymał werdykt. Pewnym strzałem na bramkę popisał się Antonio Dominguez. GKS nie miał okazji żeby wyrównać.

 

lodz.tvp.pl – Wymęczone zwycięstwo

Wreszcie trzy punkty – tak mogli z ulgą powiedzieć kibice ŁKS, gdy ich drużyna zakończyła trudne spotkanie z GKS-em Katowice. Po brzydkim piłkarsko meczu i strzeleniu bramki z rzutu karnego, łodzianie przełamali jednak serię spotkań bez zwycięstwa.

[…] W nowoczesnym ustawieniu z trzema stoperami zespół z Katowic od początku starał się umiejętnie blokować ofensywne poczynania ŁKS, a przy tym szukać swoich szans w kontratakach. To jednak łodzianie prowadzili grę i od pierwszych minut próbowali narzucić swój styl przeciwnikowi.

[…] W 18. minucie Koprowski, po własnym błędzie przed polem karnym, faulował szarżującego Szwedzika. Do arbitra doskoczyli natychmiast zawodnicy z Katowic sygnalizując, że chwilę wcześniej jeden z zawodników gospodarzy (Javi) dotknął piłkę ręką w jedenastce. Do akcji wkroczyć musieli sędziowie VAR. Okazało się, że winę ponoszą goście, którzy wcześniej nieprzepisowo zaatakowali jednego z obrońców ŁKS. Sędzia anulował żółtą kartkę, jaką wcześniej pokazał Koprowskiemu.

Mimo upływu czasu ŁKS nie mógł jednak stworzyć żadnej sytuacji podbramkowej, a katowiczanie nabierali wiatru w żagle. W 27. minucie zaskakujący strzał między środkowymi obrońcami ŁKS oddał z siedemnastego metra Filip Szymczak.

Podkręcona piłka zaledwie o centymetry minęła spojenie słupka z poprzeczką łódzkiej bramki.

[…] Już w pierwszej minucie kolejnej odsłony spotkania katowiczanie dwukrotnie strzelali groźnie na bramkę ŁKS, ale ich uderzenia były niecelne.

[…] Wraz z upływającymi minutami kibice ŁKS dawali coraz głośniej wyraz swojej głębokiej irytacji, gdy ich ulubieńcy w żaden sposób nie mogli stworzyć przewagi w polu karnym gości.

Jedna i druga drużyna, choć obie walczyły o strzelenie tego „jedynego gola”, nie była w stanie dotrzeć skutecznym strzałem do bramki rywali.

[…] Sędzia doliczył aż sześć minut do podstawowego czasu, a wtedy GKS z większym animuszem próbował walczyć o zdobycie choćby wyrównującego trafienia. Trzeba jednak pochwalić ŁKS za grę w defensywie.

Łodzianie umiejętnie bronili się, nie pozwalając na zbyt wiele rywalowi. Dzięki temu wywalczyli w tym spotkaniu bardzo ważne trzy punkty, choć stało się to po ciężkim meczu i niezbyt ładnej grze.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Łódzka lekcja futbolu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ciężko się zabrać za pisanie tego felietonu, bo im więcej czasu mija od zakończenia meczu z Widzewem, tym bardziej stwierdzam, że wczoraj na boisku w Łodzi nie mieliśmy czego szukać. Może nawet i dobrze, że mecz zakończył się porażką 0:3, a nie 0:1, bo przy jednobramkowej prawdopodobnie słyszelibyśmy narrację, że było bardzo blisko i gdyby nieco więcej opanowania pod bramką, to moglibyśmy wywieźć punkt lub punkty i w ogóle byliśmy lepsi (!) od Widzewa.

Nie, nie byliśmy. Byliśmy w każdym aspekcie od Widzewa gorsi. I należy to sobie jasno powiedzieć, bo jeżeli będziemy mydlić oczy tym, że więcej mieliśmy piłkę (57%) czy oddaliśmy niemal tyle samo celnych strzałów (trzy przy czterech Widzewa), to nie wyciągniemy mitycznych wniosków, tylko będziemy się pławić w samozadowoleniu.

Niektórzy kibice mówią, że Widzew był słaby i każda inna drużyna by ten mecz z łodzianami wygrała. No niech będzie, że Widzew słaby i każdy by z nimi wygrał. Tylko zwróćmy uwagę na to, że są jeszcze kwestie taktyczne, gra się tak, jak przeciwnik pozwala itd. I mając przeciw sobie bezzębnego rywala, gospodarze mogli sobie pozwolić na taką, a nie inną grę, niby się przyczajając, a gdy mieli już piłkę przy nodze, to zagrożenie pod naszą bramką wzrastało wielokrotnie.

Z jednej strony może i fajnie, że GKS miał tak dużo piłkę, sporo przebywał na połowie rywala i rozgrywał atak pozycyjny. Problem w tym, że nie stworzyliśmy absolutnie żadnego zagrożenia pod bramką przeciwnika. Zero. Kikolski był bezrobotny. Wydawało się, że najgroźniejsza akcja GKS to była ta, gdy Wasielewski podawał do Rosołka, a ten fatalnie nie trafił dobrze w piłkę, choć wydaje się, że w tej sytuacji i tak rysowaliby linie i prawdopodobnie byłby spalony. Bo jakie inne? Jak Gruszkowski uderzał z woleja, mając przed sobą trzech Widzewiaków? Serio, to jedyne sytuacje, które przychodzą do głowy. Poza tym nic. Przy 57% posiadania, GKS stworzył sobie xG na poziomie 0,76.

Nie mamy na ten moment ofensywy. Nowi zawodnicy nie dają kompletnie nic (jedynie Wędrychowski robi trochę wiatru, ale w Łodzi nic z tego nie wynikało). A „starzy”? Obniżyli loty w porównaniu do poprzedniego sezonu. Optycznie może to nawet nie wyglądało najgorzej, rozgrywanie w środku boiska, transport piłki na skrzydła. Ale tacy zawodnicy jak Galan, Wasyl, Kowal czy Bartosz Nowak nie dają tego, co w poprzednim sezonie, czyli realnych, wymiernych korzyści – nie mówię tu nawet o golach, tylko o wykreowanych groźnych sytuacjach. Jak już Galan miał dobrą sytuację w polu karnym, to pakował się zwodem w trzech rywali, a jak Wasyl stał dwadzieścia sekund niepilnowany w polu karnym, to wszyscy byli odwróceni do niego plecami i nie widzieli, że należy zagrać mu piłkę. W tej sytuacji wyglądało to tak, że choć wiara kibica była taka, żeby siłą woli wepchnąć tę piłkę do siatki, to po prostu z obrazu gry absolutnie się na to nie zanosiło. Nawet na jednego gola, który byłby raczej łutem szczęścia niż czymś co wynika z przebiegu meczu.

A gdy Widzew już postanowił przyatakować, to można się było modlić, żeby zaraz nie wyciągać drugi raz piłki z siatki. Szalał Akere, którego nie potrafili upilnować nasi obrońcy, przeciętnego na razie Fornalczyka też łapał Kowalczyk i na szczęście dla niego nie dostał żółtej kartki. Przede wszystkim jednak dwie wybitne interwencje zanotował niezawodny Dawid Kudła i to choćby wystarczy, żeby powiedzieć, że to był cud, że do 87. minuty nie przegrywaliśmy dwiema bramkami. Nie mówiąc o absurdalnej decyzji Bartosza Frankowskiego o nieuznaniu gola dla Widzewa w drugiej minucie drugiej połowy. My się oczywiście cieszyliśmy, ale tak naprawdę to była radość z błędu VAR-u, bo jak oni się tam dopatrzyli ręki, to naprawdę ciężko zrozumieć.

Niestety nasi obrońcy też nie za bardzo pomogli. Te odbijanki, dziwne straty, które dobrze znamy, znów dały o sobie znać. Już nie mówię o samobóju Kowala, bo to akurat może się każdemu zdarzyć i jest to pech. Ale naprawdę trudno zrozumieć ustawiczne stawianie na Lukasa Klemenza, który nie za dobrze sobie radzi na tym poziomie rozgrywkowym i trzymanie Martena Kuuska na ławce. Nie mówię, że Estończyk będzie zbawieniem, bo też swoje miał za uszami, ale Lukas to jest tykająca bomba zegarowa, w większości meczów ma jakieś kuriozalne zagrania i często jedyne, co mu dobrze wychodzi, to w ostatecznej sytuacji jakieś rzucenie się ciałem i zablokowanie piłki czy nawet wybicie z linii bramkowej. Jednak błędy, które popełnia przeważają nad korzyściami i na dłuższą metę z tym zawodnikiem będziemy raczej tracić bramki niż zapobiegać ich utracie. Alan Czerwiński tym razem zagrał dużo słabiej i też przepuścił dziwną piłkę do Alvareza na 3:0, a wcześniej nie był pewny. Jednak patrząc nawet na źródła groźnych sytuacji Widzewa, to nie może być tak, że w straszny sposób Bartosz Nowak traci piłkę i z tego padał niedoszły gol na 2:0. Podobną stratę miał Wędrychowski z Lubinem i tam też było bardzo groźnie.

I teraz sam już się trochę gubię, bo z jednej strony nie chcę, żebyśmy byli jeźdźcami bez głowy, a z drugiej jednak naprawdę ukłuło mnie, gdy mieliśmy przewagę, przycisnęliśmy ten Widzew na początku meczu, mieliśmy serię stałych fragmentów gry i nagle… trener wycofał Klemenza i Jędrycha do obrony. Tak jakby dał sygnał „hej, za bardzo atakujecie, opanujcie się”. Nie wiem, czy nie zadziałało to na podświadomość naszych zawodników, bo tak naprawdę po chwili straciliśmy gola po PIERWSZEJ akcji Widzewa w tym meczu. No i właśnie, rozumiem tę chłodną głowę, ale nie chciałbym, żebyśmy jednak stracili to ofensywne DNA z poprzedniego sezonu na rzecz nadmiernej asekuracji czy wręcz asekuranctwa, bo w historii mojego zainteresowania piłką, takie rzeczy zazwyczaj kończyło się wtopami. Mam na myśli wiele meczów, w których drużyna w końcówce rozpaczliwie cofała się robiła obronę Częstochowy. Czasem to wyszło, częściej nie. Czy ultradefensywa Franka Smudy w meczu z Czechami na Euro 2012. Czy wcześniejsza ultradefensywa Janusza Wójcika na Wembley, co Scholes nam strzelił trzy bramki (jedną notabene ręką, nie jak Shehu).

Tu oczywiście sytuacja to pojedynczy niuans meczowy i zupełnie inna sytuacja. Bo potem niby GKS znów chodził do przodu. Ale tak się to zgrało z tą utratą bramki, że trudno przejść obojętnie.

Trener mówi, że zespół jest po przebudowie. Trochę tak, trochę nie. Tak, bo straciliśmy trzon zespołu, czyli przede wszystkim Oskara Repkę, no i napastnika – jak się okazuje niezłego – Sebastiana Bergiera. Tylko to zaledwie częściowo tłumaczy tę naszą słabą postawę na początku sezonu. Bo Repka Repką, ale nikt nie broni właśnie Galanowi, Wasylowi, Kowalowi czy Nowakowi być co najmniej tak efektywnymi jak w poprzednim sezonie. Ci zawodnicy obniżyli loty i to przede wszystkim na tym trzeba się skupić, żeby wrócili do swojej gry. Wasyl w Łodzi jeszcze nie grał najgorzej, ale w poprzednim sezonie był lepszy. Bo na razie okazuje się, że na wzmocnienia nie mamy co liczyć, jeśli nowi piłkarze nie zaczną funkcjonować tak, jak każdy nowy zawodnik powinien, czyli na motywacji i maksymalnym zaangażowaniu. Na czele z napastnikami, bo całe trzy mecze, w których prezentowali się Maciej Rosołek i Aleksander Buksa to póki co jakieś nieporozumienie. Chłopaki obudźcie się.

Widzew nas pokonał jakością piłkarską. Wiedzieli, co zrobić z piłką, wiedzieli jak wykorzystać nasze słabe punkty. To mocna drużyna. Choć nie jest powiedziane, że inni nie znajdą na nią sposobu, ale dali nam solidną lekcję gry w piłkę. Piłkę, która nie polega na prostym kopaniu i posiadaniu jej, tylko wiedzy i umiejętności, co z nią zrobić, gdy ma się ją przy nodze.

GieKSa jest w niełatwym położeniu, bo okazuje się, że większość ligi na początku sezonu gra dobrze i już nam odjeżdżają w tabeli. Z kimkolwiek wygrać będzie bardzo trudno. A punkty trzeba gromadzić od początku i to co jakiś czas trzy. Żeby nie obudzić się w sytuacji Śląska Wrocław, który po jesieni miał dziesięć oczek i mimo że wiosną grał dobrze – do utrzymania zabrakło.

A terminarz nam nie sprzyja. Bo teraz Legia w Warszawie.

Niech więc każdy robi swoje – trenerzy i piłkarze pracujcie, my relacjonujmy, a kibice dopingują.

I cokolwiek by się nie działo – wierzymy w zwycięstwo przy Łazienkowskiej!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Z czarnymi okularami do Warszawy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy Was do kolejnego felietonu GieKSiarza (poprzedni tutaj), który opisał swoje wrażenia po meczu w Łodzi. Jego tekst to efekt ciągłego szukania przez nas osób, który byłyby chętne do pisania na naszej stronie. Taki nieustający nabór do redakcji. Jeśli chciałbyś/chciałabyś, aby Twój tekst pojawił się na GieKSa.pl lub chciałbyś/chciałabyś zaangażować się w życie redakcji (naprawdę – czasem wystarczy 30 minut tygodniowo), to zapraszamy do kontaktu na mailu gieksainfo[at]gmail.com. Ale nie przedłużając – zapraszamy do lektury.

Od powrotu Widzewa na poziom centralny GieKSie nie udało się wygrać w Łodzi. Polegliśmy po raz kolejny – i to boleśnie, bo 0:3. To druga porażka w sezonie, więc trudno o optymizm.

Na pierwszy wyjazd w tym sezonie ruszyło 853 GieKSiarzy, w tym 11 osób z Baníka Ostrava i 6 z JKS Jarosław. Pociąg specjalny dowiózł nas na stację Niciarniana około 14:50, a bramy otwarto punktualnie o 16:00. Wejście na sektor przebiegło sprawnie i jeszcze przed pierwszym gwizdkiem wszyscy znaleźliśmy w klatce. Doping był konkretny, pomimo tego, co działo się na boisku. Po ostatnim gwizdku musieliśmy swoje odsiedzieć na stadionie. Powrót przebiegał spokojnie, choć w smutnych nastrojach.

Naprawdę trudno z tego meczu wyciągnąć cokolwiek pozytywnego. Jeśli na siłę szukać plusów, to może był nim Dawid Kudła. Gdyby nie kilka jego interwencji, to mogłoby się skończyć pięcioma bramkami w plecy. Drugi promyk nadziei to Marcel Wędrychowski – trochę powalczył, coś tam próbował, a do momentu pierwszego gola Widzewa robił wiatr. Było to jednak zdecydowanie za mało, by realnie wpłynąć na wynik.

Niestety dużo więcej mamy zmartwień. Gruszkowski to nie jest wahadłowy, tylko typowy prawy obrońca do gry w czwórce. W tym ustawieniu się męczy. Rosołek był mało widoczny, ale brakuje mu wsparcia. Dla porównania – Bergier w Widzewie ma zespół grający pod niego – dostaje piłki i przestrzeń. U nas Rosołek zaliczył… 10 podań w całym meczu, z czego 9 celnych.

Problem leży głębiej – w środku pola. Dopóki nie załatamy dziury po Oskarze Repce, nie mamy co liczyć na płynność gry. To właśnie była nasza siła w zeszłym sezonie: kontrola, przewaga w środku i kreacja. Obecnie środek praktycznie nie istnieje. Kowal wygląda na zagubionego – jakby ktoś wyrwał mu skrzydła i kazał latać. Ma bardziej defensywne zadania, ale to nie jego profil. To ósemka, nie szóstka. Potrzebujemy klasycznej „szóstki” z krwi i kości. To powinien być priorytet.

Dziś przeżywamy jeden z trudniejszych momentów w ostatnich miesiącach. Przegraliśmy kolejny mecz, nie jesteśmy w formie, brakuje nam konkretów i wizji. Na horyzoncie: wyjazd do Warszawy i terminarz, który przyprawia o dreszcze. Nie mamy już różowych okularów, tylko patrzymy w przyszłość przez ciemne szkła. Może lepiej je po prostu zdjąć i… zamknąć oczy?

Do następnego!

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga